Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2017, 23:38   #2
MatrixTheGreat
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
Labhrainn podejrzliwie łypnął na brata, po czym przeniósł wzrok na osły, które obaj prowadzili. Doszedł do wniosku, że w razie czego jego osioł będzie w stanie unieść wyposażenie obu. Uspokojony tą myślą, z powrotem przeniósł uwagę na Angusa rozmawiającego z harpią. Miał zamiar pomóc bratu uzyskać jak najkorzystniejsze warunki, bez względu na to, jakiego targu chciałby on dobić z tym stworem.

- Jedną tylko? - rzucił. - Nas tu jest więcej, jak widzisz. Chcesz pohandlować, zaproponuj coś, co się każdemu przyda. A my wtedy zaproponujemy coś i tobie. - spojrzał na harpię trzeźwym okiem handlowca. - Wiesz jak jest... w interesach nikt nie może być niezadowolony... - dodał zachęcającym tonem.

- Ja tam jestem. Interes jest interes - Angus zdjął juki z osła i podprowadził go nieco bliżej w stronę harpii, jednocześnie czekając na fiolkę z kuszą w gotowości.

- Dorzuć coś - powiedział do harpii Marc - osioł dobry, nie zagłodzony. Prosto ze stajni. Wiedza też może być walutą.

- Nawet funt pieprzu się znajdzie do osła, jak lubisz na ostro. Jak coś innego ciekawego też masz. - Rzucił czarownik, który pomny nauk mistrza, przy takich stworach, próbował robić dobrą minę do złej gry. - Albo świnkę młodą może? Też się znajdzie. - Dodał Kane po chwili. Przehandlowanie prosiaka z harpią nie było gorszym posunięciem niż wpuszczenie go w korytarz dla sprawdzenia zapadni. W końcu przeznaczeniem świni był schab.

Madocowi nie podobała się harpia ani prowadzone z nią pertraktacje. Potworna hybryda zdecydowanie nie miała żadnych dobrych intencji, w najlepszym wypadku mogli liczyć tylko na jej złowieszczy pragmatyzm - jeśli okażą się przydatniejsi żywi, być może nawiąże jakiś rodzaj współpracy. Tropiciel stał z boku z bronią pod ręką i w ciszy obserwował sytuację. Może uda się nafaszerować przyszłe podarki dla wiedźm cyjankiem?

- Zostawcie te kusze w spokoju, kochasie - Vulpix zwróciła się do Angusa i Madoca, wykonując żartobliwie każący ruch kością udową. - Bardzo dobrze, że broń nosicie, ale skąd supozycja, że mam zamiar skrzywdzić lub zwieść takich przystojniaków, o profilach godnych bicia na monetach? Jestem naturą co prawda skomplikowaną, ale łagodną...

Inkwizytor ponownie przełknął ślinę. Czuł nieludzkie obrzydzenie na sam widok stwora i w myślach tylko składał niezwykle żarliwe modlitwy do Pelora o to, by jego towarzyszom przypadkiem nie przyszło do głowy wymienić jego. Postąpił parę kroków naprzód i zrównał z Angusem. Starał się najlepiej jak potrafił, choć miał wrażenie, że za chwilę puści pawia. Zaczynał rozumieć, skąd obecność wymiocin na kamieniu nieopodal.

Dagonet najpierw opuścił przyłbicę, poluzował zapięcia i ściągnął hełm. Z zamkniętymi oczami, przeczesał włosy palcami, będąc pewien, że jeśli ponownie je otworzy, jego ostatni posiłek zmiesza się z bagnem. Na szczęście ich wszystkich, tak się nie stało. Odezwał się do potwora:

- Wiesz… jeśli podoba ci się to, co widzisz… Planujemy bywać tu częściej, a udany targ może być… początkiem udanej znajomości - Dagonet mówił wolno, trochę nawet się jąkając, co mogło się wydawać jego zawstydzeniem. On jeden wiedział, że powstrzymuje kolejną falę napływającą z żołądka. - Jeśli nie masz nic “przy sobie” poza srebrem, to nie szkodzi. Może za to masz coś “u siebie”, a co zechciałabyś wymienić przy naszej następnej wizycie? Tym bardziej, że osioł jak najbardziej nadal aktualny.

