Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2017, 21:39   #2
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację

Miejscowość Laudun koło Avignonu nie była najbardziej urodziwym regionem Francji. Chyba nawet ciężko było znaleźć widok, który można było uznać na ładny. Wszędzie w dolinie rozciągały się jednorodne winnice, a samo miasto wrastało w zbocze wzgórza. Nudny i monotonny krajobraz. Tu stacjonowała jednostka 1 Cudzoziemskiego Regimentu Inżynieryjnego, na którego barkach spoczywało organizowanie szkolenia uczestników projektu GATE-Paris. To tu sprawdzano kondycję każdego, często starając się zniechęcić ochotników.
W trakcie miesięcznego szkolenia, każdy oduczał się polegania na elektronice i przyzwyczajał się do życia bez bieżącej wody i spania w namiocie, nie mogąc za bardzo liczyć na chwilę dla siebie. Marsze, rozmowy z psychologami, specjalistami od przetrwania w trudnych warunkach, testy psychologiczne, fizyczne… Zajęcia były tak intensywne, że uczestnicy zwyczajnie po nich nie mieli sił nawet na luźne pogadanki. Często w środku nocy organizowane był alarmy, po których od razu uczestnicy musieli zapakować do plecaków co najważniejsze i udać się na kilku kilometrowy marsz bez celu. Po takich “atrakcjach” uczestnicy oceniani oni byli przez legionistów i dostawali od nich wskazówki co do ustalania priorytetów w ocenie co uznaje się za “najważniejsze”. Tworzono też symulacje ataku wrogich osobników. Legioniści bawili się przednio, cywile już zdecydowane mniej.
Wszystko to miało przygotować uczestników na wyprawę, na to by zwiększyć ich szanse na przetrwanie.

Całe mnóstwo ochotników odpadało w pierwszym tygodniu szkolenia. Jednak ci którym udawało się przetrwać do końca mieli prostą drogę do Wrót.
Dosłownie, ponieważ od razu po zakończeniu szkolenia każdy pakował co miał, przechodził ostatnie przeszukanie wraz z zainwentaryzowaniem ich własności, by w końcu wsiąść do autokaru Legii i pojechać prosto do Paryża. Do Wrót.


Alexis

Będąc kelnerką miało się okazję do podsłuchiwania rozmów. Dzień w dzień w restauracji w której pracowała pojawiały się nowe twarze, a wraz z nimi nowe opowieści. Bliskość francuskiej biblioteki narodowej zapewniała pewną ilość gości, których tematy nie ograniczały się do mody czy ogólnie pojętej rozrywki. Właśnie podsłuchując takie osobistości Sorel dowiedziała się, że Legia Cudzoziemska prowadzi nabór do projektu mającego na celu przekroczenie Wrót i badania świata za nimi. Dziewczyna wiedziała, że to szansa dla niej. Musiała tam się dostać. Nie mogła wytrzymać do końca swojej zmiany i zasłaniając się złym samopoczuciem zerwała się szybciej z pracy. W domowym zaciszu upewniła się, że nie śni i zaaplikowała, nie zrażona nawet informacją o braku możliwości używania elektrycznych urządzeń.

Cały tydzień nerwowych wyczekiwań uwieńczony został otrzymaniem listu. A w nim znajdowało się zaproszenie na szkolenie. Nawet nie zastanawiała się, tylko zaczęła pakować.
Na miejsce dostała się autobusem zorganizowanym przez Legię. Wraz z nią na szkolenie przyjechało wiele młodych osób, chcących, tak jak i ona, na własne oczy zobaczyć świat za Wrotami. “Atrakcje” zorganizowane przez wojskowych sprawiły, że u zapał wielu gasł i liczebność uczestników szybko topniała. To jednak nie dotyczyło Alexis. Jej samozaparcie nie tylko sprawiło, że dotrwała do końca, ale nawet zyskała sympatię Legionistów.

