Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2018, 19:39   #2
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Drowka wolała aby uwaga napotkanych gnomów skupiła się bardziej na reszcie towarzyszy, niż na niej, bycie stale pilnowaną przez straż w Glimmerfell było dla niej wystarczającym utrapieniem, dlatego przykucnęła przy najeżonym, warczącym wilku i próbowała go uspokajać.

- Spokojnie mały… - gładziła łeb wilka, licząc na to, że ktoś z reszty wypowie się w imieniu całej grupy.

Rahnulf posłusznie przestał warczeć. Przytulił się do nogi Shillen. Szturchnął swą wielką wilczą głową żebra drowki. Rozejrzała się wokół. Stojący za nią magiczni rycerze bez zastanowienia skłonili się nisko przed Gordfastem.

Rashad był zdumiony pojawieniem się zaginionego dziedzica Ardina pośród szczurołaków, czyż nie mówiono że udał się on do miasta płaszczowców? Czy gnomi książę stał się jednym z owych budzących obrzydzenie likantropów?

Bardzo łatwo było wskazać svirfneblina, który padł ofiarą likantropii. Łyse głowy męskich przedstawicieli gnomów głębinowych w wyniku klątwy (czy choroby) zaczęło porastać szczeciniaste, ciemne futro. Te ze szczurołaków, którym zależało na dyskrecji, dokładnie goliły wszelkie nadmierne owłosienie albo starały się je ukryć jak Dalald i jego bracia. Gordfast również zadbał o to, aby uchodzić za "zdrowego" svirfneblina, choć sądząc po dumie, z jaką się wyrażał, inaczej musiał pojmować zdrowie niż nie-likantropy. Musiał też wspomagać się magią iluzyjną, która, z tego co wywnioskowaliście, była powszechnie używana jako upiększacz przez gnomów piastujących oficjalne stanowiska, gdyż gołym okiem nie widać było nawet ani jednej cebulki włosa.

Na razie jednak należało wywrzeć na Gordfaście, przyjmując że faktycznie to był on, odpowiednie wrażenie, szlachcic skłonił się więc, przywołując całą wpajaną mu od urodzenia galanterię.

- Cieszymy się niezmiernie widząc cię tu bezpiecznym czcigodny książę, radosna to wiadomość zarówno dla twego ojca jak i wszystkich jego wiernych poddanych, mieszkańców Glimmerfell. Jam jest Rashad z rodu Al-Maalthirów, mistyczny rycerz, w moich żyłach płynie krew starożytnych orichalianskich władców, smoków i Viridistańczyków. Moi towarzysze, których spotkałem podczas planarnych podróży, to niezrównana łowczyni i tropicielka Shillen, elfi mędrzec i czarodziej Katon, wielki skandycki wojownik Oscar oraz druid Anlaf, który wyrwał twego ojca, króla Ardina, z ponurego uścisku śmierci, gdy toczył go jad darakhuli - Rashad przedstawił kompanów.

- Jest też z nami Eol, smokorodny i były kapitan Thunderhold, obecnie w służbie króla Ardina, który powierzył mu i nam wszystkim misję ocalenia Glimmerfell, zadanie które w obliczu przeciwności i ciężkich strat wykonaliśmy, niszcząc powołaną przez plugawą magię ghuli tamę, wydobywając Błyszczące Miasto z wód Laetan i przeganiając stąd czarty.

Katon kiwnął jedynie głową z szacunkiem w stronę księcia, będąc przedstawiony przez Rashada. Wściekły był, ze odciągnięto go od badań nad księgami znalezionymi w pracowni Fuldinbramfasta a w zamian wciągnięto w “negocjacje” ze szczurołakami. Osobiście nie uważał obecności i działalności szczurołaków za problem, przynajmniej nie jakiś szczególnie groźny dla Glimmerfell. Elfowi było właściwie bez różnicy, czy Glimmerfell skończy jako kolonia szczurołaków, czy utrzyma swoją gnomią populację w całości, czy w części po jakichś bratobójczych walkach. Możliwości było kilka, i właściwie żadne z nich nie stanowiło zagrożenia dla miasta i choć niewątpliwie wszyscy powinni współpracować w imię wyższego dobra, niekiedy ofiary musiały być konieczne aby dokonał się postęp. Dobór naturalny. Z etycznego punktu widzenia zaś... w tak delikatnej kwestii dotyczącej równowagi natury, wolał polegać - na zdaniu Anlafa, który jako druid lepiej rozumiał owe zawiłości etyczne i moralne. Nie było też jego zadaniem zarządzać Glimmerfell, na co ostrzył sobie pazury smokowiec a redukowanie się do roli pionka w rozgrywce o królewski stolec sfirvnebli uważał za uwłaczające swojej godności jako badacza. Intrygujące Ylesh Nahei czekało...i czekać musiało.Czarodziej postanowił więc póki co trzymać język za zębami, uzbroił się w kamienną twarz i spokojnie obserwował rozwój wypadków, zamierzając wtrącić się, w przypadku kiedy krasomówstwo jego towarzyszy okazałoby się niewystarczające.

Drowka cofnęła się o krok, żeby nie potknąć się o wtulonego w jej nogi wilka, po czym tak jak Rashad lekko skłoniła się księciu. W myślach wyzywała sama siebie i zastanawiała się co ostatnie dziesięć lat z nią zrobiło, bo za czasów gdy Daghtir jeszcze żył nigdy nie skłoniłaby się gnomowi.

Ciężki pancerz, w który przyodziany był Eol, nie bardzo pozwalał na gięcie się w niskich pokłonach, więc rycerz ograniczył się tylko do salutu pięścią przyłożoną do serca. Ornamenty czarnej zbroi - wypolerowanej przez natręctwo smokowca tak, że można było się w niej nieomal przejrzeć - mówiły o jego przyjaźni z gnomami więcej, niż nawet najbardziej kwieciste tytuły, stąd Eol nie czuł potrzeby dodawać wiele do słów Rashada. Jednak rewelacje o tym, kto w rzeczywistości jest wodzem szczurzej hordy, wymagały odpowiedniego zaadresowania.

Eol, który nawet wśród swoich towarzyszy robił za olbrzyma, a w otoczeniu gnomów śmiało mógł służyć za wieżę oblężniczą, postąpił krok naprzód, zrównując się z perorującym Rashadem... i niespodziewanie przyklęknął na jedno kolano przed dziedzicem.

- Król Ardin (oby żył wiecznie) wysłał nas tu, byśmy pomogli odzyskać dziedzictwo jego udręczonego plemienia. - powiedział dobitnie - Czasy są ciężkie, a w takich sytuacjach lud potrzebuje tym bardziej kogoś, kto poprowadzi go ku jedności i lepszemu jutru. Odzyskaliśmy Glimmerfell. Twoi poddani czekają na ciebie, książę, a twoja krew wymaga objęcia tej odpowiedzialności. - pochylił lekko głowę - To, co należy do ojca, należy także do pierworodnego syna. Porzuć, panie, tą marność i brud, i obejmij to, co ci się słusznie należy.

- Powstańcie - książę zwrócił się do was. - Wszyscy, wstańcie. Wasze czyny nie przeszły bez echa. Wiedzcie, żeście zyskali dozgonną wdzięczność mojego rodu. Mówię to w imieniu swoim i mojego ojca. Wynagrodziłbym was sowiciej, ale w obecnej sytuacji stać mnie tylko na ten skromny podarek - jeden ze szczurołaków podał Gordfastowi torbę. Przy przekazywaniu nagrody z rąk do rąk usłyszeliście uderzenie szkła o szkło. Musiała być to torba pełna butelek, magicznych mikstur, zgadywaliście.