- Fiolkę jedną mam tylko, ale za prosiaka i pieprz skłonnam dodać zdanie specjalistki na intrygujące was tematy. Przyda się każdemu z was, prawda? - nawiązała do słów Labhrainna. - O - sprawdziła jeszcze raz skórzane opaski na ramionach - i taki przedmiocik, przez mądre głowy magnesem zwanym.
- Podobać się podoba, nawet bardzo - zaczęła z przebiegłym błyskiem w oku - ale, musicie mi wybaczyć, jesteście chyba tylko chwilowym zauroczeniem - zaczęła chichotać, po czym przyjęła poważną minę.

- Moje serce należy do tego jedynego, który będąc tutaj zostawił mi tę chusteczkę na znak naszej miłości - zza jednej ze skórzanych opasek harpia wyjęła jedwabny kawałek materiału z wyhaftowanym herbem i inicjałami. Z daleka trudno było określić, do kogo należały. - Codziennie wylatuję dla niego z gniazda i czekam, siostry i ich pociechy zaniedbując, ale jego nigdzie w pobliżu... Tęsknię, cierpię, płaczę, bez pewności, czy się kiedykolwiek zjawi...

- Magnes i zdanie specjalistki? Brzmi całkiem nieźle. Ja w to wchodzę. Za prosiaka i pieprz. - Doprecyzował, żeby nie było wątpliwości.

- Osioł za fiolkę. No i klepniem - Angus wyciągnął rękę po fiolkę.

- Przywiążcie zwierzątka do drzewka, o tu - wskazała karłowatą brzózkę na "neutralnym gruncie". Zleciała, trzepocząc ciężkimi, cuchnącymi skrzydłami i podała Angusowi fiolkę oraz magnes. Odebrała pieprz od półelfa. Angus i Kane dostrzegli na jedwabnej chusteczce trzymanej przez Vulpix herb Stalistrażów oraz inicjały E.S.

Angus rozkulbaczył osła, zdjął z niego wszelkie graty i juki, zostawiając jedynie uprząż którą przywiązał nieszczęsne stworzenie do wskazanej brzózki. Zmarszczył brew widząc znajomy herb ale nie powiedział ani słowa, czując grubszą aferę. “Ciekawe, co gnojek robił na bagnie….” Angus zastanawiał się, czy warto było to sprawdzać jak już wrócą do Ślimaków.

- A teraz zamieniam się w słuch - harpia czekała na wasze pytania.

Marc chwilę się zastanowił.

- Sporo podróżujemy moglibyśmy przy okazji rozejrzeć się za twoim lubym. Co byś mogła zaoferować za informacje o nim? Płatne oczywiście tylko jak znajdziemy coś o nim.

- A może... kto wie... - zagaił Labhrainn stając obok wojownika - moglibyśmy go nawet przyprowadzić, gdybyśmy go znaleźli... - spojrzał badawczo w oczy ptakopodobnego stwora. Myśl o przehandlowaniu syna wicehrabiego, najlepiej za garść złota, wydała mu się bardzo naturalna. - Pewnie sporo byś dała za możliwość ujrzenia go znowu, prawda? Przyjazna jesteś, wierzę, że nie zrobiłabyś krzywdy swojemu oblubieńcowi. A zakochanym w potrzebie mus pomagać, co nie, panowie? - spojrzał porozumiewawczo na pozostałych.

- A bo ja wiem? Jadzią pachnie ten pomysł. Zresztą nie widać go tu, poszukać trza, popytać… kiepski to interes… ale rozejrzym się. To nic nie kosztuje. - Angus nie był optymistycznie nastawiony do odstawiania lokalnej szlachty na cmentarze, położone w środku bagna. O ile dokarmianie za złoto potworów miejscowym inwentarzem nie było głupie, to pomysł brata pachniał szubienicą. Polityka ludzi, szczególnie tego zadupia niespecjalnie interesowało prostego łotrzyka jakim był.

- Pytajta ferajna, bo późno już. Ćmić niedługo będzie - Angus zebrał swoje graty i sposobił się do dalszej drogi, umieszczając juki ze swojego osła na zwierzaka Labhrainna.

- A pewnie, popytać można - skinął głową Labhrainn. - Za to w gębę nie nakładą ani na sznurek nie wezmą. A dowiemy się czego, przyjdziemy i wyjawimy, za opłatą rzecz jasna.

- Jeśli go tu przyprowadzicie... - zaczęła harpia rozmarzonym głosem. Vulpix długo się zastanawiała nad tym, co mogłaby wam zaoferować za taką przysługę.

- Miecz! Dam miecz! - krzyknęła nagle. - Tak długi jak wasz - wskazała na broń Marca - i o ostrzu ostrym niczym brzytwa, które na rozkaz płonie ogniem piekielnie czerwonym, nieposkromionym jak barbarzyńska żądza walki i gorącym jak... Ma miłość.

Labhrainn zadumał się na chwilę. - Miecz, powiadasz? Ostry i płonący? Hmmm... dobrze, pomyślimy o tym. A powiedz nam, czy w okolicy są jakieś znaczne osoby pochowane? Sporo tu kurhanów i sporo w nich ludzi... może i znaczniejsi jacyś tu leżą. Umiałabyś wskazać, w których grobowcach są złożeni?

- Nie wiem, nie zaglądam do kurhanów. Wolę otwarte przestrzenie - zatrzepotała skrzydłami. - Ale jak tu leciałam minęłam taki jeden wielki kopiec, otoczony kamieniami. Przez mgły go nie widać, acz leży naprawdę blisko. Mogę was tam poprowadzić.

- Tak, albo skąd najwięcej nieumarłych wychodzi - dodał swoje pytanie Kane.

- Im dalej w tamtą stronę - pokazała na wschód, w stronę przeciwną do Ślimaków - tym niebezpieczniej, pięknisiu.

- I kto tu jeszcze na bagnach mieszka? Widzieliśmy już żaby w chuj wielkie, umarlaki i komary - dodał Marc.

- A o upiorach mój paniczyk słyszał? Zresztą z moją fiolką już wam niegroźne... - wyszczerzyła w odpowiedzi zęby.

- Ten kurhan brzmi nieźle, rzucił do towarzyszy Kane. - Ciekawość go paliła, mimo że nie czuł się całkiem na siłach na bieganie po bagnach za harpią.

- Faktycznie, nieźle byłoby go chociaż zobaczyć - skinął głową Labhrainn. - Odwiedzić go dziś i tak pewnie nie zdążymy, ale chociaż będziemy wiedzieli, jak tu trafić ponownie. Zanotuję sobie jego położenie i trafimy tu jak po sznurku. Mam tylko nadzieję, że po drodze nie trafimy na upiory ani inne straszydła... w tej chwili jedyne, gdzie wolałbym trafić, to karczma, gdzie czeka ciepłe jadło i wygodne łóżko... - zakończył rozmarzonym głosem.

- Obejrzyjmy ten kurhan skoro blisko jest - poparł pomysł Marc.

- Się wie! - pokiwał głową Angus, któremu oczy wręcz świeciły się od żądzy złota. Perspektywa zdobycia magicznego miecza też nie była zła, a harpia, choć potworna, mogła okazać się przydatnym sojusznikiem. - Trzymamy żalnik za jajca, co nie? - Angus mrugnął do inkwizytora dobitnie pokazując fiolkę ze srebrem. - Dobra, “pięknisiu”, tylko się tu nie zabujaj… jakiś takiś, blady - zarechotał Angus klepiąc swoją umięśnioną łapą wpatrzonego w harpię Dagoneta.

- Zgodnie z życzeniem, najdrożsi moi - Vulpix wzbiła się w powietrze. - Za mną!

Latający stwór poprowadził was przez mlecznobiałą mgłę, mniej więcej na północny wschód. Mijaliście zapomniane przez czas nagrobki, które wychylały się nad oparami podobne do wysp unoszących się nad posępnym morzem. Kiedy przeskoczyliście resztki przewróconej olchy czarnej, spalonej jakby kwasem, waszym oczom ukazał się kurhan, największych z tych, jakie dotąd widzieliście. Żalnik otoczony był kromlechem z pięciu wysokich, smukłych kamieni porośniętych mchem. Wielkie kamienne drzwi leżały rozłupane młotami w trawie pełnej przeważnie starych kości i czaszek, a z wnętrza grobowca dobiegał wstrętny smród. Krasnoludowie i półelf zajrzeli do środka - krótkie schody prowadziły do sali z trójnogim stojakiem, wyposażonym w linę i zaimprowizowanym nad dziurą w kamiennej posadzce przez jakąś hienę cmentarną, która was ubiegła.

- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła harpia. Mimo że Vulpix była wam (może tylko chwilowo) przychylna, wasze zatrwożone miny wciąż napawały jej sadystycznie okrutną naturę harpii satysfakcją. W oczekiwaniu na wasze dalsze pytania tudzież prośby syciła swe oczy wszystkimi emocjami, które wami targały.

W oddali, we mgle majaczył mniejszy, również splądrowany kurhan oraz... Wysoka kolumna z czarnego kamienia, zwieńczona rzeźbą w kształcie czaszki.

- Ta burza co miała przyjść, pewnie niedługo tu będzie, może nieco odsapnę, a potem nieco pobadamy to miejsce? Zaczynając od tego, z której strony została rozbita płyta wejściowa. - Rzekł Kane sycząc co chwila, kiedy szew dopominał się solidnego opatrunku.

- Widziałaś może kto tu szabrował? - zapytał harpię szlachcic. - I czy wyszedł?

Vulpix wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Może ślady wam coś podpowiedzą? Na mnie powoli czas... - harpia powoli zmierzała do zakończenia rozmowy.

- Jak cię znaleźć, gdybyśmy mieli jeszcze jakiś interes do ubicia? Albo spotkali ukochanego?

- Widzicie? - wskazała czarną kolumnę w oddali. - Zwykłam z niej wypatrywać zdobycze. "I mojego lubego", dodała smutnym wyrazem twarzy. Odleciała.

Madoc szybko oddalił się od odrażającej harpii i przystąpił do badania pozostawionych w pobliżu kurhanu śladów.

- Zacząłbym podróż powrotną. - Powiedział sucho, klęcząc na jednym kolanie i uważnie wpatrując się w podłoże. - Nie wiadomo ile potrwa burza. Nie chciałbym tu spędzić nocy.

Labhrainn schował w zakamarki płaszcza pergamin, na którym coś zawzięcie notował, po czym zwrócił uwagę na połamaną i nadtrawioną olchę, przez którą on i jego towarzysze przeskoczyli przed chwilą. Żal mu było, że tak ładne i wyniosłe drzewo w tak marny sposób zakończyło swój ziemski żywot, chciał zatem choćby swoim dotykiem złagodzić dojmujące poczucie straty. Ponadto liczył, że analiza śladów pozwoli choć z grubsza ustalić, kto lub co i w jaki sposób doprowadziło do takiego zniszczenia. Trzęsawisko było niebezpiecznym obszarem i trzeba było mieć się na baczności.

Angus ponownie wyciągnął swoją linę, jeden koniec przywiązał do kulbaki osła Labhraina, a drugim końcem przewiązał się w pasie, po czym ostrożnie i po cichu zeszedł do ustawionego trójnogu. Zbadał widoczny wielokrążek, sprawdził stan wiszącej na nim liny i obejrzał z uwagą ściany pomieszczenia. Następnie zaś ostrożnie zerknął przez wyrwę do dziury pod trójnogiem.

Kane z kolei zaczął się opatrywać, nie miał zamiaru tu zdechnąć pod żadnym pozorem. Zwłaszcza przez nieopatrzoną ranę.

Podczas gdy Kane opatrywał ranę, a Dagonet i Marc stali na warcie, Angus przyjrzał się trójnogowi i zajrzał do dziury, do której prowadziła zwisająca zeń lina. "Typowa ludzka robota", pomyślał krasnolud, zerkając na chwiejną konstrukcję. Aż się prosi o złośliwość rzeczy martwych. Gdyby Angus poświęcił trochę czasu, mógłby stojak usprawnić. Choć i to nie gwarantowało, że jeśli tam zejdą, statyw i lina będą czekać na ich powrót. Złośliwość martwych, którzy nie spali spokojnie w grobach.

Dziura prowadziła trzydzieści pięć stóp w dół, do pomieszczenia, którego jedna ściana częściowo się zawaliła. Wytarte freski przedstawiały scenę ur-flańskiej procesji pogrzebowej zmierzającej do kurhanu. Pochód kierował się w stronę jedynego wyjścia z tej komnaty - tak samo ślady stóp, które można było dostrzec pośród kości i śmieci walających się po posadzce. Na przedniej części kawalkady z fresku jakiś anonimowy awanturnik wypisał czarną farbą hasło: “BĘDZIE SIĘ RYMOWAĆ Z CYFRĄ”, co mogło być równie dobrze podpowiedzią, jak i próbą wprowadzenia w błąd przyszłych śmiałków.

Madoc przykucnął nad tropem. Wysnuł wniosek, że jedne ze świeżych śladów należały do dziesięciu poszukiwaczy przygód, którzy zmierzali do wielkiego kurhanu. Pewnie kolejni niedoświadczeni, sfrustrowani Nyrondczycy, którzy woleli ruszyć na szlak, niż znosić powojenny głód i wysokie podatki.

Natomiast drugie, te bardziej niepokojące, prowadziły z wnętrza grobowca i trudno było powiązać je z jakimkolwiek istniejącym stworzeniem. Były tu ślady kreatury, która jedną stopę miała podobną do człowieczej, a drugą - do kopyta. Ślady ptasie, ślady trójpalczaste, ślady kogoś, kto chodził na rękach, a wszystkie jakby wyjęte z najdziwniejszego koszmaru.

Tymczasem Labhrainn chodził wokół resztek czarnej olchy. Drzewo musiał zniszczyć silnie żrący kwas. Duży rozbryzg kwasu, który objął niemal całą olchę, od korony po całą długość pnia. Nagle krasnolud usłyszał szczurze popiskiwanie. Chmara pracowitych gryzoni kopała w miękkiej ziemi pod drzewem, zbierając najróżniejsze drobiazgi mogące pomóc im zbudować gniazdo. Szczury wydobyły między innymi dwie srebrne monety - nyrondzkie tarcze - wdeptane w grunt czy długi, owalny, płaski przedmiot lśniącej, czarnej barwy, który był tak ciężki, że aż wymusił współpracę na kilku gryzoniach.

W oddali rozległ się pierwszy grzmot nadchodzącej burzy. Zaczynało kropić. Co robicie?

- Powinniśmy wziąć przykład z tego paskudnego potwora i zawrócić - rzekł Dagonet, powoli czując opadające go zmęczenie. - Zmokniemy jak ostatnie szczury, ale wygrzejemy się w karczmie, opatrzymy rannych i odpoczniemy. Drogę już znamy, a to miejsce… przyprawia mnie o dreszcze.

Labhrainn wyciągnał rękę po fanty wygrzebane przez szczury z ziemi, szczególna uwagą obdarzając długi, czarny przedmiot. Bacznie przy tym obserwował, czy gryzonie nie robią się nerwowe, gotów poczęstować je ognistą sztuczką, gdyby tylko spróbowały go zaatakować.

Ohydne szkodniki o szalonych ślepiach wyszczerzyły dzikie pyski nienawistnie. Były gotowe bronić swych zdobyczy. Jeden fałszywy ruch mógł kosztować krasnoluda niejedno bolesne ugryzienie.

Nie chcąc ryzykować, krasnolud uniósł dłoń w magicznym geście i zaintonował zaklęcie... Zanim jednak zdążył je dokończyć, czarna chmara wylała się z gniazda i rzuciła na Labhrainna. Zaskoczony czarodziej zdążył jeszcze złożyć palce do ochronnego gestu - powstrzymało to nacierające gryzonie, ale na zbyt krótko. Gdy pierwsze ostre zęby wgryzły się w ciało, krasnolud jęknął i opadł na kolana, rozpaczliwie machając rękami i próbując uwolnić się od prześladujących go stworzeń. Rozdzierający ból, jaki poczuł, prędko wysłał go w otchłań nieprzytomności, z której miał się już nigdy nie obudzić... Marcus ruszył biegiem na ratunek krasnoludowi.


Angus nie potrafił cieszyć się z wygranej walki. Przez chwilę stał nad ciałem brata, jakby nie rozumiejąc co się właśnie stało. Po chwili, jakby obudzony pierwszymi kroplami nadchodzącej burzy, podszedł do osła Labhrainna, na którym wciąż były jego rzeczy, wyciągnął jeden ze zrabowanych wcześniej bawełnianych całunów i owinął nim ciało Labhraina, mocując gdzie trzeba kawałkami ciętej sztyletem liny. Dźwignął pakunek i przytwierdził wraz z resztą rzeczy na Labhrainowego osła, któremu obok rzeczy czarodzieja na końcu przyszło dźwigać również jego samego. Osła zaś, ze względu na coraz mocniej padający deszcz krasnolud podprowadził w pobliże wejścia do kurhanu, aby zwierzę i rzeczy na nim nie zmokły. Angus nie mówił ani słowa, jedynie zacięty wyraz na twarzy i ból i brązowych oczach świadczył o bolesnej stracie, jaką poniósł tego dnia.

Marc widząc ból straty krasnoluda nie narzucał mu się z obecnością i pocieszeniem. Za to zaczął badać powody ataku szczurów. Pokopał trochę nogą czy leżącym obok patykiem. Pozbierawszy fanty zajął się swoim osłem, prowadząc go do kurhanu.

