Nazywam się Żarówa. Zbigniew Żarówa. Jestem licencjonowanym grzybiarzem z dwudziestoletnim doświadczeniem w tej szlachetnej pracy. A grzybiarz, to bardzo ważny zawód dla gospodarki Rzeczpospolitej. Mało kto zdaje sobie sprawę, że grzybiarze, pracujący jak mróweczki i sprzedający potem zebrane nowalijki (a niektórzy hodują je nawet w swoich piwnicach!) są niezwykle ważni dla światowej ekonomii. Bez tego wkładu, rynki giełdowe załamałyby się, ludzie pozbawieni witamin i mikroelementów zawartych w grzybach wyszli by na ulice i upadłyby rządy.
Tak, jedynymi ludźmi odgradzającymi społeczeństwo od chaosu jesteśmy my – grzybiarze.
Tej nocy męczyły mnie wyjątkowo paskudne koszmary. Płonął las. Jeden z muchomorów spojrzał na mnie z łzami w grzybni i rzekł:
- Grzybiarzu szlachetny, pomóż w biedzie!
A inny leśny stwór dodał zza jego pleców:
- Ratuj! Litości, przyjacielu lasu!
Nagle wśród płomieni i dymu, oraz gęstej atmosfery spisku zobaczyłem samego siebie jak podpalam las...
- Nie!!! – krzyknąłem i zerwałem się z łóżka zlany zimnym płotem. Kazimierz, mój partner, mruknął coś przez sen i odwrócił się na drugi bok. Wstałem po cichu żeby go nie obudzić i ochlapałem twarz zimną wodą. Kazik dalej spał. Westchnąłem. Mieszkaliśmy w starym baraku i chodź żyliśmy skromnie, to godnie.
- Kazik – potrząsnąłem go za ramię – Obudź się.
- Czego – odpowiedział zaspany Kazimierz otwierając zaklejone ropą oczęta.
- Mam złe przeczucia. Śnił mi się koszmar.. - tu zrobiłem pełną napięcia pauzę by za chwilę wybuchnąć informacją - Płonął las!
We wzburzeniu zacząłem potrząsać zaspanym Kazikiem któremu wypadło sztuczne oko, czego jednak nie zauważył, gdyż jego mózg znajdował się w swym zwykłym stanie wzmożonego uśpienia.
- Oni tam umierają! Słyszysz?! - piekliłem się dalej. Kazik się zirytował i sprzedał mi lepę w twarz.
- To tylko sen, idioto - mruknął - Znowu się nażarłeś jak świnia na wieczór, to potem ci się pierdoły śnią po nocach.
Usiadłem z wrażenia.
- Może masz rację - udałem lekkiego foszka, po czym ubrałem paletko i udałem się na zewnątrz.
Dzień był zimny, ale ja nadal czułem na twarzy ogniste języki płomieni ginącego lasu. Raźnym krokiem ruszyłem w kierunku meliny pani Barbary. Szacowna ta niewiasta ratowała całą lokalną społeczność swoją niezrównaną gorzałką produkowaną z kompostu z dodatkiem azbestu.
Przechodząc przez park, przeszedłem obok faceta czytającego w skupieniu gazetę. Nagle twarz mijanego człowieka wśród kolorowych rozbłysków rozwinęła się w szeroki kapelusz i kawałek trzonka borowika z mojego koszmaru.
- Pooomóóżż miii Zbigniewieeeeee... - zaskrzeczała do mnie hybryda.
Mrugnąłem gwałtownie i borowik zniknął a zamiast niego, gapił się na mnie wspomniany już facet. Było to dla niego pewnie szokujące przeżycie - nie każdego dnia widzi się malowniczo obdrapanego i obitego menela, wpatrującego się w dodatku w ciebie jak w butelkę spirytusu.
- Na co się gapisz cieciu?! Nie mam drobnych! - usłyszałem.
- Cieciu?! Ty przeklęty borowiku! - uniosłem się. Moje Chi wzrosło do niewyobrażalnych rozmiarów - Nie wiesz jaką grzybiarze spełniają ważną rolę dla PKB Polski! Rozwijamy naszą ekonomię, a niedługo dzięki nam będziemy najsilniejszą gospodarką w Unii Europejskiej! Wkrótce będziemy musieli wyżywić całą Europę. Więc ty mi tu nie mów od rzeczy, bo obowiązki mnie wzywają!
Odwróciłem się na pięcie i miałem już ruszyć dalej, kiedy nagle ktoś wyłączył światło.
Obudziłem się w ciemnym tunelu. Było dosyć duszno i cuchnęło siarką. Ruszyłem przed siebie i po chwili minąłem znak z napisem "Piekło". Wzruszyłem ramionami. Prawdziwy grzybiarz i w piekle będzie się czuł jak w domu, jeśli będą tutaj grzyby.
Wyszedłem na większą polanę, przez środek której płynęła rzeka lawy. Miałem już wkroczyć na most, kiedy nagle na policyjnych rowerach odrzutowych zasilanych manualnie przyleciały czarty.
- Jestem sierżant Belzebub, Urząd Ochrony Piekła - przedstawił się wyższy z diabłów - Proszę chuchnąć do hydromatu.
Chuchnąłem posłusznie, a diabeł w skupieniu patrzył się na swoje urządzenie.
- Hmm... - zamyślił się - Stara golonka, mieszanka pani Basi, stężenie 90%... Tak jak się spodziewałem, woda święcona! No to cię mamy gagatku!
Oba diabły złapały mnie i brutalnie wykręciły mi ręce.
- I po co ci to było? Po co było szmuglować?! - krzyknął mi do ucha ten niższy – A teraz bach i na harem pojedziesz!
Niespodziewanie na polanę wjechała karetka pogotowia na łódzkich blachach. Ze środka wyleciał spasiony czort w lekarskim fartuchu i spojrzał na mnie badawczym wzrokiem.
- No, tobie to już nic nie pomoże – zawyrokował, zaglądając mi w zęby - Pójdziesz na krzesło elektryczne, jak nic. Ale chciałbym, żebyś podpisał to - podsunął mi papier pod nos - Inne diabły latami czekają na zdrowe organy.
- Won, handlarzu! - wydarł się większy czort i przegonił lekarza. Ten fuknął coś, niezadowolony, po czym wsiadł do karetki która odjechała z piskiem opon.
- A ciebie zabieram do lochu! – czort złapał mnie za szmaty i pociągnął za sobą w głąb piekła.
Wprowadzili mnie w kajdanach do białego pokoju z napisem "Dział Ochrony TESCO". Podeszło do mnie dwóch diabłów w garniturkach, przyciemnionych okularach, ze słuchawkami w uszach, i napisem na krawatach "Teraz Polskie Piekło".
- Co cię skłoniło do kradzieży wózka?! - zapytał mnie jeden z diabłów.
- Co?!
- Nie udawaj że nie wiesz! Trzymasz wózek w ręce!
Spojrzałem się na swoje puste ręce.
- Nic nie mam!
- Kłamiesz! - krzyknął diabeł i sprzedał mi lepę. W krótkiej chwili zobaczyłem wiele galaktyk i gwiazd.
- Kim ja jestem? - zapytałem niepewnie.
- Jesteś Zbigniew Żarówa, pamiętasz? Grzybiarz i szkodnik gospodarczy - życzliwie podsunął mi czort.
- Szkodnik?! Przecież grzybiarz jest... - zanim znowu zobaczyłem gwiazdy, niebo rozdarła błyskawica. Kiedy przesłuchanie wreszcie dobiegło do końca, wprowadzili mnie do kolejnego pokoju - tym razem już bez klamek. U góry widniał wielki napis "Biuro ochrony TESCO". No cóż, teraz już wiem czemu w tych sklepach jest zawsze tak gorąco...
Po dłuższej chwili zaprowadzili mnie w kajdanach do kamieniołomów.
- Prysznic raz na 100 lat, chleba dostaniesz za 10 lat, szklanka wody za 15, więc radziłbym oszczędzać i pić po woli - powiedział do mnie czort, rozpinając moje kajdanki.
- Ja niewiele potrzebuje do życia.
- To twoje miejsce pracy grzybiarzu!
- A ten miły pan, to kto?
- To Jacques Cousteau. Małże go wpierdoliły. Ale my tu gadu gadu a molibden się sam nie wykopie. Łap za kilof i do roboty.
Następne tygodnie spędziliśmy pracowicie, kopiąc żyzne złoża molibdenu.
- Chodź na chwilę, narysowałem plan! - powiedzał do mnie pewnego dnia Jacques.
- Użyłeś papieru toaletowego?! - krzyknąłem przerażony - Wiesz, że następny przydział za dwadzieścia lat? Co zrobiłeś z resztą?!
- A, tam gdzieś rzuciłem - Cousteau wzruszył ramionami wskazując na otaczającą nas rzekę lawy - Ale chrzanić to! Dzięki tym planom uda nam się uciec!
- Pokaż teraz ten plan- powiedziałem zrezygnowany.
