Logika Stirgan była bez zarzutu. Bez wiarygodnych świadków nie sposób było powiązać ich ze zniknięciem żołdaka. Zaś ten ostatni dostał to, na co zasłużył - w końcu nie dlatego nie doszło do gwałtu, że potrafił panować nad swoją chucią, a wyłącznie przez interwencję towarzyszy Estalijczyka.
I jeśli nawet czyjeś sumienie gryzło poczucie przyczynienia się do śmierci człowieka hrabiego, to de Ayolas nie miał z tym problemu. Już nie.
* * *
Pojawienia się łowców nagród można było się spodziewać. Skoro już wcześniej nie wahano się użyć tych niewiele lepszych od bandytów ludzi do prób zduszenia śledztwa w sprawie Ósmego Teogonisty, to dlaczego teraz miałoby być inaczej? Przecież właśnie teraz stali się bandytami wyjętymi spod prawa i można było występować przeciw nim w jego majestacie i przy wydatnym wsparciu.
Pojawienie się łowców oznaczało kłopoty, a Santiago był niemal pewien, że będzie pierwszym, którego rozpoznają. W końcu południowa uroda, akcent i charakterystyczna rana głowy nie mogą nie zwrócić na siebie uwagi. I choć przeszło mu przez myśl, aby nie kryć swojej obecności, to wrodzona przekora i chęć mierzenia się z życiowymi przeciwnościami skłoniły go do zaoferowania swojej pomocy w namiocie służącym za kuchnię. Było w nim duszno i gorąco, a praca była ciężka, jednak w zamian mógł próbować przygotowywanych smakołyków, kosztować serwowanych gościom trunków, a przy tym mieć sporą szansę na to, że żaden z łowców tutaj nie zajrzy.
A gdyby zajrzał, to solidny tasak do rozbioru mięsa, czy też nóż o długim ostrzu były całkiem pod ręką...