WÄ…tek: Mortal Kombat 1,5
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2018, 13:20   #5
Jaśmin
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Tysiąc dolarów za wstęp. Borze Szumiący. Lepiej żeby ta impreza miała udany finał. Innymi słowy lepiej żeby artykuł ociekał zajebistością. Bo inaczej capo Rafy powiesi go za jaja na najwyższym piętrze Domu Kultury.
Ta niewesoła perspektywa nie zmieniała faktu, że dziennikarz w duchu uśmiechał się złośliwie. Artykuł BĘDZIE dobry. A mina Wojtka gdy ten dostanie rachunek za wycieczkę do Hongkongu będzie warta grzechu.
Potok myśli przerwał cichy skrzyp otwieranych drzwi. Ochroniarz odsunął się wykonując zapraszający gest. Przytłumiony do tej pory hałas uderzył w Rafę jak młot. Dziennikarz odetchnął głębiej i śmiało wkroczył do królestwa rozpusty. Albo Edenu. Zależy jak patrzeć.
W jednej chwili Krzeszewski z myślącej świadomej jednostki został zredukowany do odbiornika sygnałów płynących do narządów zmysłów.
Wzrok. Migoczące światła, odzywające się bólem w źrenicach i skroniach. Klubowa scena wypełniona dziesiątkami, setkami rozbawionych, podpitych, oszołomionych gości. Niczym pęknięty witraż, prezentujący się w odseparowanych od siebie szczegółach, niemożliwy do ogarnięcia w całości. Pojedyńcze sceny, niczym kawałki niedopasowanego puzzla.
Słuch. Hałaśliwa muzyka, trance, elektro, techno, odzywająca się w trzewiach, pulsująca niczym bicie gigantycznego serca. Śmiech. Rozbawione, wściekłe, lubieżne pokrzykiwania.
Węch. Wszechobecny zapach potu, perfum i dymu tytoniowego snującego się ponad tłumem jak oddech smoka. Rafa skrzywił się niechętnie. Cztery lata temu rzucił palenie. I dobrze bo te papierosy z czarnego tytoniu są zabójcze.
Dotyk. Gdy tylko Rafał zszedł z platformy wejściowej i wmieszał się w tłum także ten zmysł dostał swoją porcję bodźców.
Ścisk. Pęd. Pot. Aura towarzysząca zebranemu na niewielkiej przestrzeni ludzkiemu tłumowi oddającemu się zaspokajaniu swoich, czasem wyjątkowo perwersyjnych, potrzeb.
I wreszcie szósty zmysł, ten najbardziej pierwotny. Starszy niż pięć podstawowych zmysłów, który towarzyszył człowiekowi nim ten wyszedł z wody Praoceanu na ląd. Dar Boga dla niektórych homo sapiens.
Rafał otworzył umysł. Tylko po to by go zaraz zamknąć. Nic nie mógł poradzić, że myśli i emocje niektórych gości były odrażające.
Choć niektóre były całkiem interesujące.
Do diabła z tym.
Odzyskawszy panowanie nad sobą, ponownie wchodząc w swoją skórę, dziennikarz zaczął się przepychać w kierunku baru. Niczym pojedynczy elektron w chmurze cząsteczek kierował się krętą drogą do celu.
Ktoś wrzasnął mu prosto w ucho. Czyjaś ręka wepchnęła mu ręce kufel piwa, spocona, bydlęco wykrzywiona gęba wrzeszczała niezrozumiale. Rafa uprzejmie pociągnął łyk chmielowego nektaru (w rzeczy samej bardzo dobrego) i oddał kufel zaśmiawszy się szczerze. Wmieszał się w tłum, stał się jego częścią.
Do baru, facet.
Nim dotarł do celu musiał jeszcze uprzejmie odrzucić zaloty bardzo pijanej kobiety mającej zbyt wiele odsłoniętego ciała i za mało ubrania. Chwilę później równie uprzejmie i z lekkim współczuciem odrzucił karesy nieśmiałego młodego mężczyzny. Był on równie pijany co kobieta, ale Rafał zdawał sobie sprawę, że propozycja młodzieńca płynęła z wielkiej rozpaczy i nieszczęścia.
Starając się uniknąć stratowania dziennikarz przebijał się do baru. Nagle w tłumie zawrzało. Jakiś mężczyzna brutalnie popchnął drugiego, ten nie pozostał mu dłużny. W ułamku sekundy błysnął nóż.