- Ok, najpierw spinaczami do papieru wykopujemy dół o głębokości półtora kilometra i szerokości pół kilometra. Następnie pokonujemy rzekę ognia, potem idziemy i omijamy lasery oraz kamery bezpieczeństwa. A dalej to już z górki, wystarczy przeskoczyć dwukilometrowy dół i przejść przez piekielną faunę to jest: rosiczki wielkości Złotych Tarasów, dzikie tygrysy szablozębne, koczkodany kanibale, oraz Pigmejów.
- Pigmejów też?
- No przecież to zwierzęta. A wiec podsumowując - bułka z masłem.
- Cholera, zawsze bałem się Pigmejów.
Po dziesięciu latach kopania, w końcu zobaczyliśmy przed sobą światłość. A potem przed nami pojawił się obrośnięty facet w różowych okularkach, hawajskiej koszuli, slipach, białych skarpetkach, sandałkach, aureoli, w wieńcem kwiatów na szyi, i lekko żółtawymi skrzydełkami (od nadmiaru nikotyny).
- No cześć ziomale, piąteczka... Święty Piotrek jestem - rzekł święty, po czym sam sobie przybił piątkę - Chcecie skręta? A jak nie, to i kwach się dla was znajdzie.
- Ty jesteś święty Piotr?! - Cousteau nie mógł najwyraźniej wyjść z szoku.
- No yo, ziomalu! A tak właściwie to skąd wy się tu wzięliście?
- Mnie pobito na śmierć - spuściłem nos na kwintę.
- A mnie małże wpierdoliły - dodał Jacques.
- No, no, to grubo! - zaśmiał się św. Piotr - To zapraszam za mną.
Święty poprowadził nas tunelem na końcu którego widać było światełko.
- O, słynne światełko na końcu tunelu! - powiedziałem z podziwem.
- A, to!.. - Piotr klepnął się z rozmachem w czoło - To nie żadne światełko, to tylko Jasiek siedzi i czyta dowcipy z latarką.
Po chwili rzeczywiście minęliśmy parchatego grubasa w ubraniu policjanta, siedzącego na małym taborecie i czytającego dowcipy przyświecając sobie latarką.
Grubas rechotał się przy lekturze jak szalony.
- Sie masz, Jasiu! - powiedział Piter
- Sie masz, złotko! - odpowiedział grubas.
Poszliśmy dalej.
- Od dwustu lat czyta ten sam dowcip. Nie jest zbyt bystry - wyjaśnił święty.
Weszliśmy w końcu do czyśćca, który okazał się być klaustrofobiczną kanciapą, W środku stały ściśnięte duszyczki a gdzieniegdzie płonęły koksowniki. Wiało zimnem jak cholera, za to pełno było dymu i brudno jak w śmietniku.
- Tu macie dokumenty i ankiety do wypełnienia - Piotr podał nam stos dokumentów - Możecie wypisać je razem, bo jak się zsumuje was dwóch półgłówków, to będzie jeden cały kurzy móżdżek!
Po czym, śmiejąc się, zniknął w oparach dymu.
Usiedliśmy przy kontuarku i zaczęliśmy wypełniać ankietę.
- Ile razy podczas zbliżenia seksualnego grałeś w Chińczyka. Co to jest? - zapytałem się Francuza.
- Co, Chińczyk czy zbliżenie seksualne?
- Jedno i drugie.
- Nie wiem. Nie wiem. - odpowiedział Jacques - No chyba, że to jest rodzaj szkockiej kiełbasy w kratę, jadłem nieraz, jest naprawdę dobra, smaczna i pożywna.
- A może chodzi o hodowlę tej kiełbasy na polskich polach - zapytałem nieśmiało mojego kompana.
- Nie, wy w tej całej Polsce nie macie warunków na szkocką kiełbasę. Możecie sobie co najwyżej półwędzoną wyhodować.
- Ech...
- Podaj swoją orientację seksualną i zaznacz ją kółeczkiem. Sodomita, sado- maso, homoseksualista, heteroseksualista, nekrofil, zoofil, pedofil - Jacques przeczytał kolejne pytanie - Co to wszystko znaczy?
- Pewnie to twoje menu na śniadanie - jak jesz kotlet z psa, jesteś zoofilem, a może inaczej?
- Nie, nie, nie! To oznacza zbierających zoo - patrz zoo i fil!
Zapadła chwila ciszy i konsternacji.
- A co to jest kółeczko?
Nagle przed moją twarzą zmaterializował się wielki borowik.
- Gdzie ty mi się czwalasz po czyśćcu jak tu las płonie?! Podpisałeś z nami pakt grzybiarza! Wracaj natychmiast do trzeciej gęstości mendo niedorobiona! - borowik splunął na mnie i zniknął. Podniosłem wzrok i zobaczyłem coś, czego wcześniej nie widziałem. Przed nami znajdowały się drzwi z dużym napisem "Wyjście ewakuacyjne".
