Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2018, 20:54   #4
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację


U szeryfa

Ania się dowiedziała od napotkanej służby i ludzkich strażników, że Sokol jest w swoich komnatach w zachodnim skrzydle, i że sie odbyła jakaś chryja.
Gdy dochodzi pod wskazane drzwi, słyszy jak szeryf krzyczy na kogoś, żeby nie był dzieckiem i wreszcie TO zrobił. Czymkolwiek jest TO, bo nie wiadomo. Na posadzce przy progu do komnaty jest kapka krzepnącej krwi. Stoi jeden zbrojny, krzywiący się pod przyłbicą na każdy Sokolowy ryk.
Delikwent przed drzwiami jest ghulem szeryfa i cierpi duchowe męki natury empatycznej, bo wie, że tamten krzyczy i ciska się z wściekłością przede wszystkim dlatego, że go fizycznie boli.
A szeryf drze się za zamkniętymi drzwiami, do kogoś kto tam z nim jest w środku.
Jak Anna chwilę postała, to usłyszała cichutkie tłumaczenie, że “haczy o żebro”, zagłuszone trzaskiem łamanego mebla i kolejnym rykiem
Anna posłała ghulowi tylko zimne spojrzenie „wpuść mnie” i wepchała się do gabinetu.
Sokol siedział, a właściwie półleżał na krześle obok szczątków stołu. Jego zielony kaftan zbroczyła krew. Jak Anna oceniła fachowych okiem, spomiędzy drugiego a trzeciego żebra sterczało ułamane drzewce jakiejś broni, przy którym pod rzucającym gromy z oczu szeryfem majdrował szczupły mężczyzna w czarnym odzieniu. Na widok wchodzącej Anny Sokol odepchnął go i ryknął, że zakazał wpuszczać.
- Jej nie… - zaczął ghul przez próg, ale coś musiał dojrzeć w twarzy pana, bo zamilkł i zamknął drzwi.
A Sokol złapał za drzewce i szarpnął. Wychodzący grot rozdarł szerzej kaftan, a Anna zobaczyła, jak żebra wybrzuszają się i lada moment pękną.
-Nie piekl sie tak, Erneście. Usiądź bo wszystko pogorszysz i się nie ruszaj. - Anna zsunęła z dłoni rękawiczki i wskazała Sokolowi krzesło. - Masz szczęście, znam sie na medycynie. I nie jestem taka miękka jak twoi strażnicy. Poradzę sobie z tym. - Z cholewki dobyła nożyk aby koszulę z szeryfa zdjąć możliwie bezboleśnie i mieć widok na ranę. - Jak to się stało?
- Wynoś się - warknął do sługi.
Zaś Anna szybko odkryła, że haczący o żebra grot jest mniejszym problemem niż wizgający się przy dotyku Zelota, który jej utrudniał każdy ruch.
- Przeklęci Turcy i hajducy Diabła! - krzyknął. - Zaraza na wszystkich, jedni drugich warci!
Anna nie bardzo wiedząc jak szeryfa uspokoić wybrała drogę podstępną i raczej niespodziewaną i znienacka go pocałowała.
-Spokojnie. Weź Kilka głębszych oddechów. Nie są nam konieczne ale czasem pomagają się zdystansować. Opowiedz po kolej co zaszło.
Posadziła go zdecydowanie na krześle i przyklęknęła obok na podłodze i zabrała się do roboty.
-Wyjmę na trzy. Raaaz - pociągnęła grot.
Z ust szeryfa wyrwał się zduszony jęk. Grot wyszedł, a krew buchająca z rany zbryzgała Anina twarz i szyję. Sokol odetchnął, tym razem z ulgi, dłonią dziurę między żebrami przysłonił i sięgnął po potarganą koszulę.
-Wybacz - mruknął i za wycieranie się wziął Anny policzka. Ale ona cofnęła jego dłoń. Chwilę przyglądała się ranie by się upewnić, że zaleczy się sama i nie jest to nic poważnego. Widok jednak hipnotyzował i nim się Anna obejrzała oblizywała chłodne krople z miejsc gdzie sięgał czubek jej języka. W końcu zbliżyła twarz do odsłoniętego brzucha Sokola, z ust wychynęły kły.
