Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2017, 21:49   #7
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
DO BRONI!

”Nachalna Ladacznica”
dzień słoneczny zwany Dniem Wszy
drugi dzień Chłodnego Wieczoru 585 WR

środek zimnej, bezksiężycowej nocy

Próbowaliście usnąć, sen jednak długo nie nadchodził. Cirger nie mógł odmowić bratu powitalnej hulanki. Angusowi nawet litry najróżniejszych alkoholi nie pomagał ukoić bólu po stracie brata. Dagonet myślał o Aurise, o tym, co mogła kryć jej przeszłość. Madoc spojrzał na swe oblicze. Zarobione za pierścionek złoto pozwoliłoby mu na powrót do normalności i wyzwolenie ukochanej z klątwy. Teraz wystarczyło jedynie znaleźć sługę bożego, który podjąłby się obu tych zadań za odpowiednią zapłatą. Myśli Marka prześladowała tajemnicza, nieznajoma elfka, aż nazbyt podobna do niespełnionej miłości wicehrabii de Shirac z wojennych lat. Miał nadzieję, że Valeron, u którego próbował zasięgnąć języka, szybko wróci do niego z jakimiś ciekawymi informacjami na temat tej persony. Kane mimo zmęczenia i ust opuchniętych od fletu był naelektryzowany danymi występami. Leżąc w łóżku obracał w dłoniach łuskę smoka. “Nieustające mgły, nienaturalna roślinność, trująca woda...”, myślał półelf, “czy na cmentarzysku żył... Czarny smok?”

Kiedy wreszcie zasnęliście, śniły się wam wszystkim mroczne koszmary, w których wędrowali umarli. Na ich twarzach nie było ciała. Zielonkawe światło pełgało w pustych oczodołach. Przegniłe od wieków zęby uśmiechały się nikczemnie w bezcielesnych, pozbawionych warg ustach.

Obudziło was... Bicie na alarm! Było ciemno. Przez chwilę nie do końca wiedzieliście, gdzie się znajdujecie. Poza Cirgerem, którego dzień nie opływał w tyle przygód, czuliście się znużeni i pozbawieni energii. Wkrótce dostrzegliście niewyraźne rysy karczemnych łóżek, na których leżeliście. Szarpnęliście się gwałtownie, czując trwogę zbierającą na dnie żołądków.

“Do broni! Kto ma fiuta, to do broni!”, grzmiał stentorowy głos obwoływacza Pacquesa. “Kobiety, barykadujcie domy, wdarli się przez palisadę!” Robił tyle hałasu, że obudziłby nawet smoka.

Kto się wdarł?! Ktoś lub coś przypuściło nocny atak na Ślimaki! W samą porę, bo wezwanie do walki przeszkodziło młodocianemu złodziejaszkowi w zwinięciu butów Angusa i kto wie czego jeszcze. Dzieciak rzucił się w kierunku drzwi i zaczął uciekać! “Aurise!”, pomyślał odruchowo Dagonet o dziewczynie, której wynajął pokój w Cuchnącym Bażancie. Całe szczęście, że udało się wam przekonać Ernanda do wypuszczenia jej na wolność. Choć pręgierz nie znosił próżni - w kajdanach znajdowała się już jakaś ciemna sylwetka, następca niedoszłej zabójczyni.

Kane jeszcze nie oduczył się spania w szatach i zzuwania na noc jedynie butów. Jego praktyki u Amanetto może nie były najcięższe, ale różnie bywało w wieży czarodzieja. Gdy poderwało go bicie na alarm, przez chwilę myślał, że jakaś istota wyrwała się na wolność a on nadal jest na praktykach u podstarzałego maga. Po kilku głębokich wdechach i opłukaniu twarzy zimną wodą, załapał że jest jednak w Ślimakach i dzieje się coś niedobrego. Założył tylko buty, pas z najpotrzebniejszymi przyborami, a w dłoń schwycił kostur nim wyszedł z pokoju. Miał jeszcze na tyle przytomności, by zamknąć go za sobą, a potem pobiegł w stronę większego zgrupowania strażników. Miał zamiar nałożyć na siebie zaklęcia ochronne w momencie, kiedy będzie kawałek od karczmy. Nigdy nie było wiadomo co dokładnie go trafi.

Madoc nie zastanawiał się nawet chwili. Uzbroił się w pełnym pośpiechu milczeniu, zapalił pochodnię, docisnął kapelusz na głowie i z kuszą w wolnej dłoni wyskoczył przez drzwi, kierując się ku źródłu nocnego ambarasu.

Angus zwlókł się ciężko z łóżka, wkładając buty. W pierwszej kolejności pociągnął solidny łyk z wazonu, w którym stał jakiś kwiatek, smakując wodę pachnącą zieleniną. Potem wyjrzał przez okno, aby zobaczyć co to za afera na podwórku i widząc migoczące pochodnie i mobilizację kmiotków na środku placu mruknął coś o “brudnych ciulach” i powoli acz metodycznie zaczął się uzbrajać. W pierwszej kolejności przysunął do siebie pas z rapierem i sztyletem, tak na wszelki wypadek sprawdził, czy kusza i bełty są przy łóżku. Były. Potem zaczął wkładać swoją zbroję, dopinając dokładnie paski kirysu. Potem ruszył do drzwi.

Cirger nie wahał się sekundy gdy usłyszał krzyki. Miał w pokojach obok swoich towarzyszy. Zaczął po chwili również krzyczeć.

- Do mnie do cholery. - gdy tylko uchylił własne drzwi. Zaczął zakładać zbroję jednocześnie pytając czy ktoś wie co się dzieje?

- Panie, widziałem tylko jak strażnicy gonili jakiś ciemny kształt. Uciekał przed nimi ile sił w nogach i wpadł do studni na placu. Pewnie nadal tam jest! - zdał relację pobladły zarządca Severus, kiedy pomagał ci wraz z Glorią i Bohdanem przywdziać zbroję. Do pokoju weszła siostra Marielle, jak zwykle odziana w żółtą, grubą szatę klasztorną. Zrezygnowała z opancerzenia, zabrała jedynie tarczę i symbol na ciężkim, srebrnym łańcuchu - słoneczną twarz Pelora. Skinęła ci głową.

- Pelorze chroń! - syknęła siostra. - Kto wie, co czai się tam, w noc taką jak ta?

- Myślę, że ogarnia mnie gorączka... - powiedziała Gloria.

- To emocja - zwrócił się do Glorii - przejdzie. Jeśli nie, zajmiemy się tym po powrocie. - po czym przeniósł wzrok na Marielle. - Zaraz skończymy to się dowiemy. Wolę być gotowy bo nie wiadomo kto... ani ilu i jak groźni. Światło Pelora to jedno a zapobiegliwość drugie - uśmiechnął się do niej łobuzersko.

Marc zerwał się na nogi. Założył buty i zaczął zakładać zbroję, na gołą klatę i kalesony. Potem złapał miecz i tarcze i ruszył do drzwi łapiąc po drodze pochodnię.

Kane i Madoc jako pierwsi w tym gorączkowym pośpiechu zbiegli po skrzypiących schodach. Z wybrukowanego dziedzińca dobiegały odgłosy walki, krasnoludzkie przekleństwa i przeraźliwy złowieszczy śmiech. Łysawy chłop, który stał między wami a podwórzem, szeptał do siebie z przerażenia. Przyświecał sobie pochodnią i czynił kredą nad drzwiami prowadzącymi na dziedziniec znak św. Cuthberta - ozdobioną rubinami gwiazdę.

- Han... Han wrócił! A żem się dziwował, co też się z nim podziało... gadał do siebie kmiotek. Madoc wyjrzał przez okno. “Han?” Dwóch krasnoludzkich awanturników zwarło się w walce z ciemnymi, pazurzastymi sylwetkami o ustach pełnych odbarwionych i o wiele za ostrych zębów. Kimkolwiek był Han, wrócił do Ślimaków jako ghul, jako trupojad, jako nikczemny kanibal żywiący się mięsem zwłok! I zabrał ze sobą jemu podobnych!

Kiedy Cirger przywdział zbroję, Gloria, Severus i Bohdan zamknęli się w wynajętym pokoju, z zamiarem zachowania absolutnej ciszy. Ty wraz z siostrą Marielle pobiegłeś wąskim korytarzem ku schodom, mijając drewniane drzwi pokojów. Minąłeś garbatego brodacza z szeroko wytrzeszczonymi oczami, miejscowego kamieniarza. Biedak był tak przerażony, że stał w kącie i w doskonałym bezruchu, jakby próbując zlać się ze ścianą, którą podpierał, w jedność. Mimo że hałas walk przeciął ciszę nocną jak nożem już dobrą chwilę temu, w położonym przy schodach pokoju gier jakiś szuler i banda awanturników, niejakich Przepatrywaczy z Ulek, wciąż siedziała przy stole i dyskutowała ze sobą, jakby czekając na jakieś trudne do określenia zdarzenie. Koło takiej bierności trudno było ci przejść obojętnie. Na drewnianych stopniach schodów przed tobą leżał ranny, krwawiący mężczyzna, jeden z tutejszych wioślarzy. Pstryknął kciukiem miedzianą monetę w powietrze, pewnie w głowie zadając sobie pytanie, czy przeżyje. Na dole dostrzegłeś Kane’a i Madoca, którzy szykowali się do boju.

Pędzący Angus usłyszał hałas dobiegający czy z jadalni, czy z sali ogólnej, czy z baru - trudno było jednoznacznie określić, jednak było pewne, że nie brzmiało to jak typowe trzepanie skóry podczas karczemnych burd. Nie potrafiłeś sobie wyobrazić co mogło wydawać tak skrzekliwy bełkot albo ile kolejek trzeba wypić, by gadać takim głosem. Kiedy po raz kolejny w korytarzu odbiło się dziwaczne echo jakby zawołania łowieckiego, byłeś już z napotkanym po drodze Markiem przy schodach prowadzących do kuchni, z której dobiegały kobiece piski.

Kiedy Dagonet nakładał wybiórczo i w pośpiechu kolejne elementy zbroi, dla oszczędzenia czasu rezygnując z tych jego zdaniem najmniej przydatnych, ktoś inny również się przygotowywał. Intruz lub intruzka - zakapturzona sylwetka przyczajona na strychu stajni - mocniej ścisnęła w rękach kuszę, bliska tego, by bez ostrzeżenia przeszyć rycerza bełtem o grocie pokrytym trucizną. Inkwizytor już miał kierować się w stronę wyjścia, kiedy cięciwa brzęknęła niespodziewanie i świsnęła nad głowami walczących na mokrym od deszczu dziedzińcu, a zabójca zniknął w mroku nocy jak cień. Zduszony jęk bólu poniósł się na korytarz i nie uszedł uwadze Angusa ani Marka.


 
Lord Cluttermonkey jest offline