- Trza się schować - rzucił do reszty patrząc na niebo.

- Trzeba, w wąskim gardle łatwiej się bronić. - Rzucił Kane. - Pokaż no tą łuskę, może widziałem coś podobnego. Czekał na przyprowadzenie osłów, to była dobra pora na pajdę że smalcem i solidny łyk piwa. - Robimy stypę teraz, czy później? - Zapytał ostrożnie, nie wiedząc jak zareagują poniektórzy.

Podał łuskę Kane’owi i rzekł:

- Myślę, że później. W karczmie. Bo to trzeba porządnie robić.

- Dokończmy robotę. Jemu już nie pomożemy - mruknął krasnolud patrząc na osła i zawiniątko na jego grzbiecie - Burza. Albo robimy tę dziurę, albo spieprzamy abarot na melinę - krasnolud lubił bezkompromisowe rozwiązania.

Madoc w milczeniu pomógł Angusowi przenieść brata.

- Wracamy. - Powiedział w końcu, cicho, lecz z determinacją, i kiwnął głową w stronę obleczonego w całun czarodzieja, kładąc mu dłoń na piersi. - Śpij dobrze, Labhrainn. Przepraszam. - Tropiciel zebrał się do drogi i omiótł długim spojrzeniem otulone zimną mgłą wrzosowiska, pod którymi jeszcze niejeden z nich mógł znaleźć swoje przeznaczenie. Wróci tu. Ostrożniejszy, lepiej przygotowany i jeszcze bardziej zdeterminowany. Teraz to była sprawa osobista.

Kiedy odpoczywaliście, gdzieś we mgle, przez deszcz, usłyszeliście zdenerwowany głos Nyrondczyka. Obrzucał przekleństwami i groźbami swoich kompanów, nakazując im pośpiech.

- Przekonamy się w Ślimakach, ile warte są twoje groźby! - odpowiedział mu w nyrondzkim drugi głos.

- Z całą pewnością się przekonamy! Jeśli tam w ogóle wrócicie. Bo szef nie będzie miał nikomu za złe, gdy jakiś przejezdny utopi się w bagnie, prawda? A teraz ruchy!

- Zerkniesz kto to? - ledwo słyszalnym szeptem powiedział do tropiciela. Sam się nie ruszał by skrzypiącą zbroją nie zdradzić ich kryjówki.

Madoc pokręcił głową, przyłożył palec do kaptura na wysokości ust i machnął ręką, na znak, że woli pozwolić tamtym odejść bez zwracania na siebie uwagi.

Hieny cmentarne były jednak daleko. Nie było ich widać przez mgłę. A wołanie nieznajomych mogło okazać się zbyt ryzykownym przedsięwzięciem. Jednak zapamiętaliście barwy głosów, a przynajmniej wam się tak wydawało.

W oddali kraczało stado kruków. Ptaki pewnie schroniły się przed burzą na gałęziach karłowatych drzew lub w gniazdach. - Odeszli - zakrakał jeden. - Odeszli, odeszli, odeszli - i faktycznie, odeszli. Wy również byliście gotowi do powrotnej drogi.

Minąwszy splądrowany kurhan - ten z niewidzialnym sarkofagiem - natrafiliście na szczątki żywych trupów, z którymi walczyliście, tyle że rozrzucone wokół grobowca jak po krwistej uczcie kanibali. "Ghule, jeden, drugi i trzeci", pomyślał Madoc, który zatrzymał się i gestem nakazał pozostałym ciszę. Widzieliście, że całe jego ciało było napięte, jakby przymuszał każdy nerw do pochwycenia najlżejszego tropu. Po chwili odetchnął z ulgą. Było bezpiecznie.

Opuściliście cmentarzysko. Całe niebo zasnuło się na czarno groźnymi chmurami. Szalała burza. Czuliście się niczym owady pełznące po cielsku olbrzyma, który w każdej chwili może się przebudzić i was zmiażdżyć rzuconym piorunem. Krasnolud wydawał się być podwójnie przytłoczony - i pogodą, i śmiercią brata. Deszcz smagał z szarego nieba jego kamienne, ponure i zmęczone oblicze. Zauważyliście kroplę wody wiszącą na końcu jego nosa. To mogła być łza, albo mógł być to tylko deszcz.


 
MatrixTheGreat jest offline