Rankiem rozpoczęły się przygotowania do zabawy. Stirganie rozłożyli pokaźny kram, z którego miano serwować jedzenie i picie, a które zakupionu podczas podróży z Pfeildorfu. Obok stanął okrągły namiot z błękitnego płótna udekorowanego złotymi i srebrnymi gwiazdami. Wewnątrz do przepowiadania przyszłości z kart czy szkalnej kuli i czytania losów z dłoni przygotowywała się Patrizia. Kolejny namiot, znacznie większy i obszerniejszy, uszyty z naprzemiennych białych i czerwonych pasów, a zwieńczony masztem z chorągiewką stanął w centralnej części wyznaczonego placu. To w nim miały odbywać się największe atrakcje festynu. Tuż za namiotem stirganie wbili w ziemię gruby pal, do którego na długich linach uwiązali konie. Jazda wierzchem na koniku była szczególnie popularna wśród dzieci i młodzieży. Gdy wszystko było już gotowe, można było czekać na pierwszych zainteresowanych. Wedle tego co mówił Salvatore, wśród pierwszych gości zawsze zjawiał się władca okolicznych ziem, baron von Brecht.
Szczekające psy i rozwrzeszczana dziatwa towarzyszyły mieszkańcom okolicznych siedlisk, którzy zaczęli schodzić się na pokazy. Na ich spotkanie wybiegali Stirganie, zapraszając i kłaniając się w pas. Pośród nadciągających jechał konno jakiś mężczyzna odziany w kolczugę, na którą narzuconą miał błękitną jakę z wyszytym herbem - białym żurawiem trzymającym w dziobie pierścień, znakiem von Brecht.
- Ej, ty! - zakrzyknął z wysokości końskiego grzbietu w kierunku Elmera, który przystanął na skraju placu i gapił się na dzieciaki grzebiące patykami w końskiej kupie. - Prowadź do Wodzireja Wiosennego Festynu Gattich! Ale już!