Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2018, 21:55   #1
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
[Conan BRP] Heretycy z Tarantii



Przez stulecia kult Mitry był jedyną religią wyznawaną w potężnej Akwilonii - wszystkich innych wierzeń zakazywał królewski edykt. Jednakże wstąpienie na tron Króla Conana zmieniło ten stan rzeczy. Sam Conan był wyznawcą ponurego cymmeryjskiego bożka Croma, a jego barbarzyński umysł nie był w stanie pojąć, że można by prześladować kogokolwiek za to, że oddaje cześć takiemu a nie innemu bóstwu. Będąc niejednokrotnie świadkiem religijnej nietolerancji, Król Conan ogłosił, że w jego królestwie każdy może wyznawać tego boga, którego wybierze.

Edykt Króla Conana wzbudził, co oczywiste, niechęć wśród wyznawców Mitry, którzy stanęli murem w obronie starego porządku. Wielu obawiało się, że zgoda na jawne funkcjonowanie innych hyborejskich religii w granicach państwa, doprowadzi do jego upadku, poprzez rozbicie najsilniejszego czynnika jednoczącego akwilońską ludność - religii. Mimo protestów, jawych buntów, a nawet zawoalowanych gróźb, Król Conan nie ustąpił.

Chociaż mineło już kilka lat od wprowadzenia edyktu o równouprawnieniu, Akwilonia nie rozpadła się, a kult Mitry nie stracił na znaczeniu. Ze wszystkich "pogańskich" religii, najmocniejszą pozycję, poza starożytnym kultem Bori w zakątkach Gunderlandu, miał Asura. Ale nawet jego wyznawcy stanowili zaledwie ułamek populacji i spotykali się na obrzędach w tajemnicy, mimo zapewnień króla o religijnej tolerancji.

Mimo obaw kleru, kult Mitry pozostał dominującą religią, przyćmiewając wszystkie inne wyznania obecne w Akwilonii. Opowieści i kazania głoszone z ambon przez złotoustych kapłanów, a mówiące o ludzkich ofiarach i bestialskich rytuałach wzbudziły w wyznawcach Mitry, niespotykaną dotąd wrogość i nieufność w stosunku do innych religii.

Obawa, że wyznawcy odejdą ku innym kultom, a wraz z nimi pomniejszą się wpływy i władza miała nikłe szanse na realizację, jednak drążyła umysły niektórych kapłanów niczym rak. Teraz, ci najbardziej niezadowoleni z królewskiego edyktu odnajdywali się i gromadzili w kręgi i konwenty, spływając niczym malutkie strumyczki, w końcu zbierające się w wielką rzekę. Szeptali i naradzali się, knuli i spiskowali, podsycali swoje lęki i przemieniali podejrzenia w pewność. Pewność, że kraj chyli się ku całkowitemu zatraceniu w bezdennej otchłani zła i nieprawości.

Z tej pewności narodziła się żarliwa, płomienna potrzeba zatrzymania potencjalnego rozpowszechnienia innych religii i ocalenia, zarówno Akwiloni, jak i chwały Mitry od zła spowodowanego szalonym edyktem barbarzyńskiego króla. Odczytując najświętsze religijne traktaty, poszukując odpowiedzi i uzasadnienia dla swoich czynów, kapłani w imię wiary, ogołocili słowa z kontekstu, odnajdując w błogosławionych tekstach promujących pokój i przebaczenie, uzasadnienie dla przemocy, grzechu i ciemności. A wszystko to w imię czegoś, co uznali za najwyższe dobro...


Życie wśród zuagirskich rebeliantów szybko znudziło się trójce poszukiwaczy przygód. Okazało się, że nie obfituje ono w piękne kobiety, wystawne uczty ani nie daje możliwości szybkiego wzbogacenia się. Zuagirowie bogactwo liczyli nie złotymi monetami, a liczebnością kozich stad, a do tego kóz strzegli z równą zaciętością co swoich kobiet. Nawet Nameela, uratowana z rąk małpoludów siostra Baahim-Bala, zuagirskiego hetmana, mimo że początkowo okazywała przychylność swoim wybawcom, szybko zmieniła swoje zachowanie i stała się zupełnie niedostępna.

Pewnej chłodnej nocy Makhar, Theo oraz Berwyn postanowili, że opuszczają nieprzyjazne, pustynne podnóża Gór Kezankijskich i ruszają na zachód, ku bardziej cywilizowanym regionom świata. Jako wyrównanie rachunków za uratowanie księżniczki zabrali ze sobą trzy juczne konie, które obładowali zapasami i prowiantem na drogę. Szlak jaki obrali wiódł przez Khauran, Koth i lasy Ophiru, do Akwiloni.

Już na kothyjskiej pustyni dołączył do trójki bohaterów, Arslan. Hyrkańczyk, który błąkał się po okolicy, po tym jak uszedł przed łowcami głów. Kompania powiększyła się ponownie, w momencie przekraczania Czerwonej Rzeki stanowiącej granicę między Ophirem a Akwilonią. Do grupy przyłączył się cymmeryjski barbarzyńca Areon, wiedziony ku cywilizacji chęcią zemsty.

W tym składzie, pięcioosobowa drużyna po kilku dniach zawitała do Tarantii, stolicy najpotężniejszego królestwa hyboryjskiego, rozwijającego się prężnie pod rządami rodaka Areona, Króla Conana...


Tarantia, dom dla ponad osiemdziesięciu tysięcy mieszkańców oferowała przybyszom wszystko co tylko mogli sobie wymarzyć, pod warunkiem, że byli w stanie za to zapłacić. Wino lało się strumieniami, uczty zamieniały się w orgie obżarstwa, wszeteczne dziewki zarabiały w ciągu nocy fortuny, a handlarze uzbrojeniem zacierali ręce na myśl o workach złota, jakie zarobią sprzedając swoje wyroby. Ta opowieść jednak zaczyna się nieco później, gdy po jednej z nocnych biesiad, awanturnicy, upojeni winem i oparami opium wracali do swojej siedziby...


Światło pochodni pełzało po murach i bruku, gdy bohaterowie przemierzali pogrążone w ciszy ulice. Zbliżała się północ i zimne podmuchy, poruszające nieliczne chmury na wygwieżdżonym niebie, uderzały o skórę, wzbijały tumany kurzu, szeleściły szatami. Nieco z przodu, ktoś wolno kroczył ulicą, wykorzystując ścianę jako punkt podparcia. Na pierwszy rzut oka, sprawiał wrażenie kolejnego pijaka, wracającego do domu po aktywnie spędzonej nocy. Gdy jednak znalazł się nie dalej niż kilkanaście kroków od awanturników, ci byli w stanie stwierdzić, że pierwszy osąd okazał się fałszywy. Postać odziana była w ponure, czarne szaty przynależne kapłanom Mitry, a jej niezdarny sposób poruszania się sugerował, że jednak nie chodzi o nadużycie napojów wyskokowych. Kapłan zataczając się zrobił jeszcze kilka kroków, aby w końcu oderwać się od ściany i runąć na kolana, a potem na twarz. Wtedy dało się zobaczyć, że z jego pleców, spomiędzy łopatek sterczy pierzasty promień strzały. Mężczyzna z wysiłkiem podniósł się i wyciągnął rękę w błagalnym geście, aby ktoś się do niego zbliżył.

- Zdrada... - szeptał z wysiłkiem. Artykułowanie słów utrudniał mu rwący się oddech i cieknąca z ust, wymieszana z krwią ślina. - Herezja... wszystko kłamstwa... powstrzymajcie Bractwo... północ... cmentarz... w Delvyn... - ostatnie słowa były ledwie słyszalne i z trudem można było je zrozumieć. Wysiłek, który kapłan włożył w mówienie, ostatecznie go pokonał i jego głowa opadła na kamienie. Oczy zaszły mgłą. Nie żył.
 
xeper jest offline