Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2018, 00:07   #6
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Gdy pierwszy z waszmościów przedstawił się jako Jakub Wilczyński, do rozmowy dołączyła się i Janka, a wcale nie czekała by wpierw naradzili się mężczyźni.
- Janina Domaszewiczówna, ze Żmudzi - dygnęła ale tak jakby jej się nie chciało. Do tego uśmiech niemal nie schodził jej z twarzy co po pewnym czasie mogło się wydawać irytujące lub chociażby dziwne. - Czyli dobrze rozumiem, że my wszyscy tutaj mamy podobny problem? Kuty na cztery nogi… albo i rogi. Tudzież... kopyta? - chyba ją to wszystko srodze bawiło.

Jakub uważnie słuchał tego, co starosta ma do powiedzenia. Wzmianka o cyrografie przekonała go, że to nie będzie narada jakiej się tu spodziewał. Starosta nie frasował się ani trochę o to, co sobie o nim pomyślą obecni.

- Jesteś przy racji panienko Janino. Pewnikiem jest, że o konszachtach z diabłem nie opowiada się byle komu. Verius dicam pierwszy raz słyszę, jak szlachcic w większym towarzystwie bez krempacji powołuje się na piekielne koneksje.

Starosta bardziej by się krygował gdybyśmy byli przypadkowymi gośćmi. Zapewne obecni wiedzą o diable więcej niż owieczki, co pod amboną wysłuchują, jak im kaznodzieja męki piekielne maluje. A może my wszyscy piekłu zaprzedani.

- Panie starosto chwyciłeś moją ciekawość na arkan. Wielcem ciekaw jakeś tego dokonał, żeś zdołał piekłu cyrograf wyrwać.

- Przynieś mój cyrograf, to wszystkiego się dowiesz… nie wcześniej. - stwierdził krótko magnat ucinając ten temat.

Nie dziwota, że Potocki nie chciał rozstać się ze swoimi sekretami. Jakub był mocno zaintrygowany propozycją starosty. Nic tylko trzeba będzie przystać na jego warunki.
- Nie raz przyszło szafować życiem dla mniejszych spraw. Na moją pomoc i szablę możesz waszmość liczyć.

- Gadają ciekawość pierwszym stopniem do piekła. - wtrącił Cadejko zerknąwszy na Wilczyńskiego.
- Prawda to oczywista - przyznał Jakub - jak i to że łatwiej zstępować niż piąć się do góry.

Przeniósł wzrok na gospodarza.
- A jako żeśmy dalej po tych schodach zeszli, to nas może owa opowieścia uraczysz panie Krzysztofie, bo kazać czekać nagrody próżno, azali nie za późno być może. Wiedza owa po śmierci duszy wszak nie przydatna, a owa awantura, na która nas waszmość zapisujesz, to nielicha sprawa. Dziś żyjesz, jutro giniesz.

Wzrok Ałtyn skakał od jednego perorującego szlachcica do drugiego. Lubiła sobie szlachta pogwarzyć, rzecz to nie nowa dla niej, lecz i tak siedziała Tyncia jakoby na tureckim kazaniu. Nieomal, bo z tureckiego kazania więcej by się wyorientowała. Wpierw ją do kompaniji mości szlachty policzono, tu jeszcze zaskoczenie zdołała uśmiechem przykryć, na powitania i ukłony odpowiadając kilkoma uprzejmymi słowy i równie formalnymi ukłonami. Teraz jednak ją mości starosta przejrzał, i to akurat w dziedzinie, którą wolałaby ukryć przed światem. I nie osłodził tego nijak fakt, że mianował ją przy tym… bratem. Na to już oczy zaokrągliły jej się jakoby tarcza miesiąca w pełni lubo monety nieoberżnięte.
- Mości starosta wielce przenikliwym musi być mężem, umysłu wielkiego i ostrego jako oręż jego - aksamitnie czarne oczy Ałtyn złapały spojrzenie starosty. - I piekło przechytrzył, i piekielników rozpoznać potrafi. Trudna to musi być sztuka - dopieściła Potockiego komplimentem i zamilkła w oczekiwaniu, aż się, jak to szlachcic, elaborować, perorowac i chwalić pocznie.

Najwyraźniej jednak ani pochwały, ani naciski na Krzysztofa działać nie były w stanie. Zerkał od czasu do czasu na Ludmiłę kryjącą się tuż za nim.
Po czym skupił spojrzenie na Miłowicie.
- Macie rację mości Cadejko. Wyprawa ciężka i trudna okazać się może. Wojna wszak w kraju nie wygasła, a i inne zagrożenia mogą się objawić. Życie możecie postradać, acz… jeśli wrócicie do domowych pieleszy, to życie postradać prędzej czy później. I to bez nadziei na wyrwanie się z okowów piekielnych. Waszej ocenie zostawiam mości panowie i panny… czy warto zaryzykować życie dla duszy ocalenia, czy nie. - Krzysztof mógł sprawiać wrażenie pieniacza i pyszałka, ale głupcem nie był. Nie chciał darmo dać tego, co spieniężyć potrafił.

- Lecz, dobry panie starosto, zali jeśli przyjdziemy waści z pomocą w tej potrzebie, nie obrócą się przeciw nam zastępy piekielne? - Ałtyn stropiła się i załamała smukłe rączki.
- Ojciec w niebie jest wszechwiedzący panienko, ale Lucyfer i jego zastępy… takież nie są. A i same diabły nie tylko z anielskimi zastępami walczą. Takoż i między sobą wojują. Rozejgrajcie te karty właściwie, a kto wie… może nie tylko moje fawory zyskacie.- wyjaśnił z łobuzerskim uśmiechem starosta. Jakby wiedział więcej niż mówił. Jego spojrzenie na moment umknęło, to skromniutkiej i milczącej Ludmiły stojącej za nim.

Ałtyn pokiwała na to główką, jakby z ust starosty mądrość Salomonowa skrystalizowana w miód kapała.
- A iluż dzielnych wojaków dobry pan starosta oddeleguje, by pieczę trzymali nad mym młynem, gdy ja w drogę ruszę? - zmartwiła się ponownie. - Toć mówią, że gdzie Szwed stąpnie, tam młyny zawsze zajmuje, by proch własny kręcić.
- Kilkunastu wystarczy panienko. Bo moich…, a moje imię, nawet wśród szwedzkich sztabowców jest w poważaniu.- stwierdził dumnie starosta jakoby był księciem z krwi piastowskiej.
- Rzecz to powszechnie w całej Rzplitej znana - zgodziła się Tyncia bez dalszych deliberacji i wstała, by pana starostę w dłoń w podzięce pocałować. Wróciwszy na swoje miejsce zajęła się obserwacją pani Ludmiły. A że tą ledwie było widać zza barów i kałduna starosty, wychodziło dla postronnych tak, jakby w dobrodzieja swego ślepka z wdzięcznością wlepiała.
Zauważyła więc że Ludmiła wyróżniała się urodą, pewnie cudzoziemskimi miksturami poprawianą, bo nie pierwszej młodości była. Niemniej Tyncia mogła dostrzec, że gdyby chciała, to Ludmiła mogłaby niejednego młokosa wokół siebie okręcić. Teraz jednak maskowała swą urodę strojem i robiła wszystko by wtopić się w tło.

- Ryzyko pewnie i duże, ale gra warta świeczki. - Janina nie próbowała na staroście wymusić żadnych informacji. Oczywistym dla niej było, że niczym się nie zdradzi przed wykonaniem zadania. - Tuszę, że podstępu w mości zleceniu nie ma. Podejrzewam nawet, w jaki sposób zebrał pan naszą niechlubną kompaniję. Kradnąc swój cyrograf, zoczył pan takich dokumentów więcej. I wszystkie były… podpisane? Ot, i teraz tu jesteśmy w komplecie, poniekąd zainteresowani nagrodą.

