- Trzeba będzie znaleźć coś, co znów napełni nam kabzę - powiedział Berwyn, spoglądając w niebo, jakby się spodziewał deszczu srebrnych monet. - To miasto jest gorsze od bandy złodziei, tak szybko opróżnia sakiewki.
W jego przypadku chodziło może nie o całą Tarantię, a o jedną z mieszkanek tego miasta - Brythunkę, której wdzięki warte były grzechu, lecz nie pozostawały obojętne dla wspomnianej wcześniej sakiewki. Był pewien, że jeszcze parę takich nocy, a nie tylko skończą się rozkosze stołu i łoża, ale i ich gospodarz wywali całą czwórkę na zbity pysk.
Nie sądził, by źródłem zasilającym sakiewkę miał być pijany w trupa kapłan Mitry. Aż tak nisko Berwyn nie upadł, by opróżniać kieszenie pijaczkom.
Okazało się jednak, że to nie nadmiar wina zwalił z nóg kapłana. Ktoś nieszczęśnikowi chciał zamknąć usta, lecz nie do końca mu się to udało.
Spisek... Za tym mogły się kryć niezłe pieniądze, albo i śmierć, co było widać po leżącym u stóp Berwina kapłanie. Ale, zdaniem Bossończyka, warto było zaryzykować.
Łup lub śmierć - znane wszystkim zawołanie znów było aktualne.
- Idziemy sprawdzić? - spytał, wyrywając strzałę i ocierając jej grot o szatę nieboszczka. Nie bardzo wierzył w to, że uda się znaleźć poprzedniego właściciela strzały, ale kto wie...