Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2017, 23:34   #10
Lord Melkor
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Wydobyliście wreszcie ostatnią ze skrzyń ukrytych w stawie. Zadanie sobie tyle trudu opłaciło się. Przyznał to nawet Oscar, który z trudem stał na nogach, sapiąc jak mors, a strugi wody spływały mu po zmęczonej twarzy. Odchylone w tył wieka czternastu kufrów ukazywały waszym zdumionym oczom stosy wspaniałych gnomich wyrobów szklanych i z terakoty. Jednak taszczenie tak kruchego skarbu będzie wymagało od zdwojonej ostrożności. Co robicie? Część z was powinna się wygrzać i wysuszyć. Pozostawionym rothe przydałaby się jakaś opieka. Jak zamierzacie transportować skarb?


Shillen spoglądała na skrzynie trzęsąc się z zimna jak osika. - Nie wiem co mnie pokusiło żeby schodzić do tej wody - wytarła ręką wodę spływającą jej z mokrych włosów na twarz - przynajmniej nie wychodzimy z niej z niczym, ale czy to właściwie było warte zachodu? No i jak my to przetransportujemy? - elfka znowu wzdrygnęła się od zimna. - Ma ktoś może jakiś koc?

Katon kiwnął głową z uznaniem Oscarowi, potem podszedł do ściany, przy której rzucił swoją torbę i zaczął w niej grzebać, wyciągając komplet zimowych ubrań na zmianę, które po chwili podał elfce. Chwilę zajęło mu rzucenie zaklęcia, które rozpaliło wśród rosnących nieopodal grzybów całkiem spore ognisko - ogrzejcie się i wysuszcie ubrania. Elf mrugnął do Anlafa: - to nie było jak u Bellit, tu nie było kilu - żachnął się elf - chyba, że chodzi o tą nic nie wartą uwagi krypę. Nie pamiętam skąd to było, ale zatonęło zanim zdążyliśmy z abordażem - Katon wspominał stare czasy. “Czy stare?” pomyślał zdając sobie sprawę, że ich przygody na Wyspie Grozy nie były jakimś bardzo odległym wspomnieniem. Dlaczego więc przeszłość jawiła mu się w takich szarościach? To był niewątpliwie problem, nad którym musiał pomedytować.

Elfka wzięła ubrania od czarodzieja, po czym szybko zrzuciła swoje przemoczone i wciągnęła na siebie te suche. Było jej tak zimno, że nie przejmowała się tym czy ktoś na nią patrzy czy nie. Na wspomnienie Katona o morskiej walce na pokładzie Hebanowej Królowej uśmiechnęła się pod nosem. - Może i nie zdążyliśmy z abordażem, ale musisz przyznać że widok tonącej Wdowy był bardzo satysfakcjonujący - powiedziała patrząc na część drużyny, która należała do załogi Bellit, po czym poszła w stronę ogniska się ogrzać.

- Trzeba wrócić na dół, bo stado nam się rozpierzchnie. I w końcu dotrzeć do Glimmerfell na odpoczynek. Mieliśmy ratować Tholraka, a straciliśmy kolejnych trzech towarzyszy - zauważył kwaśno Eol, przeglądając wydobyte spod wody skarby. Mniej ludzi do podziału trochę go radowało, ale umniejszało też siłę bojową drużyny - a bez tego nie było co liczyć na kolejne zwycięstwa.

- Nie mam w zwyczaju zostawiać swoich towarzyszy bez ratunku… ale masz rację. Shillen ostatni raz czuła Tholraka koło fomorów. Jeśli ta istota co go chwyciła zawlokła go do nich, fomory nie pożrą go najpewniej od razu. Są prymitywne, ale nie głupie. Zwykły wpierw wykorzystywać niewolników do własnych celów, a Tholrak jest twardy. Powinien wytrzymać kilka dni pracy fizycznej… wrócimy po niego jak już zwiedzimy Glimmerfell - elf obstawiał szansę krasnoluda. “Dziesięć procent, może nieco więcej, zważywszy, że nie mają łowiska i wędki i może zechcą… racjonować niewolników. No i jeśli Tholrak rzeczywiście jest twardzielem na jakiego wyglądał” zmarszczył czoło czarodziej grzebiąc ciekawie w skrzyniach wywleczonych przez zziębniętych awanturników.

