Od wyjazdu z Pfeildorfu Santiago był równie ponury, jak w czasie krótkiego na szczęście pobytu w lochach. Nie mogący usiedzieć na miejscu i ciągle mający coś do powiedzenia Estalijczyk stał się nagle małomówny, a wynikające z gorącego południowego temperamentu zainteresowanie płcią przeciwną gdzieś uleciało - nawet nie spojrzał na całkiem do rzeczy stirgańskie dziewki i zdawał się być zupełnie nieczułym na powłóczyste spojrzenia co bardziej śmiałych z panien. W zamian za to często dotykał dłonią skórzanego ochraniacza, jaki nosił w miejscu ucha utraconego w walce z demonem. Przymocowany skórzanymi paskami biegnącymi przez czoło, z tyłu głowy i pod brodą sprawiał, że nic nie słyszał z lewej strony, ale najwyraźniej de Ayolas wolał to od wciąż gojącej się rany przykrytej rzucającym się w oczy opatrunkiem.
Jedynymi chwilami, w czasie których można było dostrzec dawnego Santiago były lekcje szermierki, jakich udzielał Elmerowi. Tu trzeba rzec, że nie była to szermierka w rozumieniu sztuki uprawianej na południu, a raczej nauka jak najszybszego wyeliminowania wroga z dalszej walki. Tutaj od finezji bardziej liczyła się skuteczność, więc Elmer poza pchnięciami i cięciami ćwiczył również ciosy łokciem, kolanem w krocze i czołem w nos przeciwnika. Ucząc towarzysza walki Estaliczyk zdawał się czerpać z tego jakąś własną satysfakcję - być może zajęcia z Elmerem pozwalały mu jakoś odreagowywać niezbyt szczęśliwie zakończone spotkanie z demonem.
Ze względu na brak oręża ćwiczyli drewnianymi mieczami, a zajęciom często towarzyszyła spora grupka stirgańskich dzieci żywiołowo dopingując walczących. Brak broni doskwierał de Ayolasowi niemal równie mocno, co utrata ucha. Z jakimś dziwnym spokojem zdawał się być jednak pogodzony ze swoim obecnym losem i mimo braku oznak radości nie wyglądał na nieszczęśliwego.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |