Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2017, 18:56   #6
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
THAYL

dzień później w karczmie “Nachalna Ladacznica”

- A hajc masz? Pięć złociszy… - mruknął Angus wstając zza ławy.

- A mam! - "tata mi dał", pomyślał Angus. Złote noble zaświeciły przez zaciśnięte palce. Uwaga sali powoli zaczęła się na was skupiać.

- Dawaj - Angus wyjął z sakiewki pięć złotych monet i ułożył je równiutko na stole, podwijając jednocześnie rękaw i zapraszając jednocześnie młodego do zawodów.

Zatrzeszczały knykcie, kiedy “młody” złapał za mocarną dłoń krasnoluda i szarpnął ostro. “Nie tak prędko człeczyno….daj się rozkręcić” Angus pozwolił mu na chwilę ugiąć swoje przedramię, aż niebezpiecznie blisko znalazło się blatu stołu, po czym sprytnym ruchem zamknął od góry swoją dłonią kciuk i palce przeciwnika, i nacisnął ostro, aż zaskrzypiało w stawach. Pot wystąpił na czoło obu siłaczy i przez chwilę wydawało się, że żaden nie uzyska przewagi w tym zmaganiu. jednak powoli, nieubłaganie, ręka krasnala który zacisnął zęby myśląc “niekiepski ciul w te klocki” bez litości przygiął w końcu dłoń człowieka do desek, aż obaj stęknęli z wysiłku. Potem jednym płynnym ruchem zgarnął monety ze stołu.

- Niekiepska szutka, człeczyno, aż żem się zasapał. Fest witę ci wyrobiło na tyrce. Chlapniesz? - Angus pokazał kufel i rzucił na blat jedną z zarobionych monet.

Zdyszany wyrostek tylko kiwnął głową i usiadł. Rozległy się powolne oklaski, zainicjowane przez karczmarza, które podchwyciło kilku obwiesiów. Rzadko kiedy w takim widowisku w Ślimakach główną rolę grał krasnolud.

- A huj tam….kolejka dla wszystkich! - wyjął z sakiewki garść miedzi i rozsypał monety po blacie.

Kiedy Angus łoił dupsko młynarzowi w siłowaniu się, Madoc z zainteresowaniem zezował w stronę Przepatrywaczy z Ulek. Czy to mogli być ci, których słyszeli wtedy we mgle?

Madoc nie słyszał ich szeptów, ale to nie mogli być oni. Żadne z nich nie było rodowitym Nyrondczykiem, a poza brunetką z włosami przewiązanymi bandaną, żadne nie było również człowiekiem. Pod białym katowskim kapturem brew tropiciela uniosła się ze zdumienia. Już dawno nie widział tak różnorodnej kompanii. Co jedno to z innej parafii. Półork, krasnolud, niziołek, elfka i nyrondzka brunetka. Madoc zauważył, że Marc, który szykował się do wyjścia, przez dłuższą chwilę przyglądał się elfce. "To nie mogła być ona", pomyślał szlachcic, "ale były podobne jak dwie krople wody". Na lewej dłoni każdego z Przepatrywaczy z Ulek dostrzegliście wypalone żelazem piętno - krzyż świadczący o kryminalnej przeszłości...

Marc zatrzymał się na chwile i przyjrzał elfce. Podszedł do niej i powiedział:

- Witajcie. Jestem Marc de Shirac. Wydaje się, że skądś panią znam - zagadnął.

- Tylko się wydaje - odpowiedziała zimnym głosem. Moles przyniosła pięć kufli piwa ufundowanych przez Angusa. Szósty wręczyła stojącemu Markowi.

“Podryw na ‘czy my skądś się znamy’", pomyślał Madoc. “Moja krew.”

- Tacy jak on - brunetka siedząca koło elfki wskazała na Marca - mordują twoich na północy i wycinają ich lasy.

- Ale za piwo dzięki - dodał krasnolud, rozładowując napiętą atmosferę.

- Nie ma to jak dobre pierwsze wrażenie. - Chichnął po nyrondzku Madoc, z ciekawością obserwując niecodzienną grupkę.

- Tacy jak ja - powiedział po elfiemu - walczyli z takimi jak ty ramię w ramię. Pogadamy na boku? - skinął głową w stronę wolnego stołu najdalej od wszystkich.

- A co z tego, prócz kufla miejscowych szczyn, zwanych dla niepoznaki piwem, będę mieć? - wyrachowana elfka odpowiedziała pytaniem, również w swoim języku.

- Rozmowę na poziomie, a może i bardziej namacalne korzyści. Ale to już zależy jak się rozmowa potoczy.

Elfka parsknęła śmiechem, po czym zwyczajnie przestała zwracać uwagę na Marca. Jej kompani obdarzyli szlachcica wymownymi spojrzeniami. Przeszkadzał w ich naradzie.

Szlachcic zgrzytnął zębami ale nic nie powiedział. Spojrzał na paladynów i ruszając do nich rzekł:

- Dobra, mieliśmy coś załatwić...



ERNAND

”Pod (Cuchnącym) Bażantem”
dzień słoneczny zwany Dniem Wszy
drugi dzień Chłodnego Wieczoru 585 WR

Zimno, nadchodzi wieczór, burza powoli cichnie

Przez szeroko otwarte okna i drzwi “Cuchnącego Bażanta” wydostawało się światło świec, dolatywał kwaśny odór wina i spoconych ciał, łomot kufli, turlanych kości i pięści tłukących o toporne stoły oraz zapierające Pyrelle dech w piersiach strzępy sprośnych piosenek. Uczciwi ludzie unikali “Cuchnącego Bażanta”, a nocne straże nie wtrącały się do zabaw Ernanda, który mimo że gardził speluną, to traktował ją prawie jak swój osobisty harem, a jej właścicielkę jak zarządzającego nim eunucha. Ernand szalał i hałasował w “Bażancie” dowoli, zapominając o swych obowiązkach względem państwa, społeczeństwa i różnych innych rzeczach.

Tego wieczoru hulaka siedział przy odosobnionym stole wraz z człowiekiem, o którym szeptano, że jest nowym doradcą Ernanda. Mówiono na niego Ollis. Towarzyszyło im dwóch wysokich, potężnie zbudowanych mężczyzn w krótkich kolczugach najemników i czarnych tunikach, na których widniał herb Stalistrażów. Na jednego z nich w Ślimakach mówiono Skała, na drugiego Buła. Całej czwórce nie brakowało pucharów wina, które wychylano beztrosko lub niedbale wylewano na niedoszorowaną podłogę karczmy.

Doradca lustrował salę badawczym spojrzeniem czarnych oczu osadzonych nad haczykowatym nosem, co jakiś czas wymieniając z władyką kilka ukradkowych zdań. Wymalowane ladacznice polowały na wzrok Ernanda, próbując go zwabić sztucznym uśmiechem. Ten zaś spędzał czas na swojej ulubionej rozrywce - wyrażaniu pogardy wobec mniej możnych od siebie. Na przykład gdy któremuś z podejrzanych bywalców - włóczykijów, szulerów, żebraków, gawędziarzy, przejezdnych aktorów, muzyków, cyrkowców czy złodziejaszków - powodziło się za dobrze w kościach, a nie dajcie bogowie taka osoba przekroczyła usankcjonowany prawem limit wygranej dla stanu nieszlacheckiego w wysokości dwudziestu nyrondzkich tarcz, krzepkimi ramionami swych ochroniarzy Ernand wyrzucał taką personę na ulicę, nie bacząc na rosnącą nienawiść karczmarki Perni, którą trudno było ukryć nawet pod tak mocnym makijażem.

- Na Pelora! - splunął zdenerwowany Pyrelle. - Wielu szuka pociechy w kościach i u dziw... kurtyzan, a tylko nieliczni u bogów - powiedział do Dagoneta.

Cirger wszedł do karczmy, mijając Dagoneta i Pyrcelle, ubłocony i po długiej najwyraźniej podróży. Wielki symbol Pelora zwisał mu z szyi. Sam Cirger był ubrany jak podróżnik. Choć spod luźnego płaszcza wystawała mu zbroja. Wraz z nim do karczmy wkroczyły dwie osoby. Pierwsza z nich młoda dziewczyna najwyraźniej służka jakaś skierowała się od razu do karczmarki. Gdyby ktoś się przysłuchiwał usłyszałby zapewne. Pytania o jedzenie, nocleg, ciepłą kąpiel… i coś jeszcze najwyraźniej o miejsce dla zwierząt. Bo wskazywała w stronę wyjścia a słychać było nieliczne szczeknięcia na zewnątrz. Starszy mężczyzna wyglądający na skrybę usiadł zaspany przy stoliku. Cirger też chciał to uczynić ale zawiesił wzrok na władcy tych ziem i najwyraźniej na chwilę zamarł.

- Ja tu jestem dzisiaj karczmarzem, braciszku! - wydarł się Ernand do Cirgera przez całą salę. Zapadła nerwowa cisza. Ktoś przygarnął stertę srebrników pod płaszcz, ktoś schował kości. - Znajdzie się tu pokój dla sługi bożego i to za darmo, powtarzam, za darmo! - karczmarka Perni słysząc to miała coraz bardziej nietęgą minę.

- Za darmo, ale pod jednym warunkiem... - Cirger dostrzegł niezdrowy błysk w oku starszego brata zwiastujący niewybredny żart. - Wyświęćże dobry kapłanie mój przybytek i pobłogosław me służki imieniem Jaśniejącego - wskazał na wymalowane ladacznice. - To jeszcze dziewice, z dobrych domów.

Któraś z kurew nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Pyrcelle zwrócił się do Dagoneta strachliwym głosem:

- Może to nie najlepszy moment i miejsce na sprawy wymagające powagi, Dagonecie z Rel Mord...

Marc spojrzał pytająco na Dagoneta. W końcu to jego pomysł, więc to on powinien decydować.

Cirger szepnął do coś do tego co wyglądał jak skryba. Najpewniej coś o obietnicy dla karczmarki, że zapłacą. Żeby się kobieta nie frasowała. Spojrzał na brata.

- Błogosławieństwo Pelora spłynie na każdego. Bo i każdego kto złym do szpiku kości nie jest Pelor kocha, a nawet dla tych najgorszych pragnie… odkupienia dla dobra ich dusz - wyjął trochę wody i zaczął nią kropić cały przybytek i obecnych w nim ludzi. - Błogosławię was wszystkich albowiem jesteście jego dziećmi. Takim natomiast zdarza się zagubić - nie wiadomo czy mówił to do brata czy ladacznic.

Po słowach zapadła cisza. Przerwało ją kilka osamotnionych, powolnych klaśnięć Ernanda. Szarobury tłum milczał w obawie przed władyką, a papuzie ladacznice zerkały na siebie i karczmarkę niepewnie.

- Cały mój braciszek! - zawołał szyderczo, rozglądając się po spelunie. - Uncja prewencji warta tyle co funt lekarstwa, wbrew kajdanom sztywnych dogmatów krępujących naszą wiarę - miał w tym komentarzu trochę racji. “Lepiej zapobiegać niż leczyć” nie było mądrością zbyt często wdrażaną w życie, a o jej praktykowanie wewnątrz kościoła Pelora toczył się odwieczny spór.

Cirger podszedł szybko do Ernanda by zmienić temat i nie dać mu wszczynać awantur. Uściskał po bratersku i spytał co u niego i ojca słychać. Nie żył z bratem ani we wzorowych ani w złych relacjach. Pomagali sobie wzajemnie kiedy trzeba, znali swoje miejsce i szanowali. Co nie znaczy, że ich relacja była łatwa. Cirger był wszak bękartem. Jego matka natomiast była obecną żoną ich ojca po śmierci matki Ernada. Obaj się jednak kochali, choć kto kiedykolwiek miał brata ten wie…

- Ojciec był tu wczoraj a dziś ruszył na wezwanie diuka, by służyć mu radą w jakichś tam kwestiach - Ernand szepnął Cirgerowi na ucho. Lord wicehrabia Ryric i kilkunastu podobnych mu tytułem lordów podlegali bezpośrednio jednemu z trzech diuków Paprotników, Jollordowi z rodu Yvon, który z kolei służył księciu Paprotników. Był nim Romaden Beremen, święty sługa boga Zilchusa. Nad nim był już tylko król Archbold.