I to jaki. Sprężynowiec, o ostrzu długim na dobre piętnaście centymetrów. Taki, którym można otworzyć brzuch jednym cięciem.



Mężczyźni zwarli się. I zaraz rozdzielili. Jeden, ten z nożem, zachwiał się, ale utrzymał na nogach. Ten drugi zaś zgiął się w pół po czym osunął na podłogę przyciskając dłoń do boku. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Ruchy obu walczących niewiele się różniły od wydumanych figur tanecznych.
Nikt nie zwrócił na to uwagi.
Prawie nikt.
Rafa w jednej chwili dostrzegł dwóch mężczyzn w ćwiekowanych strojach przebijających się zdecydowanie do źródła kłopotów. Momencik później dziennikarz dostrzegł też trzeciego. Ochroniarze. Bez wątpienia profesjonaliści. Nożownik będzie miał szczęście jeśli tylko zbierze po mordzie i wyleci za drzwi ze śladem obcasa na tyłku. Raczej wątpliwe by władze klubu wezwały stróżów prawa, ale raczej awanturnik dostanie okresowego bana za złamanie niepisanych praw miejscówki. Albo nawet bana permanentnego.
Krzeszewski stracił zainteresowanie. Co prawda chętnie zrobiłby zdjęcie, ale z doświadczenia wiedział, że lepiej nie robić tego w tłumie. A zwłaszcza w półlegalnym klubie. Z pewnością ktoś zauważy aparat i zapłonie świętym gniewem. Kij wam w oko, krytycy wolnych mediów.
Chwilowo zajęty myślami dziennikarz na chwilę stracił koncentrację. I oczywiście musiał na kogoś wpaść. Niby nic dziwnego w tłumie, ale...
Naprzeciw Krzeszewskiego stał kurduplowaty biały skin. Skóra, tatuaże, kolczyki, ćwieki, glany. Imidż pozornie nie odróżniał go od bywalców klubu, ale Krzeszewski momentalnie wyczuł, że ten mężczyzna różni się od stałych bywalców tak jak wilk odróżnia się od psów. Nieproporcjonalne oczy skina w twardej, brzydkiej, spoconej twarzy wpiły się w oczy dziennikarza. Usta poruszyły się, coś mówił...
Krzeszewski odruchowo uniósł dłonie w popularnym kosmopolitycznym geście pokoju. Uśmiechnął się przepraszająco. Skin obserwował go przez chwilę wyzywająco po czym splunął na podłogę między nimi i oddalił się pogardliwie.
Rafał nie mógł się powstrzymać. Na chwilę otworzył umysł, wysłał sondę dotykając umysłu oddalającego się mężczyzny. I natychmiast się cofnął. Bo to było tak jakby wsadził głowę w świeżo rozkopaną mogiłę.
Morderca zniknął w tłumie. Rafał otarł pot z czoła lekko drżącą dłonią. Ale mu się trafiło.
W innej sytuacji pchany ciekawością dziennikarz poszedł by za klientem. Ale teraz miał ważniejsze rzeczy do roboty.
W końcu udało mu się dopchnąć do baru. Minął dwie roześmiane kobiety w letnich sukienkach, równie nie na miejscu co odziany w dres dziennikarz. Usiadł na wysokim stołku obok typa w skórzanej masce. Na jego nagim ramieniu lśnił barwny wojskowy tatuaż.
Krzeszewski usiadł wygodniej zbierając do kupy nadszarpnięte nerwy. Barman, chudy, półnagi, wąsaty azjata, obrzucił klienta pytającym spojrzeniem.
- Bushmills!
Chwilę później przed dziennikarzem wylądowała wysoka szklanka z whisky. Krzeszewski pociągnął łyk. Niech Bóg błogosławi Irlandię. W tej chwili Rafał był gotów się założyć, że tylko z powodu whisky Irlandczycy nie stworzyli imperium.
Odstawiając półpełną szklankę Rafa nachylił się do barmana. Błogosławiąc w duchu swój talent do języków zaczął od razu po chińsku.
- Szukam Enzo. Właściciela.
Chińczyk spojrzał mu w oczy. Po czym wzruszył ramionami.
- Nie znam.
- Szukam Enzo - powtórzył z naciskiem dziennikarz - Wiem, że tu jest. Zastanów się nim odpowiesz, rozumiesz?
Mówiąc to otworzył umysł i serce. Jego empatia i telepatia miały niniejszym zarobić na swe utrzymanie...
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 21-01-2018 o 13:25.
Jaśmin jest offline