-Mówiłeś o Turkach i hajdukach - przypomniała mu.
- Do diabła z jednymi i drugimi - szepnął, wplótł palce w jej włosy pod węzłem warkocza. Drugą dłonią sięgnął po jej rękę, nadgarstek przywiódł do nozdrzy i odetchnął głęboko.
Anna uznała to za ciche przyzwolenie by sobie rozporządzać jego ciałem a musiała przyznać, że jest ono gibkie i silne nie mniej niż Oldrzycha. Wodziła opuszkami palców po krzywiznach i supłach mięśni by wreszcie wkłuć się ząbkami w dogodne miejsce w zagłębieniu obojczyka. Oczy przy tym wzniosła na twarz Sokola by dojrzeć malujące się na niej emocje a i zajrzała do głowy by wyłuskać z natłoku myśli prawdziwe intencje i zamiary względem niej samej. Trafiła na podobne spojrzenie we własnej twarzy utkwione badawczo, i ostatnią myśl, nie do końca trzeźwą, ale drążącą aż do trzewi jak grot spisy. Że niewiasta tu patrzy z obawą, czy go zadowala, a on jak ten chochoł ostatni słomiany. Że nie powinien jej pozwolić, póki jeszcze mógł.
Teraz ani nie chciał, ani nie mógł. Im dłużej patrzy, tym się bardziej mota w pajęczej siatce żył na bladej, porcelanowej skórze Anny. Wgryza się w kruchy nadgarstek, a pod Anną uginają się nogi. Miażdży ją i porywa czerwony maelstorm, wir własnej i ukradzionej przyjemności. Próbuje jeszcze szukać jakiejś konkretnej myśli w tej kipieli, ale nic tam nie ma. Cokolwiek było, zatonęło ze szczętem w toni pożądliwości i zaspokajania. I Annę przygłusza i zatyka, a gdy wróciła jej świadomość, leżała na drewnianej podłodze, Sokol zwinięty jak kot spoczywał obok i gładził ją po skroni jednym palcem.
Myślał o tym, że całe długie życie i nieżycie nie widział istoty tak doskonałej.
I że pewnie szuka w nim tego, co straciła wraz z gangrelskim małżonkiem. Powinien jej powiedzieć, że lepiej, by szukała gdzie indziej. Tyle że teraz wyglądała tak wdzięcznie i ufnie.
Powie jej na pewno, ale powie jej jutro.
Anna przez chwilę jest szczęśliwa. Nie myśli o Oldrzychu ani powinnościach, bedzie myślała później ale narazie przytula się do Sokołowej piersi, splata palce z jego palcami.
-Miałeś mi rzec jak to się stało - dotyka miejsca pomiędzy żebrami gdzie do niedawna tkwił grot. - Jesteś szeryfem. Nikt nie ma prawa podnosić ręki na szeryfa w jego własnej domenie.
- Nic godnego uwagi - przesunął jej rękę z żeber na okolice serca. - Hajducy siedmiogrodzcy zaatakowali obstawę paszy Hamzy. Bitka jak bitka, poszło o byle co, rozdzieliłem bydło, jeden z diablich sług dźgnął mnie spisą. Ale konsekwencje będą grube. Turek ma berat od samego sułtana, psia jego sułtańska mać. A hajducy nie pisną bez pozwolenia hospodara.
-Czyli można z tego mniemać, że Botsky i Hamza są w opozycji? - Anna wsparła się na łokciu i przyglądała zielonym oczom. - I kim jest Turek? Plotki słyszałam, że to Assamita.
- Można. Można i mniemać, że Diabeł czuje się nadzwyczaj pewnie, prawie jak u siebie - skrzywił się. - A jeśli pasza jest Assamitą, to morduje znienacka, ładując się na łyżkę katapulty i pozwalając wystrzelić na szeregi wroga. Inaczej nie porusza się dość szybko, by dopaść choćby dziecko. Widziałaś kiedyś wieloryba?
-Jeno na kartach ksiąg. Nie podróżowałam zbyt wiele. Rozumiem, że gabaryty ma podobne waleniowi?
- I wdzięk i bezradność takowego, wywalonego na brzeg. Ma ze sobą jeszcze jednego wampierza… agę jakiegoś tam. Nie dosłyszałem dobrze. Ten może i Assamita.
-Kto prócz Turka i hospodara jeszcze mocno znaczący z przejezdnych? Zdaje mi się, że się na ten bal połowa kainickiej Europy zjeżdża. I nie wiem tylko po co ja tu. Pokłon księżnej mogłabym złożyć i bez świadków. - Anna słucha ale jednocześnie czyta Sokola myśli aby wiedzieć co przed nią ukrywa, bo sądzi że coś na pewno.
- Mamy familię Skrzyńskich - skrzywił się, tak zewnętrznie, jak i w duchu. - Sąsiednie Pradze domeny pozostają pod władzą Gangreli, a sama wiesz, jacy są… nie spodziewam się ich, choć zaproszenia dostali - pogładził leniwie jej dłoń i przysunął bliżej oczu, by obejrzeć paznokcie i palce. - Mamy jeszcze jednego sąsiada, książątko patrycjuszowskie. Gerhard Czarny. Przyjechał, ale czy on znaczny? Prędzej by chciał niż jest w istocie - w rozbawieniu szeryfa nie było nic z pogardy czy wrogości. Niebawem powinna dojechać Kasjopea z Lasombra, utknęła za Pragą u jakiegoś znajomka z klanu, co klasztor prowadzi. Ona jest znaczna… na dworze królewskim. - aura zdradzała niepokój, być może płynący z niewiedzy. - Jakby nie patrzeć, głowy dwóch z praskich zborów tremerskich to usytuowane persony, tak w klanie, jak i szerzej patrząc - . Tu już niechęć i gniew jawne były i ewidentne. - Jest i rycerz Somogy. On może i nie wygląda, ale co drugi wysoko postawiony Patrycjusz w Europie ucha przychyla, gdy zaczyna mówić. Ot, skromna i unikająca zbytku i poklasku natura. - Anna odniosła wrażenie, że to w ustach szeryfa był komplement.
Anna przekręciła się na brzuch, dłonie ułożyła na piersi szeryfa i przygryzła wargę nie wiedząc czy rzec wprost.
-Mówią, że hospodar kolekcjonuje niewiasty. Jego markiz… poświęca mi nadmiar uwagi. Niektórzy mówią, że gdyby mnie chciał wziąć, jak tą nieszczęśniczkę co w wieży tkwi, to księżna mi kokardę pod szyją wywiąże… a ty przez plecy przerzucisz i zaniesiesz do jego karocy.
Stężał cały jak żona Lota w słup soli obrócona i zamilkł na długo, wargi gryząc.
-Czyli to prawda - wyszeptała i przeturlała się na plecy na podłogę obok, tak by ich ciała już się nie stykały. - Po to tu jestem, tak? Drahomira chce mu mnie dać w bonusie? Czy mam mu tylko uprzyjemnić wizytę jak ustrojony kokardkami salonowy piesek?
Wyciągał do niej ręce, ale wstrzymał się w pół ruchu. Podniósł się wolno, by drzwi otworzyć i rzucić strażnikowi, by nikogo nie puszczał. Rygiel zasunął i wrócił. Przez chwilę chyba chciał przysiąść obok Anny, ale ostatecznie zapadł się w krzesło za biurkiem i martwo wpatrzył w ścianę.
Anna również przeniosła się na krzesło. Raz po raz zerkała w okno a tak naprawdę to w głowę szeryfa.
-Pozwolisz na to? Nawet teraz? - Nie było w jej głosie pretensji, raczej smutek przyprószony rozczarowaniem. Bo i miała Sokola od początku za męża szlachetnego a ostatnie słowa tym wyobrażeniom zaprzeczały.
-Cyriak mi radzi bym znalazła protektora. Mam się przymilać do wieloryba?
Nawet na nią nie spojrzał. Zamrugał tylko intensywnie.
- Jutro godzinę po zmroku - zaczął oficjalnym, sztywnym tonem, jaki pamiętała z pierwszego spotkania - w ogrodzie zimowym spotkasz się z księżną. Nie spóźnij się.
Zamilkł i już się zastanawiała, czy to aby nie koniec przekazu, kiedy znów się odezwał.
- Jak dobrze kłamiesz?
-To zależy czy ona potrafi czytać w myślach. Umie?
- Nie. Nie ma też nikogo, kto potrafi.
Ponura satysfakcja przemknęła przez myśli szeryfa jak cień obłoku. Nagle uboga reprezentacja Rzemieślników w Pradze zaczęła być zastanawiająca. Czy przypadkiem jedyny nie był dotknięty kalectwem i całkowicie uzależniony od Sokola? Czyżby szeryf sam zadbał o brak takich osób?
-W takim razie podołam. Jaki masz plan?
Sięgnął do biurka po okutą żelazem skrzynkę. Szczęk mechanizmu i obracanie się zębatych kółeczek obwieściły, że do środka nie tak łatwo się dostać. Sokol wygrzebał z środka pergamin, obejrzał dokładnie pieczęć, a potem wczytał się w treść, głęboko i kilkukrotnie.
- Namaszczę cię na posła i przedstawiciela primogena Zelotów z Wiednia.
-Ale kto w to uwierzy? - Anna miała wątpliwości czy plan Sokola nie trącił desperacją. - Sporo osób mnie tu zna i będzie wiedzieć, że to bujdy.
- To - podniósł pergamin - albo turecki pasza, Kasjopea albo Bożywoj Skrzyński. Ten cały jego związek z tą Rzemieślniczką to blaga i to też wszyscy wiedzą.
Spojrzał na nią wreszcie.
- Jeśli księżna wyda bezpośredni rozkaz, nie będę mógł się sprzeciwić - wypluł przez zaciśnięte zęby, a w aurze Anna zobaczyła coś dziwnego. Na tyle rzadko u wampirów widywanego, że się musiała zastanowić, co to. A to był wstyd.
Anna kurczowo wpiła palce w czarny atlas sukni.
-Rozumiem. - Sokol nie musiał czytać aur by dojrzeć na twarzy Anny zawód. Nie sadziła, że szeryf będzie w stanie uratować ją przed Botskym, ale zakładała, że się chociaż sprzeciwi takiemu bezprawiu. Żywiła też cień nadziei, że Sokol wystarczy za protektora, na którego namawiał ją Cyriak. Mimo to nie potrafiła czuć względem niego gniewu.
Z szelestem halek podniosła się z miejsca.
-Dziękuję za rady. Pismo w Wiednia jest szyte zbyt grubymi nićmi.
Ruszyła do drzwi. Dłoń zamarła na klamce.
-A gdyby Gangrel się pojawił? Wystarczy by postawił się księżnej i diabłu?
- Jeśli to by była Cudka… albo stary Anzelm… myślę, że tak - skinął głową po chwili wahania.
-Daleko stad jest ich domena?
- Anzelm teoretycznie bliżej. Ale on jak niedźwiedź, po domenie wędruje, kto wie, gdzie jest i co robi. Cudka opuszcza swój kasztel tylko gdy wadzić się z kim jedzie. W jedną noc dojedzie, jak konia szczędzić nie będzie.
Zamilkł na chwilę, po czym dodał jakby z oporem.
- Nie miłuje ona Drahomiry.
-A pasza, po co do Frydlantu zajechał? Jakie go tu sprowadziły interesy? - Anna analizowała wszystkie opcje.
- Objeżdża co większe domeny, próbując nawiązać współpracę handlową. Może to i dostojnik, ale nade wszystko kupiec. A zapewne i szpieg. Jedno z drugim nader często pod rękę chadza.
-Dlaczego po prostu nie wyjedziesz? Nie zawrę ci bramy. Nie będę zatrzymywał.
-Nie mogę - odparła a widać było, żeby i chętnie uciekła. - Muszę tu zrobić coś. Spłacić dług.
Powinna juz wyjsć ale coś trzymało jąve miejscu.
-Moze lepiej w komitywę czasową wejść z Turkiem? Wyjedzie i bedzie po sprawie. Lasombra bedzie zadała przysług a ja sie zadłużać juz dalej nie moge. - Skrzynskiego w rozważaniach pominęła. Bo i sam Bozywoj rzekł, że mógłby i ja może wyciągnąć z więzienia diabła ale po cichu i nie od razu. Deklarować wprost sie nie chciał a i pewnie gryfitka by mu nie zezwoliła.
Wykrzywił usta.
- Oczekujesz ode mnie porady, w czyje ramiona wskoczyć? Wybrałabym węgierskiego rycerza, którego pomijasz skrzętnie. To szlachetny mąż.
-I ma swoją misję. Dla niej poświęci wszystko, mnie również jeśli taka będzie cena. - Anna nacisnęła na klamkę. - I nie mam ochoty spoufalać się z żadnym z nich. Nie musiałabym gdybyś… - ugryzła się w wargę. - Pewnie zresztą, nie będę. Nie lubię się uginać przed narzuconymi mi koniecznościami.
Odwróciła się, bo huknęło lecące na ziemię krzesło. Sokol podniósł się zza biurka, a taką minę miał, jakby go spoliczkowała.
- Dopóki nie padnie rozkaz, zrobię, co mogę - wycedził.
-Nie wywieram na tobie presji. Wiem jakie masz stanowisko, kogoś pod sobą a kogo nad sobą. Ciężko pracowałeś na to wszystko, kim bym była gdybym żądała byś to poddał dla przelotnej znajomości. - Anna, w przeciwieństwie do Sokola nie poddawała się emocjom. Wydawała się prawdę mówiąc dość pogodzona z losem. Zrobi co będzie trzeba. Bez walki się nie podda, to pewne.
- Co ty bredzisz? - wypluł w pierwszej reakcji, zanim się ogarnął. Oczy przymknął i po chwili krzesło postawił z powrotem. - Siadaj. Nie będę się drzeć - rozkazał.
Anna nie bardzo wiedziała co jest do dodania ale uchylone już drzwi z powrotem zamknęła i usiadła posłusznie we wskazanym miejscu.
- Nie jestem panem własnej woli - oznajmił szeptem, acz prosto z mostu, ledwie przysiadła. - Jeśli Drahomira każe, ja słucham. Nie dlatego, że jest księżną. Dlatego, że jest moją panią. Zapewne winienem o tym powiedzieć i moja wina, że tego nie zrobiłem. To… między nami… słodkie było i przyniosło mi pocieszenie, ale zaszło za daleko. Z twojej strony. Czemu zapewne winienem zapobiec, i to także jest moją winą. Cokolwiek teraz czujesz, i jak kuriozalnie nie próbujesz mnie usprawiedliwiać, przestań. Jeśli nie potrafisz tego skończyć, ja to zrobię.
-Jesteś z nią związany krwią? - Annie drgnęła powieka, zadrżały usta ale zaraz twarz wygładziła się na kształt porcelanowej maski. - Nie musisz kończyć czegoś, czego nie było. To nic. I nic mi nie jesteś winien.
Zdaje się, że nie uwierzył. Trawił jej cztery zdania znacznie dłużej, niż Annie zajęło ich wypowiedzenie.
- Dobrze. Teraz wyjdź. - Odchylił się w tył na krześle i ręce schował pod biurko.
Anna pokręciła głową jakby mu odmawiała. Wszystko dzielnie znosiła i nawet starała się nie chować urazy ale ostatnie jego słowa przelały czarę goryczy. Znów ją ktoś odprawiał jak tanią… Zacisnęła dłonie w piąstki jak dziecko, które nijak nie może zaradzić na los, który zgotowali mu dorośli.
Wychodząc złapała porcelanową figurkę i roztrzaskała ją o ścianę ponad głową Sokola.
-Zmieniłam zdanie - orzekła z głową wyniosłe podniesioną, eteryczna i niedostępna jakby to co było tylko mu się przyśniło a nigdy jej nie trzymał w ramionach. - Mam żal.
Drzwiami też trzasnęła.
 
Asenat jest offline