Wątek: Agenci Spectrum
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2017, 10:59   #7
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Podróż do Edynburga i śniadanie w hotelu, 11.02.1940

Scapa Flow - Queensferry, 11 lutego 1940 r.


Czterosilnikowy Short Sunderland pojawił się w bazie w Scapa tuż po piątej rano, zmuszając agentów do wczesnej pobudki. W pośpiechu spakowali się i ruszyli w stronę przystani. Dotarli w samą porę - załoga bazy właśnie skończyła ładować pocztę do samolotu, więc gdy agenci weszli na pokład, drzwi zatrzasnęły się za nimi.
Z bliska wodnosamolot wydawał się dużo większy niż w powietrzu. Wysokością przypominał piętrowy londyński autobus - wrażenie o tyle słuszne, że po wejściu do środka faktycznie okazało się, że podzielony jest na dwa poziomy. Górny zajmowała załoga i wyposażenie nawigacyjne, dolne piętro stanowił przedział ładunkowy.
Agentom wskazano miejsca w dolnej części, gdzie wzdłuż ścian rozmieszczono drewniane, obite skórą ławy. Ledwo zdążyli zająć miejsca, wodnopłatowiec odbił od drewnianego pomostu i skierował się w stronę wyjścia z zatoki, gwałtownie nabierając prędkości i ogłuszając pasażerów rykiem swoich silników. Po dziesięciu minutach byli już w powietrzu, a półtorej godziny później pękata maszyna podchodziła już do wodowania na zatoce Firth of Forth.
Agenci z ulgą opuścili hałaśliwe i duszne, pachnące lotniczą benzyną i płótnem wnętrze wojskowego samolotu. Niewielka motorówka przewiozła ich do Port Edgar, niewielkiej mariny na południowym brzegu zatoki. Tuż obok mariny znajdowały się nabrzeża, przy których agenci dostrzegli stalowoszare kadłuby, kominy i maszty okrętów wojennych Marynarki Królewskiej.
Gabrielle miała na sobie jasną mocno wyciętą garsonkę. Stając na brzegu przeciągnęła się biorąc głębszy oddech.
- Nareszcie! Cudowny środek lokomocji, ale czy naprawdę nie można zapewnić w środku odrobiny luksusu. - Uśmiechnęła się swoich towarzyszy. - Co powiecie na jakiś posiłek w hotelu, a potem poszukiwania “prawdziwego” angielskiego pubu?
- Samolotów wojskowych niestety nie projektuje się z myślą o komforcie, moja droga - z zagadkowym uśmiechem na twarzy skomentował Wainwright. - Sam współczuję chłopakom, którzy muszą tym latać na co dzień, osobiście wolę statki. Chodźcie, pokażę Wam drogę do hotelu, to raptem pół mili stąd. Jak już mówiłem, właściciel hotelu to mój znajomy. Jestem pewien, że czekać będą na nas wygodne pokoje i królewskie śniadanie. Potem możemy pokręcić się po miasteczku, a wieczór znów spędzimy miło w pubie. To co, idziemy?
- Ja jestem na tak, ale to kobieta ma zawsze decydujący głos - Norweg uśmiechnął się pod nosem. - Szczególnie, gdy jest starsza stopniem.
- Co racja, to racja, Edvardzie. - zgodził się John. - Gabrielle, czekamy na Twoje rozkazy. - z teatralną rewerencją ukłonił się Francuzce.
- Jedzenie i kąpiel. Mam wrażenie, że cała przesiąkłam zapachem tego paliwa. - Francuzka teatralnie pomachała rantem żakietu. - Potem mogę zwiedzać, pić, na co tylko macie ochotę.
- Rozkazy należy wykonywać, prawda kapitanie?
- Tak jest! - z przesadną służbistością zareplikował kapitan. - Zatem chodźmy!

Dojście do hotelu zajęło agentom ledwie dziesięć minut. Hotel przywitał ich ciepłym, przytulnym wnętrzem, w którego progu stał korpulentny, wąsaty mężczyzna w średnim wieku, ubrany w lekko podniszczony garnitur.
- John! - huknął tubalnie na widok wchodzącego kapitana. - Jakże mi miło Cię widzieć! Wpadłeś odwiedzić starego druha?
- Witaj, Olivierze. - z uśmiechem na ustach odpowiedział John. - Zaiste, obowiązki służbowe co i rusz zanoszą mnie w te strony, a zawsze, gdy tak się dzieje, pamiętam, gdzie najlepiej zjeść, wypić i przytulić głowę do poduszki. Mi również miło widzieć Cię w równie dobrym zdrowiu, co zwykle. Zapewne znajdzie się dla mnie i moich towarzyszy jakieś schronienie i coś ciepłego do zjedzenia? Dopiero wysiedliśmy z samolotu i zdaje się, że nie jedliśmy jeszcze śniadania.
- Wielkie nieba! - Olivier wzniósł ku niebu oboje oczu i oboje rąk. - Dobrze, że pytasz, chłopcze. Oczywiście, że znajdę dla Was pokoje, a jeśli za kwadrans na stole nie wyląduje dla Was królewska uczta, nie nazywam się Olivier Mackenzie, do kroćset! Zechciejcie spocząć w lobby, zaraz wszystkim się zajmę! - to rzekłszy odwrócił się na pięcie i zniknął w plątaninie korytarzy.
Wainwright podprowadził towarzyszy do ładnego, urządzonego w wiktoriańskim stylu hotelowego lobby i gestem zaprosił ich do zajęcia miejsc na stylowych sofach.
- I jak Wam się podoba? - zapytał.
- Zaiste sympatyczne miejsce, a i właściciel serdeczny, czego chcieć więcej? - Norweg zadał pytanie retoryczne.
- Zapowiada się bardzo przyjemny pobyt. - Gabrielle zostawiwszy swoją walizkę, zaczęła z zaciekawieniem rozglądać po lobby. - Powinniśmy się nacieszyć przed wypłynięciem.
- O tak, nie podejrzewam, że okręt marynarki będzie podobnej klasy co ten hotel.
- Jedzenie być może będzie smaczne i pożywne, ale z pewnością nie dorówna kuchni Oliviera - skomentował John. - Co zaś do standardu pokoi, to sądzę, że nie minie doba od wypłynięcia, a zdążymy zatęsknić za komfortem łóżek, które tu na nas czekają.
Jakby na potwierdzenie słów kapitana zza uchylonych lekko drzwi do pomieszczeń kuchennych dobiegły smakowite zapachy, od których siedzącym w lobby agentom głośno zaburczało w brzuchach.
Gabrielle uśmiechnęła się. Jak dla niej kapitan John mógł być bardziej sprzedawcą niż wojskowym.
- Mam spore wątpliwości co do walorów smakowych wojskowego jedzenia, ale z tego co czuję… Bardzo chętnie spróbuję kuchni twojego znajomego.
- Jestem pewny, że nie będziecie zawiedzeni - odparł John takim tonem, jakby wygłaszał oczywistą oczywistość. - Angielskie śniadanie u Oliviera to klasa sama w sobie. Jadał tu sam Książę Walii i wieść niesie, że był tak zadowolony z jakości obsługi, że pozwolił, by ten hotel nosił jego imię. Dopiero po tym, jak nasz były monarcha, Edward VII, otworzył most kolejowy nad zatoką, hotel przybrał swoją obecną nazwę - “The Forth Bridge Hotel” - dla uczczenia tego wydarzenia. - kapitan urwał na chwilę - Tak przynajmniej twierdzi Olivier, a nie mam powodu mu nie wierzyć. Zresztą przekonacie się sami - Olivier nie tylko nas ugości, ale i z pewnością opowie co nieco. O, właśnie idzie.
Faktycznie, wąsaty gospodarz szedł właśnie w ich stronę z dwójką młodych, szczupłych chłopaków.
- Pomyślałem, że zanim kuchnia przygotuje śniadanie, pokażę Wam pokoje. Mamy tu specjalne gościnne pokoje na drugim piętrze, dla specjalnych gości. Akurat nie są zajęte, więc pomyślałem, że to najlepsze miejsca, jakie mógłbym Wam zaproponować. Ci chłopcy to Dan i Jerry. Zajmą się Waszymi bagażami. Zapraszam serdecznie!
Olivier zaprowadził agentów dość wąską, ale dobrze utrzymaną klatką schodową na drugie piętro budynku. Wyszedłszy na samą górę, skręcił w prawo w szeroki, wyłożony czerwonym dywanem korytarz. Po obu stronach korytarza widoczne były drzwi. Olivier sięgnął do kieszeni marynarki, wyjął z niej trzy klucze i jeden z nich włożył do zamka. Przekręciwszy klucz otworzył drzwi i cofnął się o krok, robiąc miejsce Gabrielle.
- Proszę bardzo. Zechce się Pani rozgościć.
Pokoik był dość spory jak na jedną osobę. Mieścił pokaźnych rozmiarów łóżko przykryte śnieżnobiałą pościelą, na której nie było widać najmniejszej zmarszczki, solidny stół z krzesłem, ciężką, drewnianą szafę oraz wiszące obok niej lustro. Podłogę z solidnych dębowych desek okrywał wzorzysty dywan.
- Łaźnie mamy przy końcu korytarza, ostatnie drzwi. Dla Pań po lewej, dla Panów po prawej. - ciągnął Olivier. - Chłopcy dyżurują na półpiętrze, gdybyście ich potrzebowali, zadzwońcie - wskazał ciężki, mosiężny dzwonek leżący na stoliku nieopodal schodów. - Rozgośćcie się, odświeżcie. Śniadanie za dziesięć minut w jadalni na dole. To zaraz za lobby. John zna drogę. -
zakończył gospodarz, po czym w podobny sposób otworzył drzwi do dwóch pokoi po przeciwnej stronie korytarza, przeznaczonych dla Johna i Edvarda. - Do zobaczenia na śniadaniu. - pożegnał się z uśmiechem i skierował wzdłuż schodów na dół. Jego młodzi pomocnicy, wtaszczywszy bagaże agentów do pokoi, ruszyli jego śladem.
Gabrielle okręciła się w swoim pokoju rozglądając się, po czym podeszła do lustra. Odruchowo poprawiła jakiś niesforny kosmyk.
- Mes amis. - Uśmiechnęła się do swoich towarzyszy. - Więc mam tylko dziesięć minut na odświeżenie się. - Podeszła do drzwi i powoli zaczęła je zamykać.- Widzimy się na śniadaniu. - Posłała mężczyznom całusa w powietrzu i zamknęła za sobą pokój.
Norweg odpowiedział lekkim skinieniem głowy, a następnie zniknął w głębi pokoju.

Zmiana ubrania na czyste i odświeżenie się po locie zajęły kapitanowi Wainwrightowi zaledwie siedem i pół minuty. Nie był to nawet czas rekordowy - podczas alarmów bojowych na okręcie wyrabiał się poniżej pięciu minut, ale oczywiście nikt wówczas nie wymagał od niego nienagannego wyglądu. Poświęciwszy dodatkowe dwie minuty na drobne poprawki umundurowania, dokładnie po dziewięciu i pół minuty wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi na klucz. Dzwonkiem przywołał boya hotelowego i polecił mu zajęcie się jego starym mundurem, pewien, że jeszcze przed popołudniową herbatką mundur trafi do szafy, wyprany i wyprasowany. Mieszkając u Oliviera przyzwyczaił się już do doskonałej jakości obsługi.

W wyłożonej ciemną boazerią i utrzymanej w podobnie wiktoriańskich klimatach co cała reszta hotelowego wystroju sali jadalnej, zgodnie z obietnicą, czekał już na nich suto zastawiony stół. Wybór jedzenia i napojów faktycznie robił nieliche wrażenie, tym większe, że wraz z wojną Anglicy musieli pogodzić się z racjonowaniem żywności. Olivier jednak najwyraźniej albo nie słyszał o tych zarządzeniach władz, albo nauczył się je sprytnie obchodzić. Tak czy owak, stół dosłownie uginał się od pyszności - jajecznica, bekon, grillowane pomidory, zasmażone pieczarki, tosty z masłem, pudding, smażone ziemniaczane placuszki, a także owsianka i pieczone z owsianej mąki chrupiące ciasteczka czekały tylko, aż zgłodniali agenci zatopią w nich zęby. Całości dopełniały trzy wielkie dzbanki - z herbatą, kawą i mlekiem.

Sala o tej porze była praktycznie pusta, prócz agentów nie było w niej nikogo oprócz dyskretnej obsługi, która usłużnie zmieniała nakrycia i podawała biesiadującym to, czego im akurat było trzeba. Stwarzało to intymną atmosferę, sprzyjającą rozmowie.
Gabrielle pojawiła się sporo czasu po mężczyznach. Widać było, że 10 minut nie jest wystarczające na “odświeżenie się”. Tym razem miała na sobie sukienkę.
- Tak… typowe angielskie śniadanie. - Widać było, że Francuzce marzyło się odrobinę coś innego, ale nadal uśmiechała się i zajęła miejsce przy stole.
- Jestem pewien, że znajdziesz tu coś dla siebie - odparł John z figlarnym uśmiechem. - A przy okazji, ślicznie wyglądasz w tej sukience.
Francuzka mrugnęła do kapitana, najwyraźniej w ten sposób akceptując komplement.
- Obawiam się, że francuskiego croissant nie dostanę w całej Anglii. - Gabrielle sięgnęła po jeden z tostów. Wyglądało na to, że mimo swych słów jest przyzwyczajona do tej formy posiłku.
- Niestety - rozłożył ręce John. - Czyż to nie ironiczne? Nam, Anglikom, rządzenie imperium, nad którym słońce nie zachodzi, udaje się całkiem zgrabnie, a tymczasem sztuka wypiekania francuskich croissantów przerasta nasze możliwości. To jedna z rzeczy, której szczerze Wam zazdroszczę. Mam wszakże nadzieję, że nasze śniadanie choć w części przypadnie Ci do gustu... Olivier z pewnością zadbał, by wszystko było smaczne i świeże.
Edvard na śniadaniu także pojawił się chwilę po czasie, choć nie tak bardzo jak francuska towarzyszka Norwega i Anglika, za co od razu przeprosił kapitana. Były wykładowca miał na sobie granatowy garnitur w prążki i karmazynowy krawat, wzorem brytyjskiego wojskowego także oddał swój poprzedni strój do odświeżenia po wyczerpującym locie.
Gdy Francuzka pojawiła się na śniadaniu wstał i odsunął jej krzesło, tak jak wypadało.
- Muszę potwierdzić słowa Johna, bardzo ładnie się prezentuje ta sukienka.
Zdecydował się także skomentować późniejsze słowa Anglika.
- A my, Norwegowie, nie mamy ani Imperium, ani nawet dobrej kuchni -
zaśmiał się.
- Ale słyszałam już o fiordach i malowniczych domkach. - Gabrielle mrugnęła do Norwega, po czym nalała sobie typową angielską bawarkę.
- To prawda, natura nam wynagrodziła brak statusu imperium - wciąż śmiejąc się powiedział Norweg.
- Słysząc takie słowa, nie mogę się doczekać, kiedy na własne oczy ujrzę te wspaniałe norweskie fiordy - rozmarzył się John. - Mam nadzieję, że choć na tyle blisko uda się nam podpłynąć do brzegów Twojej ojczyzny, Edvardzie.
Gabrielle zamyśliła się na chwilę zajadając się jaką kanapeczką.
- Ja mam nadzieję, że podpłyniemy nocą. - Uśmiechnęła się do swych towarzyszy. - Kapitanie, jak dobrze znasz Edynburg? Chciałbyś nas odrobinę oprowadzić?
- Mów mi John, proszę - poprawił ją Anglik. - Byłem w Edynburgu kilkakrotnie w czasach, kiedy pływałem na krążowniku liniowym “Hood”, który stacjonował w Rosyth, po drugiej stronie zatoki. To ładne miasto, sądzę, że znajdzie się tu parę ciekawych miejsc do obejrzenia.
Gabrielle uśmiechnęła się szerzej.
- Zawsze uważałam, że kiedy już kogoś wyróżniono stopniem wojskowym, należy mu to wyróżnienie regularnie przypominać.
Kapitan uznał, że pora odpowiedzieć uprzejmością na uprzejmość.
- Zgadzam się z Panią w zupełności, starsza agentko Beaumont - kapitan wymówił słowa “starsza agentko” z wyraźnym naciskiem. - Miałem nadzieję, że wycieczka do Edynburga pozwoli nam nieco odpocząć od rang i hierarchii, zanim obowiązek upomni się o nas i ciśnie na niegościnne i wzburzone wody Morza Północnego. Nadzieja umiera ostatnia, jak mówią.
- Mógłbym poprosić o sól? - wtrącił się Norweg chcąc rozładować sytuację.
Gabrielle podsunęła Edvardowi solniczkę.
- No cóż… mam słabość do wojskowych ale niech będzie. - Gabrielle rozejrzała się po sali w której jedli. - Rzeczywiście bardzo sympatyczne miejsce.
- Trzeba przyznać, że John jest niezwykłym przewodnikiem i gospodarzem - zauważył Edvard. - Mam nadzieję, że kiedyś, chociaż w minimalnym stopniu, będę w stanie mu dorównać pokazując Oslo lub w lepszych czasach Berlin.
- Miałam okazję być w Berlinie, ale chyba mogłabym wam jedynie pokazać kilka lokali. - Francuzka uśmiechnęła się udając, że jest lekko zawstydzona.
- Jeśli można spytać, kiedy miałaś okazję odwiedzić to niesamowite miasto?
- Och… kilka lat z rzędu. Jeździłam tam ze swoim zespołem. Ale wszystkie okazje miały miejsce przed 39-tym.
- Zastanawiam się jakim cudem nie natrafiliśmy wtedy na siebie. W Berlinie mieszkałem przez dwa lata, od 38 roku. Można by nawet powiedzieć, że wciąż tam mieszkam - zaśmiał się Norweg.
- Pewnie nie bywałeś w klubach, w których śpiewałam. - Gabrielle upiła łyk herbaty. - Na widowni byli zazwyczaj mundurowi.
- Żartujesz!? To byłaś Ty? - pełnym zaskoczenia głosem odpowiedział Edvard. - Muszę przyznać, że był to iście anielski głos.
John również oblał się pąsem.
- Wielkie nieba... Staatstheater, wrzesień 1937 roku... pamiętam jak dziś, dopiero byłem w Berlinie od kilku miesięcy... - popatrzył na Gabrielle błyszczącymi oczami. - Jak ja mogłem Cię nie skojarzyć!
Francuzka roześmiała się cicho. Widać było że lubi się śmiać.
- To teraz chyba powinnam się zapaść pod ziemię. Skoro mam być waszą przełożoną a byłam widziana w tamtych kostiumach.
- Byłaby to wielka szkoda - odpowiedział Edvard z uśmiechem na twarzy.
- Nie masz się czego wstydzić, Gabrielle - zapewnił ją John. - Twój występ pamiętam do dziś. Twój kostium nie wydawał mi się niczym niewłaściwym, a co do głosu... - John spojrzał na Edvarda. - Określenie “anielski” jest z pewnością niedopowiedzeniem. Słuchanie Twojego śpiewu było czystą rozkoszą.
- Jak będziecie grzecznie wykonywać rozkazy to dam wam indywidualny pokaz. - Gabrielle mrugnęła ponownie i powróciła do swojego posiłku.
John z Edvardem spojrzeli porozumiewawczo na siebie, a ich oczy wyraźnie się zaświeciły. Perspektywa, jaką francuska agentka roztoczyła przed nimi, zapowiadała się niezwykle kusząco...
 

Ostatnio edytowane przez Loucipher : 11-02-2018 o 21:51.
Loucipher jest offline