- Jacques, spójrz! - wskazałem towarzyszowi na drzwi.
Cousteau podszedł do drzwi, które nagle, niespodziewanie się otworzyły i ze środka wyszedł gruby anioł z bardzo czerwonym nosem.
- Co tutaj się dzieje?! - zbulwersował się anioł - Wypełniać ankiety a nie się obijać! Widzicie tą kolejkę?!
Jacques stanął plecami do kontuarku.
- Panie Anioł, może mi pan zawiązać tenisówkę?
- A co ty sam, do cholery nie umiesz?
- No nie..
- No dobra, ale żeby mi to było ostatni raz!
Diabeł doturlał się do Custoe, a gdy się schylił, Jacques wbił mu z całej siły długopis w plecy. Anioł upadł, bluznął krwią z ust, po czym szepnął.
- Cousteau, to przez ciebie! Rzucam na ciebie klątwę... Będziesz wyglądał jak twoja żona w kwiecie wieku!
- Nie!!! - krzyknął przerażony Francuz łapiąc anioła za szmaty. Ale ten wyzionął już ducha. Jacques uciekł do kąta i wybuchł płaczem. Z nienacka podniósł ku mnie twarz, która cała pokryta była parchami i brodawkami.
- Muszę tu zostać, Zbigniewie... Idź przez te drzwi, bądź wolny!
Świńskim truchtem ulotniłem się z czyśćca.
- Nie płacz za mną! - krzyknął za mną Cousteau.
- Mowy nie ma - powiedziałem do siebie i wyszedłem na świeże powietrze.
Byłem w lesie.
- Muszę ocalić grzyby! - powiedziałem do siebie, zagrzewając się do boju. Uruchomiłem swój siódmy zmysł grzybiarza, swoją super moc, którą zyskałem po trzech nocach spędzonych na zbieraniu grzybów w Czerwonym Lesie koło Prypeci.
Moim oczom ukazał się w końcu borowik, na którego kapeluszu płonęła zapałka.
- No w końcu jesteś, ty niedorobiony idioto, nędzna podróbo grzybiarza! Gaś mnie, bo jeszcze las spłonie!
- To las jeszcze nie płonie?
- Płonie, przecież widzisz że ja płonę! Ja i las to jedność. Jak ja płonę, to i las! Więc ratuj mnie, do cholery!
Podszedłem, wziąłem zapałkę i zgasiłem ją szybkim dmuchnięciem.
- Może gdybym na nią nie dmuchał, to by tak długo nie płonęła - odezwał się borowik - Ach, co za ulga!
- A więc to już koniec - powiedziałem do siebie.
- Nie do końca Zbigniewie - odezwał się do mnie uroczyście borowik - Należy ci się nagroda. Uratowałeś nas, więc ja teraz uratuję twój związek. Weź grzyba który rośnie za mną i...
- O rany, co za smród - starszy aspirant Stułbia wszedł do barłogu, zasłaniając twarz chustką.
- Dwóch denatów panie aspirancie - młodszy posterunkowy Bąbel zasalutował przełożonemu - Znaleźliśmy ich leżących razem w łóżku. Homosie.
- Rany Boskie - komisarz zamaszyście się przeżegnał.
- W całym domu jest pełno psychodelików. Głównie grzyby. Chyba wszystkie rodzaje jakie rosną w Polsce.
Stułbia skinął głową i wziął ze stolika okazały okaz łysiczki lancetowatej.
- Przedawkowali?
- Na to wygląda - potwierdził posterunkowy - Sąsiedzi mówią, że najpierw dostali jakiegoś srogiego tripa, ten łysy krzyczał coś o wielkim borowiku i że las płonie, a potem że są w piekle. Później zszedł do piwnicy i zaatakował dozorcę - jest w szpitalu. A na koniec położył się goły na trawie.
- A ten drugi?
- Widocznie jak ten łysy wrócił, to zarzucili po kolejnym grzybie. Nie powinni jednak mieszać z bimbrem pani Barbary.
Stułbia uśmiechnął się do własnych myśli, ale w duchu przyznał rację młodemu policjantowi. Przy każdym melanżu człowiekowi wydawało się, że jest nieśmiertelny, aż za którymś razem okazywało się to jednak nieprawdą.
- Ech, grzybiarze… - powiedział Stułbia i nakrył zwłoki prześcieradłem, po czym wyszedł przed barak i zapalił papierosa. Gdzieś tam, Zbigniew Żarówa trzymając za rękę swojego Kazika, przemierzał niezmierzone przestrzenie grzybowej głuszy.