Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2018, 22:42   #1
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
[Wilkołak:post-Apokalipsa] Przebudzenie z koszmaru (18+)

Rodzina…

Miron całe życie wpajał jej, że rodzina jest wszystkim. Jej rodzina, to ci wszyscy, którzy gotowi byli oddać dla niej życie. A co ważniejsze ci, za których ona sama mogłaby się poświęcić. Ale w życiu nie chodziło o poświęcenie. Od szesnastego roku życia męczyły ją wilcze sny. Później zmieniała się w bestię. Nie ona jedna w rodzinie. A jednak było to tabu. Pradawna klątwa rzucona na ich ród? Mało prawdopodobne. Dziwna choroba genetyczna? Już bardziej. Nikt nie poruszał tego tematu, jednak gdy ich karawana był w niebezpieczeństwie to ze zwykłej dwudziestolatki stawała się dwu i pół metrową bestią, rozszarpującą ludzi niczym psy padlinę. A teraz miała szansę… miała szansę dowiedzieć się tego wszystkiego, czego Rodzina jej nie mówiła. Opowiedziała ojcu o swoim śnie. Skinął głową i przemówił.

- Za dwa dni dotrzemy do Złomu. Jest w nas coś takiego, czego sam nie rozumiem. Mówią, że tuż po zagładzie tacy jak my zwali się Wojownikami Litanii. Bronili ludzi. Ale przegrali. Oni wiedzieliby co robić, żeby odbudować świat. Ja tego nie wiem - jego głos był smutny. Tak bardzo, jak tylko mógł być smutny głos ojca, który nie potrafił pomóc swojemu dziecku.

Dotarli do Złomu. Zakończyli czterystukilometrowcy szlak, w czasie którego zbierali warzywa i owoce od farmerów. Ich karawana składała się z dziewięciu ciężarówek i jedenestu samochodów eskorty. Jak co miesiąc zostawiali w Złomie jedzenie, a zabierali paliwo, amunicję i leki. Miron podszedł do córki. Miał ze sobą zawiniątko. Położył je na masce jednego z Jeepów.

- Za miastem jest pewien człowiek. Nazywają go Kartograf. Podobno ma mapy całego świata. On wskaże ci drogę na płaskowyż. Wierzę, że przeznaczenie musi się dopełnić. I wierzę, że to ty je dopełnisz. Proszę.

Rozwinął zawiniątko. Wewnątrz był jego czarny Colt kaliber .44 i obcięta dwururka kaliber 12mm. Dwanaście czerwonych nabojów do obrzyna i trzy szybkie ładowacze z sześcioma nabojami do pistoletu. Obok był worek kosztowności. Łupki srebra i dwa kawałki złota. I kluczyki. Kluczyki od terenowego auta przy jakim stali.

- My opuszczamy miasto jutro. Postaraj się znaleźć Kartografa. Później będziesz zdana na siebie. Ale wierzę w ciebie córeczko - uściskał ją.

Dom...


Mężczyzna z włócznią szedł przez pustynię. Chusty owinięte wokół twarzy chroniły przed piaskiem, podobnie jak gogle na twarzy. Wracał z miasta. Sprzedał kilka map. Kupił lekarstwa. Antybiotyk. Czekała go podróż. I choć jego rodzaj nie chorował, to on częściej myślał o innych niż o sobie.
Tym razem ktoś na niego czekał. Przed kontenerem stał samochód.Samochód jakiego do tej pory kreślarz map nie widział. Ścisnął mocniej włócznię i zastukał swoją stalową nogą ruszając na spotkanie gościa.

Samochód…


Jechał i już prawie zasypiał. Dwa dni jazdy non stop. Uciekał. Otoczyli ich. Zaskoczyli. To była rzeź. Ciężarówka przykuwała uwagę. Jeżdżąca forteca. Zaatakowali ich o wschodzie słońca. Było ich więcej. Mieli zmutowane psy. Granaty.
Elwis strzelał do nich z ckmu na dachu maszyny. Jakiś czas nawet celnie. Potem dostał kulkę w środek czaszki. CKM strzelał w piach.

On szarżował na motocyklu machając swoim wielkim mieczem. Ściął jedną głowę. A potem trafił na trzymetrowego mutanta. Efekt wirusa wymuszonej ewolucji. Miecz utknął między żebrami potwora. Motocyklista przeklął. Normalnie rzuciłby się między nich z kłami i pazurami. Ale było ich więcej. I choć czuł narastający w nim gniew, to wiedział, że nie było warto narażać życia. Miecz został gdzieś za nimi. Dogonił ciężarówkę i wpiął w nią motocykl. Później przebił się do kabiny kierowcy.

Tom, drugi z najemników był ranny. Oddał mu stery i charcząc usiadł obok.

Teraz dotarł do starej bazy wojskowej. Musiał uzupełnić zapasy. Czekała go droga na płaskowyż. Gdy wysiadł, to na piach wypadło ciało Toma. Dobre było to, że nie będzie musiał płacić żadnemu z najemników. Ruszył do wnętrza bazy.

Droga…


Dron wylądował na jego lewym przedramieniu. Jego sylwetka w pełnym słońcu kojarzyła się z sokolnikiem, którego ptak właśnie powrócił. Przyłożył do lewego oka wizjer i obejrzał nagranie. Teoretycznie teren był czysty. Tylko ta cholerna ciężarówka nie pasowała do równania.
Śladów nie zasypał jeszcze piach niesiony wiatrem. Wskazania temperatury mówiły, że silnik jest cieplejszy od otoczenia. Przyjechała niedawno. Niepozorny budynek bazy wojskowej miał co najmniej dwa podziemne poziomy. Na parterze była jedna osoba. Niżej była jeszcze jakaś sygnatura, ale póki co Luna jej nie rozpoznawała. Zagryzł zęby, zacisnął ręce na karabinie i ruszył w kierunku bunkra. Przynajmniej nie było tu jakichś dziwnych zabezpieczeń. To miejsce znalazło się na jego drodze dlatego, że zdaniem Bahu to właśnie w tej bazie mógł znaleźć mapę prowadzącą do płaskowyżu.

Kajuta...

Czekała go podróż. Długa. Dlatego właśnie wyruszył najpierw do miasta wojowników. Starego lotniskowca osadzonego na mieliźnie. Teraz, gdy nie żył już nikt pamiętający zagładę statek stał się osadą. Osadą wojowników. To tu można było kupić najlepszą broń i najlepszych niewolników. To tutaj miał kupić zapas nabojów kaliber 12,7 mm. Tak wyjątkowych i tak nietypowych na pustkowiach. A jednak, tu w mieście statku był rusznikarz, który je produkował. Zamówił ich dwadzieścia cztery sztuki. A potem zaczęły się kłopoty.

Siedział sam w ciemnej kajucie. Kajucie przerobionej na celę. Trzech mężczyzn. Tylu zatłukł. Bo chcieli jego Lucy i Vanessę. Tylko trzech. A jednak na tym pieprzonym okręcie ktoś wymyślił sobie jakieś poczucie sprawiedliwości. Powiedzieli, że zostanie uczciwie osądzony. Zabrali jego rzeczy i zamknęli. Tylko dlatego, że zamordował trzech ludzi u rusznikarza.

Statek…

Jego przybycie odnotowali wszyscy. Miasto-lotniskowiec było przez lokalnych nazywane Nagelfarem.
Stąd wyruszały najgroźniejsze wyprawy wojenne. Tu zwożono największe łupy. I tu trafił też on. Wystający dobrą głowę ponad innych. Kroczący dumnie z tarczą z kompozytu przytroczona do pleców. Szukał przewodnika. Kogoś, kto zaprowadzi go na mityczny płaskowyż. Zamiast tego doprowadzili go przed Jarla. Nie była to to długa rozmowa. W zasadzie raczej był to monolog Jarla w asyście szeregu luf karabinów.

- Tyś jest Rotogar, który w nocy włamał się do jarla Egira. Volva wywróżyła twoje przybycie. Powinienem cię stracić, ale pozwolę ci odzyskać honor. Stoczysz holmgang.

Pamięć przodków była wypaczona. Holmgang nie był już szlachetnym i uczciwym pojedynkiem. Była to walka na śmierć i życie ku uciesze gawiedzi. Najszybszy sposób pozbywania się kłopotliwych jednostek. Najszybszy sposób uczciwego sądu. Gigant stawiał opór gdy zabierano mu jego tarczę i topór.

Z celi wyciągnęli jakiegoś typa. Twarz miał nieprzyjemną. Dziwnie nierówną. W ogóle było w nim coś przyprawiającego o ciarki. Szli tak ramię w ramię. Rotogar i wyciągnięty z celi dziwak. Prowadzący ich facet trysnął jednemu i drugiemu na naga pierś i plecy niebieską farbą.

- Dziś bawicie się drużynowo. Z kręgu wychodzi tylko jeden kolor. Pod sufitem wisi broń. Wygrani zabierają fanty przegranych.

Kraty opadły. Weszli do dziwnej kopuły. Wkoło wisiało dziesięć łańcuchów. Naprzeciw byli dwaj mężczyźni z czerwonymi klatkami piersiowymi. Jeden miał stalowe protezy rąk. Drugi miał oczy zastąpione jakimiś cybernetycznymi kulami.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline