Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2018, 17:18   #7
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Gałęzie rozgałęziały się gałąź po gałęzi, splatały się i splątywały. Elbrett wkroczył pod baldachim poskręcanych pokracznie konarów i susem zapakował na pierwszy z zestawu. Pierwszy, kolejny, kolejny i następny. Kształt przesuwał się do góry, migając wśród poszycia.

Podłużna, smukła, ale przydługa jak na tę kunią zwinność sylwetka zakotłowała się w bukowej koronie. Szary kształt potarmosił przez chwilę liściaste gałęzie i zjawił się na widoku. Czarna, napomadowana czupryna, kontrastująca bladość na twarzy i migające między punktami, nerwowo mrugające oczy. Brett machnął do Thehisy, że jemu podoba się tutaj i stąd będzie się brał do strzelania, tutaj jest jego pozycja.

Gałąź pulsowała rytmicznie, zginała się wte i wewte, drzewo srożyło się na przybysza, który bujał się tanecznie gładząc niesforne kosmyki. Wysokość pozwalała dojrzeć zmierzającą pod górę kawalkadę już z bardzo daleka i można było się zniecierpliwić. Między pierwszym śladem po nadchodzących, a ptasim sygnałem do działania było dość czasu, by na spokojnie, po domowemu wychylić ze trzy kufelki i coś ekstra. Dycha zaaplikował sobie zatem chociaż coś ekstra z bukłaka, żeby mieć przynajmniej tyle z wroniego bujania się na gałęziach.

- Dobrze… – obrócił głową na strony jak sikorka i zaciągnął cięciwę. - Pach.

Odgłos, z którym strzała wpakowała się w szyję był trochę bardziej soczysty, ale idea słuszna. Jedno pach i strażnik zwalił się z kulbaki, a moment potem lotka zafurkotała w przelocie do drugiego.

I tyle by tego było, jeśli chodzi o gniazdowanie w starej buczynie. Konni nie mieli szansy, by palnąć do niego z takiej odległości, ale widać konwój miał inne narzędzia, by dobrać mu się do dupy. Magik, który okazał się magikiem dopiero po wylesiającym zbocze podmuchu, mógł skasować całą zasadzkę. Trzeba było wziąć się za piromana od razu.

Ale warto było też uniknąć grillowania, więc Dyszka zarzucił łuk do sajdaka i runął w gałęzie naprzeciwko. Spadek, drewno zatrzeszczało pożegnalnie i runęło w dół, ale skoczek zdążył już przytulić się do pnia. Dłonie w rękawicach szurnęły na drzewie, Brett zawirował w okrętce i odbił się od sęka, łapiąc się już następnej okazji. Akrobacja na gałęzi, teraz witała już pani sosna, tu było gorzej, konary były bardziej suche i chrupkie.

Chrzęsty i chrupy, ale na słuchowiska nie było czasu. Gałęzie szramiły twarz, a igliwie sypało się w każdy zakamarek jak ładowane na wagę szuflą. Pęd postępował. Elbrett dał nura w wydmę na skraju zbocza, piasek złagodził upadek, wysypał się z Dychą na szlak przed konwojem.

Łuk świsnął i strażnik przed wozem wyciął hołubca w tył. Strzelec mógł teraz gnać śmiało przed wóz, wyglądać za czarownikiem. Magik mógł spopielać lasy i zsyłać błyskawice, ale ładunek powozu był kapkę zbyt wartościowy, by bezmyślnie miotać weń abrakadabrami. Brett wyszykował pocisk, napiął, szybko wykrok, wychył… I można pruć w czaromiota. A w razie co - szybko dyla za wóz, żeby gnoja nie kusiło z wybuchami.
 
Panicz jest offline