Wątek: Agenci Spectrum
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2017, 23:15   #9
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Morze Północne, abordaż przypadkowo spotkanego statku

HMS “Cossack”, Morze Północne, 15 lutego rano


- Statek handlowy, prawo dziesięć! - krzyknął marynarz stojący na pokładzie obserwacyjnym z prawej strony mostka. “Cossack” pruł fale, płynąc kursem północnym z prędkością 25 węzłów.
Stojący na mostku komandor Vian wyraźnie się ożywił.
- Daleko?
- Jakieś półtorej mili, sir. Idzie w naszą stronę.
- Na południe... a więc w stronę Niemiec. To może być “Altmark” -
skonstatował komandor. - Prawo na burt! - zakomenderował. - Przejdziemy mu przed dziobem i zmusimy do zatrzymania.
- Jest prawo na burt. - stojący przy kole sterowym młody porucznik przekręcił koło sterowe do oporu. Stojący na mostku agenci poczuli, że pokład okrętu odchylił się w lewo pod wpływem siły odśrodkowej, a kadłub niszczyciela zadygotał pod naporem fali.
- Maszyny stop!
- Maszyny stop. -
jak echo powtórzył komandor Lane, przesuwając dźwignię telegrafu maszynowego. Gdy telegraf zadzwonił w odpowiedzi, oficer mechanik odmeldował: - Jest maszyny stop.
“Cossack” obrócił się na fali i pchany siłą rozpędu ustawił się w poprzek na kursie nadpływającego statku.
- Sygnalista, nadać aldisem sygnał. Podać naszą nazwę i banderę. Następnie: “Stanąć w dryf. Podać nazwę, banderę, port macierzysty i port przeznaczenia statku.”
Lampa sygnałowa po lewej stronie mostka zaczęła miarowo klekotać. Po dwóch minutach nadawania zebrani na mostku zobaczyli, że odkosy dziobowe widoczne na zbliżającej się do niszczyciela sylwetce jednokominowego tankowca zaczęły zanikać, a na nadbudówce statku również rozbłyskuje reflektor.
- “M/T Høegh Giant, Oslo, Norwegia. Płynie do Bremy z ładunkiem ropy.” - odczytał sygnalista.
Kapitan Wainwright przyglądał się dryfującej na fali jednostce. Informacje podane przez tamten statek mogły być prawdziwe, z drugiej strony sylwetka statku była, przynajmniej od dziobu, bliźniaczo podobna do “Altmarka”. Zgadzało się niemal wszystko - wymiary statku, szeroka nadbudówka na śródokręciu, solidny, masywny maszt na dziobie i drugi mniejszy na rufie, tuż obok masywnego komina, co zdradzało, że oba statki należą do tej samej kategorii - zbiornikowców. Trzeba było to sprawdzić.
- Oddział abordażowy, zbiórka przy szalupie numer 1! - zakomenderował Vian. - Agenci, wy również. Popłyniecie tam i sprawdzicie, co to za statek i czy nie ma na nim naszych ludzi. W razie niebezpieczeństwa wystrzelcie czerwoną rakietę. Jeśli wszystko będzie w porządku, wystrzelicie zieloną. Reszta załogi - alarm bojowy. Obsadzić wieże i wyrzutnie i trzymać mi go na muszce. - komandor wyraźnie nie zamierzał żartować.

Kilkanaście minut później agenci, objuczeni bronią i ubrani w sztormowe mundury i kamizelki ratunkowe płynęli już szalupą w stronę leniwie kołyszącej się na fali norweskiej jednostki. Oprócz agentów w szalupie znajdowało się dwóch oficerów i dwudziestu pięciu marynarzy - w tym szóstka przydzielona agentom jako osobista eskorta. Każdy z nich co jakiś czas obdarzał skuloną na ławce Gabrielle płomiennym spojrzeniem, najwyraźniej wciąż byli pod wrażeniem odprawy, jaką urządziła im po zaokrętowaniu w kajucie. Sama agentka po raz pierwszy, od kiedy poznali ją John i Edvard, miała na sobie wojskowy strój. Jednak zarówno spodnie opinające zgrabne ciało jak i luźniejsza marynarka pod którą miała golf wyglądały na niej dziwnie kusząco. Włosy upięła wysoko i przed samym abordażem z uśmiechem oczekiwała wejścia na obcy pokład.
Edvard także ubrany był w zgniłozielony golf i spodnie wojskowe tego samego koloru, lecz nie wyglądał w tym tak dobrze jak Gabrielle. Jego domeną były zdecydowanie bardziej garnitury.
John czuł się w swoim żywiole. Kołysanie szalupy, podmuch morskiego wiatru na twarzy, znajoma szorstkość farbowanego na ciemnobłękitny kolor drelichu marynarskiej bluzy przykrytej sztormiakiem i uspokajający ciężar karabinu Lee-Enfielda z bagnetem groźnie wystającym za burtę szalupy wprawiały go w dobry nastrój. Błogie lenistwo w Edynburgu zostało za nim. Zabawianie współtowarzyszy rozmową zbyt mocno wymagało “uważania na maniery”, które tak bezwzględnie wbijano mu do głowy w Chivers, że prawie to znienawidził. Przez lata to właśnie drażniło go najbardziej w wystawnych dyplomatycznych przyjęciach, na jakie bywał zapraszany przed wojną jako oficer pracujący w ambasadach Jego Królewskiej Mości. Ale ten czas dobiegał końca. Nadszedł czas na akcję, na działanie. Tak. Kapitan Królewskiej Marynarki Wojennej Imperium Brytyjskiego John Patrick Wainwright był przede wszystkim żołnierzem - i cieszył się, że już niedługo będzie miał okazję to udowodnić.

Tym większe rozczarowanie czekało Johna - a zapewne i pozostałych agentów - na pokładzie zatrzymanego statku. Jednostka okazała się faktycznie norweskim statkiem, a ładownie zamiast brytyjskich jeńców wojennych rzeczywiście wypełnione były czarną, śmierdzącą mazią, w której kapitan Wainwright bez trudu rozpoznał ciężką frakcję ropy naftowej. Inspekcja mostka i radiokabiny zbiornikowca również nie ujawniła istnienia żadnych niezwykłych zjawisk ani urządzeń bardziej skomplikowanych od standardowej morskiej radiostacji. Tyle dobrego, że obecność Gulbrandsena na pokładzie w znakomity sposób ułatwiła dogadanie się z załogą - Edvard znakomicie poradził sobie z tłumaczeniem nieco przerażonemu kapitanowi jednostki poleceń wydawanych przez dowodzącego abordażem kapitana Wheelera, choć szorstki, australijski akcent pochodzącego z Antypodów oficera nie ułatwiał mu zadania. W końcu agenci zakończyli przeszukanie i zeszli do szalupy, wystrzeliwszy uprzednio zieloną racę w powietrze. Pół godziny później “Cossack” płynął już dalej z maksymalna prędkością na północ, w stronę norweskich brzegów.

Gabrielle mimo wszystko wydawała się bardzo zadowolona z samego wypadu. Gdy agenci znaleźli się z powrotem w swojej kajucie, wręcz emanowała radosnym nastrojem.
Gulbrandsen również zdawał się być zadowolony z obrotu spraw, a ponadto mógł wreszcie porozmawiać po norwesku.
- Parfaitement! Wszystko poszło jak w szwajcarskim zegarku. Nasi chłopcy ładnie się spisali. - Gabrielle zdjęła marynarkę, pozostając w obcisłym golfie. - Wy też moi kochani.
John zdawał się nie podzielać radosnego entuzjazmu współtowarzyszy. Z ponurą miną zdejmował z siebie elementy wyposażenia, nie zawracając sobie głowy delikatnością przy odkładaniu ich do szafy.
- Moim zdaniem nic nie poszło jak trzeba. - sarknął. - Pół godziny uganialiśmy się po pokładzie jakiegoś Bogu ducha winnego Norwega, robiąc z siebie karykatury szesnastowiecznych piratów rodem z Jamajki. I po co? Po nic. Możemy tak zwiedzić każdy statek przepływający przez ten kawałek morza, i dalej nic nie znajdziemy. Że też lotnictwo nie wstanie wreszcie z łóżek i nie przeleci się wzdłuż wybrzeża Norwegii, by znaleźć tego przeklętego “Altmarka” i oszczędzić nam wałęsania się po morzu i proszenia się o szwabską torpedę w podbrzusze!
- Trochę ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. - Gabrielle poklepała kapitana po ramieniu. - A ta akcja pokazała, że jesteśmy kompatybilni i przetestowała naszą asystę przed właściwą akcją.
- Trudno nie przyznać racji Gabrielle - Edvard zwrócił się do Johna. - Choć mam nadzieję, że następnym razem nie będziemy niepokoić moich rodaków.
- Tego Ci nie mogę obiecać -
skwitował kwaśno słowa Edvarda John. - Jeszcze parę takich akcji w wykonaniu naszego komandora i nasze kraje rzucą się sobie do gardeł. Jestem pewien, że żaden z nas by tego nie chciał. - John przeniósł wzrok na Francuzkę. - Ruch mnie nie martwi, Gabrielle. Ja lubię ruch. Szczególnie taki, z którego coś wynika. Nie lubię ruchu, który prowadzi donikąd. Ruchu, który jest marnowaniem czasu. - urwał i utkwił wzrok w jakimś punkcie oddalonym o nieskończoność od miejsca, w którym się znajdował. - Marnowanie czasu... to zagrożenie. Niebezpieczeństwo. - dokończył powoli, jakby nie swoim głosem.
- Nie chciałbym, żeby stało się to o czym mówisz. Obawiam się, że w takiej sytuacji III Rzesza z chęcią objęłaby Skandynawię swoją ochroną… - Norweg w tym momencie przestał dalej mówić.
- Mes amis. Uważam po prostu, że nie należy zwieszać nosa na kwintę po jednej nieudanej akcji. - Francuzka chwyciła się pod boki nie przestając się uśmiechać. - Chodźmy do mesy coś zjeść i napić się czegoś ciepłego.
John pokręcił głową.
- To nie tak, Gabrielle. Nie zwieszam nosa na kwintę. Po prostu... - Anglik urwał na chwilę. - Mam pewne niepokojące przeczucie. - Znów zamilkł. - Zresztą... masz rację. Chodźmy lepiej do mesy.
- Tak, chodźmy do mesy. - poparł ich oboje Edvard.
Gabrielle ujęła obu mężczyzn pod ramiona nie zważając na ewentualne protesty.
- Największe kłopoty będą jak już znajdziemy ten właściwy statek!
- Mam nadzieję, że się mylisz, Gabrielle. - szepnął John do ucha Francuzki, korzystając z faktu, że trzymała go pod ramię tuż przy sobie. - Ale nadzieja umiera ostatnia, n'est-ce-pas?
 

Ostatnio edytowane przez Loucipher : 22-12-2017 o 23:38.
Loucipher jest offline