Przez moment Wilhelm zastanawiał się, czy czasem nie okazał zbytniej nieostrożności, ruszając za dziewczyną. Wszak skojarzenia mogły być oczywiste - na wpół przyodziana dziewka, za nią mężczyzna. Wystarczyłyby trzy źle zrozumiane słowa i tłum żądny zemsty rozerwałby go na strzępy.
Na szczęście do nieporozumień nie doszło (do okazania wdzięczności również - swoją drogą), a, jak się później okazało, nie byłoby i samosądu.
Sprawa Leonarda została załatwiona zgodnie ze stirgańskim obyczajem i, z punktu widzenia Wilhelma, słusznie. Gwałt, według niego przynajmniej, stawiał gwałciciela (nawet niedoszłego) na równi ze zwierzęciem. Wściekłym, czyli takim, którego należało się pozbyć jak najszybciej i definitywnie, by nie narobiło dalszych szkód.
Wilhelm miał wrażenie, że Stirganie mają doświadczenie w takich sprawach i po paru chwilach po wydaniu wyroku kwestia Leonarda przestała istnieć.
Na szczęście do dziewczyny nikt nie miał pretensji.
Mag z kolei nie miał nic przeciwko temu, by następnego dnia ruszyć w drogę. Im dalej od barona, tym lepiej.
No i nie musiał się ukrywać. Był pewien, że żaden ze Stirgan nawet słowa nie piśnie na temat tego zdarzenia.