Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2017, 17:42   #3
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Kiedyś... Kislev.

- Martwi mnie Vitaliy i jego podejście do tego, co się stało - powiedziała z troską w melodyjnym głosie wysoka, ciemnowłosa kobieta o nieprzeciętnej urodzie.
- Czyli czuje się winny za przebieg sytuacji? - spytał barczysty, wygolony na łyso mężczyzna, który rozmawiał przed karczmą z dziewczyną o imieniu Nastia. Na kożuch jej płaszcza leniwie spadały duże płatki śniegu.
- Dowodził po raz pierwszy i od razu ktoś zginął. To najgorsza rzecz, jaka może się zdarzyć. Zwłaszcza, że nawet nie chciał jechać do Sosnovki. To Andriy go namówił. Vitaliy musi się teraz czuć okropnie.
- A ty? Co czujesz?
- Mętlik w głowie, ale ufam Andriyowi.
- Nie, Nastia. Co czujesz do mnie?
- Wielki Kislevita spojrzał jej pewnie w oczy, chwytając ją za ramiona.
- Wiesz, że cię kocham, Sergey.
Vitaliy zacisnął pięści i odwrócił się od okna swego pokoju na piętrze, by nie patrzeć na całującą się parę. Nie tak to miało wyglądać...


Teraz... Imperium.

"Nigdy nie możesz pić z Rogatej Czaszki..."

Sceny z przeszłości rozmyły się wraz z wiedźmią wróżbą, która co jakiś czas do niego powracała, a którą nosił ze sobą od kołyski. Nie wiedział dokładnie, co ona oznacza, ale skoro wioskowa wiedźma przestrzegła w chwili narodzin przed piciem z Rogatej Czaszki, coś musiało w tym być. Nie zaprzątał sobie tym jednak teraz głowy. Polał z miedzianej menażki do kubka przezroczystego płynu i chlapnął na raz. Polał znowu, tym razem jednak nie opróżniając naczynka.

Od niedawna przydarzyło mu się podróżować w ciekawej zbieraninie. Stolik w karczmie dzielił z kilkoma ludźmi, niziołkiem i jedną kobietą, rudowłosą elfką Kasją. Vitaliy szanował elfy i doceniał ich naturalną zdolność do magii i łuku oraz artystyczny kunszt. Do tej pory w opowieściach krążyły peany odnośnie poświęcenia tej rasy podczas obrony Erengradu przez zakusami korsarzy ich mrocznych pobratymców. Z tego, co słyszał, w Erengradzie żyły nawet nielicznie Morskie Elfy, którzy zasymilowali się z Kislevitami do tego stopnia, że aż wykładali pieniądz z własnych kies, by wspierać miasto. Chwaliło im się. Szkoda tylko, że te piękne istoty tak słabo znosiły ciężki klimat Północy, chociaż Kovash daleki był od szydzenia z tego powodu.

Niziołki to była inna sprawa. Te małe pokurcze potrafiły świetnie gotować, ale i przywłaszczać sobie rzeczy, które do nich nie należały. Wpuszczałeś takiego do domu i zrobił ci z resztek żarcia wybitny gulasz, a potem jeszcze powynosił to i owo, a przyłapany stwierdzał, że tylko pożyczył. Vitaliy miał oko na Maxa, jednak póki co mały ludek niczym kozakowi nie podpadł, a wręcz przeciwnie - dzięki fantastycznym potrawom, które serwował, zaskarbił sobie sympatię ungolskiego wojownika. Niziołków mało było w Kislevie, ze względu na zimno, mróz i niebezpieczeństwa, ale ogólnie się ich szanowało za gościnę, umiejętności kulinarne i chęć niesienia pomocy.

Kovash omiótł salę zimnym spojrzeniem orzechowych oczu. Jeśli znalazłby się ktoś, kto by mu się właśnie przyglądał, ujrzałby niskiego, żylastego mężczyznę o nieco ogorzałej karnacji skóry i wyraźnie wyróżniającego się na tle pozostałych. Nie tylko ubraniem, na które składały się szerokie spodnie w kolorze wina, wysokie buty pod kolano, biała koszula i narzucony na nią kaftan kolczy, ale przede wszystkim obliczem. Ponura, pociągła twarz kozaka zdradzała bowiem zahartowanie, tak szlakiem, jak i rodzinnymi stronami, krajem niedźwiedzia i zimy. Od czoła, przez nasadę nosa aż na prawy policzek biegła blada, skośna blizna, którą mężczyzna zarobił jeszcze za młodu, w jakiejś karczemnej awanturze w Praag.

Gęste, czarne i długie wąsiska opadały poniżej podbródka, tak samo jak zostawione jedynie w czubie włosy tego samego koloru, spływające po lewym boku wygolonej głowy. W prawym uchu dało się dostrzec kolczyk, a swoją aparycją Kislevita nie wzbudzał zaufania i zwykle brany był za barbarzyńcę z Północy. Co mimo wszystko sporo ułatwiało, gdyż Vitaliy nie lubił strzępić języka i raczej nie wdawał się w jałowe dyskusje, chyba, że miał coś ważnego do powiedzenia. W ogóle był raczej rodzajem samotnego wilka, które czasem włóczyły się po stepach Kislevu, niźli człowiekiem pragnącym towarzystwa innych. Choć i to czasami się zmieniało. Obok siedziska, gdzie leżał wypchany po brzegi plecak, oparta o ścianę i gotowa do dobycia spoczywała wysłużona, ale wciąż świetnie zachowana szabla, która niejednego chaośnika posłała już do piachu.


Kozak dbał o nią jak o najcenniejszy skarb, w końcu ta broń nie raz i nie dwa uratowała mu życie, choć dla Imperialnych mogła wydawać się dziwna i nieatrakcyjna względem miecza. Tuż obok szabli dostrzec można było długi łuk i kołczan pełen strzał, co zdradzało, że mężczyzna nie tylko w zwarciu potrafił sobie radzić. Uzbrojenia dopełniał długi sztylet dyndający teraz przy pasie. Gdy przy ich stoliku pojawił się niziołczy właściciel karczmy, Vitaliy spojrzał na niego spod swych krzaczastych brwi.

- Dajcie mi talerz kaszy i dzban tej waszej okowity, skoro tak chwalicie, da? - powiedział z wyraźnie ciężkim, wschodnim akcentem. - Zobaczym, czy w tych stronach chociaż trochę mocna, bo do kvasu nie ma co porównywać waszych wódeczek. - Wyszczerzył się spod wąsów i łyknął alkoholu, który nalany miał w kubku, przechylając do dna i nawet się przy tym nie krzywiąc. - Wasze zdorovje, kamraty!

Uderzył kubkiem o stół i przetarł rękawem koszuli zmoczone alkoholem wąsiska, mlaszcząc przy tym głośno.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline