Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2017, 17:44   #42
Extremal
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu
Nazywam się Żarówa. Zbigniew Żarówa. Jestem licencjonowanym grzybiarzem z dwudziestoletnim doświadczeniem w tej szlachetnej pracy. A grzybiarz, to bardzo ważny zawód dla gospodarki Rzeczpospolitej. Mało kto zdaje sobie sprawę, że grzybiarze, pracujący jak mróweczki i sprzedający potem zebrane nowalijki (a niektórzy hodują je nawet w swoich piwnicach!) są niezwykle ważni dla światowej ekonomii. Bez tego wkładu, rynki giełdowe załamałyby się, ludzie pozbawieni witamin i mikroelementów zawartych w grzybach wyszli by na ulice i upadłyby rządy.
Tak, jedynymi ludźmi odgradzającymi społeczeństwo od chaosu jesteśmy my – grzybiarze.
Tej nocy męczyły mnie wyjątkowo paskudne koszmary. Płonął las. Jeden z muchomorów spojrzał na mnie z łzami w grzybni i rzekł:
- Grzybiarzu szlachetny, pomóż w biedzie!
A inny leśny stwór dodał zza jego pleców:
- Ratuj! Litości, przyjacielu lasu!
Nagle wśród płomieni i dymu, oraz gęstej atmosfery spisku zobaczyłem samego siebie jak podpalam las...
- Nie!!! – krzyknąłem i zerwałem się z łóżka zlany zimnym płotem. Kazimierz, mój partner, mruknął coś przez sen i odwrócił się na drugi bok. Wstałem po cichu żeby go nie obudzić i ochlapałem twarz zimną wodą. Kazik dalej spał. Westchnąłem. Mieszkaliśmy w starym baraku i chodź żyliśmy skromnie, to godnie.
- Kazik – potrząsnąłem go za ramię – Obudź się.
- Czego – odpowiedział zaspany Kazimierz otwierając zaklejone ropą oczęta.
- Mam złe przeczucia. Śnił mi się koszmar.. - tu zrobiłem pełną napięcia pauzę by za chwilę wybuchnąć informacją - Płonął las!
We wzburzeniu zacząłem potrząsać zaspanym Kazikiem któremu wypadło sztuczne oko, czego jednak nie zauważył, gdyż jego mózg znajdował się w swym zwykłym stanie wzmożonego uśpienia.
- Oni tam umierają! Słyszysz?! - piekliłem się dalej. Kazik się zirytował i sprzedał mi lepę w twarz.
- To tylko sen, idioto - mruknął - Znowu się nażarłeś jak świnia na wieczór, to potem ci się pierdoły śnią po nocach.
Usiadłem z wrażenia.
- Może masz rację - udałem lekkiego foszka, po czym ubrałem paletko i udałem się na zewnątrz.

Dzień był zimny, ale ja nadal czułem na twarzy ogniste języki płomieni ginącego lasu. Raźnym krokiem ruszyłem w kierunku meliny pani Barbary. Szacowna ta niewiasta ratowała całą lokalną społeczność swoją niezrównaną gorzałką produkowaną z kompostu z dodatkiem azbestu.
Przechodząc przez park, przeszedłem obok faceta czytającego w skupieniu gazetę. Nagle twarz mijanego człowieka wśród kolorowych rozbłysków rozwinęła się w szeroki kapelusz i kawałek trzonka borowika z mojego koszmaru.
- Pooomóóżż miii Zbigniewieeeeee... - zaskrzeczała do mnie hybryda.
Mrugnąłem gwałtownie i borowik zniknął a zamiast niego, gapił się na mnie wspomniany już facet. Było to dla niego pewnie szokujące przeżycie - nie każdego dnia widzi się malowniczo obdrapanego i obitego menela, wpatrującego się w dodatku w ciebie jak w butelkę spirytusu.
- Na co się gapisz cieciu?! Nie mam drobnych! - usłyszałem.
- Cieciu?! Ty przeklęty borowiku! - uniosłem się. Moje Chi wzrosło do niewyobrażalnych rozmiarów - Nie wiesz jaką grzybiarze spełniają ważną rolę dla PKB Polski! Rozwijamy naszą ekonomię, a niedługo dzięki nam będziemy najsilniejszą gospodarką w Unii Europejskiej! Wkrótce będziemy musieli wyżywić całą Europę. Więc ty mi tu nie mów od rzeczy, bo obowiązki mnie wzywają!
Odwróciłem się na pięcie i miałem już ruszyć dalej, kiedy nagle ktoś wyłączył światło.

Obudziłem się w ciemnym tunelu. Było dosyć duszno i cuchnęło siarką. Ruszyłem przed siebie i po chwili minąłem znak z napisem "Piekło". Wzruszyłem ramionami. Prawdziwy grzybiarz i w piekle będzie się czuł jak w domu, jeśli będą tutaj grzyby.
Wyszedłem na większą polanę, przez środek której płynęła rzeka lawy. Miałem już wkroczyć na most, kiedy nagle na policyjnych rowerach odrzutowych zasilanych manualnie przyleciały czarty.
- Jestem sierżant Belzebub, Urząd Ochrony Piekła - przedstawił się wyższy z diabłów - Proszę chuchnąć do hydromatu.
Chuchnąłem posłusznie, a diabeł w skupieniu patrzył się na swoje urządzenie.
- Hmm... - zamyślił się - Stara golonka, mieszanka pani Basi, stężenie 90%... Tak jak się spodziewałem, woda święcona! No to cię mamy gagatku!
Oba diabły złapały mnie i brutalnie wykręciły mi ręce.
- I po co ci to było? Po co było szmuglować?! - krzyknął mi do ucha ten niższy – A teraz bach i na harem pojedziesz!
Niespodziewanie na polanę wjechała karetka pogotowia na łódzkich blachach. Ze środka wyleciał spasiony czort w lekarskim fartuchu i spojrzał na mnie badawczym wzrokiem.
- No, tobie to już nic nie pomoże – zawyrokował, zaglądając mi w zęby - Pójdziesz na krzesło elektryczne, jak nic. Ale chciałbym, żebyś podpisał to - podsunął mi papier pod nos - Inne diabły latami czekają na zdrowe organy.
- Won, handlarzu! - wydarł się większy czort i przegonił lekarza. Ten fuknął coś, niezadowolony, po czym wsiadł do karetki która odjechała z piskiem opon.
- A ciebie zabieram do lochu! – czort złapał mnie za szmaty i pociągnął za sobą w głąb piekła.

Wprowadzili mnie w kajdanach do białego pokoju z napisem "Dział Ochrony TESCO". Podeszło do mnie dwóch diabłów w garniturkach, przyciemnionych okularach, ze słuchawkami w uszach, i napisem na krawatach "Teraz Polskie Piekło".
- Co cię skłoniło do kradzieży wózka?! - zapytał mnie jeden z diabłów.
- Co?!
- Nie udawaj że nie wiesz! Trzymasz wózek w ręce!
Spojrzałem się na swoje puste ręce.
- Nic nie mam!
- Kłamiesz! - krzyknął diabeł i sprzedał mi lepę. W krótkiej chwili zobaczyłem wiele galaktyk i gwiazd.
- Kim ja jestem? - zapytałem niepewnie.
- Jesteś Zbigniew Żarówa, pamiętasz? Grzybiarz i szkodnik gospodarczy - życzliwie podsunął mi czort.
- Szkodnik?! Przecież grzybiarz jest... - zanim znowu zobaczyłem gwiazdy, niebo rozdarła błyskawica. Kiedy przesłuchanie wreszcie dobiegło do końca, wprowadzili mnie do kolejnego pokoju - tym razem już bez klamek. U góry widniał wielki napis "Biuro ochrony TESCO". No cóż, teraz już wiem czemu w tych sklepach jest zawsze tak gorąco...

Po dłuższej chwili zaprowadzili mnie w kajdanach do kamieniołomów.
- Prysznic raz na 100 lat, chleba dostaniesz za 10 lat, szklanka wody za 15, więc radziłbym oszczędzać i pić po woli - powiedział do mnie czort, rozpinając moje kajdanki.
- Ja niewiele potrzebuje do życia.
- To twoje miejsce pracy grzybiarzu!
- A ten miły pan, to kto?
- To Jacques Cousteau. Małże go wpierdoliły. Ale my tu gadu gadu a molibden się sam nie wykopie. Łap za kilof i do roboty.
Następne tygodnie spędziliśmy pracowicie, kopiąc żyzne złoża molibdenu.
- Chodź na chwilę, narysowałem plan! - powiedzał do mnie pewnego dnia Jacques.
- Użyłeś papieru toaletowego?! - krzyknąłem przerażony - Wiesz, że następny przydział za dwadzieścia lat? Co zrobiłeś z resztą?!
- A, tam gdzieś rzuciłem - Cousteau wzruszył ramionami wskazując na otaczającą nas rzekę lawy - Ale chrzanić to! Dzięki tym planom uda nam się uciec!
- Pokaż teraz ten plan- powiedziałem zrezygnowany.
- Ok, najpierw spinaczami do papieru wykopujemy dół o głębokości półtora kilometra i szerokości pół kilometra. Następnie pokonujemy rzekę ognia, potem idziemy i omijamy lasery oraz kamery bezpieczeństwa. A dalej to już z górki, wystarczy przeskoczyć dwukilometrowy dół i przejść przez piekielną faunę to jest: rosiczki wielkości Złotych Tarasów, dzikie tygrysy szablozębne, koczkodany kanibale, oraz Pigmejów.
- Pigmejów też?
- No przecież to zwierzęta. A wiec podsumowując - bułka z masłem.
- Cholera, zawsze bałem się Pigmejów.

Po dziesięciu latach kopania, w końcu zobaczyliśmy przed sobą światłość. A potem przed nami pojawił się obrośnięty facet w różowych okularkach, hawajskiej koszuli, slipach, białych skarpetkach, sandałkach, aureoli, w wieńcem kwiatów na szyi, i lekko żółtawymi skrzydełkami (od nadmiaru nikotyny).
- No cześć ziomale, piąteczka... Święty Piotrek jestem - rzekł święty, po czym sam sobie przybił piątkę - Chcecie skręta? A jak nie, to i kwach się dla was znajdzie.
- Ty jesteś święty Piotr?! - Cousteau nie mógł najwyraźniej wyjść z szoku.
- No yo, ziomalu! A tak właściwie to skąd wy się tu wzięliście?
- Mnie pobito na śmierć - spuściłem nos na kwintę.
- A mnie małże wpierdoliły - dodał Jacques.
- No, no, to grubo! - zaśmiał się św. Piotr - To zapraszam za mną.
Święty poprowadził nas tunelem na końcu którego widać było światełko.
- O, słynne światełko na końcu tunelu! - powiedziałem z podziwem.
- A, to!.. - Piotr klepnął się z rozmachem w czoło - To nie żadne światełko, to tylko Jasiek siedzi i czyta dowcipy z latarką.
Po chwili rzeczywiście minęliśmy parchatego grubasa w ubraniu policjanta, siedzącego na małym taborecie i czytającego dowcipy przyświecając sobie latarką.
Grubas rechotał się przy lekturze jak szalony.
- Sie masz, Jasiu! - powiedział Piter
- Sie masz, złotko! - odpowiedział grubas.
Poszliśmy dalej.
- Od dwustu lat czyta ten sam dowcip. Nie jest zbyt bystry - wyjaśnił święty.
Weszliśmy w końcu do czyśćca, który okazał się być klaustrofobiczną kanciapą, W środku stały ściśnięte duszyczki a gdzieniegdzie płonęły koksowniki. Wiało zimnem jak cholera, za to pełno było dymu i brudno jak w śmietniku.
- Tu macie dokumenty i ankiety do wypełnienia - Piotr podał nam stos dokumentów - Możecie wypisać je razem, bo jak się zsumuje was dwóch półgłówków, to będzie jeden cały kurzy móżdżek!
Po czym, śmiejąc się, zniknął w oparach dymu.

Usiedliśmy przy kontuarku i zaczęliśmy wypełniać ankietę.
- Ile razy podczas zbliżenia seksualnego grałeś w Chińczyka. Co to jest? - zapytałem się Francuza.
- Co, Chińczyk czy zbliżenie seksualne?
- Jedno i drugie.
- Nie wiem. Nie wiem. - odpowiedział Jacques - No chyba, że to jest rodzaj szkockiej kiełbasy w kratę, jadłem nieraz, jest naprawdę dobra, smaczna i pożywna.
- A może chodzi o hodowlę tej kiełbasy na polskich polach - zapytałem nieśmiało mojego kompana.
- Nie, wy w tej całej Polsce nie macie warunków na szkocką kiełbasę. Możecie sobie co najwyżej półwędzoną wyhodować.
- Ech...
- Podaj swoją orientację seksualną i zaznacz ją kółeczkiem. Sodomita, sado- maso, homoseksualista, heteroseksualista, nekrofil, zoofil, pedofil - Jacques przeczytał kolejne pytanie - Co to wszystko znaczy?
- Pewnie to twoje menu na śniadanie - jak jesz kotlet z psa, jesteś zoofilem, a może inaczej?
- Nie, nie, nie! To oznacza zbierających zoo - patrz zoo i fil!
Zapadła chwila ciszy i konsternacji.
- A co to jest kółeczko?

