Jeśli tylko przetrwamy...
Rozdział I: Sztorm dekady
2 dzień Topnienia 1372 roku rachuby dolin. Calimport
-
To są jakieś żarty?- kapitan Ujadania Banshee stał spięty tuż przy kładce na doki. Kobieta, z którą rozmawiał była niska i szczupła, a wąskie w biodrach ciało skrywała prześwitująca tunika w błękitnym kolorze.
-
Wyglądam jakbym żartowała?- spytała z poważną miną. Nie sprawiała wrażenia jakby rozmowa z kapitanem okrętu robiła na niej jakiekolwiek wrażenie. Ci bardziej ciekawscy i spostrzegawczy mogli dostrzec niewielki wisior ze srebra, przedstawiający trójząb na tle spienionej fali.
-
Zapłaciłem sporo złota za to, żeby nasz przyjaciel Kharasis towarzyszył mi w tej wyprawie. Więc pytam...- ściszył nieco ton. -
Gdzie... On... Jest?!...-
Kobieta uniosła brew i położyła ręce na jego szyi przybliżając twarz do jego spoconej twarzy.
-
Siedzi w domu. Chcesz go odwiedzić i spytać, czemu wysłał tu mnie?- uśmiechnęła się.
Kapitan przełknął ślinę i zmrużył oczy, po czym wyprostował się biorąc lekki dystans od kapłanki Umberlee.
-
Zaprowadź ją do kajuty- polecił jednemu z majtków. -
I miej na nią oko...- polecił. Niedługo później kogut zapiał gdzieś na dachu jednego z magazynów w dokach a załoga zajęła się odcumowaniem okrętu.
26 dzień Topnienia 1372 roku rachuby dolin. Morze straconych marzeń.
-
Zarix! Ty głuchy zasrańcu!- mężczyzna o łysej czaszce darł się wniebogłosy, że go było nawet pod pokładem słychać. -
Wołajże kapitana capie leniwy, bo tu sztorm na drodze czeka!- krzyczał, kompletnie ignorując to, jak określenie “sztorm daleko od lądu” działa na wszystkich podróżujących. Kapitan wytoczył się w samych spodniach ze swej kajuty prosto na mostek i spojrzał dociekliwie na południowy zachód, gdzie na całym horyzoncie rozciągały się czarne jak śmierć chmury. Wzburzone fale z każdą sekundą coraz mocniej uderzały w burtę, a silny wiatr sprawiał, że pokład
Ujadanie Banshee skrzypiał w duecie z wichurą.
-
Młody! Wołaj no mi tu te paniusię, bo chyba jej Umberlee coś nam się tu rozkręca!- krzyknął do młodzieńca mającego mniej niż szesnaście lat. Chłopak zeskoczył z balustrady i chwyciwszy się liny, śmignął nad głowami kilku członków załogi i wylądował tuż przy wejściu pod pokład.
-
Na chuj czekacie?! Chowamy żagle!!!- zrugał obserwujących pogodę marynarzy. Mężczyźni od razu zabrali się do roboty, a chwilę później na mostku pojawiła się kapłanka.
Służka bogini sztormów i fal stanęła na lekko ugiętych nogach, by zachować równowagę na kołyszącym się okręcie. Ręce trzymała rozpostarte na boki, modląc się pod nosem o łaskę i błogosławieństwo w czasie tej burzy. Przenikliwą ciszę przerywały tylko krzyki majtków i dźwięk zębatek mechanizmu składanego żagla.
Fale coraz mocniej kołysały okrętem, a załoga zajęła się sprawdzaniem mocowań skrzyń i beczek do pokładu. Kapłanka bez chwili przerwy modliła się prosząc o łaskę, lecz nie zapowiadało się jakby Umberlee miała tego dnia uśmiechnąć się do swej służki. W końcu o drewniany pokład uderzyła pierwsza kropla deszczu, a po niej kolejna i miliony następnych. Niebo przecinały jaskrawe błyskawice, co teraz robiło ogromne wrażenie, kiedy niebo zaszło czarnymi chmurami.
-
Wiedziałem, że to zły pomysł! Przeklęci Talosyci i ich zagrywki!!!- krzyczał kapitan, najwyraźniej tracąc cierpliwość. W dziób okrętu uderzyła potężna fala przewracając kilka osób na pokładzie. Sekundę po tym gruby kapitan podszedł do kapłanki i wypchnął ją za burtę grożąc palcem. Kilku majtków pobladło. Kolejna fala, na którą wpłynęli mierzyła już dobre dziesięć metrów.
27 dzień Topnienia 1372 roku rachuby dolin. Nieznana plaża.
-
Ej wy tam! Ej wy tam na plaży! Żyje tam kto?!- krzyk niósł się echem, lecz szum fal zabierających ze sobą piach go zagłuszał. Był późny poranek a bezchmurne niebo nad rajem miało kolor prawdziwego błękitu. Biała plaża ciągła się na północ i południe, a dwadzieścia metrów w głąb lądu zaczynała się linia wysokiego lasu. Ponad dziką dżunglą w oddali wypiętrzały się ogromne masywy górskie, których żaden z rozbitków nie był w stanie rozpoznać. Było ich zaledwie dziewięciu spośród ponad trzech tuzinów. Nieszczęsny los chciał, że kapłanka Umberlee jakimś cudem przetrwała sztorm, a morze wyrzuciło ją na tę samą plażę, co pozostałych rozbitków.
Nie wiele pamiętali. Deszcz iskier i pożar po tym jak piorun trafił w pokład. Ludzie skakali do wody uciekając z paszczy jednego żywiołu prosto w objęcia drugiego. Tymora pozwoliła jednak kilku z nich przetrwać.