Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2017, 20:52   #9
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Po co pytasz skoro cię to po prawdzie nie obchodzi - odparła Anna Liborowi. - Co bym nie zrobiła, już masz o mnie zdanie wyrobione.
- By cię w lepszy humor wprawić. Acz mogę nie odzywać się wcale.
Anna narzuciła na siebie ciepły wełniany płaszcz, szałem owinęła twarz tak, że skurczyła się jej osoba do wielkich jeno niebieskich oczu. Zeszła przed gospodę gdzie Etienne ciągle stał.
-Któż zaginął? - zapytała ghula przyglądając się niekoniecznie dyskretnie z włoska odzianemu mężowi.Ten zaś zaczął się jej przyglądać intensywniej, z namysłem jakimś.
- Eliška, bednarzowa córka. Poszła wczoraj po chrust do lasu, wróciła, wyszła jeno zwierzętom w żłoby dać… no i przepadła, w środku wioski. Straszna historia - nie wyglądał na przejętego ani trochę. - Nosferatu czy któregoś z pątników sparło? - zasugerował. - Tak czy siak, pewnie dawno martwa leży.
- Moznaby pomoc? - zasugerowała Anna ujmując Etienne’a pod ramię. - Szkoda dziewczyny.
Oderwała wreszcie wzrok od eleganta.
- Kim on? Nie pasuje tu.
- Euzebio się zowie. Ghul. Sługa jakiegoś włoskiego klechy. Tutaj wielki w Czechach głód na kościelnych dostojników, nikt owieczkom husyckim pasterzyć za bardzo nie chce, bo to owieczki buntownicze i niepokorne z natury. Ściagają wyświęconych z całej Europy, smarując grubo złotem i nadaniami. To i się wampierz jaki trafić musiał. Euzebio umówion tu był z panem swym, a pan dwa tygodnie temu miał zjechać i coś nie zjechał… to się martwi, biedaczysko - Etienne wzruszył ramionami. - Pomagać? Jako chcesz. Ale my swoją dziewkę zagubioną mamy, zdaje się, a czekać co nie ma, aż się pogoda znów załamie.
- Tak, chyba tak. Nie każdy problem na świecie jest moim problemem - skinęła ghulowi zdawkowo na przywitanie, choć podchodzić nie zamierzała. - Chodź dziwne, że tak w okolicy wszyscy znikają.
- W lasach zbójcy lupiny, a w wieży wampir bez własnej trzody… wcale nie dziwne - podsumował Etienne i konie poszedł rychtować. Za Anną cichutko stanął Petros woniejący ostro piwem, zaś do zgromadzonych z kościółka wyszedł ksiądz miejscowy. Młody, tęgawy i o rozlatanym spojrzeniu. Gwar ucichł, poszukiwacze zaginionych dziewek głowy pochylili przed sługą Bożym.
- Eeeee - zaczął ksiądz. - Yyyyyhymmm, ekhe ekhe - odszalnął, ręce splótł wpierw na brzuchu, potem na plecach, spojrzeniami siekł w panice, szukając chyba w tłumie, coby tu rzec. - Niech Bóg, eeeeee… Niechaj wam pomoże… i osłania… i… eeeee… święty Florian takoż.
Dał krok w tył i pośpiesznie prysnął z powrotem.

Zebrani są lekko skonfudowani, ale zaczynają szykować się do wymarszu.
Anna takoż. Czeka na Libora i na Etienne'a by sprowadził jej konia. Szkoda jej bezczynnie w czasie jazdy siedzieć tedy prosi by ghul przerzucił ją przez koński grzbiet i ona w tym czasie zrobi rekonesans okolicy.
No i z Ołdrzychem pomówi.

A Oldrzych utknął w lasach pod Lesną Horą. Sypie tam na całego. Ruszy, jak się przejasni nieco. Oczywiście nakazuje siedzenie na dupie i czekanie na niego na co Anna pierw udaje, że przez tą zamieć słabo go słyszy, a potem wprost mówi, że Jitka może nie mieć czasu aż on zdąży dojechać. Pójdą sami, dołączy jak będzie mógł. Wie dokąd idą, wie po co. Co dzień W kontakcie są. Anna co noc zda mu raport z postępów.
Nie zmniejsza to jego gangrelskiej frustracji. Anna czuję fale furii, które się przez ciało jej męża przelewają. Oni ratują JEGO córkę a on gnije w kryjówce zasypany śniegiem.

