Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2018, 19:03   #1
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] Zamek z Popiołu - rekrutacja dodatkowa

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=OShpmuV13uQ[/MEDIA]

Po burzy ponoć zawsze wychodziło słońce - tak przynajmniej lubili gadać starzy ludzie. Miało to dwuznaczny wydźwięk i nie opisywało jedynie warunków pogodowych. Czy to w przyrodzie, czy w życiu, po najgorszej nawałnicy w końcu przychodził moment upragnionego spokoju, odpoczynku. Chwila ciszy, czas na złapanie oddechu i zasłużony odpoczynek. Zebranie się do kupy, lizanie ran i planowanie kolejnych posunięć, czy to w walce, czy w podróży. Wraz z końcem kłopotów pojawiała się nadzieja - niezwykle żywotne i niedające się spacyfikować bydle, nakazujące przeć do przodu bez względu na niepowodzenia oraz przeszkody. Nadzieja na nowe życie, polepszenie warunków albo zarobek, dzięki któremu dało się zorganizować dwa pierwsze punkty. Los ponoć, na podobieństwo monety, zawsze się odwracał, dzięki czemu szło jakoś przeć do przodu i zachować oddech. Nic nie było wieczne, nawet pech. Albo burza. Jeśli wierzyło się wystarczająco mocno, dało się zmienić świat, choćby ten najbliższy. Wiara ponoć czyniła cuda - to też gadali starzy ludzie.
Starzy ludzie czasem za dużo gadali...

3 kwiecień 2040r.; Salisbury; bar “Czarna Czapla”; wczesny ranek


Wnętrze knajpy nie przedstawiało się jakoś wyjątkowo - ot kolejna, zakurzona nora jakich wiele dało się znaleźć w Zasranych Stanach, choć kurzu było w niej niewiele. Stoliki i podłogę dokładnie wypucowano, w wazonie na kontuarze postawiono bukiet świeżych kwiatów, a z zaplecza dolatywało ciche pobrzękiwanie naczyń. Drugi bukiet stał na starym pianinie, wepchniętym w rogu między wielką ławę, a kominek. Płonął na nim wesoło ognień, rzucając rozedrgane refleksy na rząd stolików i tych paru gości, jacy z samego rana postanowili wyczołgać się z domów celem znalezienia czegoś na poranny rozruch. Warunki na zewnątrz nie zachęcały do wycieczek - co prawda szalejąca od dwóch dni burza wreszcie odeszła w niepamięć, pozostawiając po sobie kałuże wody i rozmoczone, pełne błota drogi, lecz zamiast długo wyczekiwanych słonecznych promieni, świt powitał ludzi gęstą niczym pajęczyna mgłą. Temperatura również nie rozpieszczała, co w połączeniu z wodną parą wiszącą w powietrzu nie sprzyjało długim wędrówkom bez widma rychłego przeziębienia. Lepszym rozwiązaniem wydawało sie znalezienie suchego, ciepłego schronienia i przeczekanie, aż wzejdzie słońce, bądź zrobi się odrobinę cieplej.
- Za stary jestem na taką gównianą aurę. Jak wnusia wreszcie się dorobi sprzedamy dom i wyjeżdżamy na Południe - siedzący przy barze staruch zakasłał potężnie. Wybałuszał przy tym pokryte bielmem oczy i ściskał mocniej gitarę, aby nie zsunęła mu się z kolan.
Ubrany w jasna, płócienna koszulę i tego samego koloru spodnie, wydawał się przyklejony do stołka, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Czas odcisnął na nim mało łaskawe piętno, przecinając skórę siecią głębokich bruzd. Zabrał też włosy z czubka głowy, fundując łysinę przez którą przypominała bardzo nieświeże jajko. Reszta czaszki tonęła w plątaninie stalowoszarych, bujnych kłaków, pod nosem zaś zagnieździła mu się okazała broda oraz pociągnięte bielą wąsiska.

- I gdzie pojedziecie Bobby? - zapytała kobieta za barem. W przeciwieństwie do większości okupujących salę osób miała ciemną skórę, plątaninę czarnych loków na głowie i wydatne usta, które teraz skrzywiła w wyrazie politowania.
- Źle ci tutaj? Nikt nie każe ci płacić za jedzenie, pijesz też na mój rachunek i nikt cię nie wywala jak zasypiasz przy kominku. Nawet swój koc tu masz i poduszkę - wskazała brodą na stojący przy ogniu bujany fotel, zaopatrzony w płachtę ciemnozielonego, wełnianego materiału, a także sporych rozmiarów pikowany kwadrat poduchy. - Poza tym jak byśmy sobie poradzili bez twoich piosenek i opowieści? - na koniec uderzyła w pogodniejszy ton.

- Ty mie już Free nie bierz pod włos. Ja swoje wiem… noż kurwa mać! - dziadyga prychnął, wyrzucając ramiona w górę przez co instrument prawie spadł mu z kolan. Złapał go nim upadł na ziemię i podjął temat - No o czym to ja? A! No tak! Ty mie nie bierz pod włos, za długo tu już siedzę. - marudził w najlepsze, kiwając się na stołku - Siedziałem tu jak wojna była, a i wcześniej też! Urodziłżem się tu, wyrósł i żył przez… no wnusia mówi że mam siedemdziesiąt lat, torta mi zrobiła w zeszłym tygodniu. Takiego urodzinowego. Z poziomkami - zamlaskał na samo wspomnienie - To całe siedemdziesiąt tu żem mieszkał. Już dość. Świata bym zobaczył, klimat zmienił. Znalazł jakąś miłą pannę i jeszcze się zabawił…

- A byłbyś w stanie?
- Free popatrzyła na niego, a niedowierzanie aż zbyt wyraźnie dało się odczytać z jej twarzy - W tym wieku?

- Ty się o mój wiek nie martwi, smarkulo!
- ślepiec obruszył się jakby go ktoś dźgnął rozpalonym żelazem w samo serce. Przyłożył łapę do tego miejsca - Niejedną jeszcze dam radę zbałamucić w krzakach! Gdybym cię za smarka nie przewijał i nie klepał po pupci to bym cię tam zaciągnął choćby zara!

- Tylko najpierw musiałbyś mnie złapać
- Murzynka zaśmiała się - A to kiepsko widzę!

- Ty wredna cholero!
- mężczyzna aż się zapluł - Tak dziadkowi wypominać niedołężność?! Nie tak żem cię wychowywał, niewdzięcznico!

- Ja?! Niewdzięcznica?!
- teraz dziewczyna się obruszyła, łapiąc się pod boki - A kto cię prowadza z chaty do baru codziennie i z tobą wytrzymuje cały dzień, dzień w dzień?! Na rękach mnie powinni nosić za cierpliwość!

- Taa, już widzę jak Aniołowie zstępują z Nieba i biorą cię żywcem do Pana za to chrzczenie piwa
- odpowiedź padła sarkastyczna, ślepiec wzruszył ramionami.

- Bzdury gadasz! Smak ci siadł na starość, było nie chlać tego syfu co go Patt pędzi w piwnicy! - Free wzięła ścierkę i ze złością zaczęła czyścić kontuar. Na koniec posłała siwuchowi jadowity wyszczerz - Oślepnąć od tego można.

-Oj Free. Zawsze widzisz wszystko tak czarno
- zarechotał, ale szybko zmienił temat - Co u Paris? Kiedy do nas wraca?

- Nie wiem
- barmanka wzruszyła ramionami i jakby posmutniała. Zawiesiła wzrok w polerowanej powierzchni i chwilę milczała - Rosaline mówi, że najgorsze już za nią i będzie lepiej.

- Ta kolorowa małpa…
- Bobby mruknął pod nosem, drapiąc się gryfem gitar po policzku - Nie ufam jej.

- Kolorowa małpa
- prychnięcie kobiety niosło ze sobą masę irytacji - Demencja nie zabrała ci z pamięci tego, że jestem czarna, no nie?

- Ale ty jesteś swoja! Pijawka własną krwią i na własnej piersi wyhodowana! Taka co piwo chrzci i obraża sędziwych staruszków!
- sękaty paluch wycelował prosto w bujną pierś koloru czekolady - I nie czarna, tylko ta no… Afroamerykanka! Montgomery’ego już nie ma, a on ostatni był z tych pojebów co latali w białych kapturach i polowali na ludzi jakby kurwa mało im było wrogów w okolicy. Dobrze tak chujowi - burknął z zacięciem - A jej nie ufam. To wiedźma i trucicielka. Łazi po bagnach i zbiera te chwasty, a potem truje nimi ludzi…

- Leczy, nie truje
- sprostowała Murzynka - Ciebie też leczyła jak zimą dorobiłeś się zapalenia płuc, pamiętasz?

- No musi jakoś tu z nami współpracować, nie?
- dziadek nie wyglądał na zmieszanego - Tak na krzywy ryj to byśmy ją dawno popędzili i do diabła z tym co by Oscar gadał. Za młody gówniarz z niego, jeszcze mleko pod nosem ma. Nie zna się… nie tak jak Emil. Jego nie uratowała.

