Brandon podszedł do wąskiego, ale wysokiego barku pod ścianą przy przejściu do dalszych pokoi domu Nelsonów. Stanął i słuchał pytań teścia sięgając po butelkę koniaku i dwa zgrabne kieliszeczki. Podniósł je znacząco i podszedł do stolika przy, którym siedział Dominic.
- Niania zadzwoniła, że Natali nie było w domu a dzieci zapłakane.-
Mówił spokojnie nalewając alkohol.
- Kiedy przyjechałem dzieci zostały zabrane przez Marii.- podsunął kieliszek i oparł łokcie na kolanach w dłoniach trzymając swoje szklane naczynie z trunkiem. Lekko nim mieszał by ukryć trzęsienie rąk i co chwila zerkał na korytarz prowadzący w głąb domu chyba licząc, iż żona się zaraz w nich pojawi.
- Przeszukałem dom. Nic nie znalazłem na uprowadzenie czy walkę. Łóżko było niezasłane co u Natali było rzadkością, ale to zawsze dzieciaki mogły rozwalić szukając jej.- Westchnął i napił się.
- W sumie nie sprawdzałem czy walizkę brała i zaraz to zrobię. Telefonu nie odbierała a już z trzydzieści razy dzwoniłem.- Brandon wyprostował się gotowy by wstać.
- Chcesz zapalić to chodź na balkon.