Arthur

Higginson ledwo co wrócił z Dżibuti i jedyne co zaprzątało jego głowę to jak spędzi najbliższe dwa tygodnie urlopu. Słyszał pogłoski o pojawieniu się Wrót, ale dopiero po powrocie do Francji na własne oczy zobaczył zasieki jakie zorganizowało wojsko wkoło Łuku Triumfalnego. Miał jednak zgody przełożonych nawet na opuszczenie kraju oraz ich zapewnienie żeby się nie interesował, bo mają dość ludzi w zabezpieczaniu wrót, więc nawet zagraniczne wycieczki stały przed nim otworem. Cieszył się tak raptem dwa dni. W tym czasie Legia stała się odpowiedzialna za operacje badania świata za wrotami. To chyba było do przewidzenia, bo podobnie jak Japonia, Francja również z automatu uznała teren za nimi za swój własny.

Rozkaz do Arthura przyszedł i nie wypadało z nim dyskutować. Każdy Legionista miał wbite w głowę, że rozkaz to rzecz święta i nikt nikogo nie będzie pytał o zdanie. Ale ze wszystkich rozkazów jakie w życiu otrzymał Duńczyk, czy aby na pewno ten miał być najgorszy?
Spędził kolejne trzy miesiące na opracowaniu i poprowadzeniu dwóch tur szkoleń dla cywili, jakich mieli przygotować do projektu GATE-Paris.

Claude-Henri

Claude-Henri Regnaud de Saint-Jean d’Angély był znudzony życiem. Miał na swoim koncie licencję lotniczą, udział w wyścigach samochodowych. Był urodzonym zdobywcą i bardzo cierpiał z powodu urodzenia się zbyt późno by odkrywać nowe lądy i za wcześnie by móc poznawać kosmos. Jego serce zabiło mocniej gdy doszły go wieści o Wrotach w Japonii, lecz zaraz zostało ono złamane gdy okazało się, że nie ma szans na przekroczenie stopy przez tamten portal.
Wmawiał sobie, że to go nie dotknęło, lecz w głębi duszy czuł wielkie rozczarowanie - miał coś niezwykłego na wyciągnięcie ręki, ale musiał obejść się smakiem. Uczucie podobne do zawodu miłosnego.

Jakie więc musiało być jego zaskoczenie, gdy w kolejnym roku media rozwrzeszczały się z informacją o portalu. Tym razem Wrota powstały w Paryżu. Swoim oczom nie mógł uwierzyć, gdy okazało się, że prowadzony jest nabór na uczestników projektu. Rzucił wszystko i wykorzystał każdy kontakt jaki posiadał, by dostać się.

Już we Francji okazało się, że Legia przyjęła jego kandydaturę z otwartymi rękami a jego umiejętności uznane za bardzo przydatne. Szkolenie nie przysporzyło mu problemu, czym zaskoczył nawet Legionistów je prowadzących.

Erick

Wciąż był świeżynką w szeregach Legionistów. Oczywiście nie oznaczało to, że jakkolwiek odstawał od pozostałych. Flanigan na niejednej wojnie był, nie raz po dupie oberwał, a przede wszystkim doskonale wiedział na czym ten świat stał. Znał mroczne strony ludzi oraz to czym jest prawdziwe braterstwo. To przecież sprawiło, że znalazł się tu i teraz. Legia dawała drugą szansę, nowe życie i Erick nie miał problemu by się za to odwdzięczać. Wciąż jednak problem stanowiło dla niego ślepe wypełnianie rozkazów, niemożność wniesienia sprzeciwu. Pocieszające dla tego obywatela RPA, było przynajmniej to, że jego przełożeni nie byli głupimi ludźmi.

W dniu kiedy aktywowały się Wrota w Paryżu, Erick został wezwany w trybie pilnym. Razem z jednostką, do której należał, w pełnym oporządzeniu i z bronią zaopatrzoną w ostrą amunicję, został wysłany do ochrony terenu otaczającego Łuk Triumfalny. Dowódcy spodziewali się ataku i na to nastrajali swoich podwładnych. Flanigan prawie z pierwszego rzędu przyglądał się Wrotom, stacjonując przy nich przez kolejne trzy tygodnie. Wielu jego kolegów zostało skierowanych do zabezpieczenia pierwszej grupy zwiadu, który w 2 miesiącu przeszli przez falującą taflę portalu. Jego jednak nie wybrano. Zamiast tego skierowano go na miesięczny “turnus” w czeluściach dżungli Gujany Francuskiej.

Po powrocie dostał raptem dwudniową przepustkę, by zaraz ściągnięto go do Paryża, z rozkazem uczestniczenia w zabezpieczaniu grupy cywili, z którymi Legioniści mieli przemierzać świat za Wrotami.

Jacqueline

Czy można było uciec dalej niż do innego wymiaru, świata? Z posiadanej przez ludzkość wiedzy można było spokojnie stwierdzić, że nie. O Wrotach dowiedziała się z telewizji, jak chyba każdy. Ale o projekcie i rekrutacji poinformowana została na uniwersytecie. Legia poszukiwała profesorów lingwistyki, a dodatkowe wymagania sprawiały, że byle dziadek z tytułem nie miał szans ich spełnić. Inna sprawa czy w ogóle takiemu by się chciało wyjść z klimatyzowanej biblioteki.

Jadąc autokarem w towarzystwie innych szczęśliwców, którzy dostali zgodę na udział w projekcie, przyglądała się mijanym drzewom. Na kolanach trzymała futerał z aparatem fotograficzny. Liście były pożółkłe, a słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Pogoda była wyjątkowo piękna i ciepła jak na pierwsze jesienne dni. Żółte i czerwone liście które zwracały na siebie uwagę Jacqueline przywodziły złe wspomnienia i tylko upewniały ją, że podjęła właściwą decyzję.

Leokadia

Do udziału w projekcie GATE-Paris zaczął zachęcać ją nauczyciel akademicki, który był promotorem jej pracy inżynierskiej. Dziewczyna zainteresowała się i nawet nie zrażała ją informacja o zakłóceniach jakie miały występować za Wrotami, a które sprawiały, że elektronika szalała. Co więcej chęć wyjaśnienia tego zjawiska tylko bardziej ją zachęcała do udziału. No i była jeszcze ta późniejsza rozmowa z doktorem Zelenką...

Mężczyzna był dziwnym człowiekiem. Był czechem, co poznała od razu z akcentu i choć jej promotor mówił o nim w samych superlatywach, zachwalając prawie jak półboga to doktor okazał się być bardzo zwykłym, ale miłym mężczyzną po czterdziestce. Przez całą rozmowę Leokadia odniosła wrażenie, jakby ważył każde słowo które wypowiadał. Wyglądało na to, że nie chciał albo nie mógł za wiele powiedzieć. Doktor Radek Zelenka rozmawiał z nią głównie o jej pracy i o tym, że taka osoba jak ona bardzo przydałaby się w projekcie. Czyżby to ją ostatecznie przekonało?

Jednakże projekt miał swoje warunki wstępne, których nie szło przeskoczyć i posiadanie statusu naukowca nie polepszało jej sytuacji. Szkolenie w Laudun było wykańczające fizycznie i chciało się to rzucić w cholerę.

Mikail

Magia zawsze go fascynowała, szczególnie jeden konkretny jej rodzaj. Jego hobby uważane było za dziwactwo, a wiele jego opracowań nie traktowano z powagą. Również jego plany co do nowych publikacji naukowych sprawiały, że wielu jego kolegów z uniwersytetu stukało się po głowie.

Jednak po pojawieniu się Wrót we Francji na twarzy doktora Küchlera coraz częściej widniał uśmiech satysfakcji. To on miał rację, a nie ci palanci, ślepi na wszystko to co nie wytłumaczone i wymaga kreatywnego myślenia. Mężczyzna na spokojnie zaczął planować swoje kolejne ruchy. Próbował ominąć to niepotrzebne nikomu szkolenie, lecz Legioniści byli nieugięci. Mikail zagryzł więc zęby i postąpił zgodnie z ich procedurami.

Xavier

Informację o pojawieniu się Wrót w Tokio w pierwszej chwili wziął jako głupi żart. Później przez długi czas niedowierzał, aż zdecydował się zobaczyć je na własne oczy. Udało się, choć nie było szans podejść do nich blisko i choćby ich dotknąć. Opowieści o tym co znajdowało się za nimi były tak bardzo niewiarygodne, że Cartier po prostu musiał doświadczyć tego osobiście. Łapał się każdej sposobności, ale Japończycy byli nieugięci. Xavier czuł się niczym dziecko stojące przed witryną sklepu z cukierkami - miał pieniądze, żeby kupić ciastko, ale cóż z tego, skoro sklep i tak był zamknięty?

Zawiedziony jak jeszcze nigdy w swoim życiu, porzucił marzenia o badaniu nieznanego świata. Nie mogąc się pogodzić z tym, ciężko było mu wrócić do swoich obowiązków.

Nadzieja zapłonęła w nim na nowo, gdy sytuacja z Japonii powtórzyła się we Francji. Było to prawie jak spełnienie marzeń.
Jakież było jego zaskoczenie, gdy z całą determinacją uderzył wszędzie tam gdzie sięgały jego kontakty, a w odpowiedzi... otrzymał zaproszenie na szkolenie organizowane w Laudun.


Wczesnym wieczorem jednego z pierwszych jesiennych dni, autobusy po trwającej pół dnia drodze, zajechały przed Łuk Triumfalny. Zatrzymały się, a dwa wozy opancerzone rozjechały się, robiąc miejsce. Autokary przejechał za ogrodzenie oddzielające Wrota od miasta i tam dopiero zaparkowały. Pasażerowie zaczęli wysiadać z nich, a następnie czekali na wydanie bagażu osobistego, który jechał w luku bagażowym autokarów. Każdy przy pasie miał kaburę z bronią. Uczestnicy ubrani byli w wygodne stroje składające się z czarnych butów za kostki, spodni z kilkoma kieszeniami w kolorze khaki, brązowego podkoszulka z nadrukiem “GATE-Paris”, ciemnozielonej bluzy oraz kurtki w tym samym kolorze.

Legioniści wyróżniali się z tego tłumu swoimi szarozielonymi mundurami z motywem moro i beretami o intensywnym kolorze zieleni. Kierowali cywili do Łuku Triumfalnego.
Portal oświetlony był wielkimi reflektorami, a wszędzie w koło niego kręciło się mnóstwo ludzi, doglądających rozstawionego sprzętu mającego monitorować wszystko to co tylko przychodziło do głowy naukowcom.

Dzień przed wyjazdem, każdy uczestnik został poinformowany jak miało to teraz wyglądać. Szóstkami mieli przestępować przez wrota. Na drugiej stronie czekali już na nich ludzie z Bazy Zero, stacjonujący przy wrotach. W drogę do ich docelowej Bazy Pierwszej mieli wyruszyć dopiero 12h później. Ponoć potrzebna była aklimatyzacja, bo ludzie różnie reagowali na podróż Wrotami. Medycy już na nich czekali po drugiej stronie.

To był ostatni moment na wycofanie się. Jednak nikt nie zdecydował się z tego skorzystać.


Uczucie towarzyszące podróży przez Wrota było nie do opisania. Trochę jak wystąpienie z własnego ciała, a trochę jak przebiegnięcie kilku kilometrów. W żołądkach niektórych pojawiło się uczucie przypominające dolegliwości lokomocyjne. Każdemu zrobiło się zimno, jakby dopiero co wyszedł z kabiny kriogenicznej. Powietrze tu było rześkie i lekkie, tak różne od paryskiego smogu. Aż chciało się nim zaciągnąć pełną piersią. Pierwsze co ujrzeli to wnętrze olbrzymiej jaskini. Spoglądając za siebie dostrzegli, że po tej stronie wrota były jakby płaskorzeźbą wykutą w gładkiej wcześniej ścianie i doskonale odwzorowywało wygląd Łuku Triumfalnego. Podłoże wydawało się być lite, niczym wylana równo betonowa posadzka. Przestrzeń przy wrotach miała rozmiar szkolnego boiska do piłki nożnej.
Do zafascynowanych i zaaferowanych podróżą nowych gości tego świata szybko doskoczyło do nich kilku Legionistów, ponaglając ich by zrobili miejsce dla kolejnej grupy.


