Bardak Gurazsson.
Tyle i tylko tyle dowiedzieli się pozostali uczestnicy wyprawy do La Maisontaal o krasnoludzie, którego wyglądu nie sposób było pomylić z kimś innym. Barwione na pomarańczowo włosy były wygolone po bokach, a reszta przycięta do równej długości i postawiona w czub dobitnie świadczyły o profesji brodacza. Był jednym z Zabójców. Krasnoludów szukających odkupienia swych win w polowaniach na najbardziej niebezpieczne bestie zamieszkujące Stary Świat. Lub w czymś równie ryzykownym. O niebezpieczeństwa w Starym Świecie mimo wszystko było całkiem łatwo.
Bardak poza włosami barwił również brodę, którą dodatkowo splatał w grube warkocze spinane żelaznymi pierścieniami. Przy skórze widać było brązowe odrosty - prawdziwy kolor włosów krasnoluda pasujący do piwnych oczu ledwo widocznych spod masywnych łuków brwiowych i krzaczastych brwi.
Jego sylwetka budziła respekt. Mierząc prawie pięć i pół stopy ważył dobre dwa i pół cetnara. Oczywiście nie był zbudowany jedynie z mięśni, choć ich grube węzły widoczne pod skórą świadczyły o sile khazada, bowiem jego masę budowało także pokaźne brzuszysko dowodząc umiłowania do jadła i trunków wszelakich. Myliłby się jednak ten, kto uznałby tego przedstawiciela górskiego ludu za ociężałego grubasa, choć tak właśnie zwykle się zachowywał. Przy swoich pokaźnych gabarytach był jednak całkiem zwinny, o czym przekonało się już sporo zbyt pewnych siebie istot, które stanęły mu na drodze. O tych bardziej egzotycznych i wartych upamiętnienia spotkaniach poza sporą kolekcją blizn opowiadają tatuaże na torsie, ramionach i nogach Zabójcy. Był tam zarówno troll, jak i olbrzym, wielki żmij i inne istoty dużych rozmiarow w towarzystwie mrowia mniejszych, takich jak skaveny i, oczywiście, zielonoskórzy wszelakiego asortymentu. Ten krasnolud widział zarówno bitwy całych armii, jak i stawał przeciw potworom w pojedynkę.
Jak większość krasnoludzkich Zabójców preferuje lekki pancerz, w jego przypadku składający się ze skórzanego kaftana i nogawic, nie krępujący ruchów i nie odwlekający nieuniknionego - chwalebnej śmierci w szponach i zębach jakiejś bestii. Cały strój khazada jest mocno sfatygowany - nosi ślady starych uszkodzeń i wielu napraw. Od razu widać, że ten osobnik nie przywiązuje do niego większej uwagi.
Podobnie wygląda oręż Gurazssona - zarówno dwuręczny topór, jak i jego mniejszy odpowiednik wyglądają, jakby były jedynie narzędziami w rękach rzemieślnika, który choć je szanuje, to nie hołubi, dba, by były odpowiednio ostre, ale nie przejmuje się rysami, karbami, a nawet większymi pęknięciami. Narzędzia w rękach specjalisty.
Do grupy awanturników zachęconych ofertą mnichów z klasztoru dołączył w towarzystwie kobiety. Nie wyglądało na to, aby znali się od dawna, ale uważny obserwator dostrzegłby, że Zabójca podejrzanie często spogląda w jej kierunku starając się przy tym czynić to możliwie dyskretnie. Próżno byłoby szukać w tych ukradkowych spojrzeniach pożądania, oddania czy też nienawiści - zwykle wyraz twarzy brodacza nie zmieniał się ani o jotę, chociaż czasem gościł na niej grymas dezaprobaty lub zniecierpliwienia szczególnie, gdy
Frau Wilenborg (bo o niej mowa) samotnie oddalała się od grupy "na stronę" lub robiła coś, czego nie pochwalał. Gurazsson nie powiedział ani słowa o wiążącej ich relacji, ale w żaden sposób nie zabraniał czynić tego
Viktorii.
Przez cały czas trzymał się na końcu grupy zawsze mając
Viktorię w zasięgu wzroku. Zwykle milczał zatopiony we własnych myślach, choć zapytany o zwykłe sprawy nie odganiał rozmówcy, nie toczył piany z ust, ani nie krzyczał. Na popasach język rozwiązywała mu odpowiednia dawka alkoholu (im mocniejszy, tym lepiej) - stąd pozostali mogli usłyszeć jedną czy dwie historie o walce ze stworami stworzonymi przez naturę lub Chaos. Wtedy wydawał się być całkiem sympatycznym i dającym się lubić krasnoludem.
Niezależnie od stanu upojenia zdawał się momentalnie trzeźwieć i markotnieć, gdy ktoś zapytał o jego rodzinny dom, klan, czy przyczynę podjęcia tak dziwnej dla nie-krasnoludów decyzji o samobójstwie z odroczonym terminem realizacji, jakim było wstąpienie w szeregi Zabójców. Nie naciskany dalej po prostu zamykał się w sobie i milczał, ale widoczne wzburzenie dawało pojęcie rozmówcy, że są to sprawy, za które można się brodaczowi poważnie narazić.
* * *
Pogoda się zepsuła. Sam fakt jazdy na wrednym czterokopytnym zwierzaku psuł Gurazssonowi humor. Wszak każdy krasnolud czuł się najlepiej na własnych nogach, a tu
Viktoria uparła się na jazdę wierzchem. No pewnie. Zakupiony okazyjnie kuc był zapewne najbardziej złośliwym przedstawicielem swej rasy, co przejawiało się w ciągłym opieraniu się poleceniom krasnoluda. W pewnym momencie wkurzony brodacz obiecał mu spoglądając głęboko w ślepia, że zrobi z niego pieczyste na kolację dla wszystkich, na co kuc radośnie pokiwał łbem i zarżał z aprobatą.
Pewnie wiedział, że jest paskudny w smaku i wszyscy się później pochorują... wredne bydlę.
Nasilający się deszcz sprawił, że pomarańczowy czub zwisał smętnie spod kaptura podróżnego płaszcza. Sam khazad zdawał sobie nic nie robić z niesprzyjającej aury, podobnie jak z faktu natknięcia się na zamieszkały dom. Z ulgą stanął na ziemi, ale decyzja co do pozostania lub ruszenia dalej należała do
Viktorii.