Tehisa była na rożnie, przynajmniej tak wynikało z opowieści jakiegoś gbura. Z tego co opowiadał nie była sama, bo był z nią jakiś “Dycha”. Pewnie od zdrobnienia dziesięciozłotówki.
-
Co tam Dycha. Jesteś średnio wysmażony? - spróbowała zagaić rozmówcę, z którym była związana i to dosłownie. Jak to się w ogóle stało? Pewnie znów coś palnęła, zrobili coś dziwnego i tak wisieli.
Tehisa była niezwykle urodziwą kobieta, ale niezbyt rozważną i romantyczną. Bo niech mi ktoś powie jak można zapytać kogoś jak się czuje będąc przywiązanym do rożna hę? No się pytam.
Nastała niezręczna cisza co nie? - pomyślała dodając,
Wolę jak jest trochę mniej cicho niż tu - pomyślała i bum kolejna retrospekcja i była już gdzieś indziej, na jakimś wzgórzu i, o Bogowie, miała łuk!
-
Co się z tym robi? - powiedziała trzymając łuk i pociągnęła dwa razy za cięciwę, w stylu grania na Harpie.
-
Widoczek niczego sobie co nie? - zapytała współ-łucznika. W końcu znalazła patent jak nauczyć się strzelać, po prostu musiała dać kilka punktów w drzewku umiejętności. Naciągnęła cięciwę, bo łuku nie można naciągnąć, jak miała w zanadrzu i strzeliła strzałą prostko w oko jednego z żołnierzy. Dwóch padło, bo dziesiątka też trafił.
To jak my stąd teraz zejdziemy? - pomyślała. Pal licho, że dwóch leży trzeba pomyśleć o najważniejsze sprawie, czyli jak zejść na dół.