Poprowadzony w stronę krzątającego się wokół gości Salvatore jeździec nie był nawet łaskawy zejść z konia. Pappa Salvatore, gdy go zobaczył odstąpił od jakiegoś chłopka, z którym właśnie rozmawiał i podszedł. Ukłonił się, ale niezbyt nisko. Ot, skinął głową. Dziwne owo zachowanie jednak już po chwili się wyjaśniło.
-
Mam wiadomość od Barona von Brecht - powiedział mężczyzna. -
Jaśnie Pan przekazuje, że w tym roku nie będzie w stanie zjawić się na Festynie, z którego to powodu, jest mu bardzo przykro, gdyż co roku doskonale się bawi. W tym roku jednak kilka spraw spowodowało, że będzie nieobecny. Pierwsza z nich, to morderstwo sigmaryckiego kapłana w Pfeildorfie. Wieść o owym podłym czynie dotarła do Jaśnie Barona i postanowił on czuwać na swoich ziemiach, gdyby winni owej zbrodni pojawili się w okolicy, a nie skorzystali z domniemanych dróg ucieczki wzdłuż Soll lub Reiku do Nuln. Drugą sprawą jest problem z bandytami, jacy zadomowili się na ziemiach Jaśnie Pana Barona w okolicy Wolfurtu. Sami więc widzicie, że są to rzeczy poważne i uniemożliwiające oddanie się przyjemnościom...
-
A czy wiadomo jak wyglądali owi przestępcy, którzy dopuścili się niecnego czynu w Pfeildorfie? - niewinnie spytał senior rodu Gattich.
-
Nic mi o tym nie wiadomo - odparł wysłannik barona. -
Ale jak na mój rozum, to powinni uciekać nocami i nie korzystać z głównych dróg, żeby uniknąć pojmania. Czas na mnie - zakończył, zawrócił wierzchowca i odjechał, wzniecając obłok kurzu.
-
Ludzie! Ludziska! Zapraszamy do namiotu! Już za chwilę zobaczycie... - zachęcał ludzi Salvatore, a inni Stirganie dołączyli się do okrzyków. Goście ze wszystkich stron skierowali się do największego namiotu.
*
Dzień upłynął pracowicie, a noc przyniosła zasłużony odpoczynek. Salvatore był zadowolony, bo mimo nieobecności von Brechta na festynie, do kiesy Stirgan wpadło sporo grosza. W tej lokalizacji mieli jeszcze spędzić jeden dzień, który miał być równie pracowity co poprzedni.
Po południu na terenie festynu znów pojawił się wysłannik barona. Tym razem przyszedł pieszo i nie był odziany w barwy swego pracodawcy. Zamiast kolczugi miał skórzany kaftan, noszący ślady licznych reperacji, a zamiast miecza przy pasie długi sztylet. Przyszedł pieszo, gwizdając pod nosem i skierował się wprost do kramu z jedzeniem i piciem. Oparł się wygodnie o wspierający kolorowy, płócienny daszek słupek i popijał piwo, przyglądając się kręcącym wkoło stirgańskim dziewkom. Po pierwszym piwie przyszła kolej na drugie, potem trzecie. Spojrzenie wojaka stało się bardziej ogniste.