Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2017, 22:21   #7
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna była przemarznięta, wycieńczona. Zaczynała też być głodna. Na wieść, ż Pilhrimovy są od nich rzut kamieniem Anna zaczęła bić sie z myślami czy by jednak nie nawiedzić Otokara. Dzień spędzić w suchej cieplej chacie a i może by ich lupin pod samą wieżę powiódł.
-W lasach pod Pilhrimovem jest ktoś mi znajomy. Nie wiem czy zechce pomóc ale nie jesteśmy w położeniu odpowiednim by wybrzydzać - rzekła Anna przysłaniając kapturem twarz przed śnieżycą.
- W Pilhrimovach zajazd jest. A w Lesnej Horze jakąś stodołę byśmy musieli zająć, lub o gościnę upraszać - dodał Libor.
-Nie mamy czym popłacić - Anna nigdy wagi do pieniądza nie przykładała ale teraz naszła ją refleksja, ze musi o nich pomyśleć by zapas żelazny zawsze mieć. - Wyjdę z ciała, rozeznam się w terenie i będę was nawigować. Ciało moje zarzucacie na konia.
- Ja mam gotowiznę - pochwalił się Etienne i zaszczękał zębami. - Wezmę cię przed siebie na siodło. Libor konia powiedzie. Ruszajmy.

*

Anna płynie nad drogą, prościutko do wioski. Jest tam niewielki modrzewiowy kosciółek, niżej cmentarzyk. Chat może ze dwadzieścia. Poza tym zajazd, wygląda na pełen, choć nie szczelnie. Ogólnie to trochę dziwne, bo to nie jest pora roku na podróże i tam najwyżej paru miejscowych powinno w kielichy patrzeć.
Nie wygląda to podejrzanie.
W drodze powrotnej spostrzegła jeszcze nieduży budynek na wzgórzu nad wioską.
Tyle.
Otwiera oczy i od razu ma wrażenie, że oszaleje. Wszystko ją swędzi. Nie znamię, wszystko.
Leży Anna w sniegu pośrodku drogi, ghul ją trzyma za ręce i próbuje powstrzymywać przed drapaniem. Libor zaś stara się okiełznać ponoszącego ogierka. Noc staje dęba. Libor mówi, że coś go niepokoi, i żeby wiać.

Anna analizuje sprawę. Coś jej kiełkuje w głowie.
Pilhrimovy, jak rzekł Libor to Pielgrzymowice. Może za za święte progi dla nich, tak Anna sugeruje. Libor oznajmia, że no niby jeżdżą tu pątnicy, ale w sumie to od niedawna, i w sumie to nie słyszał, żeby kościół to uznał, a właściwie to za bardzo nie wie o co chodzi, za to chętnie pokrywa niewiedzę gołosłowiem.

- Relikwia - stwierdziła Anna przerywając jego gadaninę. - Coś tu musieli przywlec z sobą. Dlatego gospoda prawie pełna. A nas nie miejsce odpycha a jakowaś rzecz.
- Nosferat tu mieszka - przypomniał Etienne. - Jakoś po swych włościach łazić musi i do owieczek dobierać się.
- Mieszkał - sprostowała Anna. - Może przez ostatnie dni też wioskę zmuszon omijać. A wiesz gdzie siedziba jego? Trzeba nam ten śnieg przeczekać.
- Tyle wiem, że jak ktoś chce go zdybać, to na żalniku na mogile Maryjki Czernikovej ma zapalić światełko.
-To palimy? - Anna szukała u reszty aprobaty. - Czy… zaznajomionego lupina prosić o pomoc? Szybka decyzja, waszmościowie.
- Zimno i duje jak diabli - Libor postawił kołnierz. - Nic nie wyjdzie z tego palenia. Ale próbujmy. Nie wyjdzie, to w zajeździe schronienia poszukajmy.
Niechętny był do wchodzenia w bliższe relacje z wilkołakami.
- Bez sensu do wioski iść. Na razie drapie, później może gorsze skutki przynieść. Niech Etienne jedzie.

Ghul zrobił scenę, że nie chce Anny odstępować. Krótką scenę, bo zimno. Pojechał.

*

Wraca dziwnie rozweselony.
- Szlachetnym Spokrewnionym droga wyboista dziś wypada - mówi a Anna aż zagląda w jego głowę by się upewnić, że ktoś za sznurki nie pociąga.
Ale on to. Po prostu jest mu wielce do śmiechu. Opowiada o Nosferatu. Jak się na żalniku przedstawił ghulowi.
- Matanjah. Ale możesz mówić mi Matoz. Byle nie Najświętsza Panienko - zaznaczył Trędowaty lodowato jak narastająca wichura - rży Etienne.
- Brzydalowi nic nie doskwierało? - wypytywała Anna, bo jak to jest, że oni tam iść nie mogą a Nosferatu cały i zdrowy?.
- Poza sytuacją i relikwią w szopce, oraz że go prascy Kainici od Świętej Matki wyzywają… to niiiic - oznajmił Etienne i otarł łzy rozbawienia kantem dłoni.
- Na litość boską, Etienne, wyjaśnij bo nic nie rozumiem. Co cię tak bawi? Skąd taki przydomek dla Trędowatego? I czemu on we wsi siedzi a nas od niej odrzuca? - Anna była zmęczona i zmarznięta i nijak nie udzielała jej się wesołość ghula.
- Nie od wioski was odrzuca, a od szopki na wzgórzu, gdzie spoczywa - podkreślił z emfazą - relikwia. Powiem, ale nie chichoczcie przy Szczurze, on zdaje się wielce czuły w temacie.

Historia cudownego objawienia i relikwi okazała się nadzwyczaj prosta, by nie rzec, prostacka, a miał w niej udział Nosferat, sam na własną głowę sprowadzając nieszczęście. Otóż, roków temu niespełna trzydzieści, zdybało go na wzgórzu trzech pasterzy, jak się na owcy pożywiał. Tedy się sztuką klanową w płaszcz niebieski, gwiaździsty przyoblekł, i stanął w pozie Najświętszej Panny Marii. Pasterze na ten widok na kolana padli, lecz gdy się Nosferat chyłkiem zaczął wycofywać, za nogi go pochwycili, błagając o błogosławieństwo i zdrowie dla chorego dziadka. Wyrwał się jeno dzięki sile krwią napędzonej, aże odciski stóp w kamieniu zostawił, tak go mocno trzymali… wieść się rozeszła i ludzie pielgrzymować poczęli.
Anna się śmiała. A śmiała się tak mocno, że już zapomniała że tak da się.
- Biedak - uwiesiła się na ramieniu ghula by nie runąć w śnieg, tak nią gięło. - I co tą relikwią? Odciski w kamieniu czy owcze kosteczki?
Otoczył ją ramieniem, rad z jej rozbawienia, śnieg z jej włosów otrząsnął, choć zaraz wiatr nowe płatki w Anine pukle wplątał.
- A ty byś truchłem owcy się turbowała, gdyby przed tobą Maryja Panna stanęła w pełnej krasie? Pewnie, że kamień ze stopami odciśniętymi ślicznie. W tej szopce go trzymają kmiecie i naciski czynią, by nowy dom boży ufundować, ku chwale wiekuistej… Matoz twierdzi, że łajno to, nie świętość. Że go jakowyś Tremer z Pragi sztuką czarowską urządził podle, kamień zaklinając. Z zazdrości, że Matoz pieniądz tu kręcił nielichy. Trzodę miał w lasach tutejszych, Walończyków, co się szklarstwem parali. I na naczyniach mamonę trzepał, aż miło. A potem się pan tutejszy, Ventrue, przestał włościami interesować, przez te pielgrzymki jakoby. Nalazło się więc lupinów, dymarki w lesie nie w smak im podeszły, to i Walończyków wybili lubo przepędzili w cztery wiatry, i taki koniec smutny tej historii wesołej…
- Jedźmy, bo zaraz i końskich łbów przede sobą widzieć w zadymce przestaniemy - mruknął Libor.
- Ale dokąd? - Anna rozpromieniła się na drobne objawy ghulej czułości. W pasie go też oplata, niby z zimna. - Do wieży nie dojedziemy, widoczność rzadna. Trzeba to gdzieś przeczekać. My możemy i w zaspie, ale nie Etienne i konie. Liborze, jak się zgubimy lub zamarzniemy to Jitce to też nie pomoże.
- Przytuli nas chyba święty Nosferatu? Gościnność wszak chrześcijańską jest cnotą - Libor podłapał manierę. - Podróżnych w dom przyjąć. Zatem pchajmy mu się w progi.

*

Kościółek modrzewiowy jest pod wezwaniem św. Floriana. Nie powoduje niemiłych wrażeń, chyba że ktoś je sobie chce wmówić.
Ma witrażyk, zapewne wykonany przez Walończyków, a na nim św. Florian Rzymianin w ogniu.

Nosferatu urzęduje w kaplicy pogrzebowej koło cmentarza. Ta jest murowana. Formalnie dla okolicznej społeczności on i jego ghul są grabarzami.
Anna zapukała do kaplicy chłonąc przytulność i spokój cmentarza.
Drzwi się zrazu uchyliły i objawiło się w nich szpetne, liszajem przeżarte oblicze ghula. Ten zaś obaczywszy, z kim do czynienia ma, drzwi rozwarł jak szeroko. W środku na marach spoczywał nieboszczyk świeży całkiem i odszykowany na drogę ostatnią… i odsunięty deczko, bo na kamiennym podeście przy jego stopach Nosferatu i jego sługa stół sobie urządzili, talerz w mięsiwem stawiając, butelkę wina i pieczywa piętkę. W karty rżnęli dla zabicia wieczności.
Matoz na widok gości powstał ciężko z baryłki, co mu za zydel robiła.
- I co, gładyszu, jednak lepiej u swojaka, choć szpetny, niż w gospodzie, co?
Prześlizgnął się spojrzeniem po Annie i Liborze.
-Ano swój jest swój - Anna rozejrzała się po wnętrzu, nieboszczyk stopy dotknęła białą ręką. - Jestem Anna. A to ghul mój, Etienne. I Libor, Gangrel.
- Witajcie w mym pałacu - wyskandował Nosferatu z emfazą, marszcząc szpetną i przedziwnie ruchliwą twarz. - Petros, zamknij odrzwia, bo ziąb leci. Mokre łachy możecie waćpaństwo powiesić na łopacie.
- Ciepła strawa dla mego ludzkiego przyjaciela się znajdzie?
- Petros z gospody przyniesie. My tu ognia krom ogarkow nie palą. Dym nie ma kędy uchodzić.
Obmacywał Annę spojrzeniem jawnie, prawem miłego gospodarza.
- Nieopodal wieża stoi. Zaniedbana. A w niej wąpierz - Anna zdjęła z ramion płaszcz i przerzuciła przez oparcie krzesła. - Znacie go?
- Noooo… - poświadczył mimochodem, obserwując przedstawienie z Anną jaką jedyną aktorką z ukontentowaniem, aż się na baryłce ku niej przechylił. - Věž Hořáku. Pochodnia, znaczy. I jego znam, pan mój były.
- A czemu były? Cóż się stało że taki sam w wieży siedzi, odcięty od świata?
Podsunął ogarek czubkiem szponów, żeby sobie lepiej wampirzycę oświetlić, wyłupiastymi oczami zamrugał, ani w chybi w oczekiwaniu na ciąg dalszy widowiska. Etienne chrząknął znacząco i nieprzyjemnie.
- Poparł niewłaściwą osobę… nie ma poczucia humoru mości Sokol. Za to honoru ma za dwóch… i honorowo pozwolił Patrycjuszowi żywot i ziemię zachować. Tylko z tytułów i dostojności obłuskał jak cebulę, wyrzutkiem zrobił.
- Dobrze wiedzieć, ze pan Sokol taki pamiętliwy - Anna z ukosa łypnęła na Libora, ten zaś ramionami wzruszył, jakby się gniew szeryfa kogo innego tyczył. Rękawiczki zzuła i uśmiechnęła się do Nosferatu bez cienia odrazy względem jego parszywej fizjonomii. - A jakaż to osobę poparł i co się z nią stało?
- Tycho Brahe z Tremere. Alchemik. Popieranie jego persony nie weszło w etap czynnego zainteresowania czy udziału w zamachu na księżną… tudzież Sokol dowodów na to nie wynalazł, toteż i karania na gardle ni w suchej studni nie było. Jeno Patrycjusz wygnańcem i więźniem został na własnej ziemi. A przynajmniej tego skrawka, co go jeszcze własnym może nazywać…
Rozgadał się Trędowaty, aż miło, na baryłce kołysał zadowolony i gały wyślepiał, to na białe Anine palce, to na całość sylwetki.
- A Tycho zawinął się rychło w czas i do Skanii zbiegł, do Duńczyków. Tak przynajmniej twierdzi Lizawieta, siostra moja klanowa, co w Pradze żywie. A nie chcesz ty się, panno, napić czego? - postanowił dodać do wystąpienia własne elementy.
- Jeśli to nie kłopot - rzekła Anna z ogładą godną damy, przysiadła w ciepłym kątku pociągnąwszy za sobą Etienna. - Wszyscy się chętnie posilimy. A ty rzeknij dalej co to za wypierz, ów Vez Horaku. Jak usposobiony, czy stary, w jakich mocach kainickich celuje?
- A jest Ventrue, pan na Horaku.

Nosferatu niechętnie Annę spuścił ze wzroku, by ze skrzyni wygrzebać omszałą butelczynę i kilka kielichów, w skórę irchową owiniętych, a pod odwinięciu podobnych tym, które Anna widziała już wielokrotnie. Obok nieboszczyka puchary rozstawił, nie przejmując się sztywnością tego milczącego uczestnika biesiady, w dwa puchary krwi nalał, w jeden wina.
- I jak to Ventrue… spojrzy spod boku - Matoz zademonstrował na Annie swoją groteskową wersję patrycjuszowskiego gorącego spojrzenia - a panny mdleją, a młodzieńcy maszerują na włócznie.
- Bo im każe - dopowiedziała Anna. - Nie dlatego, żeby dobrowolnie mieli za nim w ogień iść? I… właśnie, czemu zwą go Płomień?
- Że wieżę? Pochodnia? Stare czasy, stara wieża. Na wyniesieniu stoi, ponad lasem widać ją. Kiedyś na szczycie ognie palono, by prażan ostrzec, że wróg idzie. A czy on miał jakieś przezwisko… - Nosferatu zadumał się posłusznie, aż sam sobie w kielich chlupnął i łyk juchy dla kurażu pociągnął. - Chyba nie. On był zawsze panem na Horaku. Jeden był Laurentin w okolicy, on właśnie. Nie pijesz, panna? - aż nosem jak ogar w zaaferowaniu poruszył. I nietoperzowymi uszami także. Etienne zaś gotował się do jakiegoś komentarza.
Anna zmysły wyostrzyła by sprawdzić czy krew bez dodatków. Jest bezpieczna, acz jest też konserwowana. Jakimś ziołem. Gęsta. Dała tez znać Liborowi, ze pic można bezpiecznie.
- Piję, Mateuszu. - Usta umoczyła w pucharze. - Jutro, jak śnieżyca zelży zaprowadzisz nas pod wieżę?
Oderwał spojrzenie od jej ust.
- Eeeee? Na lupinów ziemię? Niechętnie.
-Ależ się z nimi zadajesz. Puchary od nich skupujesz - stuknęła paznokciem wymalowane szkło.
Spiął się momentalnie.
-A w tej Pradze to zawsze o mnie bzdur nagadają. Nie cierpią mnie tam! - Zabiadolił.
- Kojarzysz lupina z pobliźnioną twarzą? - zajrzała w jego myśli.
- Toć oni wszyscy pyski mają zbójeckie - machnął szponiasta prawica.
Myśl miał jedną. Że ktoś z Pragi znowu kłody mu pod nogi chce ciskać.
- Nieważne. Dziękujemy za gościnę, do wieży sami trafimy - upiła kolejny łyk, ramie Etienna objęła i bliżej do niego przywarła. - A on sam na tej wieży siedzi? Patrycjusz? Zawsze bez towarzystwa?
- Kiedyś służby miał mrowie… - odetchnął z ulgą, że go nie cisną Nosferatu. - I ghulice szlachetnego rodu jakiegoś. Nie taką ładną jak ty, panna, ale oku miłą…
Zadumał się chwilę.
-A u zarania zimy to taką Gangrelke chudzinę. Schodzila tu czasem do wioski. Dawnom jej nie widział. Odeszła pewnikiem. Bo i kto by tam z nim długo wytrzymał, święty chyba albo anioł jaki.

Jeszcze chwilę w gościach posiedzieli.
Ostatecznie izba w gospodzie i stajnia dla koni się znalazła, jak Francuz poczarował. Prawdopodobnie skorzystali z ostatniej szansy na w miarę wygodne spanie w czystym łóżku i cieple. Tyle że izba jedna, więc zalegli na kupie. Gorzej Anna sypiała a i nie była z gatunku panien jęczących i wymagających.
Za dnia Etienne miał zakupy zrobić przed dalszą drogą. A jutro spotkają może Ołdrzycha. Oby unikali skutecznie likantropów.
 
liliel jest offline