- Mam swoje sposoby.- przyznał starosta klepiąc się po brzuchu.- A żadnego tu haczyka nie znajdziecie. Ja nie lichwiarz, ni gryzipiórek mieszczański… mam honor szlachecki. A wy będziecie mieli mój cyrograf. O żadnym więc tu oszustwie być mowy nie może.
- W istocie, pan starosta ufność niebywałą w nas pokłada. Zaszczyt to niezmierny, choć niezasłużony jeszcze przecie - pospieszyła Tyncia z łagodzeniem w zarodku sporu, co się z takich wymówek łacno mógł urodzić. I aż się od tego zaszczytu - tudzież obawy przed zwadą - zarumieniła ślicznie. - Zechce nam pan starosta opowiedzieć, jako relikwiarz zaginion prezentował się, i co waści wiadomo o okolicznościach przepadnięcia owego skarbu? Może przy napitku jakowymś?
Nie napomknęła wprost, że jest zdegustowana cokolwiek. Wbrew nadziejom Janki co do hojności wielmożnego pana, trzymał ich nadal starosta o suchym pysku… na to Tyncia nie pozwalała sobie nawet wobec furmanów, co ich najmowała, by jej wozy prowadzili.
- No tak… Ludmiło, każ przynieść węgrzyna.- odparł po chwili namysłu starosta i ochmistrzyni dygnęła zgrabnie. Po czym w milczeniu opuściła komnatę, by wydać sługom polecenia.
- Co do okoliczności to wiem jeno tyle, że wojsko jakieś napadło i złupiło Lublin. Nie wiem czy szwedzkie czy nasze. Klasztor też napadnięto i relikwiarz… prawdopodobnie zabrany został.- wyjaśnił Krzysztof wyraźnie zamyślony. - Jest to skrzyneczka cedrowa długa na pół łokcia krakowskiego, wyłożona purpurowym adamaszkiem i zawierająca paliczkę z dłoni świętego. Rzeźbiona w atrybuty świętego: pług, kłosy, laskę i różaniec. Wszystko pokryte pozłotą.
- Mości dobrodzieju - włączył się do rozmowy Wiczyński - a nie uświadczymy jakiego projektu abo szkicu od snycerza, któren skrzyneczkę strugał. Wszak relikwii na świecie mnogość.
- Jeśli macie czas i majątek w wystarczającej ilości by do Madrytu jechać i u mistrza… hmmm… hiszpańskiego jakowegoś, u którego to żem skrzyneczkę zamówił, gościny zażywać będziecie, to… może on wam jakieś szkice pokaże. Jeśli je zachował. - stwierdził obojętnie Krzysztof.
- Do iberyjskich krajów szmat drogi, na nic konie trudzić, trza będzie tego zaniechać.
- Dziw mnie bierze, żeś waszmość przy kościele kogo zaufanego nie zostawił, coby miał relikwiarzyk w pieczy. Rad byłbym dowiedzieć się, skąd te wieści przyszły, że klasztor złupion.
- Ojciec Eustachy, przeor klasztoru był moim zaufanym człowiekiem. - stwierdził krótko Krzysztof splatając ramiona razem. - A co do wieści… w Chełmie przebywa obecnie jejmość Śniadecka, wdowa po stolniku lubelskim, która z miasta uciekła. Z pewnością następni się pojawią wkrótce.
- “Matko Bosko”- pomyślał Miszka.-” w co ja się wplątałem.”
- Szlachetni panowie, proszę łaski. Ja nie wiem czy nie pomyliliście się zapraszając mnie na to spotkanie. Nie zrozumcie mnie źle, ale ja prosty kozak jestem, nie nawykły do węgrzynów, raczej wodę z końmi z jednego źródła pijam niż małmazyję ze szlachtą. Szukałem ja poprawdzie służby, ale raczej jako zwykły żołnierz lub łowczy a tu jak słyszę diabły, cyrografy i inne piekielne sprawki. Nie na mój prosty, kozacki to łeb te wasze szlacheckie sprawy i cyrografy, poprawdzie jednak im dłużej tu będziemy się rozwodzić i gościć tym dalej od Lublina będzie paluch świętego i cyrograf jaśnie pana Krzysztofa. Chyba nagli nam w drogę.


Gdy tylko młodzian się odezwał a i padło słowo “kozak” Janina w subtelnym pośpiechu zmieniła swoje miejsce na sali i wyrosła naraz, smukła jak brzoza, u boku Miłowita. Rączkę okręciła wokół jego ramienia a drugą poklepała uspokojająco jego prawicę, która, może niespecjalnie acz opadła na jelec szabli. Tamten pokrył jej dłoń swoja afektownie ścisnał, jakby zapewniajaco, że awantury z każdym kozakiem szukał nie będzie.
- Słusznie. Im dłużej tu zamarudzimy tym złodzieje dalej odjadą. I… rozumiem, że u przeora Eustachego możemy się na pana starostę powołać?
- Tak. Na wasze ręce złożę kilka listów polecających ode mnie. - potwierdził Krzysztof.- Może pomogą wam w misji.
Cadejko wziął sakwę od starosty i podał Wilczyńskiemu.
-Waszmość skarbnikiem naszej kompanii raczyć będzie. Znasz pan miasto, u kogo dobrze na wyprawę kupić, komu groszem sypnąć i ile. - rzekł otwarcie.
- U nas w chorągwi zwyczaj był taki, że aby skarbnika obrać każdy musiał się opowiedzieć za kim stoi. Tak ja pytam czy weta kto nie zgłasza. Bo ja nie łasy na nasz wspólny zarobek. Możem to wysypać na stół i po równo każdemu stosik usypać.
- Pan Wilczyński rosły a mocarny. Monetę silna ręka winna trzymać - wtrąciła Ałtyn. - Ja waści miana kupców tutejszych po spotkaniu wypiszę. Jeno niechaj pan Wilczyński li samej solonej świniny na spyżę nie nabędzie. Może i wygodne racje żołnierskie dla wojaka, lecz mię jeść tego nie wolno. A kolasę moją wziąć możemy.
Pośpiech pośpiechem, ale Ałtyn, nie wyobrażała sobie trząść się całą drogę w siodle.

- A panu staroście chyba kwitów nie trzeba, bo umowę mamy na słowo honoru, a nie cyrografy? - Cadejko zapytał retorycznie Potockiego.
- Pierwej włos na dłoni wyrośnie, niżbym słowo dane złamać miała - oburzyła się Tyncia dogłębnie, że ktoś miałby łeż jej i oszustwo zarzucić.
- Monet u mnie sporo… czy je użyjecie w misyji czy przepijecie w karczmie za jedno mi.- stwierdził Krzysztof. - Bylebyście cyrograf mi przywieźli, a wtedy ja wam dam to, to cenniejsze od brzęczącego metalu. Wiedzę… a przynajmniej tako rzeczą filozofy, co goli w beczkach siedzą.-
Swoją dykteryjkę zakończył głośnym śmiechem.

Tyncia skubnęła rękaw w skonfudowaniu. Nie miała bladego pojęcia, kimże są owi filozofowie. Wyobraźnia podsunęła jej obraz starosty, nagusieńkiego, z kasztanowym czubem wystającym nad krawędź beczki i ciałem obłożonym kiszoną kapustą. Zachichotała dyskretnie i po dziewczęcemu, przysłaniając usta palcami.

Tymczasem Ludmiła wróciła ze sporą karafką z rżniętego szkła, w której niczym krew lśnił węgrzyn. Wyjątkowo mocne wino, którego aromat otaczał ochmistrzynię niczym perfuma.
Kobieta zaczęła rozlewać trunek do kryształowych kielichów nie żałując wina.
- A komu i gdzie, panie starosto, cyrograf przekazać mamy? Czy do rąk własnych pana starosty, czy masz acan człeka zaufanego? I… skoro pan starosta tak obznajomiony w polityce piekielnej, to czy wiadomo panu o jakowyś nam podobnych, tam, na miejscu? - Tyncia z uprzejmym skinieniem podziękowała za trunek, korzystając z okazji, by się przyjrzeć Ludmile z bliska.
- Do rąk własnych. - wyjaśnił starosta.- Moich tylko. Nikomu innemu wam dawać nie wolno, choćby twierdził, że przeze mnie wysłany. Choćby listy ode mnie przedstawiał, z podpisem mym i pieczęcią. Tylko do rąk własnych. Przykażę sługom, by wpuszczali was do mnie o każdej porze dnia i nocy.
Tymczasem Tyncia mogła dokładnie się przyjrzeć Ludmile, która wbrew imieniu, wydawała się wielbić francuską modę.

I czerń.
- Widzę, że skoro więcej pytań nie ma, to… ja oddalę się co by innych spraw dopilnować. Listy dostaniecie rano. Takoż i konie, jeśli nie macie, oraz ekwipunek, jeśli wam go brakuje. Ludmiła przydzieli wam komnaty sypialne. Posiłek zjemy, gdy zegary dziewiątą wybiją.- po tych słowach Krzysztof opuścił towarzystwo zostawiając je same, wraz z przycupniętą cichutko ochmistrzynią.
 
liliel jest offline