Nagle przed moją twarzą zmaterializował się wielki borowik.
- Gdzie ty mi się czwalasz po czyśćcu jak tu las płonie?! Podpisałeś z nami pakt grzybiarza! Wracaj natychmiast do trzeciej gęstości mendo niedorobiona! - borowik splunął na mnie i zniknął. Podniosłem wzrok i zobaczyłem coś, czego wcześniej nie widziałem. Przed nami znajdowały się drzwi z dużym napisem "Wyjście ewakuacyjne".
- Jacques, spójrz! - wskazałem towarzyszowi na drzwi.
Cousteau podszedł do drzwi, które nagle, niespodziewanie się otworzyły i ze środka wyszedł gruby anioł z bardzo czerwonym nosem.
- Co tutaj się dzieje?! - zbulwersował się anioł - Wypełniać ankiety a nie się obijać! Widzicie tą kolejkę?!
Jacques stanął plecami do kontuarku.
- Panie Anioł, może mi pan zawiązać tenisówkę?
- A co ty sam, do cholery nie umiesz?
- No nie..
- No dobra, ale żeby mi to było ostatni raz!
Diabeł doturlał się do Custoe, a gdy się schylił, Jacques wbił mu z całej siły długopis w plecy. Anioł upadł, bluznął krwią z ust, po czym szepnął.
- Cousteau, to przez ciebie! Rzucam na ciebie klątwę... Będziesz wyglądał jak twoja żona w kwiecie wieku!
- Nie!!! - krzyknął przerażony Francuz łapiąc anioła za szmaty. Ale ten wyzionął już ducha. Jacques uciekł do kąta i wybuchł płaczem. Z nienacka podniósł ku mnie twarz, która cała pokryta była parchami i brodawkami.
- Muszę tu zostać, Zbigniewie... Idź przez te drzwi, bądź wolny!
Świńskim truchtem ulotniłem się z czyśćca.
- Nie płacz za mną! - krzyknął za mną Cousteau.
- Mowy nie ma - powiedziałem do siebie i wyszedłem na świeże powietrze.

Byłem w lesie.
- Muszę ocalić grzyby! - powiedziałem do siebie, zagrzewając się do boju. Uruchomiłem swój siódmy zmysł grzybiarza, swoją super moc, którą zyskałem po trzech nocach spędzonych na zbieraniu grzybów w Czerwonym Lesie koło Prypeci.
Moim oczom ukazał się w końcu borowik, na którego kapeluszu płonęła zapałka.
- No w końcu jesteś, ty niedorobiony idioto, nędzna podróbo grzybiarza! Gaś mnie, bo jeszcze las spłonie!
- To las jeszcze nie płonie?
- Płonie, przecież widzisz że ja płonę! Ja i las to jedność. Jak ja płonę, to i las! Więc ratuj mnie, do cholery!
Podszedłem, wziąłem zapałkę i zgasiłem ją szybkim dmuchnięciem.
- Może gdybym na nią nie dmuchał, to by tak długo nie płonęła - odezwał się borowik - Ach, co za ulga!
- A więc to już koniec - powiedziałem do siebie.
- Nie do końca Zbigniewie - odezwał się do mnie uroczyście borowik - Należy ci się nagroda. Uratowałeś nas, więc ja teraz uratuję twój związek. Weź grzyba który rośnie za mną i...

- O rany, co za smród - starszy aspirant Stułbia wszedł do barłogu, zasłaniając twarz chustką.
- Dwóch denatów panie aspirancie - młodszy posterunkowy Bąbel zasalutował przełożonemu - Znaleźliśmy ich leżących razem w łóżku. Homosie.
- Rany Boskie - komisarz zamaszyście się przeżegnał.
- W całym domu jest pełno psychodelików. Głównie grzyby. Chyba wszystkie rodzaje jakie rosną w Polsce.
Stułbia skinął głową i wziął ze stolika okazały okaz łysiczki lancetowatej.
- Przedawkowali?
- Na to wygląda - potwierdził posterunkowy - Sąsiedzi mówią, że najpierw dostali jakiegoś srogiego tripa, ten łysy krzyczał coś o wielkim borowiku i że las płonie, a potem że są w piekle. Później zszedł do piwnicy i zaatakował dozorcę - jest w szpitalu. A na koniec położył się goły na trawie.
- A ten drugi?
- Widocznie jak ten łysy wrócił, to zarzucili po kolejnym grzybie. Nie powinni jednak mieszać z bimbrem pani Barbary.
Stułbia uśmiechnął się do własnych myśli, ale w duchu przyznał rację młodemu policjantowi. Przy każdym melanżu człowiekowi wydawało się, że jest nieśmiertelny, aż za którymś razem okazywało się to jednak nieprawdą.
- Ech, grzybiarze… - powiedział Stułbia i nakrył zwłoki prześcieradłem, po czym wyszedł przed barak i zapalił papierosa. Gdzieś tam, Zbigniew Żarówa trzymając za rękę swojego Kazika, przemierzał niezmierzone przestrzenie grzybowej głuszy.

 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"
Extremal jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem