Podeszliście bliżej sporego budynku przypominającego stodołę i w słabej poświacie dochodzącej z domu obok ujrzeliście dwuskrzydłowe, drewniane wejście. Dieter szarpnął za jedno z nich a to ustąpiło bez problemu, dzięki czemu weszliście do środka. Konie znajdujące się na zewnątrz wciąż zachowywały się niespokojnie i tylko głupiec mógł sądzić, że to przez paskudną pogodę.
W środku unosił się zapach starości i wilgoci. W najdalszym kącie drewnianej stodoły ktoś zostawił pełgającą delikatnym ogniem latarenkę, niezbyt jednak rozpraszającą panujący półmrok. Krankbaum nie miał z tym żadnego problemu biorąc pod uwagę jego zdolność widzenia w ciemnościach, a i Felix dostrzegał mniej więcej, co znajduje się w środku. A w środku nie było wiele. Kilka powiązanych sznurkami snopków starego siana, trzy boksy dla zwierząt i stojące pod ścianą
dziwne urządzenie, którego zastosowania mogliście się jedynie domyślać. Resztę stanowiła wolna przestrzeń, służąca pewnie kiedyś do składowania siana.
Nagle za ostatnim z boksów usłyszeliście dziwne chrobotanie i szelest, a potem piski kojarzące się ze szczurzymi. Dźwięki były tak głośne, że przebijały się przez uderzający o dach deszcz. Z bronią w gotowości ujrzeliście po chwili, jak zza drewnianej ścianki oddzielającej miejsca dla koni wyłaniają się dwa śniade szczury. Nie były to jednak znane z Imperium gryzonie kanałowe. Te tutaj masywnością i wielkością przypominały dobrze odkarmionego psa. Piszcząc głośno wpatrywały się w was obsydianowymi ślepiami.
Stając na tylnych łapach i wąchając otoczenie, wzrostem przypominały niskiego krasnoluda. Nigdy wcześniej nie spotkaliście się z takimi zwierzętami i przyglądaliście im się z zaskoczeniem, tak jak i one wam. Po chwili oba wielkie okazy pisnęły przeciągle i desperacko rzuciły się w waszą stronę, ale jako że staliście na drodze między nimi a otwartymi na oścież drzwiami, ciężko było wam ocenić, czy gryzonie chcą was zaatakować, czy po prostu wiedzione strachem przed nieproszonymi gośćmi chcą ulotnić się jak najszybciej ze stodoły.
Przez zaparowane i mokre okna Ludo właściwie nic nie dostrzegł, więc Pierre nacisnął na klamkę, a drzwi ustąpiły. Zapach ciepła uleciał w ciemność zapadającej nocy gdy zniknęliście w środku budynku. W sporej wielkości pomieszczeniu panował półmrok i wielkie było wasze zdziwienie gdy przy stole ustawionym mniej więcej po środku i kominku na przeciwległej ścianie od wejścia będącym jedynym źródłem światła, dostrzegliście ogrzewających się osiem osób. Ale ludźmi byli oni jedynie z pozoru.
Ujrzeliście przed sobą szczury wielkości człowieka poruszające na dwóch nogach. Smród jaki od nich emanował był nieziemski - ohydna mieszanka stęchlizny, ścieków i odchodów. Dopiero teraz przypomnieliście sobie liczne opowieści o skavenach – szczuroludziach. Do tej pory jakoś nie wierzyliście w te bajki, sądząc że były jedynie wymysłem prostych i głupich ludzi. Do tej pory.
Siedmiu z nich wyglądało na wojowników - siedzieli na taboretach przy stole, na blacie którego spoczywały ich miecze. Natomiast ostatni, mierzący około półtora metra, i stojący przy kominku, odziany był w szary habit z luźnym kapturem spoczywającym na jego wątłych barkach. Pomiędzy uszami wiły mu się długie rogi, co przydawało mu złowieszczego wyglądu, a w dłoni dzierżył drewnianą laskę zakończoną grotem emanującym niezdrową, zieloną energią.
Skaveni byli nie mniej zaskoczeni, niż wy - zapewne wiejący wiatr i szalejąca ulewa stłumiła odgłosy waszego zbliżania się i wejścia. Mimo to błyskawicznie poderwali się od stołu dobywając swych mieczy i zasłaniając własnymi ciałami pobratymca w habicie. Sześciu skaveńskich
wojowników było masywnie zbudowanych, odzianych w różne, często niepasujące do siebie części zbroi. Łypali swymi bystrymi ślepiami i nerwowo kręcili nosami.
Ostatni z nich, górujący nad nimi szczuroczłek stał najbliżej swego pobratymca w kapturze i w dłoniach dzierżył
pistolet oraz miecz. Celował nerwowo samopałem to w Pierre'a, to w Douko. Co wydało wam się nieco dziwne, nie wykonali jednak żadnych wrogich ruchów w waszym kierunku.
- Staćspoko wy! Ja mówić, wy słuchać! - Z boku grupy swoich ochroniarzy delikatnie wychylił się szczurołak w habicie. Dopiero teraz dojrzeliście że ma szare futro idealnie komponujące się z ubraniem, a jego czerwone oczy biją dziwnym, wewnętrznym blaskiem. Głos skavena był piskliwy i rwany, tak jak jego staroświatowy. -
Nie walczyćskaven, bo szybkoumrzeć. My nie chcieć z wami walczyć, ale jak wystąd niewyjść to my wasubić! Iśćteraz, długożyć!
Szczurołak zdawał się odprężyć i wyszczerzył swe żółte kły rozglądając się wokół. W trakcie tego wymienił znaczące spojrzenie ze stojącym obok pobratymcem z samopałem i rozłożył ręce w pozornym geście bezradności. Siódemka szczuroludzi obserwowała was nerwowo i nie opuszczała swych mieczy, wciąż zasłaniając sobą skavena w habicie.