Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2017, 22:34   #5
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Franc siedział w rogu karocy w ponurym nastroju. Nie to żeby coś go specjalnie smuciło czy martwiło, ot zwyczajnie zawsze miał taki nastrój. Szczeglinie na trzeźwo a teraz niestety był trzeźwy i jak zawsze w takich niezwykle rzadkich chwilach stwierdzał, że świat na trzeźwo jest strasznie chujowym miejscem. Spojrzał po swoich kompanach w podroży i utwierdził się w tym przekonaniu jeszcze bardziej.

- I chuj. -

Stwierdził filozoficznie, uznając, że czas jakoś zagaić rozmowę, bo się cosik nie kleiła. Tak jak się spodziewał błyskotliwa elokwencja przyciągnęła ku niemu spojrzenia towarzyszy podróży, którzy raz jeszcze mieli okazje ocenić rozmiar swego nieszczęścia.

Zarośnięta, brudna pijacka morda, brudne ciuchy, obłocony płaszcz i znoszone buty. Postawny mężczyzna śmierdział gorzałą na kilometr i wystarczyło zamienić z nim parę słów w bliskiej odległości, aby się upić samym śmierdzącym oddechem tego moczymordy. Z tego powodu, skryte podejście do jakiekolwiek istoty mające zmysł powonienia było w przypadku Maurera niemożliwe. Nie przeszkadzało mu to zbytnio, wszak i tak nosił prawe pełną płytę a i skradać się nie lubił. Był na to zbyt bezpośredni, wolał od razu walić prosto między oczy. Najlepiej z garłacza, który najczęściej nosił przerzucony przez plecy a teraz spoczywał bezpiecznie w bagażach na dyliżansie. Tam też była i tarcza. Ze sobą do środka pojazdu zabrał bojowy młot, który teraz smętnie opierał się o drzwi karocy. Ciężki wzmacniany na końcu metalem trzonek regularnie upadał na podłogę pojazdu przy każdym wyboju, zmuszając do ucieczki z nogami resztę podróżnych. Ot, Franc oprócz wciągającej konwersacji zapewniał im też rozrywkę w czasie podróży, połączoną z zajęciami ruchowymi. Kurwa, to te Wilcy czy inne pchlarze powinni mu płacić za ten przejazd!

Za pasek wetknięte miał kilka sztyletów a między nogami mężczyzny zwiał zaczepiony o pasek spory rozmiarów rzeźnicki hak, prezent do jego najnowszego najlepszego przyjaciela, karczmarza z Wildbaum. Maurem miał w zwyczju dłubać sobie nim w zębach między posiłkami. Główna chlubą i w zasadzie jedyną rzeczą o jak dbał był Scyzoryk, wielki, dwuręczny miecz, na ogół przerzucony nonszalancko przez ramię. Teraz staranie zabezpieczony przed wilgocią spoczywał pieczołowicie schowany w bagażu na karocy. On i nieodłączna flaszka stanowił znaki rozpoznawcze Maurera. Nowi zdążyli już się przekonać, że rozmowy nie był a nagabywany zionął ciężkim, wyjątkowo czarnym humorem i defetyzmem. Mało kto chciał z nim tedy gadać, co i samu zainteresowanemu nie przeszkadzało. Jedna okazją, kiedy stawał się bardziej społecznie usposobiony, był hazard. Tu jednak okazywało się, że rozrywka była czysto jednostronna, bo Franc ogrywał wszystkich równo, więc po bliższym poznaniu i tego nauczyli się wystrzegać.

- Ma któryś jakąś gorzałę? -

Zapytał ochrypłym głosem pozostałych podróżnych. W sumie to pytał już ich o to cztery czy pięć razy, ale w końcu warto było spróbować. Przecież zawsze mogli o czymś sobie przypomnieć, czy coś. Pech chciał, że wyjeżdżając z Wildbaum nie zabrał ze sobą nic na drogę. No, to znaczy zabrał kilka flaszek, ale jechali już parę godzin, więc...

Ogólnie pobyt w tej zabitej dechami dziurze Maurer wspominał nad wyraz dobrze. Po całej tej chcemy z mutantami, demonami i inkwizycją jakby nie patrzeć został bohaterem. I słusznie! W końcu uciął łeb demonowi, prawda? Na raty bo na raty, ale jednak. Maurer skwapliwe korzystał ze swego statusu, dbając o to, aby nawet na moment nie pozostawać trzeźwym. Ba, nawet udało mu się coś wychędożyć! I to za darmo, co z jego aparycją, jest nie lada wyczynem. A dalej było jeszcze lepiej! Nie wiadomo jakim sposobem Franc dostał fuchę przeszkolenia lokalnych chłopów do walki, tak coby w razie kolejnego napadu umieli sobie jakoś radzić. Maurer nie widział, kto wpadł na ten tragiczny pomysł, ale był mu bardzo wdzięczny.

Co jak co, ale ta robota, to było coś dla niego! Nie dość, że całymi dniami chodził nawalony, to jeszcze totalnie za darmo, gdyż jego podkomendni robili co w ich mocy, aby nigdy nie trzeźwiał. Wystarczył jedna musztra, która przeprowadził w tym strasznym stanie... Do tego mógł jeszcze drzeć na nich mordę, rządzić się, motywacyjne kopać w dupska i po ojcowsku dawać po mordzie, kiedy uznał, że nie zachowywali się jak na żołnierzy przystało. A że nie byli żołnierzami, tylko chłopami... Taaaa, to był pięknie spędzony czas. A potem przyszła pora ruszać w drogę. Kto to w ogóle wymyślił i po chuja miał jechać do tego całego Nuln? Franc już totalnie nie pamiętał.

Od tych wspomnień (a może od podskakującego na wybojach powozu) zrobiło mu się niedobrze, wiec wychylił łeb przez okno i puścił soczystego pawia. Po wszystkim obtarł gębę rękawem i rzucił jeszcze zamyślone spojrzenie na efekt swej działalności, który mimo jego starań częściowo trafił jednak do środka powozu.

- Hmmm, nie przypominam sobie, żebym to jadł... -
 
malahaj jest offline