Tyle Anna zerknęła przed samym ruszeniem, a jak już była w siodle, podtrykał garbaty grabarz i złapał Aninego konia za wodze.
- Ja wiem, panna, że to nie wy. Ale ktoś mi księdza zaciukał. Uważajcie.
- Jak zginął?
- Ktoś mu kark złamał. I ze schodów zrzucił, że niby sam spadł - sarknął Matoz. - A przedtem podpił nieco… głupi.
- Z trupa pił? - skrzywiła się Anna.
- A kto go tam wie… tak czy siak głupi. Klecha francuską chorobę miał.
- To znaczy jaką? Syfilis?
- Ja nie wiem, panna, co ty do mnie mówisz. Francuską, no.
- Będziemy uważać - Kapadocjanka uchyla szal darowując Nosferatu ostatni łagodny uśmiech, by miał co rozpominać na tym wygwizdowie do końca zimy. - Raz jeszcze dzięki za gościnę. Gdybyś był w okolicy Pragi chętnie cię w zamian ugoszczę.
- Praga śmierdzi - skwitował Matoz kwaśno, a potem palec wyciągnął i pogładził Anine kolano do końskiego boku przytulone. - Była kiedyś droga do Horaku. Szlag wie, czy to nie zarosło, a teraz śnieg nie przysypał. Ale piąć się zaczynała w górę przy witriolejni, gdzie moi Walonowie kwas robili.
Nakreslił, gdzie to.
Anna podziękowała. Ze wskazanego szlaku zamierzała skorzystać.

*

Anna wynosi się nad korony drzew, by ujrzeć dolinę między koronami - strumień albo droga, a dalej wzgórza i skały, coś w rodzaju słupów skalnych. Pogoda - podobna jak u Anny, lekko sypie.
Otokar idzie przez las w głupiej futrzanej czapce z uszami, ciągnie sanie do których się zaprzągł zamiast konia, na saniach ma drewno i jakieś kamulce niezbyt duże. Ciężko powiedzieć, gdzie to dokładnie, ale gdy Anna wynosi się nad korony drzew, to zoczyła dolinę między koronami - strumień albo droga, a dalej wzgórza i skały, coś w rodzaju słupów skalnych.
„Otokar” najpierw w myślach formuje Anna imię likantropa a pewną ckliwość i ciepło niesie z sobą ono. „Przepraszam, że cię niepokoję. To ja, Anna.”
Poderwał głowę z przestrachem, rozglądać się zaczął po zaśnieżonym lesie, jednoczesnie sanie przytrzymując, co się zsuwać zaczęły w dół zbocza.
„Spokojnie, spokojnie…” brzmi łagodnie jak balsam „Nie ma mnie tu ciałem. Duchem jeno cie oglądam. Ale teraz uważaj na sanie...”
Za pasy skórzane złapał, pociągnął swoje brzemię na bok, gdzie pod sosną rozciągała się półka równego terenu. Sapał przy tym jak tur, buchał kłębami oddechu i rozglądać się nie przestawał, nadal spięty, przestraszony głosem rozlegającym się w jego głowie.
„Jestem w okolicy. Zmierzam do wieży pośród lasu, gdzie siedzi wąpierz. Niejaki Vez Horaku. Znasz takiego?”
- Jest taki jak ty? - zapytał po chwili ostrożnie.
„Jest mojego rodzaju, tak.”
- Wiem, gdzie jego siedziba - odparł po dłuższym zastanowieniu, usta skrzywił, jakby coś w nie w smak poszło. - Po co go szukasz?
„Siłą trzyma jedną z nas. Córkę mego męża. Mówi się, że po drodze lupinów w bród. Że łatwo wpaść na nich.”
- To ich ziemia. Nikt z nimi o nią nie walczył. To sobie wzięli. Dziewka ta… ładna, jasnowłosa? Szlachcianka?
„Jasnowłosa” - tylko to się podług Aninego osadu zgadzało, ale by pewność mieć posłała Otokarowi wizerunek Jitki. Jednocześnie w jego myśli sie zanurzyła by zobaczyć kobietę o która mu chodzi ale tez by poczuć co on czuje względem Anny niespodziewanych nawiedzin.

