| Bianca związała się z tą dziwną grupą w zasadzie po to, żeby czuć się bezpieczną, przemierzając gościńce Imperium. Czarodzieje ani nie cieszyli się zbytnim zaufaniem ludności, a i ciężko byłoby jej poradzić sobie samej, gdyby ktoś ją zaatakował. A podróż w towarzystwie rycerza, jakiegoś kudłatego woja z Kislevu i paru innych przystojnych mężczyzn dawało odpowiedni komfort psychiczny.
Tym bardziej ucieszyła się na pomysł podróży do klasztoru La Maisontaal w celu najęcia się do pracy. Licencja czarodzieja sama się nie opłaci, a Bianca nie miała zamiaru narażać się swojemu Kolegium i ich oszukiwać, bo już na pierwszych wykładach dowiedziała się, jak kończą ci, którzy nie chcą spłacać środków, które Kolegium wyłożyło, by ukształtować i nauczyć adepta sztuk magicznych odpowiednich rzeczy.
Kobieta w siodle swojej klaczy czuła się całkiem dobrze, pomijając fakt, że trochę bolał ją już tyłek. Bianca była dość wysoką jak na standardy ludzkie kobietą o ładnej, piegowatej buzi i zielonych, bystrych oczach. Krótkie, naturalnie rude włosy okalające twarz sprawiały, że z pewnością nie była osobą, obok której przechodzi się obojętnie. Nosiła się funkcjonalnie, choć nie bez nuty elegancji, w końcu kobieta i to w dodatku czarodziejka, nie może wyglądać jak pospolity awanturnik.
Zgrabne nogi schowane miała w przylegających, brązowych spodniach wpuszczonych w wysokie buty, a spory biust kryła pod skórzaną kurtą. Do tego dochodził granatowy, nieprzemakalny płaszcz z kapturem. Przy jej boku wisiał krótki miecz i nie pełnił on jedynie funkcji rekwizytu, o nie. Bianca umiała się nim posługiwać, w końcu Piromanci w czasie swoich studiów przechodzili również podstawowe szkolenie w walce, by na szlaku móc polegać nie tylko na mocy Aqshy.
W dłoni o długich, wypielęgnowanych paznokciach dzierżyła prosty, wyciosany z drewna kostur, układający się na jednym z końców w coś rodzaju wyżłobionych płomieni. Piromantka zwykle używała go do rzucania czarów, ale i po łbie też potrafiła nim przyłożyć. Humor jej się popsuł, gdy z nieba lunęło. Odkąd pamiętała, nie cierpiała deszczu, ale wszyscy adepci Aqshy tak mieli. Naciągnęła tylko mocniej kaptur na głowę i schowała dłonie w rękawach, by zimne krople nie uderzały w jej ciało.
Na szczęście niedługo później natrafili na jakąś drewnianą chatynkę, w której ktoś przebywał. Swoją drogą, zastanawiające, kto normalny żył na takim odludziu. - O tak, zdecydowanie jestem za tym, żeby tu przenocować - rzuciła z optymizmem w głosie odpowiadając na sugestię Pierre'a. - W taką pogodę najlepiej siedzieć przy kominku i się ogrzewać, a sądząc po tym, jak kopci się z komina, jakiś tam jest.
Jej klacz dziwnie się zachowywała, więc spróbowała ją uspokoić, a następnie trzymając za uzdę ruszyła w kierunku Pierre'a i Douko. Nagle naszła ją ochota na ciepłe mleko. Niestety, żadnej kozy nie było w pobliżu.
__________________ Every next level of your life will demand a different version of you. |