Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2017, 13:48   #3
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muzyka

Spadł pierwszy śnieg.
Biało.
Anna odwraca się na drugi bok i zapada w krótki letarg a później znów błądzi między znanymi kątami nie wstając z loża. W domu i obejściu zrobiło się ciszej. Osób mniej. I młyńskie koło już się nie kręci. Wszystko skuł lód. Włącznie z Aninym sercem.
Pewnie dlatego Ołdrzych szuka pociechy w ciepłych i krępych ciałach młynarzówien. Anny ramiona są coraz bardziej lodowate i coraz mniej dostępne. Ołdrzycha nachodzi myśl, że gdy jej kto dotknie, to się ona roztopi jak śnieg na otwartej dłoni. Chyba jej unika, bo nie wie jak jej pomóc. Widok Anny potęguje w nim uczucie bezsilności, a tej Gangrel zaakceptować nie potrafi.
Libor przeniósł się do miasta. Więzi i lojalność do bandy dalej ma, ale w młynie struta atmosfera, jak Jitka zniknęła to się wyniósł i już z Pragi dał znać, że się przytulił jako koniuszy jakiegoś brujaha
Ernest Sokol z Lamberka. Anna mu się przygląda z pewną ciekawością.
Niby szlachcic napompowany dumą, ale mąż szlachetny i dla sług dobry. Szybko się zorientował, że nad Libora koniarza ze świecą szukać. Hołubi Gangrela, do swojego stołu zaprasza, gościom przedstawia nie jako sługę, ale jako domownika i przyjaciela. Nie na tyle często, by zawstydzić, ale dość, by nie przegapić potrzeb, pyta, czy czego by Libor nie chciał.
Gangrel czasem czegoś sobie życzy, czasem nie.
Na Brujaha chłodnym okiem patrzy, choć kryje to grubą pierzyną uprzejmości.
Szacuje jego ziemię, jego dobytek i jego samego.
Semen też odszedł.
Ma już gawrę wyrychtowaną w brzegu wysokim nad Wełtawą. Nie zapadł w sen jeszcze, jeszcze wychodzi i poluje, w nocy spada na samotnych podróżnych lub kmieci, co nos w ciemności za próg wychynęli. Zawsze zabija, bo lubi zabijać. Niedługo śnieg zakryje wszystko grubą warstwą, zbyt dobrze będzie widać ślady. Wtedy zaśnie.
Gdy wędruje samotnie, liczy, że w długim zimowym śnie przyśni mu się mateczka.
Anna czasem sobie przypomina o Agocie. Ghulicy sposobem na życie jest przezroczystość i krzątanie się w tle. Radzi sobie, na nic nie narzeka. Jak Anna na chwilę podnosi się w barłogu, to Agota momentalnie zmienia pościel. Jak używa kielicha, to Agota myje. W dzień musi ługować podłogi, bo jest porządek, i Anna ma też podejrzanie wyczesane włosy. Agota ją czesze, jak śpi. Chyba też zmienia jej koszule.
Anna upuszcza jej krwi do kubeczka ilekroć się przebudza. Chociaż przebudza się coraz rzadziej.

