Ren zyskuje atut tymczasowy “Nóż Vince’a”
Nóż jest zwyczajny i nie daje żadnych bonusów, ale Vince może go zauważyć u Rena o ile ten go nie ukryje.
Ialdabode runął w środek stawki. Przesadził głaz i w locie chlasnął strażnika. Drugi widząc kamrata w opałach doskoczył z boku, ale Porucznik zbił atak odruchową paradą i rąbnął go przez hełm. Hełm wytrzymał, ale strażnik
krwawił jak zarzynana świnia. To dało czas by zająć się pierwszym, ale tam nie było co poprawiać. Ten wił się na ziemi dopełniając żywota.
Tymczasem nasz dzielny półork zmierzał do celu niczym błyskawica. Nie szybkością jednak podobny, lecz trajektorią. Jucha ciekła z rozwalonego łba, ale zrzucał ją z oczu potrząśnieciem głowy. Już chciał znowu magią rozwiązać problem przeludnienia na drodze, ale że jego druhowie wleźli mu w pole ostrzału, to pomny początku, gdy o mały włos nie ustrzelił Wróbla teraz zaniechał tego zamiaru. Chwyciwszy krzepko drzewce berdysza z rykiem skoczył na pomocnika magicznego. Ten słysząc ryk odwrócił się błyskawicznie. Między jego dłońmi wykwitło szkarłatne światło.
“Jeśli dokończy to przebije mnie na wylot” przemknęło mu przez myśl.
“Ten gnój może być lepszy ode mnie...”
Nie dane mu było jednak skończyć myśli, szkarłatne światło zestaliło się. Berdych z okrzykiem ciął licząc, że stal będzie szybsza niż magia. Bryznęła krew. Nie było chyba tak źle, splunął krwią. Berdysz wgryzł się tam gdzie ramię łączy się z szyją. Półork czuł kłucie w żebrach. Spojrzał niżej, z piersi magika wystawał zakrwawiony rożen dochodzący do jego mostka. A zza magika wyglądał Wróbel. Równie zdziwiony jak Berdych tym zespołowym zabójstwem.
Drow rozpoczął swój taniec, świst ostrzy, szczęk broni i szybkie odejście. W zgiełku bitewnym z trudem usłyszał dwa padające ciała, trzecie najwyraźniej przeoczył… Do czasu. Noga ugięła się pod nim. Ledwo ustał. Krew ciekła do buta wprost z cięcia o włos omijającego tętnice. To cud, że
to tylko draśnięcie.
Kapitan z półorkiem szybko otrząsnęli się z zaskoczenia. Mag, którego wszyscy zignorowali, najwyraźniej poczuł się tym dotknięty.
- Sfajczy nas! - warknął Berych widząc gesty maga. Miło było oglądać fachowca przy pracy i kolegę po fachu. Co nie znaczy, że lżej było umierać. Kula ognia uformowała się w mgnieniu oka i wystrzeliła w kierunku dwójki naszych bohaterów.
Wznieśmy toast za ich dusze. Karczmarzu goście mają puste kufle. Do dna!
Dobrze więc, kula ognia z rykiem płomieni wystartowała w ich kierunku. Nie była okrągła, raczej jak półksiężyc i rozchodząca się szeroko.
“Do pacyfikacji piechoty” przemknęło przez myśl Berdychowi. Już czuł palące płomienie na skórze, padł na ziemię osłaniając głowę ramionami. Wróbel podobnie tyle, że uciekał w drugą stronę.
“Spartolił! Takich fachman spartolił!” nie mieściło się w głowie półorkowi, gdy sekundę potem wciąż nie był grzanką. Mag musiał być bardziej ranny niż wyglądał.