Zaczynał się kolejny grudniowy poranek. Pizgało, jak to w Polsce C, a padający drobny śnieżek nadawał prowincjonalnemu pierdolnikowi bajkowego klimatu.
Kiedy rano rozpoczęły się lekcje w szkole podstawowej w Pikutkowie, nikt nie spodziewał się dramatu, który miał nastąpić w nadchodzących godzinach.
Dzieci spokojnie zajęły miejsca w ławkach, a nauczycielka flegmatycznym ruchem otworzyła dziennik.
- Dziś mamy specjalną okazję – zagaiła, patrząc na swoich podopiecznych – Nasz sponsor, firma Januszex przysłał nam paczkę z prezentami na Mikołajki – wskazała na duży pakunek leżący na środku klasy.
- Kiedy ją otworzymy, proszę pani? – zagaił mały Jaś. Poparł go chórek podekscytowanych dziecięcych głosików.
- Myślałam, żebyśmy to zrobili po lekcjach – nauczycielka podniosła rękę – Ale dobrze, zabierzmy się za to od razu!
Dzieciaki raźno przystąpiły do dzieła. Szybko odarły paczkę z papieru. Pod spodem była solidna drewniana skrzynia. Tu musiała pomóc nauczycielka. Kiedy odpadło wieko skrzyni, dzieciaki zajrzały do środka i z przerażeniem rzuciły się pod ścianę klasy.
Z wnętrza skrzyni wyszedł młody jegomość z przydługimi tłustymi włosami, dziewiczym wąsem i czerwonymi okularami. W oczach miał obłęd.
- Niespodzianka, skurwysyny! Mikołaj w tym roku trafi do każdego dziecka! – powiedział podnosząc lufę trzymanego w ręce kałacha. Nauczycielka ruszyła w jego kierunku.
- Co to ma znaczyć?! – zaczęła – Zaraz zadzwonię po policję!.. - nie zdążyła dokończyć tyrady, bo napastnik wpakował w nią cały magazynek. Dzieciaki zaczęły krzyczeć w przerażeniu.
- Cisza, małe pierdolce! – krzyknął zbój. Powoli, przerażone brzdące zaczęły się uspokajać. Tymczasem agresor podszedł do skrzyni z której wylazł i wyciągnął z niej dużą bombę z przyczepionym do niej taśmą dwustronną budzikiem. Zadowolony z obrotu sytuacji, przesunął butem zwłoki nauczycielki, po czym zajął miejsce na jej krześle.
- Nazywam się Pan Tik-Tak i dzisiaj to ja poprowadzę lekcje!
Starszy aspirant Ireneusz Stułbia właśnie dochodził do siebie po trwającej trzy dni libacji alkoholowej. Co innego można było robić w gminnym komisariacie niż łoić wódę i napastować tirówki? No cóż, tego drugiego Ireneusz nie mógł już robić, po tym jak odwiedziło go kilku dziarskich chłopaków zza wschodniej granicy. Ale za to wódka była w gminie tania jak nigdy.
- Pijmy szybciej, bo się ściemnia – jego podwładny, posterunkowy Alojzy Pająk polał do stojących przed nimi szklanek – Na kaca najlepsza jest metoda klina.
Stułbia kiwnął niemrawo i wlał sobie alkohol do gęby. Skrzywił się; żołądek zbuntował się na myśl o kolejnych litrach samogonu wlewanego do trzewi. Śniadanie w postaci grubej pajdy chleba z salcesonem podeszło aspirantowi do gardła, ale ten dzielnie zwalczył pawia i przełknął powoli wydychając powietrze. Zaczynało mu się powoli rozjaśniać we łbie, a świat nabierał powoli barw.
Kiedy rozochocony polał drugi raz do szklanki, nagle zadzwonił telefon na jego biurku. Spojrzał pytająco na Pająka.
- Nie no, może lepiej odebrać choć raz na tydzień – mruknął tamten i podniósł słuchawkę. Przez chwilę słuchał rozmówcy, po czym blady jak ściana odwrócił się do swojego przełożonego.
- Irek, jakiś zboczeniec porwał dzieciaki w szkole! – wyszeptał – Wziął zakładników, grozi że wszystkich wysadzi!
Stułbii z wrażenia spadła na podłogę flaszka bimbru.
- Dzwoń do powiatowej! – zarządził i poleciał do zbrojowni. Po chwili wyłonił się stamtąd w gustownej kamizelce kuloodpornej, kasku z napisem „Milicja Obywatelska” i z białą gumową pałą w ręce pamiętającą stare dobre czasy PRLu.
- Wracamy do gry, skurwysyny! – starszy aspirant uśmiechnął się do siebie, po czym zgarnął władczym gestem posterunkowego i wsiadł do służbowego poloneza.
Kiedy pod szkołę podjechał negocjator z powiatu, sprawy prezentowały się nad wyraz fatalnie. Rzeczony zboczeniec, który sterroryzował szkołę podstawową, odparł już trzy ataki złożone z pospolitego ruszenia i posterunkowego Pająka pod wodzą aspiranta Stułbii. W kilku miejscach pod szkołą leżały zwłoki wieśniaków z malowniczo parującymi flakami.
- Komisarz Henryk Tarapata z Powiatowej – przedstawił się – Kto tu dowodzi?
- Ja – aspirant Stułbia wyłonił się ze służbowego poloneza. Połowę twarzy miał umazaną we krwi. Nie wiadomo było tylko, czy posoka należała do niego, czy też do nieszczęśników których wysłał na rzeź.
- Co tu się, kurwa, dzieje?!
Stułbia nie odpowiedział od razu, taksując wzrokiem komisarza. Powoli wyciągnął z kieszeni paczkę ruskich fajek bez akcyzy. Ręce trzęsły mu się tak bardzo, że nie był w stanie zapalić papierosa. Tarapata poratował go, odpalając mu peta od swojej zapalniczki.
- Dwie godziny temu do szkoły dostał się jakiś szajbus – zaczął Stułbia – Zabił nauczycielkę, wziął zakładników. Nazywa się Krzysztof Tik-Tak i twierdzi, że kiedyś był sławny.
- Sławny? Nigdy nie słyszałem o kimś takim.
- Dokładnie to samo mu powiedziałem. To się wtedy wściekł i odstrzelił dyrektora szkoły – Stułbia wskazał na czarny worek leżący nieopodal – Co gorsza, ten sukinsyn ma ze sobą bombę. Grozi, że jeżeli nie spełnimy jego żądań, wysadzi całą szkołę w powietrze.
- Szturmowaliście?
- Tak – Stułbia skrzywił się na samo wspomnienie - Strzela jakby był kiedyś w wojsku. Nie mieliśmy z nim żadnych szans.
- A jakie są jego żądania?
- Własny program w telewizji w najlepszym czasie antenowym, loża VIP na stadionie Widzewa, no i nowiutkiego Fiata 126p.
- Malucha? Co za świr!
- No świr. Ale zdeterminowany. Mówi, że chce wrócić na szczyt. Że chce znowu być kimś.
Tarapata pokręcił głową i sam zapalił papierosa.
- Niech ktoś sprawdzi, kim on kurwa w ogóle jest. Twierdzi że prowadził jakiś program w telewizji, tak? A tymczasem ja spróbuję z nim pogadać i wybadać grunt. Macie do niego telefon?
- Mamy gorącą linię. Wystarczy, że podniesie pan słuchawkę.
- … i wtedy dostałem Krzyż Odrodzenia Polski od samego sekretarza generalnego Partii – Pan Tik-Tak przechadzał się po sali gimnastycznej do której zagonił wszystkich zakładników i patrzył, czy wszyscy pilnie słuchają jego opowieści. Telefon leżący na biurku nieopodal zadzwonił natarczywym dzwonkiem.
- Widzicie? Już im faje zmiękły! – zaśmiał się szaleniec i tanecznym krokiem podszedł do aparatu.
- Halo?
- Tu komisarz Tarapata. Henryk Tarapata. Jestem policyjnym negocjatorem. A ty jak się nazywasz?
- Jak śmiesz gnoju! – zaperzył się rozmówca – Nie wiesz jak się nazywam?! Ja?! Ja jestem pan Tik-Tak! A zegar to mój znak!!! – wycelował kałachem w zbitą gromadkę dzieci i pociągnął serię ponad ich głowami.
- Tik-tak, tik-tak! – odpowiedziały posłusznie dzieci.
- Słyszysz?! – zapluł się do słuchawki Krzyś.
- Niestety słyszę. Porozmawiajmy o twoich żądaniach. Chcesz programu w najlepszym czasie antenowym?
- Dokładnie – zaperzył się Tik-Tak – Te kurwy, solidaruchy, wszystko zniszczyły! Słyszysz, psie?! Wszystko poszło z dymem! Przez was, głupie gnoje, Ciotka Klotka skończyła na trasie, a profesor Ciekawski ma wyrok za gotowanie metaamfetaminy! Przez was pan Fasola zbiera puszki pod akademikami żeby przeżyć, a Zając Poziomka zaczął jeździć Uberem i w końcu dostał HIVa! A Rozamunda… Och, biedna Rozamunda!
- Uspokój się, Krzysztofie…
- Nie, kurwa, nie uspokoję się! Tyle lat byłem spokojny, ale przebrała się miarka! Moje żądania, co do jednego mają być spełnione w ciągu dwunastu godzin. Inaczej będziecie tu mieli stos trupów i zgliszcza!
- Ale Krzysiu, załatwienie takich rzeczy trwa…
- Przestań mnie wkurwiać! – Krzyś przeładował kałacha – Kogo mam teraz odstrzelić?! Tę francę od maty, czy goryla od WFu?!
- Czekaj, czekaj! Będzie wszystko co chcesz w dwanaście godzin!
- I ani minuty dłużej! – krzyknął Tik-Tak i rzucił słuchawką.
- Sytuacja jest beznadziejna – mruknął Tarapata rozmawiając ze Stułbią przy fajce – Próbowałem z nim wszystkiego, ale to kompletny wariat. Nic do niego nie dociera. Dzwoniłem do Warszawy, żeby wrzucili tego Tik-Taka na bęben, ale nie liczę na nic ciekawego. Będzie trzeba się przygotować do szturmu.
- Będzie dużo trupów – mruknął Stułbia zaciągając się petem.
Komisarz skinął ponuro głową.
- Nie mamy wyboru. Może chociaż kilka osób się uda uratować. Z wojewódzkiej przyślą najlepszych czarnuchów. Mają tu być za dwie godziny, więc mamy chwilę przerwy.
Starszy aspirant sięgnął do kieszeni i wyciągnął dorodną piersiówkę. Golnął srogo i podał komisarzowi. Ten powąchał niechętnie i przez chwilę bił się wyraźnie z myślami, po czym wzruszył ramionami i pociągnął srogiego łyka. W tym momencie zadzwoniła jego komórka.
- Co? – Tarapata wydawał się nie wierzyć w to co słyszy – Naprawdę? Dawajcie ich tutaj, tylko migiem!
Rozłączył się i uśmiechnął szeroko do aspiranta.
- Wrzucenie tego całego Krzysia na bęben miało jednak sens! Myślę, że mamy jakieś szanse.
Po godzinie na plac przed szkołą wjechała policyjna kabaryna. Tarapata ze Stułbią już na nią czekali.
- Podobno znaleźli ich w melinie. Każdy kurator, który udawał się do nich z wizytą, wracał potem z zespołem stresu pourazowego. Komornika, który chciał ich wyeksmitować skrępowali, wszyli mu Esperal igłą i nitką i siłą wlali wódy do gardła.
Stułbia wstrząsnął się na samą myśl o Esperalu.
- W ogóle zresztą nie chcieli tu przyjeżdżać, ale obiecaliśmy im, że dostaną wreszcie zasiłek z MOPSu.
W tym momencie drzwi kabaryny otworzyły się i ze środka wyszła zachudzona postać w postrzępionych łachmanach z długim, bardzo czerwonym nosem, świadczącym o zaawansowanej chorobie alkoholowej. Towarzyszyła mu zielona, wymalowana jak burdelmatka żaba. Oboje byli pijani w sztok.
- Panie Kulfonie. Pani Moniko – Tarapata powstrzymując obrzydzenie podał im ręce – Proszę za mną.
- Dobra, dobra, piesku – zaperzyła się Monika – A gdzie kasa?! Bo ja się wyruchać nie dam za darmo!
- Pani Moniko, tak jak się umówiliśmy, dostaniecie zasiłek po wykonaniu zadania.
- Ale żebyś nie próbował kantować!
- Nie ma nawet mowy o żadnym kancie!
Stułbia podał dwójce patusów telefon z gorącym łączem do Krzysia. Żaba przełączyła na tryb głośnomówiący.
- Halo?! – odezwał się ze słuchawki wściekły głos Pana Tik-Taka.
- Synku, to my!
- Co, kurwa?!
- Krzysiu, tu mama. I tata też jest – Kulfon w tym momencie beknął donośnie.
- To niemożliwe! Moi rodzice nie żyją!
- To nieprawda – zaczął Kulfon – Po prostu twoje poczęcie było efektem ostrej imprezy po nakręceniu setnego odcinka „Kulfona i Moniki”. Nie mogliśmy jednak pozwolić sobie na dziecko. Przecież prowadziliśmy najbardziej oglądalny program dla dzieci. Byliśmy gwiazdami szołbiznesu. Poza tym, jak to tak: żeby Żaba z Kulfonem?.. Wybuchłby skandal.
- I dlatego zostawiliśmy cię w oknie życia – dodała Monika – Ale bardzo cię kochamy!
- Tak, tak – gorliwie potwierdził Kulfon, szturchnięty przez żabę w bok – Bardzo.
- Wy kłamliwe sukinsyny! – wydarł się Krzyś – Wysadzę was wszystkich w powietrzę! Natychmiast chce mój program!!!
Tarapata spuścił głowę.
- Chyba nic z tego jednak nie będzie – powiedział do Stułbii – Niech się szykują do szturmu.
- Być może nie będzie to konieczne.
Komisarz odwrócił się. Za jego plecami stał Znany Reżyser Filmowy ze swoimi długimi pejsami i w stylowej jarmułce na głowie.
- Mam pewne rozwiązanie, które chyba wszystkich zadowoli – powiedział Znany Reżyser Filmowy i wyciągnął rękę ku zdumionym patusom.
Pół roku później.
- Gdzie jest moja flaszka, ty mały szmaciarzu! – Kulfon złapał Krzysia za wszarz – Zostawiałem pół litra na czarną godzinę w tapczanie i teraz go nie ma!
I pieniądze z renty! Gdzie one są?!
- Nie wiem gdzie jest twoja flaszka, stary capie! – Tik-Tak wywinął się i strzelił rodziciela w zęby.
- Ty niewdzięczny gnoju! – Kulfon upadł na podłogę brocząc krwią z rozbitego kinola.
- Nie jesteś moim ojcem! – Krzyś splunął na niego, po czym złapał w pół Monikę i bezceremonialnie wsadził jej język do gardła.
Kamera odjechała do tyłu, po czym ukazało się logo z napisem: „Rodzina Kulfonów”.
- Ależ miałeś nos Izaaku! – za stołem reżyserskim siedziało dwóch Znanych Reżyserów Filmowych – Że na tym antysemickim grajdole zobaczyłeś taki potencjał! Taki talent! To reality show bije wszelkie rekordy popularności! Nie nadążamy z produkcją odcinków, a ile szekli już nabiliśmy, aj-waj!
A Izaak tylko uśmiechnął się tajemniczo i w zamyśleniu podkręcił pejsa.