- Jezu Bobby… znowu zaczynasz?
- padło kwaśne pytanie - Emila dopadł bagiennik, cud że doczołgał się do miasta. Rose zrobiła co mogła, ale jego życie było już w rękach Pana. Próbowała, kupiła mu dwa dni… o dwa więcej niż miał. Może dla ciebie Oscar jest młody, ale tutaj nie ma już nikogo kto dorównałby ci wiekiem. Wszyscy jesteśmy przy tobie smarkaczami, a on dobrze sobie radzi. To dobry człowiek, uczciwy - uśmiechnęła się lekko - To on usadził Montgomery’ego kiedy chciał podpalić dom plugawego czarnucha, pamiętasz? Dba o porządek, jest sprawiedliwy. Czego chcieć więcej od szeryfa?

- Ten Oscar to wasz szeryf?
- nagle padło pytanie, wcinając się w dialog. Obie głowy obróciły się w tamtym kierunku i choć staruszek nie mógł zobaczyć, to Free widziała dokładnie kto je zadał. W lokalu prócz nich była tylko dwójka gości - krótko ścięty brunet w ciemnobrązowym płaszczu i jego towarzyszka. Okupowali miejsce przy oknie, pochylając się nad talerzami z jajecznicą. Facet cały czas palił, odpalając fajka od fajka, zaś kiepy posyłał do starej puszki robiącej tu za popielniczkę.
Od jakiegoś czasu przysłuchiwał się rozmowie, obserwując mówiących kątem oka. Wciął się dopiero teraz, gdy jego talerz zalśnił czystością.
- Oscar… “jaki”? Gdzie go znaleźć? - widząc że ma uwagę barmanki pociągnął pytania dalej.

- Oscar Scov, nasz szeryf - Murzynka uśmiechnęła się profesjonalnym uśmiechem kogoś kto całe życie stoi za barem i nagania klientów - Macie do niego jakąś sprawę, szukacie roboty? Mogę kogoś do niego posłać, a wy tu zaczekacie… - omiotła obcą sylwetkę spojrzeniem, ale płaszcz i stolik nie pozwalały zorientować się czy gość ma broń i jaką.

- Scov? Dziwne nazwisko - mruknął, zaciągając się porządnie dymem. Wstrzymał go w płucach i wypuściwszy pod sufit, kontynuował - Sprawę tak, ale nie szukamy roboty. Bez obaw, nie przyjechaliśmy tu szukać dymu, chcemy pogadać. Spytać się o coś. Gdzie go znajdziemy? - powtórzył.

- Przy rynku jest komisariat, ten niski budynek z niebieskimi drzwiami - starszy mężczyzna zaskrzeczał, pokazując ręką kierunek mniej więcej na zachód. I przez ściany - Dobrze że nie szukacie dymu, nie lubimy tu takich co szukają. My spokojni ludzie i cenimy spokój. Bagna duże, wielu tam już leży takich co myśleli że mogą przyjechać i burdy wszczynać. Albo palić ludziom domy - stuknął sękatymi paluchami w kontuar.

- Szukamy kogoś kto wie jak przejść przez bagna - tym razem odezwała się ta kobieta. Jasne włosy pojedynczymi pasmami wychodził jej spod skórzanej czapki technika, zwieńczonej skomplikowanie wyglądającymi goglami. Trzymała przy nogach stary parciany i wypchany ponad normę, parciany plecak.
Drobna i niska, przy towarzyszu robiła mizerne wrażenie. Gdyby wstała pewnie sięgałaby mu gdzieś do ramienia. Głos też miała wysoki, dziecięcy prawie. Z zacięciem pałaszowała śniadanie, spoglądając na bar z przyjazna miną - Kto lepiej zna mieszkających tu ludzi i to co potrafią, niż szeryf? Poza tym nie chcemy właśnie wchodzić do waszego domu bez zapowiedzi i zaglądać po okolicy tak bez słowa wyjaśnienia. Trochę tu pewnie posiedzimy, jeszcze nie raz się zobaczymy przy piwie i śniadaniu - zazezowała wymownie na cynową miskę.

- Na bagna? - ślepiec się ożywił - A czego kochanie chcesz tam szukać? Toć to niebezpieczne miejsce, zwłaszcza teraz na wiosnę. Zwierzyna głodna po zimie, wody pełno i nie wiadomo jak chodzić żeby nie wpaść po pas w ruchome błota. Bagienników pełno i krzykaczy, o komarach jak moje przedramię nie wspominając... Jak ci na imię?

- Wiera -
blondynka uniosła lewy kącik ust ku górze - A panu?

- Jaki tam pan, obok pana to ja w życiu nie stał
- machnął zbywająco ręką, jakby temat nie był wart dyskusji. - Mów mi dziadek Bobby. Największy bluesman po tej stronie Rzeki. - przedstawił się skromnie, wymownie gładząc gitarę. Następnie pokazał Murzynkę - A to moja druga wnusia Freedom.

- Free wystarczy
- barmanka uśmiechnęła się i puściła gościom oko.

- No! Jeszcze ładniej, nie? Moja pierwsza wnusia też taka miła i kochana, sami zobaczycie. Niedługo tu przyjdzie, ale teraz… no teraz posłuchajcie dobrej rady Ślepego Bobby’ego Jima Stewarta. - dziadek tokował dalej - Czegokolwiek szukacie darujcie sobie, szkoda zdrowia i życia. Są bezpieczniejsze metody zarobku. Szkoda by było takiej miłej, młodej dziewczyny na obiad dla aligatora.

- Jesteśmy przygotowani
- Wierze nie udało się zachować powagi. Parsknęła cicho, ale szybko się uspokoiła - Dlatego potrzebujemy rady szeryfa. Mamy gamble, jakoś się dogadamy. Przywieźliśmy ze sobą trochę szpeju na handel. Pestki, leki i inne graty.

- Oj słoneczko, słoneczko -
Bobby pokręcił ponuro głową - Już ja wiem po coście tu przyjechali. Nie wy pierwsi i nie ostatni biegniecie za cieniem i legendą.

- Legendą?
- blondynka podrzuciła uprzejmie.

- To nie legenda - wtrącił się palacz - Widzieliśmy archiwa, mamy mapę. Znajdziemy ten dom i kto wie? Może zostawimy wam za pomoc to, czego sami nie damy rady zabrać?

- Ocipiałżeś, piękny kawalerze? -
staruch prychnął z pogardą, wodząc ślepymi oczami po miejscu skąd dobiegał głos obcego. Uśmiechał się przy tym z wyższością, pokazując światu prawie bezzębne dziąsła, w których na górze, niczym ostatnia sztacheta w płocie, tkwił żółty kieł równie prosty co droga do Nowego Jorku. Odkaszlnął, charknął od serca i splunąwszy packą gęstej flegmy na podłogę.

Widząc to barmanka aż sapnęła. Oczy się jej zwięzły, zęby zgrzytnęły, zaś szmata do tej pory sukcesywnie przecierająca kontuar, wylądowała na nim z głośnym, ostrzegawczym trzaskiem.
- Bobby do jasnej cholery! - kobieta zajazgotała, biorąc się pod boki - Ile razy ci powtarzałam ze nie jesteś w swojej norze?! Zachowuj się, nie będę po tobie sprzątać ty stary capie!

- Już się tak nie denerwuj słodziutka.
- dziadek z gitarą wzruszył ramionami, a sękate paluchy zastukały o pudło gitary - Złość piękności szkodzi, a z tego co pamiętam nie miałaś pięć lat temu debetu na to… no ale to było pięć lat temu - westchnął rozmarzony, odwracając głowę w stronę baru - Pamiętam jak dziś. Była wiosna, ptaszki wesoło ćwierkały a ty wracałaś znad jeziora cała przemoczona. Biegłaś drogą, z wiatrem we włosach i plecakiem na ramieniu. W tej kraciastej koszuli i krótkich szortach. Cycuszki ci podskakiwały w rytm kroków aż się nie dało odwrócić wzroku… dla takich widoków warto nie być ślepym…

- Przestań siwy zbereźniku
- parsknięcie zza baru przerwało owe wspomnienia, choć próżno w nim było szukać dawnej złości. Zastąpiło ją rozbawienie, do którego dołączył stukot stawianego na deskach szkła - Pan się o coś pytał. Skoro już tu jesteś i masz to pudło możesz mu opowiedzieć.

- No mógłbym
- Ślepy Bobby Jim Stewart westchnął ciężko, melancholijne wręcz i rozkasłał się z premedytacją, zanosząc się suchym klekotem aż zęby bolały. Przytknął pięść do ust tym razem darując sobie spluwanie na cokolwiek.
- Ale stary jestem, gardło już nie te - powiedział gdy atak minął - Tak na sucho ciężko mówić. Głos szybko tracę, gardło już nie te żeby cała noc zabawiać okolice opowieściami i balladami. Może jakbyście zajechali tak z dziesięć lat temu… ale teraz? Teraz cinszko tak z marszu brać się za gadki. Starośc nie radość, a co roku tylko gorzej i gorzej - podzielił się bolączką na temat życia, a w zamglonych oczach pojawiło się rozbawienie.

Widząc to mężczyzna pod ścianą zacisnął pięści i sapnął przez nos dajac w ten sposób upust rozsadzającej go złości. Zrobił ruch jakby chciał wstać, zapewne po to aby pieprznąć dziadygę po łbie, ale jego towarzyszka złapała go za ramię i osadziła na miejscu.
- Daj spokój Kolya - mruknęła uspokajająco, uśmiechając się delikatnie. Machnęła ręką na barmankę, potem na dziadka i uniosła jeden palec. Murzynka pokiwała głową, zabierając się za nalewanie czegoś do poszczerbionej szklanicy. - To tylko jedno piwo. Chłopaki i tak zajmują się rozpakowywaniem, a Cross szuka łapiducha. - poklepała go po dłoni - Jeszcze mamy czas.

- Jak się człowiek spieszy to się Diaboł cieszy
- Stewart w najlepsze przyssał się do kufla i z zauważalną lubością pociągnął spory łyk zimnego piwa, mrucząc przy tym jak bardzo wyliniały kocur, przez co młodszy mężczyzna zazgrzytał zębami.
- Na czym to ja… - beknął, ocierając wąsiska z piany.

- Dom na bagnach - drobna technik wstała i podeszła pod bar, siadając na stołku obok - Masz dla nas opowieść dziadku Bobby. Będziemy bardzo wdzięczni, jeśli się nią z nami podzielisz.

- A tak! Dom Widm!
- staruszek się wyprostował i uderzył znienacka o struny, a w pomieszczeniu rozeszły się pierwsze dźwięki powolnej melodii - Słuchajcie więc, bo to opowieść jakiej nie słyszy się na co dzień - drugą ręką po omacku chwycił gryf, zaciskając palce na odpowiednim chwycie. Znowu szarpnął struny.

- Dom Widm? - blondynka przechyliła się do Murzynki i szepnęła niepewnie.

- Ciii - ta przysiadła na blacie i oparłszy op niego ramię, założyła nogę na nogę.

Staruch w tym czasie nabrał powietrza, poprawił się na krzesełku.
- Z dawien dawna wśród błota i mgły, w wielkim domu z żółtej cegły mieszkały trzy siostry. Piękne były jak z obrazka i dobre, każda jedna miała magię w dłoniach i światło w sercu. Zawarto z nimi umowę: chciały spokoju w zamian za opiekę nad nami. Zebrała się rada, rozejm zawarto. Chodziły więc wśród nas, a gdzie przystanęły, tam choroby i smutek nie znikały bez śladu. - nie przerywając gry zaczął opowiadać. - Mówiono na nie dobre wróżki, czarodziejki i anioły. Nigdy na nikogo nie podniosły ręki, a poproszone o pomoc jej nie odmawiały, nie żądając zapłaty. Uczyły dzieci, opiekowały się starszymi i jeśli na kimś z miasteczka położył się cień Kostuchy, wystarczyło zapalić racę. Wtedy przybywały na koniach o grzywach białych niczym mleko. Czasem zabrały kogoś chorego do siebie, a potem odprowadzały w pełni sił. Szczęśliwcy ci opowiadali o pięknym ogrodzie dookoła dworu, elektrycznym świetle i cudach od których bielało oko… tak to się zaczęło - uderzył mocniej struny, szarpiąc nimi aż zatrzeszczały - Plotka jest potężna, złość i zawiść łatwo zasiać w ludzkich duszach. Na skrzydłach szeptu wieści rozeszły się dalej, złe oczy spojrzały na Salisbury. Pewnej jesieni przyjechały, drąc darnie oponami jeepów, kalecząc trawę ciężkimi butami. Bestie w mundurach, z czarnym ołowiem w rękach. Chciwe, zawistne. Głodne ponad wszelkie wyobrażenie. Wjechały do lasu, przebyły bagna, lecz nie mogły odnaleźć domu. Zmieniły się więc w podstępne węże, odpaliły nocą racę czekając aż któraś przyjedzie. Bo zawsze przyjeżdżały - pokręcił głową i grał dalej - Padło na najstarszą, tę najbardziej miłosierną. Pojawiła się wraz ze światłem księżyca, gnając na koniu poprzez wrzosy. Nie zdążyła przejechać krzyżówek gdy opadli ją niczym stado wron, otaczając i osaczając. Ściągnęli z konia, chcieli pojmać. Zakuć w kajdany i wycisnąć co wiedziała, lecz ona nie chciała się podzielić wiedzą. Szkarłat splamił biel, błoto przylgnęło do jasnej skóry. - zrobił przerwę w słowach, choć melodia nadal trwała - Walczyła, a my nie mogliśmy jej pomóc. Było nas za mało, Bestie nas przewyższały. Noc poniosła ze sobą płacz i krzyki, dzikie wycie torturowanego anioła. Za dobroć odpłacono jej nienawiścią. Złamano wolę, dopiero nad ranem. Wraz ze słowami wyciśnięto z niej życie, ale to nieważne, nie? Życie nic nie znaczy, gdy ma się informacje. Z nimi można już robić plan. Wiedzieli gdzie iść, czego więcej potrzebowali? Plany jednak lubią brać w łeb. - pokiwał sędziwą głową - Wrócili następnego dnia pod wieczór, gdy słońce kładło się ognistą łuną na nieboskłonie. Dwóch z trzydziestu, charcząc krwawą pianą i dygocząc. Po mundurach zostały im nadpalone szmaty, skóra sparszywiała pokrywając się bąblami oparzeń. Krzyczeli w panice i potykali się o własne nogi, brocząc juchą ze wszystkich otworów. Wrzeszczeli o szarańczy, nieśli w sobie zarazę. Nie doszli do miasta, zostali w pół drogi, tam gdzie rozstaje. Gdzie katowali ofiarę - w głosie starucha pojawiła się mściwa satysfakcja - Ciała oblano benzyną, resztki zakopano i przesypano wapnem. Nocą wypuszczono racę… - westchnął ciężko, z goryczą - Lecz tym razem żadna z sióstr się nie pojawiła. Ani wtedy, ani następnym razem. Najstarszą pochowaliśmy więc na naszym cmentarzu, stawiając pomnik ozdobiony bluszczem i białymi różami. To zdarzyło się lata temu, przez ten czas jeszcze wielu próbowało przejść bagna… a dziś? - po dramatycznej pauzie gitara zamilkła - Dwie stare wiedźmy mieszkają wśród bagien, a każda z nich szpetniejsza od drugiej. Wśród błota i mgły mają swe leże, w starym zamku zbudowanym na popiele. Chronią go moczary i trująca mgła, w której gubią się najlepsi zwiadowcy. Chronią bestie o paszczach pełnych jadowitych kłów. Chroni sama natura i chroni magia. Nocą słychać wycia tych, co zbłądzili w nadziei na łatwy łup. Wśród białych tumanów tańczą widma, a dwie siostry czają się w mroku, gotowe porwać nieroztropnych. One wciąż pamiętają o umowie, dostały tę ziemię w posiadanie. To ich własność i bronią jej, a my… - po omacku sięgnął po piwo - My również pamiętamy.

W sali zapanowała cisza, przerywana cichym trzaskiem ognia w kominku i ujadaniem psa gdzieś poza murami knajpy. Zebrani wewnątrz ludzie poaptrzyli po sobie z niepewnymi minami.

- To jakaś bujda - Kolya pokręcił głową, odpalając kolejnego papierosa - Nie ma żadnej magii, ani klątw. Jest stary budynek rządowy i tyle.

- A co ty piękny kawalerze możesz wiedzieć? - dziadek zarechotał - Młodyś jeszcze, masz parę papierków w garści i już myślisz, żeś wszystkie rozumy pozjadał, ale to my tu mieszkamy. My przez te lata zdążyliśmy się napatrzeć co wyłazi z bagien. Może to promieniowanie, a może co innego. Zaczęło się właśnie tamtej jesieni. Natura oszalała odkąd Christine Russell zamordowano nam na opłotkach.

- A jeśli one już nie żyją?
- wtrąciła się blondynka - Ciężko tu się żyje, zwłaszcza przy tych wszystkich przeciwnościach o jakich wspominałeś. Skąd macie pewność, że te siostry nie umarły gdzieś w tym domu? Rożnie bywa, leki kiedyś się kończą, tak samo zapasy. Nic nie trwa wiecznie.

- Żyją, przynajmniej jedna -
do rozmowy wtrąciła się Free. Zabrała opróżniony kufel dziadkowi i zaczęła go uzupełniać - Parę miesięcy temu jeden z naszych tam doszedł. Stary świrus, mieszkał tu od pięciu lat. Znalazł ten dom, jakoś udało mu się przejść przez jezioro bo zamarzło. - wzdrygnęła się, przecierając twarz rękawem - Wrócił z odgryzioną ręką, cały pokiereszowany i pokryty bąblami. Z wypalonym okiem i bez ani jednej klepki. Bredził coś o dworze wśród popiołów i szarej wiedźmie, zakutanej w zgrzebną chustę. Miała ponoć na posyłki całe stada dzikich zwierząt. Widział ją w jednym z pomieszczeń… czyli przynajmniej jedna żyje - postawiła pełne naczynie na kontuarze - Przytargał ze sobą parę gambli, ale nie nacieszył się nimi. Zmarł w gorączce nim zdołał się z kimkolwiek podzielić czymś więcej poza jęczeniem i bredzeniem w malignie.

- Mówiłem to wtedy, powtarzałem za każdym razem, ale nikt nie słucha gadania starego człowieka…
- Bobby Jim namacał naczynie i ujął je w obie dłonie - To już nie są te bagna co kiedyś. Chcecie się po nich przejść potrzebujecie kogoś stąd. Kto wie dokąd można dojść.

- Luke?
- bardziej stwierdziła niż spytała barmanka, biorąc się za czyszczenie pozostałych kufli.

- Luke - potwierdził, upijając piwa. Gitara zaś wylądowała na blacie - No ale z nim to nie wiadomo gdzie się teraz szwenda… o ile go coś nie zeżarło - parsknął w pianę. Nie brzmiało to optymistycznie, kimkolwiek ów “Luke” był. - A teraz złociutka daj staremu dziadkowi coś do jedzenia. Została ci jeszcze ta jajecznica?




Witajcie

Poszukujemy od 1 do 4 graczy chętnych do wzięcia udziału w małej, bagnistej przygodzie. W sesji gra w tej chwili 3 graczy, z czego jeden ma bezterminowe L4 ze względu na sprawy reala. Przyda się tez zasilić szeregi świeżą krwią, bo każdy nowy gracz wnosi do projektu coś ciekawego. Sama akcja jest wciąż na początku, więc dołączenie kogoś nowego ma sens i nie powinno stwarzać wrażenia zagubienia - nie trzeba wiele nadrabiać, nie ma różnicy w poziomach i przyznanych pdkach.

Link do sesji

Link do komentarzy

Kim więc jesteś, skąd pochodzisz? Przyjechałeś z karawaną, masz tu coś do załatwienia?
Potrzebujesz gambli, każdy ich potrzebuje. I dożyć do następnego tygodnia.
Chodzą plotki o łatwej robocie. Ludzie plotkują o ukrytym pośród moczar, jezior i gruzu domu pełnym gambli pod sufit. Sęk w tym że nikt go nie znalazł... aż do teraz. Teraz przyjechał koleś z mapą i chce się tam dostać, ale... ma już swoją ekipę.
I tu zaczną się pierwsze schody, a co i jak zapraszam do sesji


Miejsce akcji:
Salisbury w Karolinie Północnej. Dużo zieleni, nizinny klimat, dość czysty teren.
[MEDIA]http://www.carolinasportsman.com/pics/p1235663479.jpg[/MEDIA]
Miasto wiadomo - cień dawnego siebie, 95% to ruiny, ale na obrzeżach działa cały kwartał i tam zaczniemy. Osadę otaczają gęste lasy i bagna. Dawne mapy można schować w buty. Miasteczko leży na szlaku handlowym. Uchowała się główna droga po której podróżują karawany 8 Mili.

Czas akcji:
Mamy rok 2040, od końca starego świata upłynęło ok. 20 lat. Biorąc to pod uwagę ok 25 latkowie mają jakieś słabe wspomnienia z "przedwojnia", ok 30-latkowie pamiętają już całkiem sporo. Dokładna data to 3 kwietnia 2040r. Ale nie jest to jakoś szczególnie istotne. Ważniejsza jest pora roku - nad ranem czy w nocy wciąż mogą zdarzyć się przymrozki, czasem nawet spaść śnieg ale ogólnie jest już po zimie. System dnia i nocy jest mniej więcej wyrównany. Często pada deszcz a ziemia nie mogąc wchłonąć nadmiaru wody zmienia się we wszędobylskie błocko. Wiatr na ogół jest dodawany w gratisie do tego zestawu.
Pojawiają się też poranne mgły, a pogoda potrafi sie załamać z godziny na godzinę.

Klimat:
Klasyka Neuroshimy. Stalowe piekło na północy, zielone na południu, demokracja ludowa w NY i feudalizm w Appallachach. No i z tym całym chrzęszczącym szkłem pod starymi butami, wrakami wzdłuż dróg, wypalonymi i pustostanami, ciszą przerywaną wiatrem i niepewnością przy zasypianiu przy ognisku na Pustkowiach.
Znajomości świata nie wymagam choć jest oczywiście pomocna. Sesja raczej będzie się toczyć w jakiejś tam ograniczonej scenerii. Głównie liczyć się będzie pomysłowość, zdrowy rozsądek i śmiałość. Do tego wystarczy złapać ogólnie klimat postapo a nie znać każdy podręcznik na wylot.

Tempo:
Wolne, bez spinania i napinania. Przyjęliśmy 3 tygodnie dla graczy i tydzień dla MG. Chyba, że uda się wyrobić szybciej, ale jak mówiłam - bez presji i poganiania.

Google doc:
Jest w użyciu, ale nikogo nie będziemy zmuszać aby brał w nim udział. Chyba, że nastąpią wspólne sceny, dialogi i akcje.

Kostkologia:
Operatorem kostek jest Zombianna - ona rzuca na wszystkie walki i testy u siebie przed monitorem, a w razie konieczności, gdy wciąga ja robota - ja przejmuję pałeczkę. Zwykle też ja odpisuję w docach odnośnie fabuły.

Mechanika:
Gramy na Ołowiu w wersji soft, z paroma modyfikacjami jak Suwak co 3 poziomy umiejętności, działający w walce.

Długość postów:
Nie ukrywamy, że lubimy literki. Nie ma jednak nakazów, aby były to tapety nie mieszczące się w jednej wiadomości. Nie ma też zakazu ich pisania. Minimalna objętość to “na avatar” i dobrze, gdyby zawierał informacje co postać ma zamiar robić, czyli deklaracje.



Tworzenie postaci:


Kroki:
1 - Pochodzenie - bez zmian.
2 - Profesja - bez zmian.
3 - Współczynniki - pula 68 pkt. Bazowo i sumarycznie ma być 68 pkt.
4 - Specjalizacje - bez zmian.
5 - Umiejętności - pula 100 pkt. Rozdaj jak chcesz (bez patrzenia na Specjalizacji). Można władować w coś tam więcej niż te pierwotne 5 pkt. No i przypominam, że Suwak jest co 3 i działa w walce.
6 - Sztuczki - można wziąć 3 za darmola o ile się spełnia wymagania.
7 - Choroby - bez zmian.
8 - Reputacja - bez zmian.
9 - Formularz - wymagam
10 - Sprzęt - 350 gambli.
11 - Znajomości - 100 gambli.

Blizny:
W podręcznikach Gladiatorze i Łowcy mutasów i maszynek jest takie coś jak Blizny. Uszkadzają nieco postać w zamian dają ok 30 - 40 g na sprzęt i ciut Reputacji. Jak ktoś chce może sobie wziąć je bez względu na obraną Profesję. Ale tylko jedną.

Sprzęt startowy:
po kilka ubrań, coś na niepogodę, coś do spania, rozpalania ognia, coś do żarcia i jego oporządzenia i jakiś pojemnik by to wszystko zapakować. Jest to przeciętny, używany sprzęt za garść gambli. Nie podlega wymianie na starcie na coś innego. Bez przegięć jak jakieś cuda-wianki za 100 gambli Normalny, przeciętny sprzęt. Pi x oko waży ok 15 kg jeśli ktoś by się upierać latać i z tym i z dokupionym sprzętem po miejscu akcji. Przeciętnie na masę wychodzi najczęściej po ok 20 - 30 kg w komplecie więc jest co dźwigać.
- Każda broń albo podobny sprzęt jest sprawna i załadowana, z kaburą, pasem itd.
- Przy tworzeniu postaci ceny ammo oznaczają cenę za 10 szt. Ale tylko na starcie.
- Przy tworzeniu postaci ceny leków oznaczają cenę za 10szt. Ale tylko na starcie.

Fabuła postaci:
Co do długości i formy zostawiam dowolność. Ale chciałybyśmy z niej dowiedzieć się jak postać uchowała się w miarę w jednym kawałku do tej pory, dlaczego jest w mieście/zmierza do niego. Resztę zostawiamy Wam.

Pierwszy quest:
Wymyślcie sobie sami razem z KP. Czego lub kogo szukacie albo czekacie w Salisbury. To nie powinni chyba odbiegać standardem od questów z innych gier. Kogoś się szuka? Dlaczego, po co? Ktoś Was szuka? To też dlaczego. Czekacie na kogoś? Macie tu umówione spotkanie? Jesteście o czasie, spóźnieni, za wcześnie? A może ktoś zawala termin a miał już być? Nie ma zegarków ani kalendarzy to i umówić się precyzyjnie ciężko. W każdym razie fajnie i by było przeczytać dlaczego BG szura się po okolicy. Mieszkacie tu?
Jeśli ktoś nie byłby pewny czy coś pasuje do sesji czy świata albo potrzebował jakiejś pomocy niech śmiało pyta. Zobaczymy co da się z tym zrobić.

-----

Termin rekrutacji:
karty można nadsyłać do 28 lutego do północy na pw moje lub Zombianny. Ogłoszenie wyników nastąpi 1 marca. Najlepiej w formie linku do google doca, żeby dało się gładko wprowadzać zmiany.

Jeśli macie pytania - pytajcie śmiało
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline