Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2017, 23:44   #10
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Legionista


Podróże w Osnowie nie były miłym przeżyciem dla kogokolwiek. Nawet zaprawieni voidsmeni czuli to specyficzne mrowienie, ten bezpodstawny niepokój. Chociaż… były pola tak potężne, napędzane ludzką wiarą, które były w stanie odeprzeć jakiekolwiek naciski Osnowy.

Kantyna była jednym z pomieszczeń w których ludzie i ci co już ludzi ledwo przypominali mogli się rozerwać i zapomnieć o tym, że wzburzone fale Morza Dusz czekają na najmniejszą sposobność, aby wedrzeć się do bańki rzeczywistości utworzonej wokół okrętu. Legionista, chociaż nie należał do wyjątkowo towarzyskich istot, lubił przebywać w tym miejscu. Tu załoganci, chociaż dawali upust swoim namiętnościom, to nie były one podszyte (zwykle) tym specyficznym płaszczykiem dewocji wobec Bogów Chaosu. Po prostu każdy chciał się dobrze bawić.

A zabaw było dużo. Kantyna była obszerna i łączyła w sobie cechy domu publicznego (z małymi możliwościami odnośnie zapewnienia prywatności), klubu z tancerkami (różnego kształtu, ponętności i mutacji) i voidsmeńskiej tawerny (gdzie póki nie rozbijałeś wyposażenia mogłeś się bić ile wlezie). W jednym kącie Oberon w obstawie przybocznych obżerał się jakimś mięsem, popijając to pędzonym z płynu mózgowego osnowicznych kałamarnic. Jego ludzie jedli, pili i pilnowali, aby nikt się nie zbliżał do ich szefa bez jego zgody. W innej części sali tancerki prezentowały na scenie swoje wdzięki wzbudzając zachwyt widowni. Za wielkim szynkiem pracowało kilka serwitorów, ludzi i ich szef Huan. Huan zarządzał Kantyną i pilnował porządku. W sensie, kiedy bijatyka wymykała się spod kontroli wchodził do akcji, a że Pan Krwi obdarzył go swoimi darami to Huan był kimś z kim należało się liczyć. Szczególnie biorąc pod uwagę jego zdolności w rzucaniu tasakiem lub siekierą. Jego “żona” Arianna natomiast nadzorowała pracę tutejszych panien zajmując się tymi, którzy nie płacili lub napastowywali jej podopieczne. Tak jak mąż nie była zbyt subtelną osobą.

Legionista zajął jeden ze stolików i obserwował bawiące się towarzystwo, pijąc trunek “na koszt firmy”. Hełm przypiął do zaczepu magnetycznego swojego pancerza. Ludzie już zdążyli się przyzwyczaić do dość ekstrawaganckiego noszenia się Radnego. W przeciwieństwie do innych Marines nie miał na sobie zbroi wspomaganej, a po prostu pancerz zwiadowcy. Zwiadowcy Szwadronów Śmierci na którym, przekornie, pozostała heraldyka inkwizycji. Jeszcze większą przekornością było towarzysząca jej symbolika Legionu Alpha. Biorąc pod uwagę też posługiwanie się dość egzotycznym sprzętem szemranego pochodzenia, często obcego.
Nic dziwnego, że kiedy przybył pierwszy raz na okręt paru osobom jego aparycja się wielce nie spodobała. Dopiero klasyczny pokaz siły uświadomił Chaosytom, że nie mają do czynienia z byle kim. Ale to był już praktycznie rytuał… tradycja przy spotkaniach między Legionistą, a co bardziej… zagłębionymi w tajemnicach Chaosu osobnikami.
- Pan Radny… jak miło widzieć Pana Radnego w naszych skromnych progach. - rozległ się głos gdzieś po prawej i w pole widzenia Astarte weszła jedna z tutejszych dziewcząt, jeżeli dobrze Legion kojarzył, miała na imię Trix.
Na spokojnej twarzy Legionisty pojawił się uśmiech. To była jedna z tych panien, które Arianna chowała jak skarb. Nie była może najbardziej ponętna, ani samym swoim wyglądem nie uwodziła, jednak Bogowie Chaosu oszczędzili jej mutacji. Jej piękno pochodziło z… normalności… i względnej czystości. Okrętowi rytualiści i bardziej czołobitni fanatycy ostrzyli sobie na nią zęby od dawna, śliniąc się obleśnie. Najprawdopodobniej jedynym powodem dla którego jej życie nie zostało postradane była skuteczność Huana i Arianny w zajmowaniu się Kantyną. I ich oko do ludzi, intuicja i szybki refleks. Trunek w kuflu Marine’a właśnie się kończył, a Trix niosła dwa pełne dzbany, które ustawiła przed Radnym nachylając się i prezentując przed nim dekolt. Hipno-terapia zastosowana na nim ponad dziesięć tysiącleci temu dawno już leżała strzaskana, więc takie widoki bez problemu… pobudzały w nim ludzką cząstkę. Trix niczym zawodowa aktorka zasłoniła się pospiesznie po odstawieniu napitku na stół, markując speszenie.
- Może zechcesz się napić? - zaproponował jej miłym spokojnym głosem - I chwilę odpocząć.
- Och, nie powinnam.
- Ależ nalegam. Gospodarze nie powinni mieć nic przeciw temu.
- zerknął szybko w kierunku szynku - Jeżeli będą ci mieli za złe… porozmawiam z nimi.
Huan właśnie był zwrócony do niego plecami, ale jakby poczuł wzrok Radnego, odwrócił się i puścił do niego porozumiewawczo oko. Legionistę to usatysfakcjonowało. Trix ostrożnie usiadła przy stoliku i postawiła odpięty od paska blaszany kubek. Marine nalał jej i sobie trunku. Lubił przebywać w towarzystwie tego co… nie było skalane przez odwieczny konflikt bogów. Czegoś co było w… dobrej, czystej formie. Ciężko mu to było ubrać w lepsze słowa. Łatwiej było stwierdzić, że napawał go obrzydzeniem chociażby taki obżerający się Oberon albo dwóch wyjątkowo solidnie obdarzonych “darami bogów” mutantów, którzy bez skrępowania brali na stole kelnerkę. I wyglądało na to, że po tej “usłudze” będzie musiała wziąć wolne do jutra.

Rozmowa na początku się nie kleiła, jednak jak to zwykle bywa trunek rozwiązywał język. Trix piła małymi łykami, zaś Legion pełnymi haustami. Ona niechętnie odpowiadała na pytania Radnego, jednak możliwości otwarcia się przed kimś i to kimś tak… poważanym na statku wydawała się sprawiać jej przyjemność. Legion tylko uśmiechał się przyjaźnie słuchając jej żali i plotek. Była zwykłym człowiekiem. Tak jak większość załogi. Obojętnie zmutowana czy niezmutowana.

W końcu Trix chciała coś powiedzieć Legioniście cicho. Nachyliłą się nad stołem znów prezentując dekolt. Marine nachylił się do niej.

- Czy… czy móglibyśmy… przenieść się gdzieś indziej..? - zapytała kładąc dłoń na dłoni Legiona.

Ten spojrzał w dół czując dotyk. Grzeczny uśmiech z jego twarzy znikł. Dłoń dziewczyny była malutka w porównaniu do jego dłoni. Lecz to na co zwrócił uwagę były pancerne płyty. Hexagramiczne wzory pokrywające je stały się wyraźne. Bardzo wyraźne. Podniósł głowę i wstał gwałtownie. Rozległ się alarm. Zdążył jeszcze tylko chwycić dziewczynę i ją ogłuszyć.

***

Fala szaleństwa przeniknęła przez ściany, obmyła Kantynę i przeszła dalej. Było tego zbyt wiele, aby runy ochronne były w stanie to zatrzymać, a Legion spóźnił się o ułamek sekundy. Dosłownie. Gdyby nie ogłuszył dziewki miałby ten moment przewagi, którego tak bardzo potrzebował. Popełnił błąd.

Rzeczywistość zawirowała. A wraz z nią goście tawerny. A potem rozpętała się rzeź.

Wszyscy obecni jak jeden mąż rzucili się sobie do gardeł wyjąc potępieńczo. Całe pomieszczenie… na raz było w rzeczywistości i Osnowie. Albo raczej dusze zostały wyrwane do Osnowy, a rzeczywistość zaczęła rządzić się swoimi prawami. Jakby ktoś zamienił dusze zebranych na czystą energię Chaosu. Opętańcy szaleli chwytając co mieli pod ręką i bijąc tym w towarzyszy. Inni rzucali się z gołymi rękami. Jeszcze inni gryźli, szarpali i miażdżyli. Rzeczywistość nie przestawała wirować.
A przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Legiona. Tytanicznym wysiłkiem woli utrzymał swoją duszę na miejscu, lecz napór Spaczni zrobił swoje. Tak jak reszta pogrążył się w orgii agresji i mordu.

Chwycił stół i przywalił nim w najbliższego stojącego człowieka. Jego strzaskane ciało ozdobiło ścianę, jednak mebel po prostu przez nią przeniknął. Rzucił się na niego zwalisty mutant, wymachujący słusznej wielkości majchrem. W każdej sekundzie wyrastały mu kolejne macki i narośla. Legion wsunął ręce w jego ciało i rozdarł je na pół ja szmacianą lalkę. Parę metrów dalej kelnerka rozrywała gołymi rękoma swoją koleżankę, która jeszcze siedziała na swoim kliencie wbijając w jego brzuch szponiaste dłonie. Z rozerwanych trzewi wychynęła demoniczna ręka, przebiła ladacznicę, kelnerkę i wciągnęła obie do wnętrza łamąc ich ciała. Legion dobył z kabury pistoletu i wystrzelił wiązką. Ciało wbrew temu co powinno się stać schłodziło się i eksplodowało posyłając w przestrzeń grad kryształów. Zabiły one kilku kolejnych klientów. Marine ruszył naprzód strzelając raz za razem. Przez jednych promienie przechodziły, na innych działały rozbijając, implodując lub wykręcając. W ogóle nie zauważył, że w tym czasie ktoś wpakował mu serię w plecy, a pociski zamiast zostać na pancerzu czy wzmocnionym ciele rozszarpały kogoś kto właśnie pożerał ciało swojej ofiary. Przez przestrzeń przeleciały toporki i tasak. Ktoś wypalił ze śrutówki, a ktoś inny z lasera. Tancerka zeskoczyła ze sceny na której rozszarpała jednego z widzów i rzuciła się Legionowi do gardła. Końcowa faza lotu zwolniła jakby ktoś zwolnił czas. Marine chwycił ją za głowę i trzepnął nią o przewrócony stół. Raz, drugi, trzeci. To co było przed chwilą człowiekiem zamieniło się w ochłap. Legionista cisnął nim przez salę. To zwróciło uwagę jeszcze kogoś i z pomiędzy kotłujących się, okrwawionych ciał w jego kierunku wyskoczyła znana mu osoba ze świty Oberona. Zed. Z nieludzką zwinnością pędził na niego strzelając ze swoich auto-strzelb chmurami śrucin. Z bzyczeniem typowym dla mięsnych much pomknęły w jego stronę trafiając w pancerz z demonicznym piskiem. Jednak zamiast go odrzucić do tyłu, szarpnęło go do przodu wprost na podwładnego Oberona. Sam Radny przetaczał się przez salę pożerając każdego kto mu nawinął się pod rękę. Pozostali jego podwładni niczym rój broniący królowej szli za jego przykładem.
Legion wyrżnął o podłogę i padł twarzą w czyjeś rozerwane ciało. Przez gniew i nienawiść przebiło się uczucie obrzydzenia i upokorzenia. Stał. Nie uczynił żadnego ruchu, ale jednak stał, jakby wcale nie upadł. Odwrócił się do Zeda. Ten rzucił w niego z niezwykłą szybkością paroma kulistymi przedmiotami. Jego umysł rozpoznawał te granaty. Same egzotyki. Każdy z nich mógł zrobić z niego sieczkę. Sięgnął po jeden z nich, złapał i odrzucił, ale granat znikł. Pozostałe eksplodowały ferią barw i mono-nićmi mieląc walczących i martwe już ciała. I mieląc Legiona.
NIE.
Chwycił jeden z granatów i upchnął z powrotem do środka całe światło. Drugiego chwycił i ruchem ręki zwinął w niego cały mono-filament. Ran nie było. Ochronił go Pancerz Pogardy.
Człowiek skoczył na niego, a on po prostu cisnął w niego kulami. Te nie eksplodowały. Przebiły brzuch i miednicę. Zed spadł na ziemię i zaczęł się trząść. Z ran zaczęła tryskać żółć. Dwie demoniczne łapy zaczęły z nich wyłazić. Twarz pękła, a z jej wnętrza wywlekł się pokryty krostami i liszajami jęzor. Znów pogarda wypłynęła na wierzch, jednak teraz wymieszała się z nienawiścią i spotęgowała ją. Spotęgowała do tego stopnia, że pod samym spojrzeniem Legionisty ciało zaczęło czernieć, tak jakby podlegało spaleniu. W moment z ciała Zeda, cyngla Oberona, pozostała czarna szczapka.

Właśnie wtedy fala się cofnęła.

***

Pistolet był na miejscu w kaburze. Zabezpieczony. Nie powinno go tam być, ale był, jakby wcale po niego nie sięgano. Hexagramy na pancerzu nadal odmalowywały się głębokim błękitem na czarnych płytach.
- Martwi? - usłyszał głos.
Czy to był jego głos. Chyba tak. Ale widok. To był on? Nie… to był Oberon. Więc kim… on był?
- Zzabić… - syknął mutant.
Problemy egzystencjalne natychmiast zniknęły, a zadziałała pamięć mięśniowa, adrenalina i reszta hormonów, które wytwarzało jego pół-boskie ciało. Hexagramy stały się bardziej wyraźne. Osnowa sięgnęła ku niemu z powrotem wyczuwając jego agresję. Zaczęła ją potęgować...

Funux został kopnięty z półobrotu, przeleciał przez salę i nadział się na nogę od stołu. Miał wrażenie, że usłyszał odgłos duszy opuszczającej ciało mężczyzny, którą zaraz porwała Osnowa. Jednak jego to nie rozładowało. Dalej czuł gniew, że został zaatakowany. Czuł pogardę, gdyż przeciwnik był słaby. Czuł nienawiść, bo Oberon łamał postanowienie regencyjne. Elyafaer została poczęstowana kantem dłoni w kark. Padła jak rażona, a z jej ust wypadł kawałek ciała nieszczęśnika, który się jej nawinął, kiedy Osnowa zbierała swoje żniwo. Ezerikt zamachnął się na niego sztyletem, jednak cios łokciem w twarz wyłączył go z gry. Marine chwycił jeszcze śmiertelnika za kark i z obrotu cisnął nim w twarz Oberona.
Zmutowany olbrzym pełzł w jego stronę z głodem i żądzą mordu w oczach. Ciało podwładnego które w niego leciało odtrącił pulchnym łapskiem, drugie wznosząc do ciosu. Zbyt późno zobaczył, że to był tylko fortel.
Nie miał czasu się zasłonić.
Z jakąś nadludzką szybkością Marine doskoczył do Oberona. Ręka uzbrojona w wykrzywione ostrze wykonała szybkie dwa cięcia, znacząc pierś mutanta długimi krechami. Oberon zawył upiornie. Wokół ran tkanka zaczęła czernieć i rozprzestrzeniać się na resztę ciała. Radny zaczął się miotać, ale kolejne cios noża przeciął jego grubą gardziel. Kiedy wędrująca żyłami infekcja dotarła do mózgu mutant przestał się rzucać. Reszta ciała w ciągu następnych paru sekund obumarła zamieniając się w bliżej nieokreśloną cielesną masę.
Marine chciał wznieść nóż do kolejnego ciosu… ale zdał sobie sprawę, że nie ma już po co. Zdołał się opanować. Rozejrzał się po miejscu rzezi jaka się tutaj odbyła. Niedobitki inkursji jeszcze podrygiwały, albo zbierały się z ziemi. Marine odpiął od pasa hełm, założył go na głowę i uaktywnił przyrządy, aby się upewnić przy pomocy dodatkowych zmysłów jaka jest sytuacja. Kanały vox ożyły. Panowało straszliwe zamieszanie. Raporty, rozkazy. Panika. Musiał działać. Sięgnął do pasa i kliknął runę na jednym z zasobników.


Osnowa po raz kolejny zakpiła sobie z ludzi. I to z tych, którzy ofiarowywali jej swoje życie i dusze.
Gniew i nienawiść minęły.
Pozostał tylko chichot Mrocznych Bóstw.



Pytanie z powrotem pojawiło się w jego umyśle.
“Kim jestem?”, pomysłał.

- Jestem… Alpharius. - odpowiedział cicho na swoje własne pytanie.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 14-11-2017 o 20:35.
Stalowy jest offline