Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2017, 06:59   #4
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
PYRELLE

Po wejściu do środka, ociekający wodą Dagonet skierował się od razu do kominka. Ciesząc się przyjemnym ciepłem, bijącym od płomienia, rozejrzał się po sali. Dostrzegł krasnoluda, który po wszystkim chyba zwątpił w rozsądek inkwizytora. Już miał ruszyć w jego stronę, gdy ujrzał prawdziwy cel swojej wizyty - rycerz siedział przy stole. Dagonet jeszcze raz strzepnął z siebie wodę z marnym skutkiem i niespiesznie przysiadł się do nieznajomego.

- Niecodziennym jest widok paladyna w tak małej wsi. Widząc dwóch, niektórzy wątpią w przypadek - zagaił. - Witaj bracie, Dagonet z Rel Mord. Co cię sprowadza w te strony?

Złotowłosy, młody rycerz ślęczał przy kuflu ale nad jakimś świętym tekstem, przy którym leżała rozwiązana, prawie pusta sakiewka z kilkunastoma monetami. Na widok Dagoneta odłożył spoczywającą na kolanach pochwę z mieczem, wstał i z uśmiechem przywitał się bardzo spoufale - przytulając inkwizytora i całując go w policzek. Anonimowy, karczemny chichot oznajmił, że ten ciepły gest nie pozostał niezauważony.

- Odbijam tylko światło Jaśniejącego mą zbroją i mieczem, niosąc je w najciemniejsze zakamarki naszego królestwa! - powiedział nieco zbyt głośno. “Błędny rycerz?”, próbował zgadnąć Dagonet. - Pyrelle z Hendrenn Halgood - przedstawił się ciszej. Tak! Wspomnianym miastem władał słynny, kochany przez podwładnych diuk Arnon Orberend, paladyn Pelora, który w ostatnich sześciu miesiącach odbył dwie sławne na cały Nyrond wyprawy w góry Yatil, wielkie, niemal niemożliwe do przekroczenia szczyty przez wiele lig na zachód i wschód od jeziora Quag. Podczas pierwszej splądrował legowisko czerwonego smoka, a podczas drugiej - dawno temu opuszczoną świątynię Abbathora, krasnoludzkiego boga chciwości. Złośliwi żartowali, że diuk znalazł tylu naśladowców, iż całe Hendrenn Halgood było jednym wielkim wylęgowiskiem błędnych rycerzy, bardów i kapłanów służących Pelorowi. Dagonet z jednej strony mógł zazdrościć tego środowiska, z drugiej współczuł młodemu awanturnikowi wyruszającemu do Paprotników, na Komarze Bagna. Okrucieństwo, niesprawiedliwość, zarazy, przeróżne plagi i skrajna nędza rzadko kiedy nadawały się na rycerskie pieśni.

Pyrelle podniósł ze stołu pergamin, starannie zapisany przez klasztornego kopistę.

- Szukam legendarnego miecza... - szepnął, trzymając Dagoneta za opancerzone ramię. - I to niejednego! - uśmiechnął się. - Pięciu mieczy św. Valdgira! Albionu, Beleta, Flaurosa, Glamdringa oraz Caliburna, które połączone w pięcioramienną gwiazdę oczyszczą tą ziemię ze zła budzącego się w kurhanach. - Śmiem mniemać, że przynajmniej jeden z tych mieczy spoczywa na tym przeklętym cmentarzysku.

“Legendarny miecz?”, pomyślał Dagonet, przypominając sobie obietnicę złożoną przez harpię Vulpix. Cóż, w każdej legendzie kryło się ziarnko prawdy...

- Z tym mieczem to pewne? - zapytał Marc podchodząc - Przepraszam, Marc de Shirac - przedstawiał się. - My właśnie badamy kurhany. Może moglibyśmy połączyć siły.

- Z wicehrabstwa Shirac księstwa Korenflass, szlachetny panie? - Pyrelle zadał pytanie podekscytowanym głosem, zdecydowanie za głośno. Młodzieniec z szacunkiem pokłonił się przed Markiem. Ten z trudem powstrzymał śmiech... Lub rozgoryczenie. Zapominając na chwile o tytule i pochodzeniu, które wolał ukrywać, jeszcze dzień temu był taką samą gołotą jak ten błędny rycerz. Nie miał nawet konia.

- W każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy, wicehrabio. Bez wiary w Jaśniejącego to ziarnko nigdy nie wykiełkuje - Marc niemal instynktownie przetłumaczył “wiarę” na stalowe miecze, złote monety i ludzki spryt.

Jeżeli miecze faktycznie znajdowały się na cmentarzysku, należało jak najszybciej je odnaleźć, zanim wpadną w niepowołane ręce. Dagonet westchnął lekko, gdy dostrzegł Marca za swoimi plecami - wojownik zjawił się w najmniej odpowiednim momencie. “No trudno” pomyślał, w końcu prędzej czy później musiał przedstawić kompanom swoje małe śledztwo.

- Ah, tak, proszę poznaj moich kompanów. Co prawda kilku jeszcze tutaj brakuje, ale raczej dość ciężko ich przeoczyć, pewnie za chwilę wrócą. Więc nasze drogi skrzyżowały się nie bez powodu - równie serdecznie kontynuował Dagonet, lecz starał się raczej ściszać swój głos - Ja i moi kompani, jak wspomniał Marc, badamy obecnie kurhany. Chętnie przyjmiemy wszelką pomoc, jeżeli zechcesz udać się następnym razem z nami. Chcę znaleźć sposób na wytępienie zalegającego tam zła - inkwizytor był nastawiony sceptycznie do tego, by pięć mieczy mogło oczyścić kurhany. Uważał, że akurat w tym wypadku najlepszym środkiem będą ogień i stal, jednak nie miał zamiaru kwestionować użyteczności w boju. Dagonet ściszył głos jeszcze bardziej, tak, że tylko Pyrelle i nachyleni towarzysze mogli go usłyszeć - Jest jeszcze jedna sprawa, bardziej... osobista. Pobierałem szkolenia w świątyniach Pelora i sprawuję funkcję inkwizytora. Wybacz moją bezpośredniość, ale słyszałem o niedawnym zamachu na twoje życie. Wielce mnie to niepokoi bracie, wiedząc, że niebezpieczeństwo może czyhać na wysłanników Najjaśniejszego nawet w tak małej mieścinie. Opowiedz mi proszę, co się dokładnie wydarzyło?

- Chciała mnie zabić! - syknął. - Zabić i ukraść święte pergaminy o pięciu mieczach! Ale przygotowałem się na podobną ewentualność - w jego oku pojawił się błysk. - Najważniejsze fragmenty, w tym wygląd grobowca, w którym spoczywa legendarny Caliburn, zapamiętałem, a odpowiednie zwoje spaliłem. A tutejsi mieszkańcy uratowali mi życie, odpowiadając na moje wezwanie.

Angus wtoczył się do karczmy, przeklinając pod nosem na czym świat stoi - dziesięć złociszy….kurwa jego mać...zdzierstwo, w kałdun bity klecha…. - mruczał rzucając na najbliższą wolną ławę swój plecach i swoje klamoty z głośnym stukotem. Po prawdzie cena nie była duża za przyzwoity pogrzeb i przygotowanie ciała, ale Angus nie byłby sobą, gdyby lekko było mu się rozstać z pieniędzmi, których nie dało się przepić. Zobaczył kompanów i postanowił dołączyć się do nich, zaciekawiony kim też może być ich rozmówca. Wydawał się podobny do Dagoneta, rycerz - Angus MacClintock, do usług - przywitał się grzecznie - o czym ta nawijka? Suszy mnie kurwa mać, trza w gardło dać.

Razem z Angusem wszedł Madoc. Nie odezwał się, skinął tylko zebranym rondem kapelusza.

- Angusie, Madocu oto szlachetny Pyrelle z Hendrenn Halgood, podobnie jak ja, sługa Jaśniejącego - Dagonet przedstawił rycerza i ponownie ściszył głos prawie do szeptu - I obawiam się, że może mu grozić niebezpieczeństwo. To by wiele wyjaśniało - zwrócił się ponownie do Pyrelle - Winna temu czynowi jest właśnie przywiązana do pręgierza na zewnątrz. Rozmawiałem z nią bracie i mam pewne podejrzenia. Niemalże oczywistym wydaje się, że łączy ją coś z jakimś ugrupowaniem. Może Dłonią Cienia, a może z kimś całkowicie innym. To, że została wykupiona grzywną potwierdza ten fakt, co oznacza, że ktokolwiek dowiedział się, iż posiadasz święte zwoje, wie o tym nadal. I nadal może planować je zdobyć, na co nie można pozwolić. Pyrelle, mam plan, ale wiem, że ci się on nie spodoba - Dagonet spojrzał głęboko w oczy rycerza - A co ważniejsze, będę potrzebował twojej pomocy, bo mam zamiar dorwać ten gang.

-O…miło mi niezmiernie wielgomożny.....to ja...ten tego….nachlać się idę - Angus postanowił śledzić dyskusję wysoko urodzonych z nieco dalszej perspektywy, bo ewidentnie wyczuwał, że jego braki ogłady towarzyskiej i etykiety zostaną mu szybko wytknięte. Zs swoim kuflem w garści który podsunął gospodarzowi lokalu do napełnienia siadł nieopodal rozmówców śledząc i słuchając o czym rozprawiają.

Podążył za nim Madoc. Nie odezwał się, skinął tylko zebranym rondem kapelusza.

- Jaki plan? - zapytał się Pyrelle.

- Tak jak już mówiłem, rozmawiałem z tą kobietą i miałem wrażenie, że nie była... do końca dumna ze swego czynu. A przynajmniej, że zrobiła to, nazwijmy to, z konieczności. Ten, kto ją wykupił z więzienia, prawdopodobnie zmusił ją do tego. Nie wybawia jej to od razu od winy, karę powinna ponieść, ale… zastanawiałeś się, co się stanie, gdy ona wróci jutro na wolność? Powiem ci. Rozpłynie się, zniknie tak szybko, jak się tutaj pojawiła, możliwe nawet, że pozostawi cię w fałszywym przekonaniu, iż jesteś bezpieczny. Ale ona nie pracowała sama, oni wrócą. Może ona, może kto inny, ale wrócą na pewno i teraz będą lepiej przygotowani. A my będziemy błądzić ślepo, próbując określić skąd uderzą. Chyba że - zrobił pauzę, by uzyskać kontrast - podążymy za jedynym dostępnym nam tropem. I darowałbym sobie śledzenie tej kobiety, w końcu nas zgubi. Chcę, by to ona pomogła nam odnaleźć resztę “paczki”. Wspominałem, że wyczułem w niej jakby wewnętrzny konflikt i to jest właśnie fragment, który może ci się nie spodobać. Uważam, że jej duszę można uratować, chcę wstawić się za nią u Ernanda, by pozwolił uwolnić ją dzisiaj. Oszczędzę jej sterczenia na deszczu przez resztę dnia i nocy, zapewnię schronienie i strawę, a także ochronię przed ewentualnymi wieśniakami, którzy zapragną samosądu. Wiem, że proszę o wiele, ale udaj się ze mną do Ernanda. Powiemy, że wybaczyłeś jej jako swemu winowajcy, a ja wezmę na siebie odpowiedzialność za nią przez następną dobę, czyli do momentu kiedy miała faktycznie odzyskać wolność.

Madoc spojrzał wymownie na Angusa.

- Młody miesza się w jakieś lokalne sprawy. - Powiedział cicho. Próbował napić się piwa, ale przez maskę trunek rozlał mu się po brodzie i piersi.

- Zaraz... zaraz… chodzi o to chude coś z gałami jak u kota przy prangerze? - Angus mruknął do Madoca i pokiwał głową.

- Tajest. Widziałem, jak rozmawiali. Coś mi tu śmierdzi. - Madoc wytarł się rękawem i wzruszył ramionami. - Zobaczymy co z tego będzie. - Szeptał tropiciel.

- Jeśli nadal jesteś przeciwny lub się wahasz, oczywiście rozumiem - kontynuował inkwizytor - Ale pomyśl o tym w ten sposób. Czym ryzykujemy? Co może się wydarzyć w najgorszym wypadku? Zaatakuje cię jeszcze raz? Wątpię, choć nawet jeśli, to równie dobrze może to zrobić jutro, za tydzień czy nawet za miesiąc. A teraz będziemy mieli możliwość mieć ją na oku. Może także uciec, ale mówiąc szczerze, jutro po uwolnieniu i tak to zrobi. Ale jeśli ją uwolnię, okażę dobro i zaopiekuję się, być może Jaśniejący pozwoli jej ujrzeć świat w innych barwach - Dagonet oparł się wreszcie plecy o ławę, na której siedział. Przez cały czas gdy mówił, nachylał się coraz bardziej w stronę rycerza. Wreszcie rzekł normalnym głosem - Podsumowując Pyrelle, nie ryzykujemy nic ponad to, na co obecnie jesteśmy narażeni, a możemy uczynić Jaśniejącego dumni z naszej posługi. Być może ocalimy niejedną duszę, jeśli uda nam się dotrzeć do sedna sprawy.

Oczy Pyrelle zwęziły się w szparki. Po dłuższym zastanowieniu odpowiedział chłodnym głosem:

- Jeśli połowa piwa w moim kuflu byłaby zepsuta, to musiałbym wylać całe piwo. Tak samo człowiek jest albo dobry, albo zły. Jako obrońca światła i życia powinieneś o tym wiedzieć, Dagonecie z Rel Mord. Nie wiem, jakie masz intencje względem mojej niedoszłej zabójczyni, ale nie zamierzam przyłożyć ręki do jej ułaskawienia! - ostatnie słowa wykrzyczał na całą karczmę. Błędny rycerz zgarnął ze stołu swą sakiewkę i ją zawiązał. - Powinna zostać surowiej ukarana... - syknął. Zabrał też pergaminy, zwinął je i umieścił w pokrowcu. Odsunął się o krok od inkwizytora, gotów przerwać tę rozmowę i wyjść. Krasnolud Karg odwrócił się w waszą stronę, zaciekawiony burzliwą wymianą zdań.

- Nie ma co się unosić - powiedział Marc półgłosem tak by tylko paladyni słyszeli - Ale trzymając się piwnych porównań, wiedząc, że gdzieś jest w piwnicy beczka skwaśniałego piwa czy nie zaryzykujesz zaczerpnięcia z każdej beczki by znaleźć tą trefną i usunąć? Chcesz, co chwalebne, oczyścić kurhany, ale odmawiasz pomocy lokalnej społeczności w pozbyciu się bandy łotrów. Którzy w dodatku mogą zagrozić misji, którą właśnie wykonujesz. Miast tego zarzucasz Dagonetowi, że chce okazać litość narzędziu wykorzystanemu przez prawdziwie złych. Jeśli i ona jest zła tedy skończy na szafocie. Pomyśl. Kto postawił przed tobą takie wyzwanie?

- Zabójczyni jest zła i co do tego nie mam wątpliwości, w przeciwieństwie do was, wicehrabio i inkwizytorze. Prędzej czy później skończy na szafocie, z moją pomocą lub bez. A gdybym miał próbować piwa z każdej beczki, to, przyznajmy sobie szczerze, do dzisiaj tkwiłbym w Hendrenn Halgood albo jego okolicach. Zepsutych nie zabrakłoby na wiele lat. Wy zresztą też nie jesteście zbyt wiarygodni w tym, co głosicie - spojrzał na wasze ubłocone nogawki i przemoczone buty - bo przybyliście tu dla Labiryntu Kurhanów. - Nie... - Pyrelle pokręcił głową. - Prawdziwy rycerz znosi krwawienie z tysiąca drobniutkich ran, lecz nigdy nie zbacza z obranego celu. Przeszkoda nie może stać się celem samym w sobie. Lepiej oślepnąć od patrzenia w słońce, niż zgubić jego światło.

- Znaczy… pizdy się Dagowi chciało? - Angus szturchnął łokciem Madoca, licząc, iż ten wyjaśni mu zawiłości i kwiecistości wypowiedzi szepczących rycerzy - a… nie mógł jej dygnąć jak ona u palika niczym mućka na pastwie? No niby majtkowo, po frajersku, ale jak kogo przypili… - mruknął zdegustowany, widząc, że ludziom zawsze chodziło o jedno.

- Przynajmniej pamięta, skąd mu nogi wyrosły. - Ton głosu Madoca sugerował, że uśmiecha się pod płótnem kaptura. - Jeszcze będą z niego ludzie.

- Chyba zrozumiałem cię, panie Pyrelle - odparł Marc lekko kiwając głową. - Niejednego strach by obleciał gdyby go kobieta zabić chciała. Tedy nie przeszkadzamy. Chodź inkwizytorze, wszak jutro postrach paladynów wolność odzyska, a pan paladyn musi być gotów na znoszenie krwawień z tysiąca ran.

Pyrelle zaczerwienił się, zawstydzony słowami Marca. Sięgnął po niedopite piwo, by uspokoić drżenie dłoni. Chciał coś wymamrotać, ale nie mógł pozbierać myśli.

- Wybacz, panie Pyrelle - rzek Marc pojednawczo, także cicho by reszta sali nie słyszała - Dziś poległ nasz towarzysz i rozstrojeni jesteśmy. Nie powinienem poddawać wątpliwości twojej odwagi. Po prostu nie zrozumiałeś naszej intencji w tym względzie. Nie o uwolnienie winnej nam chodzi, a jego o wykorzystanie jej jako narzędzia. Nie wiem czy znasz się na inkwizytorskim dziele, ale mi Dagonet opowiedział trochę. To jedna z taktyk. Pokazać się jako przyjaciel złoczyńcy, drobne uprzejmości mu wyświadczyć by uśpić jego czujność. I twoja pomoc była by nam na rękę. Bo raz, że rozbić mamy szansę szajkę zorganizowana w doskonały sposób, a dwa zabezpieczymy flankę, by nikt nie będzie nastawał na pergaminy które posiadasz - zamilkł na chwilę.

- Prawdę rzekłeś, że ja tu przybyłem by łupy zdobyć, ale nie odmierzaj tą samą miarą wszytkich, sam wszak do tej miary nie pasujesz. Inkwizytor także ma inne cele niż zarobek. Rozważ więc czy wciąż nie widzisz szans na współpracę, postąpisz wedle własnej woli. My więcej namawiać cię nie będziemy. Jeśli rzekniesz NIE, uznamy to i zajmiemy się swoimi sprawami.

Pyrelle zawahał się.

- Pomóc wam pomogę, ale bez zgody syna tutejszego wicehrabii i tak nic nie zdziałacie, wicehrabio i inkwizytorze. To znaczy, nie zdziałamy... - poprawił się błędny rycerz.

- Dziękujemy - powiedział Marc. - Bez twojej zgody nawet nie mielibyśmy po co iść do tutejszego władyki.

- Nasz władyka pewnie baluje “Pod Cuchnącym Bażantem” - krzyknął stojący za ladą karczmarz Garro, mając nadzieję się was jak najszybciej pozbyć. Psuliście interes? Raczej nie, dzisiaj było stosunkowo pusto. Weteran po prostu nie lubił kłapania jęzorami w takiej ilości. Znak w języku złodziejskim na framudze radził w końcu “trzymaj język za zębami”, przypomniał sobie Angus.

Kiedy krasnolud Karg dopił piwo i opuścił przybytek, składając kondolencje Angusowi, w sali został Frinck, kilku chłopów i poszukiwacze przygód nazywający się “Przepatrywaczami z Ulek”, pochyleni ku sobie przy okrągłym stole i szepczący, pewnie obmyślający kolejne posunięcie. Służka Moles zabrała pusty kufel ze stołu błędnego rycerza, uśmiechając się serdecznie do Dagoneta, Marca i Pyrelle. Ślęczący nad miską zupy obłąkany Frinck zaczął coś do siebie bełkotać. Nagle syn młynarza wszedł dziarskim krokiem do środka. Rozejrzał się, wypatrzył Angusa i się od razu skierował w jego stronę.

- Tak się ze mnie wczoraj nabijałeś, co? To dawaj na łapę! - “póki tata nie widzi”, dodał w myślach rozbawiony krasnolud. - Ty nadęty bubku i wieprzku opasły, nie dość, że wygram, to obalę cię na ziemię i obszczam ci płaszcz!
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 02-11-2017 o 10:12.
Lord Cluttermonkey jest offline