*

Znów stoi pośród zamkowych murów. Jest tu by odbyć rozmowę, którą odbyć musi. Czas się zmierzyć z Mikołajem. Nie może unikać ojca w nieskończoność.
Oczywiście, mogła się tego domyślać. Znalazł kompana na swoim poziomie, i zamiast wrócić do siebie, siedział w Grójcu i ani myślał wyjeżdżać. Nie kiedy go Włodek zaszczycił dopuszczeniem do swej odtwarzanej z mozołem biblioteki i niektórych eksperymentów.
Zastała ich nad ciałem wieśniaczki zanurzonym w długiej rynnie pełnej oślizgłej cieczy, w której domyślała się wód płodowych. Skąd wzięli ich tyle, wolała się nie domyślać.
- Paszko, niestety, był nieudany - wzdychał Włodek, wbijając długie srebrne igły w żyły dziewki. - Niemniej pewne efekta trwały, choć, nie ukrywam, były przypadkowe…
Ojciec kiwa głową. Wysuwa domysły, iż mózg nie był świeży już przy pierwszym zmartwychwstaniu. Myje narzędzia, zaaferowany jak panna młoda przed zamążpójściem.
Anna odezwała się cichym głosem w jego głowie.
“Uważaj na niego, ojcze. Nie wiem czy jestes dla niego dość stary, ale nie drgnie mu powieka jeśli uzna, że warto wykarmić tobą swoje pacholę.”
“Nawet potwory potrzebują przyjaciół i doradców”. Głos w głowie wampirzycy był suchy jak powietrze w kryptach pod posadzką kościoła. “Gdzie jesteś i dlaczego nie tutaj?”
“Sprzeniewierzyłam się Skrzyńskim, nie mówili ci? Obierając stronę kasztelana byłam zmuszona grać przeciwko nim. Ostatecznie nie grałam jednak dość wytrwale, pewnie dlatego wstrzymali za nami pogoń. Ale i dlatego Aurelius… zeźlił się.”
“Mówili wiele rzeczy. A jednak Bożywoj urazy do cię nie chowa”
“Bo dzięki mnie nie pozabijał się z bratem i bratową. To… skomplikowane. Niemniej fakt jest taki, że zawiodłam. Mogłam wyjechać z Żywca w karocy. Wyjechałam na wozie łajna. “
- Wszyscy popełniamy błędy - rzekł Mikołaj na głos, a pochylony nad rynną Włodek uniósł głowę.
- Jestem pewien, że następne próby będą bardziej udane.
Kapadocjanin schował dłonie w rękawy habitu i skłonił się lekko Diabłu. - Mam coś, co przydać się może.
“Uciekłaś z Gangrelem”, oznajmił, gdy już szedł korytarzem, mijając nieliczną o tej porze służbę.
“Tak robią córki.” - w myślach Anny pobrzmiewał lekki cynizm. - “A mądrzy ojcowie pozwalają im na to bo wiedzą, że gorące uczucia lubią równie szybko się wypalać i mogą wtedy rzec z mściwą satysfakcją <a nie mówiłem>.”
“On jest nikim, Anno”, westchnął. Zimny wyraz oczu nie zmienił się ni krzty. “Nic ci nie da, ni teraz, ni nigdy. “
“Jest moim mężem” - pomyślała choć zdawała sobie sprawę jak go to rozsierdzi. - “I już mi dużo dał. Kocha mnie. Ratował nie raz. I jest przy mnie mimo kłopotów w jakie nas pchnęłam.”
“To samo uczyni pierwszy lepszy ghul”
Na takie dictum Anna zaniemówiła a raczej głowa jej rozbłysła na moment pustką.
“Przysięgałam mu przed bogiem i księdzem.”
“Byłem tam”, przypomniał sucho. “Jak to szło… a tak. <<Dopóki śmierć nas nie rozdzieli>>. Dla jakiej przyczyny tachasz wciąż na szyi kamień młyński tej przysięgi, co cię na dno jeno ściąga? Z przyzwyczajenia? Ta obietnica przynależy do życia. Ty jesteś martwa, córko.”
“Co mam rzec? Kocham go. Chcesz bym go zostawiła? Takie to ważne? Masz względem mnie inne ojcowskie plany? Mariaż intratniejszy skorom w twych oczach wdową?”
“Błogosławieństwa dla swego szaleństwa oczekujesz? Nie dam ni teraz, ni nigdy”. Mikołaj zasznurował usta, ale myśli płynęły wartką strugą. “To, czego się tak czepiasz, kłamstwem i wybiegiem było od początku. Nie spodziewaj się, że nadam temu pozory choćby prawdy. Gangrele są od nas odmienni, i prędzej czy później przekonasz się o tym. Tak, przyjmę cię, kiedy wrócisz. Do tego czasu, aż się nie otrząśniesz i rozum chłodny ci nie wróci, nie liczę cię w moich planach.
“Dlaczego zmieniono mój wyrok tuż przed egzekucją? Ołdrzych mówił, że miałam zawisnąć, że takiej śmierci dla mnie chciałeś. Co poszło nie tak? Kto w tym maczał palce?”
“Powiedział prawdę”, przyznał Mikołaj, i widać było, że dużo go to kosztowało. “To stary Tzimisce. Wiekiem równy braciom Skrzyńskim. Jeno mniej łaskawy. Więcej nie musisz wiedzieć.”
Anna zajrzała głębiej w ojcowska głowę by wyłowić z niej imię lub szczegóły.
“Jeśli to twój wróg, powinnam wiedzieć by też się mieć na baczności. Nienawiść do ojców często przechodzi na dzieci. Są słabsze i łatwiej je sięgnąć.”
“Doprawdy? Wiesz, co powinnaś zrobić.”
“Zlitujcie się, znowu Krzyżak?”
“W myśli mi zaglądasz. Zaczynasz mnie drażnić, córko. To dużo gorsze niż zawód jaki mi uczyniłaś.”
“Wiesz co powinnaś zrobić nie było ku temu niemym przyzwoleniem?” trochę się jednak z ojcem drażniła, zła że ją tak odprawia.
“Było wezwaniem do powrotu. Jak już pozbędziesz się Gangrela.”
“Jak chcesz” - mógł czuć jej smutek oplatający myśli. - “Nawet jeśli nie masz mnie za córkę, ja cię nadal mam za ojca. Uważaj na Włodka i Katarzynę. I jeśli kiedyś będziesz chciał pomocy, przyjdę.”
Mikołaj milczał.

*

Anna otwiera oczy. Czuwająca nad nią Agota dopada do niej i szepcze, że gościa ma. A ten gość czeka już połowę nocy bo pani tak mocno spała i się nie dało jej wybudzić.
Anna odziewa się po raz pierwszy od dawna. Agota jej pomaga więc Anna właściwie musi tylko stać i nie przeszkadzać.
Nawet nie pyta kto przybył. Strzępić nie będzie języka, zaraz zresztą zobaczy.
I widzi.
Mężczyzna jest rzeźnikiem. Ghulem i mężem Lizawiety. Zdenek, zabawne imię. Anna nawet na moment się uśmiecha.
Zdenek wyjaśnia, że Lizawieta dostała polecenie, by się z Anną nie kontaktować, ale obiecuje przekazać wieści jeśliby doszło jej uszu coś, co Annę dotyczy. Zapewnia też o dobrych intencjach i gotowości pomocy, gdyby Anna była w tarapatach. Aurelius nie musi wszystkiego wiedzieć.
Jak szczodrze.
Lizawieta stosuje ojcowskie strategie? Jej ojciec też był kiedyś szczodry, a potem wszystko Annie zabrał.
Anna grzecznie dziękuje i wraca do łóżka.

*

Jitko, szara myszko, gdzie się zapodziałaś?
Jakaś mała chata, nędzna i opuszczona. Jitka siedzi przy stole, a na nim perkata buteleczka z krwią ojca i płonąca świeczka. Gangrelka wymusza na sobie ludzki oddech, wyjmuje korek i izbę wypełnia zapach juchy. Udawany oddech przyspiesza, ale ruchy Jitka ma spokojne. Sięga po szkło, przekładając dłoń przez płomień świecy. Ogląda płytką oparzelinę i przeciąga po niej językiem. Myśli, że poćwiczy jeszcze trochę. Będzie mogła pokazać ojcu, że jednak jest opanowana. I wtedy, wtedy, przestanie jej wlewać krew w kielich. Odstawia butelkę i sięga raz jeszcze, a gdy na dłoni ma już spalone, zwęglone mięso, zalewa się łzami. Bo sobie uświadamia, że jego jej opanowanie nic nie obchodzi.
Rzut oka później.
Drzwi. Dębowe. Rzeźbione, okute. Jitka popycha je dłonią. Notuje w pamięci, by je naoliwić.
- Panie?
Ani słowa odpowiedzi. Tylko drwa trzeszczą w kominku. Przygasają już. Nie dołożył do ognia, odkąd wyszła.
- Panie? Konia osiodłałam. Pan pojedzie polować.
Otulony pledem mężczyzna przy kominku drgnął, koc podciągnął na ramię. Anna widzi tylko długie, ciemne włosy, ale chrypliwy głos musi należeć do kogoś wysoko urodzonego.
- Powinnaś odejść. Nie mam niczego, czym ci wynagrodzić mógłbym służbę.
- Tak.
- Co tak?
- Nie masz niczego, czym mógłbyś zapłacić - głos Jitka ma spokojny, ale Anna czuje gulę goryczy w gardle jak we własnym. - Osiodłałam konia. Pan pójdzie polować. I naprawiłam dach. Pan może wrócić do swej alkowy.
Anna ogląda miejsce, które wybrała Jitka na nowy dom. Wieża pośród lasu. Zaniedbana. Kiedyś pewnie imponująca. Jitka panu nie mówi po imieniu i nawet nie myśli po imieniu. Oprócz kota Jitki nie widać żadnych ghuli, ani ludzkich, ani zwierzęcych. Nie ma służby. Jest tylko pan. Anna siada obok niego trochę jakby siadła przed lustrem.

*

Obudziła się a Ołdrzych stał nad nią i się jej przyglądał.
Pewnie chciał sprawdzić czy żywa. Na tyle na ile żywi być mogą.
Usiadła na barłogu, nogi spuściła na zimną podłogę. Sięgnęła po kubek by zdusić głód.
- Rozmawiałam z ojcem.
Słowa brzmią szorstko. Dawno nie mówiła na głos.
- Nigdy cię nie zaakceptuje. Nie wierzy, że możesz mi cokolwiek zapewnić.
Krzywi się, po jej rękę sięga, palce w uścisku mnie.
- Mogę. Czego ci trzeba?
- Nie chodzi o to co ja myślę, ale co on myśli. Rzekł mi, że nie ma córki póki jesteś ty.
Podniosła się ociężale, doszła do niego i przytuliła szukając w jego ramionach ewidentnej pociechy.
- Kochasz mnie jeszcze?
- Miałbym przestać, bo Mikołaj się wysrożył? - żachnął się sucho. - Nie jeszcze. Zawsze. A teraz idź zapolować, sama, dobrze?
- Mówiłam, że nie chce - Anna ociera się policzkiem o gangrelskie ramię, muska sploty twardych ścięgien. - Pytasz czego mi trzeba? Czułości. Troski. Jesteś… - szuka słów, znajduje wreszcie - Gangrelem. Wszystko robisz mocno. Intensywnie. Ja… lubię spokój. I cierpliwość.
Anna szuka w jego oczach zrozumienia ale widzi, że on czeka na konkrety więc Anna napiera białymi rączkami na jego barki by na podłodze klęknął a wtedy unosi rant nocnej koszuli. Odgadł jej intencje. Spełnił oczekiwania, choć jego myśli były głośne jak kościelna dzwony, że nie pojmuje po to teraz, gdy już zdobyta i jego.
Dwa dni później znów zganiał ją z barłogu by polować szla. Chyba mu się zdawało, że to jest źródłem wszelkiego zła i gdy Anna sama na żer pójdzie wszelkie problemy magicznie znikną.
Nie poszła.

*
Annie śnił się cmentarz w Starym Sączu. Po przebudzeniu była, o dziwo, bardziej pełna wigoru niż przez ostatnie miesiące.
Wypiła wszystko co się ostało w bańce po mleku. Włożyła suknię. Zaplotła włosy i wyszła, po cichu. Niezauważona.
Wołał ją mały kościółek i przyklejony do niego cmentarz. Ghul Bożywoja Skrzyńskiego podjął Annę ciepło a na pytanie czy mogłaby tutaj zagrzać sobie miejsce, nie tylko się godził ale i pomógł wyszykować jedną z krypt i odstąpił jej świeże zwłoki. Ksiądz z pewnym zawstydzeniem doniósł Annie, że Etienne buszował mu po dobytku. Anna szybko odnalazła przyczynę. Szukał u starego ghula Bożywoja zapasów jego juchy.

Zapadła się w badaniach, jak za dawnych dobrych czasów.
Śmierć uspokajała Annę ale i ożywiała. Winna stawać się silniejsza. Mądrzejsza. Ponieważ ojciec chwilowo odmawiał jej swojego wsparcia będzie musiała dochodzić do wszystkiego sama.
Eksperymenty wciągnęły ją tak dalece, że trzy noce nie pokazała się we młynie. Czwartej, gdy wracała, szalała śnieżyca. Z trudem odnalazła drogę.
Na spotkanie wyleciały ku niej wpierw rozwścieczone sroki. Ołdrzych w pozie króla stworzenia czekał w domu z awanturą.
Fruwały ciskane o ściany przedmioty. Był warkot i krzyki i potrząsanie za ramiona.
- Gdzieś była?!
- Leżę w łóżku, źle. Wstałam, też nie dobrze.
- Polowałaś?
- Nie. Poszłam na cmentarz. Kroiłam trupy.
Przeczesał dłonią jasne włosy. Opadł na ławę z wyrazem pewnej bezsilności wykrzywiającej i tak już zwierzęce od gniewu rysy.
- Następnym razem uprzedź.

*

Anna tęskni za Krzesimirem.
Ciągle go nie ma. Wypuszcza się do Pragi i próbuje się wepchać na tamtejsze salony. Uważa, że skoro Anna o to nie zabiega, to przynajmniej on powinien. By trzymać rękę na pulsie wydarzeń. Taka jest oficjalna wersja jaką sobie wmawia. Nieoficjalna jest inna.
Krzesimir tęskni za Bożywojem.
Anna czuję tą jego tęsknotę jak swąd spalenizny, który wgryzł się na stałe w jego ubranie, skórę i włosy. I ta cuchnąca namacalna tęsknota powoduje u Anny ból głowy.
Śledzi go oczywiście, jak to złodziejka.
A on siedzi w karczmie pod Pragą, i wbrew nazwie - Hulanka - ani nie hula, ani się nie bawi. Wisi na nim wielkopierśna ladacznica i ją po cycku też gładzi dla zasady. Kośćmi rzuca, i wygrywa raz po raz, aż się towarzysze za stołem marszczą na tę passę przedziwną.
- Kto ma farta w kościach, nie ma w miłości - wygłasza im Francuz z pijacką powagą. - Chcecie się zamienić, waszmościowie?
Nie chce wracać do młyna, bo wie, że tam nic się nie zmieni. Utknął, uwięziony jak to koło młyńskie w okowach lodu. I chociaż przez wieki lody kruszył, na Annie połamał zęby i wolę, i sam przed sobą przyznaje się do porażki. Bożywoj lał po pysku, ale przynajmniej zwracał uwagę na jego boskie jestestwo, bo Krzesimir potrzebuje uwielbienia jak powietrza.
Przez chwilę żal go Annie. Boi się też, że odejdzie.
Gdy kilka nocy później Krzesimir wraca do młyna, Anna go woła.
- Zimno mi – mówi i uchyla rąbek pościeli. Ghul o twarzy anioła waha się, ale w końcu kładzie obok. Anna splata palce z jego palcami, obdarowuje lodowatym pocałunkiem. Nie wygania po raz pierwszy od miesięcy. Jeszcze nie jest gotowa na czułości, ale odwraca się na drugi bok i przywiera do niego szczelnie plecami.
- Zabierzesz mnie do Tremerów – szepcze. - I do Pragi. Już czas zobaczyć Pragę.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 15-10-2017 o 19:55.
liliel jest offline