Dagonet przełknął ślinę. Jego zadanie właśnie bardzo się skomplikowało, choć mógł się tego spodziewać, przekraczając próg “Cuchnącego Bażanta”. W głowie kołatało mu się wiele różnych przekleństw, ale powstrzymał się od bluźnienia. Nie ma jednak tego złego… bratem Ernanda był nie kto inny, jak stary znajomy Dagoneta z czasów pobierania nauk w świątyni. Inkwizytor zaczynał powątpiewać w możliwość przypadku.

- Ze wszystkich dusz na tym świecie… - odezwał się Dagonet, bardziej do siebie, niż towarzyszy - Masz rację Pyrelle z Hendrenn Halgood. To nie jest odpowiednie miejsce na sprawy wymagające powagi, ale moment wybraliśmy idealny. Mam nadzieję… Jaśniejący widocznie sprzyja naszej sprawie.

Inkwizytor ruszył z przodu w stronę stołu Ernanda, gdy bracia przestali się witać. Gdy znaleźli się przed władyką i jego najmitami, pokłonił się, nie niżej niż nakazywał obyczaj i przedstawił:

- Wielmożny wicehrabio Ernandzie, witają cię słudzy Jaśniejącego - Dagonet z Rel Mord i Pyrelle z Hendrenn Halgood oraz towarzyszący nam Marc de Shirac. Witam także ciebie Cirgerze, mój stary druhu.

- Witaj Dagonecie. Witaj bracie Pyrelle i ty Marcu de Shirac. Ernandzie brat w wierze Dagonet to inkwizytor Pelora. Wspólnie przeciwdziałaliśmy poczynaniom kultystów. W imię Pelora czy zwykłej przyzwoitości - pozwolił sobie na żart. - Co cię tu sprowadza w tym gronie. Czyżby kolejne misja?

- Niestety muszę was rozczarować, a następnie ukarać za rozczarowanie mnie - syknął Ernand. Jego milczący towarzysz, doradca Ollis, wstał i wycofał się za władykę, z oczyma omiatającymi niepewnie otoczenie spod ciemnych brwi. Buła - ochroniarz o okrągłej, dokładnie ogolonej głowie - spojrzał pytająco na władykę. Skała - wojownik o wyrazistych rysach twarzy, jakby ciosanych w kamieniu - podobnie.

- Rozczaruję was, bo wasza święta procesja pomyliła karczmę ze świątynią. Świątynia jest po drugiej stronie placu. A wy mnie rozczarowaliście, bo gdzieś po drodze zgubiliście patriarchę Pelora - zażartował. - Więcej was w seminarium nie było? Grzeczności grzecznościami, ale przejdźcie do rzeczy. Rzadko kiedy bywam w otoczeniu tylu świętych symboli, ryzykuję niestrawności. Buła, Skała - machnął na ochroniarzy - dostawcie krzesła.

Ernand wyglądał już na nieźle podchmielonego i zmęczonego. Buła i Skała - trzeźwi, gotowi skoczyć do akcji. Ollis zaś starał się unikać waszego wzroku i zrozumieliście wkrótce dlaczego. Próbował ukryć rozszerzone źrenice i lekki wytrzeszcz. Ciekawe, co brał? I czy zdarzało mu się częstować tym brata Cirgera?

Cirger zwyczajnie usiadł. Brat może i był podchmielony ale ani krzywdy nie zrobi jemu. Ani raczej sługom Pelora bez powodu. Spojrzał jeszcze pytająco na Dagoneta. Czyżby prócz przywitania się z nim mieli jeszcze jakaś sprawę?

Ernand spojrzał na ubłocone nogawki i przemoczone buty Dagoneta i Marca, którzy zajmowali krzesła. Trzeba było przyznać, że nie śpieszno było wam do przebierania się. Niektórzy miejscowi mogli dlatego pomyśleć, że nosicie to błoto z dumą charakterystyczną dla świeżo upieczonych awanturników. Szturchnął Cirgera.

- Ciebie też nęcą pogłoski o Labiryncie Kurhanów? - zapytał brat brata. - Cóż, to na pewno byłoby dla ciebie ciekawsze od przybijania zdesperowanych biedaków gwoździami do drzwi - dodał jakby znudzonym głosem, nie czekając na odpowiedź. Widać jeszcze nie słyszał o najświeższym “dokonaniu” Cirgera. Miał jeden temat do żartów mniej.

- Słyszałem o nim plotki. Dalekie i odległe. Masz jednak rację. Labirynt brzmi nęcąco. Walka ze złem, złoto to przyjemne z pożytecznym. Tym bardziej jeśli chciałbym w końcu gdzieś osiąść. Założyć świątynię, mieć swoją owczarnię i podszczypywać parafianki. Sporo widzę osób tu ściąga - wskazał na innych awanturników.

- Byłem tam, byłem tam zanim jeszcze zaczęły szerzyć się wieści o śmierci czającej się na cmentarzysku, które ściągnęły na moje ziemie wszystkich tych poszukiwaczy przygód - powiedział pogardliwiej i głośniej, by wszyscy zebrani przy stole usłyszeli. Wypite piwo oraz milcząca aprobata Ollisa i ochroniarzy dodawała mu odwagi. Rozpierało go poczucie własnej ważności. - Prócz mnie nikt z tych, którzy ze mną wyruszyli, nie wrócił żywy. Mój miecz spływał moją krwią i cudzą, czarną jak inkaust krwią żywych trupów i gorszych stworzeń.

- Po nas przyszły zastępy kolejnych śmiałków, lecz rzadko dorównujących nam sprytem czy odwagą. Więc nastawcie ucha i nauczcie się czegoś. Gdyby zwykły śmiertelnik mógł złupić skarby Labiryntu Kurhanów, bądźcie pewni że już dawno by to zrobił. Tajemnicza śmierć prędzej czy później spotka każdego usiłującego splądrować grobowce - Ernand mówił tak wiarygodnie, że nie dopatrzyliście się w jego historii ani krztyny przesady. Jego ostrzeżenie wyglądało na szczere. W końcu było adresowane również do jego przyrodniego brata. - Ale! - podniósł palec do góry. - Mawiają, że duchy kurhanów można ubłagać, zostawiając w każdym grobowcu hojną ofiarę.

- Prawdą jest - przemówił ponownie Dagonet - że nie mieliśmy łatwego dnia. Moim osobistym celem w kurhanach nie jest plądrowanie, a wyplenienie zła, które przyjęło tamto miejsce jako dom. Choć jeśli to, co znajdujemy w grobowcach może jakoś pomóc w tej sprawie, to nie omieszkam tego wykorzystać - inkwizytora zaciekawiły opowieści Ernanda o jego przygodach na cmentarzysku kurhanowym. - Dobrze jest słyszeć, żeście cali i zdrowi po tamtej przygodzie, panie wicehrabio. Wasza waleczność musi w takim razie dorównywać waszemu sprytowi, dodaje to otuchy nam, następnym śmiałkom, którzy podążamy szlakiem przez was wytartym. A za wszelkie porady składamy serdeczne dzięki. Postawię też kolejkę dla całego stołu, jeśli zechce pan wicehrabia coś więcej opowiedzieć o waszej wyprawie.

- Też jestem ciekawy waszych przygód wicehrabio - rzekł Marc. - Zawsze się słyszy przechwałki i opowieści niedzielnych awanturników, dla których samo spojrzenie na kurhany jest nie lada wyczynem. Warto by więc usłyszeć coś rzetelnego, a kto jak kto wy bajać nie będziecie, bo wszak urodzeniu i urzędowi nie przystoi bajanie.

Nie mieliście złudzeń, że władyka się tylko przechwala. Nawet jeśliby nie kłamał wzrok Ernanda, to kłamało jego ciało, po którym przemknął nagle zimny dreszcz, być może na wspomnienie tamtej wyprawy. Pierwowzorem podkoloryzowanej opowieści mogła być sromotna ucieczka przez bagna z pełnymi portkami, kiedy Ernand stracił wszystkich swoich ludzi, a sam ledwo uszedł z życiem.

- Powinienem był spisać wspomnienia z tamtej przygody. Pamięć mam raczej dobrą, ale krótką. Najstraszniejszy był gnijący trup, który chwycił w objęcia świętej pamięci Starniela, gdy ten przyglądał się omamiony jakiemuś klejnotowi. Gdybym nie był najlepszym wojownikiem, jaki kiedykolwiek trzymał miecz w tych stronach, niechybnie podzieliłbym jego los... Przyjaciele, napełnijcie mi puchar. Wypijmy.

Wypili. Wówczas Marc rzekł:

- A i my nie za miłą przygodę mieliśmy, szkielety. Szczęściem mniej cuchnące od żywych trupów. Te poszły w drzazgi. Choć łatwo nie było. Ale i nie tylko nadnaturalne zagrożenia śmierć tam niosą. Nasz kompan nie miał szczęścia, szczury go opadły, wyobraź sobie panie, że niczym fala runęły mu do gardła i wepchnąwszy się ustami zaczęły wyżerać go od środka. Straszna śmierć. A potem, gdy legł martwy… uciekły drugą stroną. Wypijmy.

Gdy wypili znowu zagaił:

- Stypę porządną druhowi urządzimy i ruszymy znowu na kurhany. Ale pewnie panie, takie historie często słyszysz. Więc może zmierzajmy po trochu do powodu, dla którego uwagi twojej nam potrzeba. Dagonecie, wyłuszcz sprawę, proszę.

Inkwizytor odchrząknął:

- Gdy wróciliśmy do Ślimaków, rzucił mi się w oczy uwiązany przy pręgierzu skazaniec. Skazaniec okazał się być kobietą, która zaatakowała obecnego z nami, szlachetnego Pyrelle. Wiedziony trochę ciekawością, a trochę instynktem odbyłem z nią krótką rozmowę. Całą sytuację wyjaśnił mi też ze swojej perspektywy brat Pyrelle i obawiam się, że może mu w dalszym ciągu grozić niebezpieczeństwo. Nie chodzi o to, że kobieta zostanie jutro wypuszczona - Dagonet pochylił się bardziej nad stołem - Przypuszczam, że przyczyną ataku były święte teksty, nad którymi opiekę sprawuje brat Pyrelle, są to bezcenne rzeczy. Mam też wszelkie powody przypuszczać, że sprawczyni nie działała sama. Stoi za tym ktoś inny, być może nawet organizacja. Ludzie powiadają, że może być w to zamieszana - następne słowa wypowiedział prawie szeptem - Dłoń Cienia. W takim wypadku, pewnikiem jest, że ten kto za tym stał, spróbuje tę akcję powtórzyć. Obecnie, chcąc chronić Pyrelle oraz relikwie, błądzimy poniekąd po omacku, ale mam plan, jak dowiedzieć się więcej. Chcę w tym celu wykorzystać tę kobietę. W obecnej sytuacji, jutro zostanie ona wypuszczona i ślad po niej zaginie. Tkwi teraz na deszczu i będzie tam stała jeszcze całą noc. Chyba, że zostanie uwolniona, a ktoś się nią zaopiekuje. Jeśli zdobędę jej zaufanie, być może pomoże mi ona dotrzeć do reszty jej “bandy”. A to wyjdzie to na dobre całej okolicy i Ślimaki będą mogły odetchnąć z ulgą. Oczywiście, wszystko przedstawiamy to wam, panie wicehrabio, ze względu na to, iż nawet jako inkwizytor podlegam oficjalnej władzy. Nie śmieliłbym się kiwnąć palcem w tej sprawie bez waszego zezwolenia, panie wicehrabio.

Dagonet łyknął z kufla głęboki haust piwa. Na jego czole pojawiały się kolejne krople potu, gdy oczekiwał na odpowiedź Ernanda. Skwitował swoje tłumaczenie:

- Przybyliśmy właśnie w tej sprawie prosić o wsparcie i zezwolenie na wcześniejsze zwolnienie więźnia.

- Jeśli rzeczywiście macie ze sobą jakieś cenne relikwie, to... najbezpieczniej im będzie w murach wielkiej, murowanej świątyni, najlepiej w stolicy - rzekł i protekcjonalnie, i drwiąco. - W tych czasach za sakiewkę, czasem nawet za porządną strawę ktoś może na was skoczyć i rozpruć wam brzuch ostrą klingą czy rozłupać łeb kłonicą. I nie będzie potrzebował do tego jakichś Dłoni Cienia, sekretnych bractw, pretekstów brzmiących jak niezła przygoda. Wystarczy, że poczuje głód i biedę. Mój braciszek - poklepał Cirgera - wpadł ostatnio do jednej takiej bandyckiej dziury i poprzybijał łotrów gwoździami. Choć że byli łotrami to za dużo powiedziane. Gwałtowny wybuch ludności wiejskiej, nieunikniony kiedy podatki muszą pójść w górę - mówił jakby uciskanie i gnębienie ludu wysokimi daninami było czymś normalnym, nawet koniecznym. Obrzydliwość. - Jeśli nie złożyliście jeszcze ślubów, wiem, co mogłoby ukoić wasze nadszarpane nerwy - spojrzał z błyskiem w oku w stronę ladacznic.

- Moje nadszarpane nerwy - wybuchnął nieoczekiwanie młody Pyrelle, nawet nie zerkając na kurtyzany - mogłaby ukoić jedynie walka ramię w ramię z Dagonetem w słusznej sprawie - mówił szczerze, ale przestał, gdy spotkał się z prześmiewczymi spojrzeniami Skały i Buły, których światem władał nie honor, a ostra stal i silne ręce. Ernand póki co nie skomentował, zakrył tylko usta i beknął uprzejmie. Ollis wbił rozedrgany tajemniczymi substancjami wzrok w podłogę i starał się nie zwracać na siebie uwagi, ale zdawało się, że śledzi rozmowę, każdego słowa słucha uważnie. Zastanawialiście się, czy Ślimakami władał zły człowiek, czy miał tylko złych doradców.

- Skoro uważasz wicehrabio, że złodziejska organizacja tu nie działa więc chyba nic nie zaszkodzi byś zezwolił uwolnić skazaną dziś. Zziębnięta jest, a w sercu Dagoneta płonie inkwizytorski ogień. Przychyl się proszę do prośby mego towarzysza.

- W rzeczy samej panie - inkwizytor uśmiechnął się w duchu i podziękował w myślach Pelorowi za takich kompanów. - Jeśli się mylę, nikt nic nie straci. Jeśli się nie mylę, ale nam się nie uda, to prawdopodobnie i tak nikt na to nie zwróci uwagi. Ot, grupa podróżników pokręciła się i powęszyła po okolicy. Ale jeśli jest tak jak mówimy i uda nam się całe przedsięwzięcie, wtedy prawdą będzie, że działaliśmy z waszego ramienia, panie wicehrabio. Będziecie wtedy odpowiedzialni za rozbicie grupy groźnych zbójów, a ludzie o tym usłyszą. - Dagonet zwrócił się także do brata Ernanda - Cirgerze, jeśli dopomożesz, może nawet uda się nam sprowadzić tę duszę z powrotem na prawidłową ścieżkę.

- To dobrzy ludzie Ernadzie. Cel natomiast szczytny będę miał sprawę na oku. - zasugerował Cirger.
- po czym zwrócił się do inkwizytora - Pomogę ci Dagonecie.

- Uparliście się. Jak chcecie. Skała! - burknął Ernand do swego ochroniarza - klucze do kajdan masz. - Rozkuj naszą niedoszłą zabójczynię - rozkazał znudzonym głosem. Najemnik posłusznie wstał z krzesła, gotów wypełnić rozkaz od zaraz. - Co za czasy - władyka popił piwa i odchylił się na krześle. - Co za parszywe czasy! Kilka lat wstecz kto by pomyślał, nawet po pijanemu, że takie profesje do nas zagoszczą? Błędni rycerze, awanturnicy, poszukiwacze przygód, inkwizytorzy... Dobrze, że chociaż piwo pijecie.

- Nie tylko piwo panie - rzekł Marc - Jakbyście mieli czas i chęć wpadnijcie do karczmy, tam stypę po krasnoludzie będziemy urządzać. To dopiero będzie picie. Dziękujemy za przychylność, panie. Nie będziemy już zawracać głowy, pozwolisz, że oddalimy się do naszych spraw? - Ernand przytaknął.

 
Lord Cluttermonkey jest offline