Sklepienie jaskini było bardzo wysokie. Znajdowały się tu prowizoryczne budynki, masa nierozpakowanego sprzętu, kilka jeepów, w tyle nawet można było dostrzec zwierzęta juczne. To co wszystkim rzuciło się w oczy to obecność sprzętu elektronicznego i elektrycznych źródeł światła. Wszyscy przecież od początku mówili, że elektronika nie działa. Każdego to zaskakiwało i budziło pytania
Po kwadransie wszyscy znaleźli się po tej stronie. Medycy doskoczyli do grupy 60 osób pozostając w gotowości na wypadek wystąpienia problemów.

I one pojawiły się. Kilka osób zemdlało, kilku pociekła krew z nosa. Mikail był jednym z pierwszych osób, które zaniemogły. Upadł bez przytomności i dwóch legionistów w towarzystwie medyka odciągnęło go od pozostałych. Medyk nie wyglądał na mocno zaniepokojonego, więc można było uznać, że nie było to coś poważnego. Jacqueline poczuła, że swędzi ją nos. Sięgnęła dłonią i wtedy dostrzegła, że cieknie jej krew. Wyciągnęła chusteczkę i przyłożyła sobie tamując krwotok. Podobnie zareagowała Leokadia, choć jej krwotok szybciej ustąpił. Ku swojemu zdziwieniu nawet Arthur poczuł zawroty głowy. Claude-Henri, Xavier i Erick nie odczuli żadnych problemów, co więcej mieli wrażenie jakby wypili energetyk.
Alexis natomiast ogarnęła euforia i zarazem dziwny wewnętrzny spokój jakiego nigdy wcześniej w życiu nie widziała.

Leokadia i Arthur w pewnej chwili zwrócili uwagę na rozmowy toczące się tuż przy wrotach. Głosy należały do grupy naukowców, którzy stojąc przy Wrotach żywo dyskutowali o jakiejś fluktuacji energii. A mówili bardzo dobrze obojgu znanym języku polskim. Leokadia dostrzegła tam znaną jej twarz doktora Zelenki.

- Witajcie! Jestem Philippe Eluard i jestem szefem ten wyprawy - uwagę wszystkich zwrócił na siebie mężczyzna, który stanął między nowoprzybyłymi, a wrotami. Akurat w momencie kiedy świadomość odzyskał Mikail i z pomocą medyka zaczął się podnosić z ziemi.


- Cieszy mnie niezmiernie, że dołączyliście do nas. Jak już pewnie zauważyliście znajdujemy się w jaskini. A raczej wrota znajdują się w tym olbrzymim kompleksie jaskiń. Kończy się ona wyjściem na powierzchnię, jednak miesiąc spędziliśmy na odkopywaniu go - mówił dalej, a gdzieś z boku kilku Legionistów prychnęło, dając do zrozumienia kto tak naprawdę naginał z łopatą. - Zostało wam powiedziane, że elektronika w tym świecie nie działa. Tak to prawda, bo poza granicami tej jaskini tak właśnie z jakiegoś powodu się dzieje - jeden z naukowców z grupy, która mówiła w języku polskim przewrócił oczami. - Część z was za dwanaście godzin wyruszy do Bazy Pierwszej by wesprzeć grupę tam stacjonującą. A teraz udacie się na odpoczynek. W kolejnej jaskini znajdują się przygotowane dla was namioty. Dobrze wykorzystajcie ten czas, bo marsz do waszego celu zajmie wam cały dzień, bo niestety teren uniemożliwia nam używania ciężkiego sprzętu - po tych słowach kilku Legionistów podeszło do przybyszów. Od razu podeszli do kobiet biorąc ich torby na ramię, by pomóc im przejść do wspomnianej komnaty tego kompleksu jaskiń.

Grupa została przeprowadzona środkiem obozowiska rozbitego przed wrotami. Można było dostrzec budynek pełniący funkcję punktu medycznego i niewiele dalej znajdowała się stołówka, gdzie kilka osób miało akurat przerwę na posiłek. Dwóch legionistów pomachało do grupy, rozpoznając wśród oprowadzających żołnierzy, swoich kolegów.

W końcu dotarli do przewężenia i za nim znaleźli się w drugiej jaskini. Stały tu rozbite czteroosobowe namioty z przygotowanymi już posłaniami. Dochodziło tu światło z sali Wrót, ale każdy namiot miał własne oświetlenie.



 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline