Szlachcic. To brzmi dumnie. Kanciarz jakby nieco mniej, ale przynajmniej nie przypominało to pracy. "Kupcowanie" niby też nie, ale Lothar von Essing, przedstawiciel szlachetnego, choć nieco zbiedniałego rodu, czuł się dziwnie w swojej nowej roli. Był jednak najbardziej wygadany z całej drużyny - może poza akolitą Ranalda, ale ten zapewne w kontaktach z kupcami czułby się jeszcze dziwniej musząc się z nimi układać, a nie okradać. I raczej nie dobyłby zaufania tak łatwo jak szlachcic, co to wiadomo, że nie oszuka, a pewnie i na handlu niezbyt się zna... Nie mówiąc już o tym, że Bernhardt miał swoje zajęcia - niemal od razu wsiąkł gdzieś w mieście, pewnie zaszył się w jakiejś melinie.
Tak czy inaczej, Lothar dzielił swój czas między ćwiczenia targowania się (posprzedawał niepotrzebną broń i zbroje oraz kupił sobie skórznię - za dużo ran odnosił ostatnio, by nie pomyśleć o choć podstawowej ochronie), kręcenie się wśród kupców i znajomych Wolfganga, gry hazardowe (uczciwymi kośćmi, chciał się zaprzyjaźniać a nie dostać sztyletem pod żebra, pamiętał, że mają tu siedzieć kilka tygodni i nie ma jak zniknąć szybko), siedzenie na barce by i Axel mógł połazić po mieście, zbieranie i rozpuszczanie plotek (o owczej zarazie, dziesiątkującej stada na wschodzie Imperium), zajrzał nawet do (nie)sławnego imć Grossa, ale ten go spławił.
Pod koniec pobytu w Delberz zaczynał łapać o co w tym wszystkim chodzi. Negocjowanie cen, popuszczanie w jednym by złapać w drugim, wiedza co kupować w wielkich miastach, a co w małych wioseczkach... Nigdy by nie pomyślał, że to może być takie skomplikowane. Przynajmniej z jego statusu szlachcica wniknęło coś dobrego - część przewożonych przez niego towarów mogła być potraktowana jako rzeczy na użytek własny, a te były zwolnione z podatku, jeśli było się szlachcicem. Przydałoby się jednak sprzedać wełnę i znaleźć coś co produkują na miejscu - podobno im dalej od źródła, tym drożej można towar sprzedać.