Katon wziął do ręki jedną z ceramicznych lalek. Wszystkie wykonane były na wzór svirfneblińskich chłopczyków i dziewczynek. Kiedy nakręcił kluczyk z boku zabawki, poczuł w dłoniach rytmiczne uderzenia. Była to lalka z imitacją bijącego serca.

- Jak mogę coś powiedzieć - wtrącił grzecznie Thraert - to moja córeczka też taką miała. - Dostała na siódme urodziny. To z fabryki Thurvirfulba. Zajazd prowadził i robił je po godzinach, masowa produkcja ruszyła dopiero na krótko przed naszym upadkiem...

Oscar poczuł się poruszony znaleziskiem, niemal przestał dygotać z zimna. Nie rozumiał dlaczego, ale znów czuł się podobnie, jak gdy znaleźli grupę gnomich dzieci. Wstał od ogniska, wziął jedną z lalek, którą elf jeszcze przed chwilą trzymał w dłoni i bez słowa podał Thraertowi.

- Idę z Eolem - Skandyk odezwał się po przejściu paru kroków. - Ze stadem zostały moje zapasowe ubrania i koce - spojrzał w stronę przemokniętych towarzyszy - Anlaf, Rashad. Dziękuję za ratunek.

Shillen, która już trochę ogrzała się przy cieple ogniska zawołała do Skandyka i smokowca - Eol, Skandi! Pójdę z wami, ktoś musi ogarnąć rothe.

Ogrzewający się po kąpieli Rashad był wciąż w ponurym nastroju.

- Gdyby zostawić sprawę tym gnomom czy khazardurgarom to nie wiem czy ktoś by ciebie ratował - skinął Oscarowi. - A łup przecież mogą ponieść nasze mocarne rothe. Shillen, sprawdź czy wyczuwasz może obecność Amiry i Mavis? - Zawołał do mrocznej elfki.

Anlaf skinął głową w stronę Skandyka grzejąc się przy ognisku i próbując wysuszyć odzienie, które przemokło. - Musiałem wskoczyć, wisisz mi kolejkę za ruszenie z odsieczą w walce z Jitką - zażartował. - Swoją drogą Noriflist też się dzisiaj świetnie spisał. Jak dotrzemy do Glimmerfell poszukamy jakiegoś winka i dostanie swój udział. Może znajdziemy tam sposób, aby odczynić ten urok. Przydałby nam się trochę informacji.

- Sprawdzę! - drowka odkrzyknęła do Rashada podążając za Oscarem i Eolem, nie chciała w tej chwili przygnębiać drużyny jeszcze bardziej, ani osłabiać jej morale, dlatego nie mówiła jeszcze szlachcicowi, że już ostatnio nie wyczuła obecności ani jego kuzynki, ani elfki.

Mroczne krasnoludy nie zwróciły uwagi na jawną zaczepkę siedzącego przy ogniu szlachcica. Z minami równie mrocznymi jak ich oblicza wałęsały się po pobojowisku, szukając pogubionych w walce elementów wyposażenia. Jedynie pojedyncze, oderwane od siebie dźwięki - skrzypnięcie buta, brzęknięcie broni o kolczugę czy pojedyncze słowo wysyczane w mrocznym, złowrogo brzmiącym języku przez mijających się wojowników - zdradzały ich ruchy. Widać było, że niepowodzenie misji odbicia kapłana z rąk tajemniczego wodnego czarodzieja podkopało ich morale i wprawiło w ponury nastrój. Zakończywszy poszukiwania, wojownicy zbili się w ciasną grupkę i usiedli w pewnym oddaleniu od ognia, z dala od pozostałych. Rozmawiali wyłącznie ze sobą, dalej posługując się wyłącznie gardłowo-syczącym językiem używanym przez ich pobratymców, od czasu do czasu obrzucając resztę drużyny niechętnymi, podejrzliwymi spojrzeniami.

- Ogrzejcie się i ruszamy, wszyscy razem. - Eol potupał nogą z niecierpliwością - Tak na odchodnym, przydałoby się zawalić tą jaskinię, albo choć zatkać odpływ wody. Nie chciałbym, żeby coś stamtąd wylazło i szło za nami aż do miasta...

Pik-pik, pik-pik, pik-pik. Katon rozejrzał się niespokojnie, co nie uszło waszej uwadze, jednak co spostrzegł, co usłyszał? Czujnie wsłuchaliście się w najlżejsze szmery, jednak nie dostrzegliście zagrożenia. Żadnego zresztą nie było, Katon jednak dalej stał jak wryty. Pik-pik, pik-pik, pik-pik. Spojrzenie elfa zatrzymało się na lalce, którą przed chwilą nakręcił. Mechanizm już chwilę temu przestał bić. Więc czemu wciąż słyszał monotonne, rytmiczne pik-pik, pik-pik? I czemu tylko on?




Kiedy szykowali się do drogi z jaskini darakhula do Glimmerfell Rashad wydawał się pogrążony w ponurych myślach.

- Powinniśmy dopaść tego drania i uratować Mavis i Amirę, gdyby nie uciekł do wody to bym go na plasterki pokroił - syknął. - Shillen wyczuwasz ich jeszcze? - zwrócił się drowki.

Shillen milczała przez chwilę, po czym spojrzała mężczyźnie prosto w oczy i powiedziała krótko: - Nie, co oznacza, że albo są już daleko, albo są martwe. Nie wyczuwałam ich już zanim zapytałeś wcześniej, ale obawiałam się, że jak się dowiesz przestaniesz myśleć racjonalnie i będziesz chciał gonić za Jitką, chcąc pomścić kuzynkę, co byłoby w tej chwili głupotą. A więcej trupów nam nie potrzeba… - spoglądała jeszcze przez chwilę na twarz Rashada, po czym wróciła do szykowania się do drogi. Jej samej było żal Amiry, nie miała jednak zamiaru użalać się nad jej kuzynem, uznała że lepiej przekazać mu tą informację szybko, nawet jeśli bardzo boleśnie, jak nastawienie złamanej kości.

Rashad wściekle kopnął truchło jednego z krabów. Czy był teraz ostatnim żywym członkiem rodu Al-Maalthirów? Nie wiedział jaki był los niektórych z kuzynów, ale mogli nie uciec przed gniewem Cesarza Viridistanu.

- Nieważne, nawet jak nie żyje to nie jest to przecież kres dla takich jak my... wróciliśmy do życia w Byrny, może możemy ponownie… - powiedział tonem, jakby przekonywał i uspokajał sam siebie.
- Mam tylko nadzieję, że ten oślizgły ghul nie zmienił Amiry w jednego z nich, groził jej chyba tym zanim nas zaatakował… Mavis jest elfem, więc tego nie mógł jej zrobić… - Z powodu Mavis było Rashadowi przykro, była uroczą zawadiacką awanturnicą (przypominała w tym nieco Minervę) i coś między nimi zaiskrzyło, ale było to nieporównywalne ze stratą Amiry.

- To Amira przekonała was wtedy do ataku na Wieczną Kuźnię, prawda? Stały się wtedy rzeczy z których nie mogę być dumny… Żeby przeżyć, musiałem udać, że przyłączam się do kultystów Mechuitiego, zmusili mnie nawet do picia jego obrzydliwej krwi, ten ghul wyczuł to chyba. Nie mogłem też uratować Minervy...

-Co tam się wtedy zdarzyło? - czarodziej próbował w jakiś sposób rekonstruować wspomnienia, które urywały się na ogromnych ślepiach skorpioliszka, gdzieś na bagnach na Wyspie Grozy, liczył też, że szlachcic w jakiś sposób uspokoi się prostymi zwierzeniami. Czasem lepiej było zrzucić z serca trapiący sumienie ciężar.

- Tak ciebie przecież nie było z nami na Planie Ognia, rozmawialiśmy chyba już w Byrny, jak ten ginosfinks nas tam przeniósł, spotkaliśmy kapłankę Elcadię nosicielkę części Siedmioczęściowego Berła i ponieśliśmy klęskę w walce z małpimi kultystami Mechuitiego, Władcy Demonicznych Kanibali, którego uwięził w wulkanie na Planie Ognia jeden z pierwszych cesarzy Viridistanu. Kiedy przywódca kultystów, zdradziecki smok stworzony z żywego ognia zwany Herazibraxem, pojmał nas wraz z Minervą, próbowałem ocalić się udając że chcę się do niego przyłączyć. Niestety, nie mogłem uratować już Minervy, a mnie samego zaprowadzili do więzienia Mechuitiego, które jest jakby kawałkiem otchłani na Planie Ognia. Nawet uwięziony, demoniczny władca dysponuje straszliwą mocą, czułem, że jego wola mogła zmiażdżyć mnie jak robaka. Zostałem zmuszony do napicia się jego krwi, która była jak śmiertelna trucizna, a potem obudziłem się z powrotem we Wiecznej Kuźni. Próbowałem coś ugrać, ale Herazibrax mnie przechytrzył, nie wypuścił mnie z Kuźni, a kiedy przyniesiono mu żywą Amirę i martwą Elcadię z kawałkiem Berła, sprzedał mnie i Amirę goszczącemu u niego ifrytowi. Tak trafiłem na arenę Mosiężnego Miasta, gdzie zginąłem w walce z ogniowym gigantem. - Rashad zdawał się z wysiłkiem wyrzucać z siebie słowa.

- A co masz na myśli, że nie mogłeś uratować tej wywło… znaczy Minervy? - zapytała elfka - Nie mogła udawać, że chce się przyłączyć do smoka tak jak ty? Chyba była większą idiotką niż myślałam… - drowka szydziła z martwej kapitan Czarnej Wdowy.

- Ja… - Rashad zawahał się, czerwieniąc na twarzy i ściszając głos na wypadek gdyby gnomy ich podsłuchiwały - próbowałem przekonać smoka, ale on kazał mi wybierać pomiędzy jej życiem a moim. Lubiłem Minervę, była urocza nawet jak sfinks ją postarzał, nie chciałem tego. Herazibrax miał chyba jakąś hipnotyczną moc. Małpoludy pożarły ją na moich oczach… - może ruszajmy dalej w drogę.

- Jestem za… - stwierdziła elfka, wpatrując się z broń Rashada - A ten twój niezwykły oręż? Dostałeś go od tego Mechuitiego?

Rashad zacisnął odruchowo palce na rękojeści rapiera jakby bał się że będą próbowali mu go odebrać.
- Tak, dostałem go we Wiecznej Kuźni, jest mój… zresztą dla was, drowów, kontakty z demonami nie są niczym odrażającym, skoro oddajecie cześć Pajęczej Królowej, prawda?

- Czy w którymś z moich słów potępiłam cię za to, że próbowałeś się ratować wstępując w układ z demonem? - Shillen uśmiechnęła się dziko w stronę szlachcica. - Powiem ci więcej, diametralnie zyskałeś w moich oczach. Ten pomysł, żeby uratować własne życie, oddając w zamian życie tej suki z Czarnej Wdowy? Przy członkach Hebanowej może bym się wahała, ale ją oddałabym od razu. Aż żałuję, że nie mogłam widzieć tego na własne oczy. Fakt, faktem zostałeś potem wykiwany, ale mimo wszystko… - oczy drowki dosłownie błyszczały zainteresowane historią Rashada. - A podobno my drowy jesteśmy najbardziej chytre i zdradliwe - rzuciła, jednak w jej ustach brzmiało to bardziej jak komplement niż obelga.

Katon skrzywił się słysząc odrażające jak na jego gust poglądy towarzyszy - potępiać… nie. Ale pochwalać… też nie. Z mojego punktu widzenia Rashadzie, pozbyłeś się konkurencji dla naszej kapitan, Bellit. Z drugiej strony dostałeś też bolesną nauczkę, że wszystko, co pochodzi z otchłani chce nas jedynie wykorzystać. Można wchodzić z nimi w jakieś układy, o ile ma się pewność, że to nie pułapka. A często nią jest... - elf zamilkł na moment - w każdym razie współczuję. I straty kuzynki… i tego co tam się wtedy stało w Otchłani.

Rashad rozszerzonymi oczami wpatrywał się przez chwilę w Shillen, potem na jego twarzy pojawił się wyraz czegoś przypominającego chyba wdzięczność. Pokręcił głową, po czym nagle zaśmiał się, nieco obłąkańczo.

- Dziękuję Shillen, chyba przy drowich intrygi szlachty Viridistanu są jak dzięcięce knucia… Przestaje to wszystko rozumieć, myślałem że siły Prawa przywołały nas w tym grobowcu Byrnego żeby dać nam szansę na odkupienie, ale czy nam obojgu nie jest bliżej do Chaosu niż Prawa… czy ty pojmujesz Katonie mędrcze?

- Siły sterujące tym wszechświatem nie dbają o śmiertelnych. Jesteśmy tylko pionkami w ich zabawach. Czymże jest Chaos, jeśli nie zmianą? Czymże jest Prawo, jeśli nie stagnacją? Jeśli zadajesz sobie takie pytania, może powinieneś zostać mnichem? - elf uśmiechnął się ironicznie do Rashada. - Mnie nie zajmuje problem, dlaczego bogowie czy jakieś inne mistyczne potęgi zdecydowały, że obudziliśmy się w Byrny. Żyjemy, więc żyjmy tak, jak możemy najlepiej. Na przykład krzyżując im ich plany. Być może jest to częścią jakiegoś większego, kosmicznego planu, a być może to chwilowe zakłócenie rzeczywistości i w pewnym momencie wszyscy po prostu umrzemy - elf wzruszył ramionami. - Jako wojownik, masz chyba prościej, a przynajmniej tak myślałem. Szlachcic ma chyba jakiś kodeks honorowy czy inny zbiór określonych zachowań, którego się trzyma. A większość wojowników kieruje się pewnym zbiorem zachowań, obserwowalnym wśród co bardziej agresywnych ssaków… proste są na tyle, by nie zadawać sobie pytań o Chaos czy Porządek, albo inne kosmiczne siły... - czarodziej zamyślił się przez chwilę.

- Wiesz Katonie, że nie jestem przecież prostym wojownikiem, studiowałem nieco mistyczne sztuki oraz historię, chociaż moja wiedza nie równa się z twoją, wywodzę się ze starożytnego rodu, a edukacja która odebrałem w najlepszych akademiach Viridistanu nie ograniczała się tylko do szermierki, nawet jeżeli w tym jestem najepszy… - Rashad westchnął. - Nie mam już siły na te debaty, ruszajmy do Glimmerfell.

-Twoja kuzynka posiadała duży talent magiczny. Sztuczki wojownika… to tylko sztuczki, nieporównywalne z mocą Amiry lub moją. Ale masz rację, nie sposób nie docenić klasycznego wykształcenia - elf pokiwał głową.

Dziki uśmiech, który jeszcze przed chwilą gościł na twarzy drowki, znikł pod wpływem słów Katona o niezwykłym talencie Amiry. Jej twarz spochmurniała, bo zdała sobie sprawę jak bardzo przydatną osobę stracili, jednocześnie przypominając sobie o czymś - Katonie… Mam może głupie pytanie, ale nie byłbyś w stanie wyczarować kwiatów?

Katon wyszeptał krótką inkantację, wyczarowując widoczny na pobliskiej skale niewielki klomb kolorowych kwiatów - proszę bardzo.

Shillen wbiła wzrok w wyczarowany przez czarodzieja klomb. - Na Wyspie Grozy podczas jednej z moich sprzeczek z Amirą nawiązała się między nami taka jakby umowa. Tu raczej kwiatów bym nie znalazła, a dzięki twojemu zaklęciu, choć w części mogę się z niej wywiązać, dziękuję - skinęła elfowi głową.

- Nie dziękuj. To i tak iluzja - uśmiechnął się cierpko czarodziej - w sumie i tak jestem zdziwiony waszą heroicznością i odwagą… waszym oddaniem sprawie światła i prawości które nijak nie pasuje mi do istot Chaosu i zniszczenia za które się uważacie. Gdybyście posłuchali mojej rady, dziś badałbym machinę starożytnych, Amira by żyła, a Rashad wydobywałby złoto, którym mógłby odzyskać tron… lub chociażby wykonać w tym kierunku niewielki krok. Jedynie Shillen mogłaby być niezadowolona, w końcu zabilibyśmy tylko kilku jej krewniaków, którzy co prawda o ile pamiętam wywalili ją w młodości z miasta, za jakieś tam przewiny… kochająca rodzina doprawdy. Jeśli więc, Rashadzie, coś zależy od tych tajemniczych potęg, zapytałbym ich z chęcią, za jakie grzechy muszę wąchać smród rothe, wysłuchiwać krotochwili svirfnebli i moczyć ubranie w tej cholernej brei! - elf zatrzymał się, oczyszczając podeszwę buta z dużej warstwy błota i mułu.

- Sama nigdy nie uważałam się za istotę Chaosu, żyłam tak jak mnie wychowywano, wierzyłam w to w co kazano mi wierzyć. Części nawyków się nie wyzbędziesz - stwierdziła Shillen - Jednak jak już zauważyłeś od ponad dziesięciu lat nie żyję między swoimi i można powiedzieć, że część zwyczajów które mi wpajano zdążyła ze mnie ulecieć. Choćby to że my, ty wysoki elf i ja drow działamy w jednej drużynie. Inny drow zabiłby cię przy pierwszej okazji. A na powierzchni żyłam jak żyłam, bo raczej nikt nie zaufałby i nie dałby normalnej pracy drowce. To musiałam mordować i kraść, czego się nie wstydzę, bo starałam się tylko przetrwać. Co do mojej kochanej rodziny, to może ich piekło pochłonąć, zależy mi jedynie na Maharet, która wtedy uratowała mi życie. - ciągnęła naburmuszonym głosem - Zresztą jeżeli cały świat uważa cię za zło, które potrafi tylko niszczyć i mordować i nie ma siły, żeby spojrzał na ciebie inaczej to po cholerę starać się to zmieniać?! - stanęła przed elfem - No bo powiedz szczerze, patrząc na mnie, co widzisz?

- Elfa - wypalił od razu czarodziej wiedząc, o co Shillen pyta - tak, świat nie jest idealny, a uprzedzenia są silne. Tak, potwory ściga się z widłami i ogniem, tak, wywala się odszczepieńców, łowi bandytów, tak, zabija się wrogów. Pytanie, kogo ty w sobie widzisz Shillen… albo kogo chcesz w sobie widzieć...- elf minął drowkę i szedł dalej, mrucząc przekleństwa na wszędobylskie błoto.

Na słowa Katona drowka stanęła jak wryta. - Ja… Nie wiem… - szepnęła pod nosem sama do siebie. Stała chwilę w milczeniu, po czym też ruszyła zastanawiając się nad pytaniem zadanym przez elfa.

- Nie łam się kobieto. Wszyscy tutaj jesteśmy mordercami i złodziejami. Wysokie elfy są straszliwe w czasie wojny, wycinają całe plemiona… bo uważają, że tak trzeba. Nie jestem lepszy. Anlaf na pewno powiedziałby ci, jak bezlitosna bywa natura, silny zjada słabego i nic na ten temat nie można zaradzić. Skandyk mógłby cię wiele nauczyć o zwyczajach swojego ludu i prawidłach wojny. Zabijają dla zabawy, honoru, albo wręcz z nudów, a Rashad, jak każdy wojownik przyzna, że wojna… jest brutalna i bezlitosna. Sztylet i trucizna w Viridistanie to niemalże tradycja i jestem przekonany, że w tych jego elitarnych szkołach się z nimi zaznajomił. Nie pytam nawet Eola, bo od razu widać jakie ma podejście do przemocy i mordowania. Svirfnebli, mimo, że sprawiają wrażenie wesołków, obdarli by cię pewnie ze skóry… kazadrugarowie… cóż, nawet sobie tego nie wyobrażam... więc jeśli szukasz w sobie potwora tylko dlatego, że zabijasz… przestań - elf zarechotał widząc minę Shillen.

- Skandyk mógłby jej nauczyć jeszcze paru innych rzeczy - Oscar skomentował wykład Katona - A Rashad zrobił widocznie to co musiał, nie winię go. Co prawda ja bym wolał spłonąć i teraz pić miód w Valhalli, ale potrafię zrozumieć. Jak to mówią, przeżył, by walczyć innego dnia… czy jakoś tak.

Ponura mina Rashada na chwilę złagodniała kiedy zobaczył kwiaty wyczarowane przez Katona.

- Dziekuję Shillen, myślę że Amira doceni twój gest, kiedy ją odnajdę lub wkrzeszę i się o tym dowie... to nie miejsce i nie czas na ceremonię pogrzebową, nie mamy nawet ciała…
- A ty Katonie może i masz rację, zaczynam żałować że ciebie wtedy nie posłuchałem, wydawało mi się, że jesteśmy winni lojalność Hetalanowi bo w grobowcu jego przodka się pojawiliśmy... może trzeba było zająć tę kopalnię, Podmrok nie jest dla ludzi, czemu wszystko tu widzi w ciemnościach a my nie...

- Nie sądziłem też, że przeznaczenie połączy mnie z piratami.. ale tego chyba nie żałuje..- Dodał z melancholiinym cieniem uśmiechu.

Anlaf przysłuchiwał się jedynie wyznaniom Rashada w milczeniu. Podobnie jak Katon powstrzymał się od wydania osądu. Nie wiedział jak sam zachowałby się w takiej sytuacji. Patrzył w zamyśleniu w miejsce w którym jeszcze przed chwilą ośmiornice próbowały wciągnąć do wody resztę śmiałków. Znał zaklęcie, którym posłużył się Jitka i budziło to w nim niepokój. “Czy to możliwe, że to stworzenie było kiedyś druidem?” zastanawiał się z ponurą miną.

Drowka zaskoczona i trochę zmieszana wypowiedzią Katona w ogóle nie słyszała tego co mówią inni. Nie spodziewała się usłyszeć takich słów, a szczególnie od wysokiego elfa - Dziękuję… - szepnęła ledwo słyszalnie, po czym odezwała się głośno do reszty, starając się kontrolować głos, tak aby jej nie drżał - No… to skoro wiemy co się wydarzyło i jednogłośnie stwierdziliśmy, że nie winimy Rashada za to co musiał zrobić, to chyba możemy iść dalej, co? - ruszyła w milczeniu dalej.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 06-12-2017 o 23:39.
Lord Melkor jest offline