Przede wszystkim jest zaskoczony. Ale nie wrogi. Dowiedział się co nieco o wampirach w międzyczasie i teraz jak Anna go zastrzeliła że ten z Horaku to wampir, to pluje sobie w brodę, żałuje czegoś. Ale Anny to nie dotyczy. Ona jest słowna i honorowa. Zupełnie jak nie wampir i nie jak kobieta. Annie usta mimowolnie gną się kącikami ku górze. A Otokar mrugał, by przepędzić nieoczekiwany powidok Jitkowej fizjonomii.
- Z Żywca ją pamiętam. Nie o nią mi szło. A tej nie widziałem…
„Z Żywca? Jasnowłosą wampirzycę? Aż tak ci w pamięć zapadła ze ją wspominasz przy każdej sposobności?”
- Była tam - zdziwił się. - Widziałem ją z tobą, jak do Jiriego przyjechalyscie.
„A tak, juz pamietam. I w do Żywca Jitka trafiła? Rozmawiałeś z nią tam?”
- Nie. Ten raz jeden ją widziałem. Nigdy potem. Pamiętam twarze. Obrazy. Wzory. Ty nie?
„Chyba jestem rozkojarzona, wybacz. W Żywcu widziałeś szlachciankę, tak? Jasnowłosą. Czemu o niej wspomniałeś?”
- Tej nigdy nie widziałem. Mówią, że ładna. Jasnowłosa. Z rycerskiego rodu. Adele Valdstein z Żelaznego Brodu. Tom wydumał, że o nią ci idzie. Przepadła gdzieś tutaj, na tych wzgórzach. Z pielgrzymką jechała do miejsca, gdzie się Maryja Panna objawiła. Brat jej szuka…
„Wiele osób sie tu gubi” zauważa Anna. „Ale… nie chcę ci kłopotów robić. Myślałam że ty z tutejszą watahą. Że nam pomożesz się do wieży dostać niezauważanymi.”
- Nie jesteś sama? - upewnił się. - Samej tam nie zaprowadzę - zapowiedział twardo.
„Jest ze mną dwóch przyjaciół. Wampir i człowiek. Mój mąż ma dojechać ale wstrzymała go zamieć.”
- Rozejrzysz się za Adele?
„Rozejrzę, obiecuję. Zaprowadzisz nas?”
- Gdzie jesteś?
Nad saniami się nachylił, odpiął dwie deski, a potem pasami swój dobytek do pnia uwiązał, maskować zaczął gałęźmi i śniegiem.
Anna miast powiedzieć, pokazała. Ich z oddalenia i ile od Pielgrzymowic przeszli.

Otokar wytłumaczył, jak dojść do ruin witriolejni. Tam jeden róg budynku się ostał i mogą poczekać, rzekł. Gdy czekali nasypało na dwa palce świeżego śniegu.
Potem gdzieś z góry dobiegł ich trzask. A potem kolejny, niżej na zboczu.
I takie szszsszszsz… szszszszsz…
Anna poderwała się na dziwne dźwięki i poczęła rozglądać dookoła.
-Otokar? - upewniła się szeptem ale na wszelki wypadek przesunęła się do Etienne’a a dłoń zamknęła na rękojeści sztyletu.
Szelest narastał i zbliżał się, i chwilę potem spomiędzy drzew wypadła szparko okutana postać, w fontannie śniegu. Otokar do nóg miał umocowane dwie deski, a w rękach sporą tyczkę, którą balansował podczas jazdy, a teraz, wyhamowawszy, odrzucił. Taksował ich trójkę powoli wzrokiem, by szal ośnieżony odsunąćwreszcie z twarzy.
- Anno.
Schylił się. Odpinał deski od butów.
A Anna biegiem, nieporadnie bo zapadała się w pokładach śniegu, dopadła do niego niczym do dawno niewidzianego przyjaciela. Gdy się wyprostował objęła go rękami i twarz przytuliła na wysokość jego piersi bo wyżej nie sięgała nawet wspięta na czubki butów.
-Radam widzieć cię. Widzieć na prawdę.
- Bym wiedział, bym giezło niedzielne na grzbiet wciągnął - wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale policzek pobliźniony od Anny w stronę lasu obrócił. - Toć cię przyniosło… - pokręcił głową. - Ruszajmy. Tu ktoś nas obaczyć może.
Nachylił się, zdrową stroną twarzy, i cmoknął ją szybko w policzek. Pachniał czymś dziwnym, i dopiero po chwili zrozumiała, czym. Płynnym szkłem.
-Widziałam twój kielich. Najpierw w Pradze, gdzie teraz mój nowy dom, a później w Pielgrzymowicach u Nosferatu, Mateusza - rzuciła na jednym tchu i wyciułała z rękawa obleczony w płótno kawałek szkła ze skrzydłem żurawia. - Po tym cię znalazłam. Widziałam jak szkło dmuchasz. Piękne.
Uśmiechnął się, zerkając na odłamek w jej dłoni, choć na dźwięk imienia i nazwy klanu ściągnął brwi.
- Szkoda, że potrzaskane. Do niczego niezdatne już, przetopić najwyżej można. Pójdźmy. Staniemy na dzień w miejscu, gdzie będziecie bezpieczni. Słońce nie zajrzy tak głęboko pod ziemię.
Anna przytaknęła głową na zgodę.
-A możemy iść i mówić? Chciałam zapytać jak ci się powodzi. Czemu nie jesteś ze swoimi a jako samotny wilk żyjesz? Wiem bo cię obserwowałam. Często. Jak pół roku przeleżałam w barłogu niemocą zgięta. Ale nie miałam śmiałości się odezwać. Życia ci już dość utrułam.
Dała znać reszcie, żeby ruszać ale sama szła na przedzie obok górala mocno ożywiona i uradowana spotkaniem.
-Kto fach ma, ten kraść nie musi.
Zdawało jej się, że jej podglądactwa komentuje, ale dodał po chwili :
-Oni na rozbój chodzą, ja szkło przedaje.
Chyba jednak nie o mus szło, a o chęci do rabunku, których w sobie nie odnalazł i potępiał u innych.
-I nie jestem sam.
-O - starała się zamaskować zdziwienie. - To… dobrze. Samotność nikomu nie służy. Ożeniłeś się?
Zaśmiał się, ale wychwyciła w tym cień goryczy.
- Kto szpetny, ten bogaty być musi, nim w konkury pójdzie. Ale druha tu mam.
- Nie jesteś szpetny - Anna zaprzeczyła gwałtownie. Dłonie zwinęła w pięści. - Masz piękne wnętrze. A te blizny to moja wina i… odwrócę to. Jak tylko odbijemy Jitkę. Każda panna się za tobą obejrzy, będą ci one w konkury chodzić - złapała jego dłoń i uścisnęła chwilę. - A kim ten druh?
- Dajże pokój - zaśmiał się. - Druh mój w sztolni pilnuje - odparł wymijająco. -Tam staniemy.
- Dobrze - nie chciał o nim więcej mówić, Anna nie cisnęła. - Tamte czarcie przedmioty, co cię w chorobę wpędziły… Zniszczyłam wszystkie.
-Wiem. Dlatego rozmawiamy - pokiwał głową i twarz szalem owinal.
- Skąd wiesz?
- Matka czasem wieści śle. Wiem że nikt więcej nie zachorzał.
- No tak - obejrzała się przez ramię na Etienna i Libora. - Idźmy do tej sztolni, dość już cię zagadałam. A jeśli cało z tej wieży ujdziemy to może jeszcze okazja będzie. Może mi nawet pozwolisz parę dni zostać. Poznać się lepiej. Byłabym dobrą przyjaciółką.
- Twoi nie będą z tych przyjaźni radzi. - On się nie obejrzał na towarzyszy Aninych. - Ja to co innego… ja żyję samotnie. Z dala od ciekawskich oczu i języków do osądów prędkich.
- Niech osądzają. Ja i tak zrobię jak uważam.
Zawsze robi.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 18-10-2017 o 21:38.
liliel jest offline