- Moje miasto ma już króla - syknął. - Podła kreatura wciąż zasiada na tronie mojego ojca, w pałacu wzniesionym przez moich przodków - cedził przez zęby, mając na myśli “Puddingowego Króla”. - A moi poddani... - wziął głęboką pauzę. - Nie... To jeszcze nie jest odpowiedni czas. Nie zrozumieją daru, który im niesiemy i którego tak bardzo potrzebują. Nie wszyscy. Gdybym miał wsparcie kapłanów, gdyby w moim imieniu przemawiał sam Rubin kleru Callardurana, na powrót objąłbym władzę. Ale w Glimmerfell zostali sami Nieokrzesani i Wygładzeni, którzy nie rozumieją głosu skrzywdzonego ludu, a nasz prawdziwy pasterz zaginął w ciemnościach Podmroku...

Anlaf przysłuchiwał się z tyłu rozmowie starając się analizować każde zdanie i gest przywódcy Zuchwałego stada. Cała jego wiedza o szczurołakach ograniczała się do kilku krótkich i niezbyt pochlebnych opisów bardziej sędziwych druidów, w których najczęściej przewijały się takie sformułowania jak "chciwe", "tchórzliwe" i "samolubne". Zastanawiał się czy pod fasadą dostojnego i łaskawego księcia kryje się więcej svirfneblina czy szczurołaka.

Może odpowiedzi na to pytanie należało szukać w symbolach, jakimi obnosiło się Zuchwałe Stado. Na szyjach Gordfasta i jego przybocznych Anlaf zauważył po jednym brudnożółtym zębie, kle zawieszonym na sznurku. Braki w uzębieniu nie były wszak niczym niezwykłym w Dzikich Krajach, więc pamiętający pirackich kompanów awanturnik początkowo nawet nie zwrócił na to uwagi. Niestety znajomość najrozmaitszych religii nie pozwalała druidowi rozpoznać, którego kultu był to symbol i jaki to sens miał odzwierciedlać.

- Dziękujemy, Wasza Najprzebiegłość, za słowa uznania i dar, którym nas zaszczyciłeś. - Rashad skłonił się ponownie, zastanawiając się na ile uznanie księcia było szczere i na ile mogli sobie wzajemnie zaufać.

- Muszę przyznać, że niewiele wiem o darze, który niosą członkowie twego Stada, ale rozumiem, że może to wzmocnić Glimmerfell w walce o przetrwanie z ghulim pomiotem. - Odparł Rashad dyplomatycznie.

- Nie udało się nam jeszcze od czasu wkroczenia do Podmroku skontaktować z twym czcigodnym ojcem, który według naszej wiedzy powinien gościć u krasnoludzkiego króla w Thunderhold, rozumiem więc że ty, o książę, władasz pod jego nieobecność. Obawiam się, że masz rację, pozostali twoi poddani mogą nie być gotowi aby natychmiast i bez oporów przyjąć przemianę, jeżeli mogę coś zasugerować, najlepiej byłoby abyśmy wszyscy połączyli siły pod twym przewodem i odzyskali pałac królewski, który okupuje ta kreatura zwana Puddingowym Królem.

- A wtedy my z kolei zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby wam pomóc przeciw nieprzyjacielowi - obiecał książę. - Pociesza mnie, że mój ojciec i niewiasty Glimmerfell nie muszą obawiać się o życie.

- Wydajecie się rozumieć niebezpieczeństwo. To nie jest jakieś poszukiwanie skarbów. Jedną śmiertelną grozę goni następna. Jednak zanim szturm na pałac będzie możliwy, liczyłem na waszą pomoc przy odnalezieniu Rubinu Callardurana, czcigodnego Burwise'a zwanego Złocistym. Jakiś czas temu, gdy tu powróciliśmy, doszły nas te złe wieści. Rozeszła się szeroko pogłoska, że Rubin zaginął. Strzygliśmy uszami, pełni niepokoju, jednak nadaremno. Nie wyobrażam sobie, żeby coś mogło go zatrzymać, chyba że sam nieprzyjaciel...

- A bez niego, książę, reszta społeczności gnomów nie zechce poddać się twojej władzy? Może wśród nich są inne, równie szacowne gnomy które moglibyśmy przekonać do twoich racji? Jeśli wszystkim nam na sercu leży dobro Glimmerfell... - Katon zamyślił się, rozważają mniej czasochłonne opcje. Szukanie zagubionego kapłana, w Podmroku nie wyglądało na optymalne rozwiązanie problemu całej społeczności. Jeden gnom nie był warty kilkuset innych, nie w oczach kalkulującego szanse czarodzieja. “Może nie powinienem patrzeć z perspektywy elfa?”, żachnął się w myślach Katon.

Rozległy się podejrzliwe popiskiwania. Szczurołaki nie były pewne tożsamości Katona. Wysoki elf podejrzewał, że nie widzą zbyt wielkiej różnicy między nim a Shillen.

- Najwyższy kapłan Callardurana Gładkorękiego zwany jest Rubinem, ponieważ żadna królewska korona nie obejdzie się bez rubinu, błyszczącego równym blaskiem wespół z brylantami. Rubin to król klejnotów, rubinem wysadzone są ściany komnat mego pałacu, moc rubinów prowadzi do zwycięstwa i bohaterskich czynów. Dla wielu bogowie to co najwyżej niepewni sprzymierzeńcy, jednak nie dla ludu svirfneblinów, który podążył za swym bogiem do Podmroku. Jeżeli Głębinowy Brat chce okazać łaskę wyznawcy, pozwala mu znaleźć rubin. Dlatego jeśli znajdziemy Burwise'a Złocistego... będziemy na dobrej drodze.

Rashad przeszedł spojrzeniem pomiędzy księciem a magicznymi rycerzami, kalkując. W zamyśleniu pogładził się po brodzie.

- Na pewno odnalezienie potężnego kapłana który jak rozumiem jest filarem tutejszej społeczności i dysponuje brakującą nam magią kapłańską, byłoby niezwykle korzystne dla całego Glimmerfell, podobnie jak pozbycie się Głazozarazy, zarówno dla Stada jak i pozostałych gnomów, czyż nie? - Tutaj spojrzał na Thraerta i pozostałych magicznych rycerzy, czekając na ich aprobatę.

- Jesteśmy na twoje rozkazy, Wasza Miłość - powiedział Thraert do księcia, a pozostali fechtmistrzowie go poparli.

Po chwili kontynuował.

- Pytanie czy mamy jakiś punkt zaczepienia, gdzie odnaleźć Złocistego. Nie jesteśmy w stanie przetrząsać całego Podmroku, gdy Glimmerfell jest w potrzebie…

- Podobno widziano go ostatni raz w naszych kopalniach jadeitu, kiedy żegnał się, ruszając na pielgrzymkę do Głodnej Wyroczni. Od dawna oczekujemy jego powrotu. Trzy dni temu minął ostatni wyznaczony przez niego termin... Przed wyruszeniem w drogę oświadczycie wszystkim ocalałym, że ruszacie na jego ratunek. To podniesie ducha mego ludu.

- Rozumiem też książę, że po pomyślnym ustabilizowaniu sytuacji w Glimmerfell udzielisz nam wszelkiego możliwego wsparcia w dalszej walce z ghulami i powstrzymaniu ich zagrożenia, mamy pewną wiedzę jak tego dokonać.

- Jeśli tak, macie moje słowo.

- Zastanawiam się też nad wyprawą do Ylesh Nahei i wykorzystaniem jego zasobów dla naszej sprawy. Nasza towarzyszka Shillen pochodzi stamtąd, chociaż ostatnie lata spędziła na powierzchni. Walczyła ramię w ramię z rycerzami Glimmerfell by odzyskać miasto i nie jest wrogiem svirnebli. Taka osoba u władzy w Yleshi Nahei mogłaby zakończyć wrogość między miastami, czy jest coś lepszego niż z dawnego wroga uczynić mającego u ciebie dług sojusznika?

Shillen spojrzała zaskoczonym wzrokiem na Rashada, marzyła co prawda o pomszczeniu ojca, jednak nic ponadto. Po opuszczeniu Podmroku nigdy nie brała pod uwagę ponownego przejęcia Ylesh Nahei, aż do tej chwili. Pomysł wojownika wyjątkowo przypadł jej do gustu. Posłała lekki uśmiech w jego stronę, po czym zwróciła się do księcia. - A ja Wasza Najprzebiegłość, mogę potwierdzić, że jeżeli po odzyskaniu Glimmerfell pomożesz odzyskać mi Ylesh Nahei, to obiecuję, że na twych nie stanie noga żadnego z drowów z Ylesh Nahei, a na pewno nie z powodów zbrojnych. Tak jak ty jesteś dziedzicem Glimmerfell, tak ja jestem prawowitą dziedziczką Ylesh, córką Daghtira, wodza enklawy z Ylesh, który został zdradzony i zamordowany ponad dziesięć lat temu. Pomóżmy sobie nawzajem odzyskać to co się nam należy, zamknijmy przeszłość na kartach historii i rozpocznijmy nowy etap w Podmroku.

Rashad nie zdobył zaufania szczurołaków swą przemową. Mimo najlepszych chęci księcia do współpracy, jego zezwierzęceni poddani nie stawali się ani na chwilę mniej podejrzliwi względem obcych i byli przekonani, że ich podejrzenia są słuszne. Po propozycji niecodziennego sojuszu całe grupy likantropów zaczęły wskazywać na drowkę i piszczeć. Shillen czuła się otoczona przez obdarte, szczurookie postacie. Wydawało jej się, że kryją się we wszystkich brudnych i ciemnych zaułkach, a każdy cień, który tu spotkają, kryje zaczajonego mordercę, tylko czekającego na fiasko negocjacji lub... ponury rozkaz.

- Ani ja, ani mój ojciec nie możemy liczyć na to, że odniesiemy triumf bez pomocy sojuszników. Niech ci, którzy są innego zdania, wystąpią naprzód - rozkazał książę.

Piski umilkły jak przecięte nożem. Członkowie Zuchwałego Stada stali nieruchomo jak wykuci z kamienia. Kilku ze szczurołaków wymieniło czerwonymi ślepiami spojrzenia, któryś zaszurał łapami i ogonem, inny odkaszlnął. Zapanowała cisza.

Słowa księcia skierowane do jego poddanych odrobinę uspokoiły elfkę, jednak serce w jej piersi dalej biło niczym w werbel. Bała się, że jej propozycja z którą tak śmiale się wyrwała może przekreślić wszelkie negocjacje. Pełna niepewności czekała na dalszy przebieg rozmowy. Nie tylko drowka odetchnęła; w głębokiej ciszy zabrzmiało również westchnięcie Eola, który aż prychnął przez gadzie nozdrza lekko zielonkawą chmurką, najwidoczniej upuszczając ze środka sporo ciśnienia. W powietrzu zapachniało na chwilę metaliczną, kwaśną nutą.

- To eee... nasza... eee... szczera oferta, aczkolwiek teraz zajmują nas wszystkich chyba bardziej bieżące sprawy... - sapnął smokowiec, nie wiadomo czy bardziej zdziwiony śmiałą propozycją Shillen, czy tym, że jeszcze nie zobaczył błyskających w ciemności noży. - Jednego możesz być pewien, książę: tron w Glimmerfell zostanie oczyszczony ze wszelkiego plugastwa, tak jak oczyściliśmy wcześniej miasto z parszywych czartów - wypiął się z niejaką dumą - i zostanie mu przywrócona prawowierna władza. Wszelką pomoc, jaką możemy uzyskać w tym szczytnym dziele, bardziej niż chętnie przyjmiemy ku wspólnemu pożytkowi... - zrobił lekką pauzę i nieco mnie podniośle dodał - ...i gorliwie będziemy świadczyć o tym, komu na sercu leży prawdziwie dobro miasta i klanu. Nie wątpię ani przez chwilę, że twoje oddanie sprawie, książę, jak i nadchodzące, chwalebne i szczodre - podkreślił to słowo z emfazą - czyny sprawią, że kapłan Rubin, starszyzna i lud zapomną o swoich uprzedzeniach i otworzą umysły na dobrą zmianę.

Oscar obserwował okoliczne cienie na tyle, na ile pozwalały mu na to jego nieprzystosowane do mroku, ludzkie oczy. Same negocjacje niespecjalnie go interesowały, dopóki zapłata była sowita, a Thraert, Warbel, Thrurfast i inni nowi, gnomi znajomi, byli zadowoleni. Młodemu wojownikowi towarzystwo tych dowcipnych mieszkańców Podmroku odpowiadało do tego stopnia, że zaczęła się formować między nimi pewna więź.

Skandyk trzymał się blisko eskorty Shillen, starając się być cały czas w pogotowiu. Miał ochotę zapytać gnomich rycerzy, co naprawdę sądzą o Gordfaście i radykalnym, w mniemaniu Oscara, pomyśle. Nie chciał jednak, by szmer szeptów rozdrażnił rozmówców jeszcze bardziej, dlatego chwilowo pozostawało mu obserwowanie cieni i wypatrywania błysku czerwonych ślepi. Obserwował także lepiej widocznych - Gordfasta i jego przyboczną straż - szukając w ich zachowaniu szczególnych zachowań, starając się analizować każdy szczegół.

- Oczywiście. Burwise Złocisty może liczyć na wsparcie swoich krewniaków - stwierdził książę. - Zbrojownię mamy skromną, ale starczy na tę wyprawę. - Czy mogę wiedzieć, w ilu wyruszyliście z Powierzchni? - zapytał się, marszcząc czoło barwy ciemnego kamienia.

- Grzmiąca Pięść okupiła wyprawę do Podmroku krwawą ofiarą. Padła jedna nasza towarzyszka, pochwycona przez inteligentnego ghula, biegłego w magii. Nie licząc sług obecnego tu Eola, mieliśmy do dyspozycji dwudziestu szermierzy twojego ojca, książę. Część z nich dotarła z nami do Glimmerfell, część ruszyła z powrotem do króla, z wiadomością i eskortując gnomie dzieci, które znaleźliśmy w Podmroku. Jeśli masz książę wojowników, którzy mogliby pomóc we wspólnej sprawie, wystaw ich, bo czas jest najwyższy. Ponosimy ofiary w imię danego słowa, co powinno być dla ciebie książę, wystarczającą rękojmią - elf nie sądził, że ukrywanie tej informacji przed szczurołakami, którzy najpewniej mogli ją już wyszpiegować w samym mieście od paplających beztrosko szermierzy, miało sens.

Kiedy Zuchwałe Stado zareagowało agresją na propozycję Shillen, Rashad wysunął się o krok i obrzucił szczurołaki hardym spojrzeniem, z ręką gotową do dobycia rapiera. Jednak kiedy książę uspokoił swoich ludzi, odetchnął w duchu z ulgą, nie paliło mu się do walki z kimś, kto mógł go jednym ugryzieniem zarazić likantropią.

Kiedy Eol i Katon przemówili, przytaknął ich słowom.

- Dwudziestu rycerzy wyruszyło z nami, sześciu straciliśmy w walce z nieumarłym remorhazem i oddziałem bojowym koboldów w służbie Analegorna. Sześciu wyruszyło odprowadzić na powierzchnię grupę dzieci z Glimmerfell, a ośmiu dotarło z nami do Glimmerfell i pomogło w przegnaniu stąd czartów. Poza tym, straciliśmy moją kuzynkę, zaklinaczkę Amirę, którą porwał plugawy ghuli druid, Jitka oraz bardkę i zwiadowczynię które nam towarzyszyły. - Rashad zrobił ponurą pauzę, podkreślając że nie tylko gnomy poniosły straty. - Wszystkie te życia zostały oddane by Glimmerfell mogło zostać uwolnione z odmętów i oddane jego mieszkańcom.

- Przez pewien czas towarzyszył nam też kapitan khazadrugarów z kilkoma ludźmi... dobry to znak że wiele ras jest gotowych do wspólnej walki przeciwko zarazie Białego Królestwa.

- Jeżeli zaś chodzi o poszukiwanie Złocistego, to misja zwiadowcza i ratunkowa, a nie wyprawa wojenna. Myślę, że możemy wyruszyć my, kilku magicznych rycerzy i paru twoich zwiadowców, którzy znają te tereny najlepiej.

Svirfneblinów myśl, że niewiasty innych ludów ruszały na wyprawy wojenne i ginęły walcząc u boku wojowników zawsze wpierw wprawiała w pewne zakłopotanie, jako że gnomy głębinowe nie mogły pozwolić i nie pozwalały swoim nielicznym rodzicielkom na podobne ryzyko. Zachmurzony książę jednak w żaden sposób nie zamierzał tej różnicy kulturowej skomentować, gdyż Katon zdążył poruszyć temat Glimmerfellczykom bliższy. Śmiercią fechmistrzów, których imiona były już sławne, przejmowało się wszystko, co ocalało z Błyszczącego Miasta.

- Pozostaje mi wierzyć, że przed tym... poniesieniem ofiar... próbowaliście wszelkich sprytniejszych sposobów, aby się z napotkanych kłopotów wyplątać.

Magiczni rycerze spojrzeli po sobie uważnie i trochę niepewnie, sami sobie zadając to pytanie. Eol i Katon czuli na sobie wiele spojrzeń, być może surowych, być może oceniających. Mieli jednak nadzieję, że nie potrwa to długo. Gnomy głębinowe rzadko kiedy roztrząsały dokładnie przeszłość. Chyba że na przysłowiowym świeczniku znajdowało się życie. Mimo że svirfnebliny otaczały się zimnymi, martwymi kamieniami, nigdy nie przełożyłyby blasku klejnotu ponad życie żadnego stworzenia. Może tylko życie uznawali za prawdziwe, a resztę traktowali jako fikcję? Królowie i bogactwa odchodziły, a życie, kręgosłup rzeczywistości, trwało, rosło. Było tym, co prawdziwe. Nie znało ani dobra, ani zła, ani sprawiedliwości. Po prostu istniało i musiało być chronione za wszelką cenę.

- Każdy dobry dowódca Glimmerfell potrafi wymienić z imienia wszystkich swoich żołnierzy, zarówno w służbie, jak i poległych. Nikt nie jest przeznaczony na stracenie w naszej społeczności. Czy potraficie mi powiedzieć z imienia, którzy z fechtmistrzów zginęli? - Eol nie wiedział, jak odebrać tę wypowiedź. Czy miał być to atak na jego osobę? Chęć zagrania na nosie aroganckiem elfowi? Czy próba uczczenia pamięci zmarłych bohaterów? Czy... zeszczurzona, paranoiczna natura księcia, który był zuchwały tylko tak długo, jak musiał bronić swego miasta, swej... Szczurzej nory? A może obawa o życia kolejnych gnomów, którzy mieliby dołączyć do waszej wyprawy?

- I czy jesteście pewni losu tych, którzy wyruszyli na Powierzchnię? - Katon potarł twarz, by ukryć pewne przypuszczenie, związane z magią zaklętą w gnomich lalkach. Czy powinien się podzielić swoimi wątpliwościami z księciem?

- Ja potrafię… - czarodziej powiedział cicho. - Krieger, zjedzony przez ożywionego remorhaza. Hrao, Guro, Thruwise, Burlo, Gimald, zastrzeleni przez koboldy i przysypani sufitem jaskini wraz z jedną ze sług Eola - wyliczał czarodziej. - każda strata boli książę, ale my Powierzchniowcy uważamy, że ofiary są czasem konieczne, aby osiągnąć wielki cel. Dla nas nie zginęli na próżno, bo wiedzieli po co tu z nami weszli. Belwar, Grimwig, Throo, Oddo, Gurwin i Sabdin zostali wysłani, aby uchronić tuzin dzieci, wyprowadzić je z Podmroku do jedynego miejsca, które w obecnej chwili wydawało się bezpieczne. Do króla Ardina. Wiedz jednak, że wysłuchaliśmy wszystkich opinii, a ostateczną decyzję podjął Belwar, jeden z szermierzy którzy wtedy szli z dziećmi. Nie jestem pewien ich losu i być może... zginęli ale nikt za nich nie wybierał. Możesz nas osądzać własną miarą, a my ciebie osądzimy swoją, tylko wtedy się nie dogadamy. Wspólny wróg nie dba ani o honor, ani o zasady. Przyjdzie tu po nas prędzej, czy później, bo ma czas, a my go nie mamy. Jeśli mam wymieniać jeszcze pozostałych przy życiu szermierzy, to Thraert jest tu z nami, Ormo ma się dobrze po wygrzebaniu się spod gruzów sufitu, Dralald nadal chce sadzić kwiatki w zadku swojego przodka, a Warbel, wraz z Hornwinem, Stormfastem i Haminem dzielnie stawali przeciwko demonom Podmroku. Czy to ci wystarcza książę? Nie mamy czasu na dyplomatyczne gierki. Miasto potrzebuje przywódcy, nie śledczego - Katon powoli tracił cierpliwość.

Rashad spojrzał na Katona z dezaprobatą. Jeżeli czarodziej nie umiał zachować manier, to czemu nie zostawił rozmowy na przykład jemu? Słowa przecież nic nie kosztują.

- Przyjmij moje przeprosiny książę jeżeli zachowanie mojego towarzysza ciebie uraziło. To uczony, który woli towarzystwo ksiąg od ludzi, stąd pewnie brak manier. - Zwrócił się do Gordfasta.

- Ja odpowiem na twe dalsze pytania, jeśli je masz. Przykro nam z powodu strat poniesionych wśród członków wyprawy, może pewne rzeczy mogły być zrobione lepiej, niestety dla większości z nas świat Podmroku jest obcy. Jednak dzięki zniszczeniu tamy i przegnaniu czartów udało nam się przywrócić nadzieję Glimmerfell. Musimy działać, aby tego nie zaprzepaścić.

Książę wyglądał tak, jakby z każdym aroganckim zdaniem Katona w jego głowie rodziło się kolejne pytanie, których zadawanie w końcu nieodzownie doprowadziłoby do atmosfery pełnej podejrzliwości i braku zaufania. Jednak zamiast zagłębiania się w drażliwe tematy szybko przybrał przychylniejszą minę, a ruchem ręki uciszył niepokojące szepty szczurołaków. Poczuwając się do odpowiedzialności za losy swych poddanych nie mógł tak łatwo zaprzepaścić okazji do pozyskania wartościowych sojuszników, choć elf domyślał się, że po tej wymianie zdań jemu akurat nie ufał bardziej niż pierwszemu lepszemu drowowi.

- Macie rację Rashadzie. Mieląc jęzorami zawsze znajdziemy jakiś pretekst do bezowocnej awantury. Jeśli chcemy sobie wzajemnie pomóc, musimy działać.

Anlaf skinął porozumiewawczo w stronę Katona wyrażając poparcie. Wydarzenia na Wyspie Grozy, a zwłaszcza walka ze skorpioliszkiem bardzo wzmocniły w druidzie poczucie solidarności z byłymi członkami załogi Królowej Hebanowego Wybrzeża. Poza tym nie do końca ufał intencjom księcia. Przydomek jakim się tytułował jak i jego szczurołacza natura budziły w nim wątpliwości nawet mimo sympatii względem króla Ardina i reszty gnomów. W duchu miał jednak nadzieję że ta podejrzliwość jest spowodowana jedynie przedłużającym się pobytem w tym pozbawionym światła miejscu.

Drowka posłała w kierunku elfa pełne uznania spojrzenie i tak jak druid skinęła głową wyrażając poparcie dla jego słów. Przez chwilę uśmiechnęła się pod nosem, bo uświadomiła sobie, że kilka miesięcy wcześniej, prędzej zjadłaby własną zbroję, niż przyznałaby rację czy stanęłaby po stronie powierzchniowego elfa. Chwilę potem spojrzała na księcia i przenikając go wzrokiem zastanawiała się jak długo sojusz z nim, o ile do niego dojdzie wytrzyma. “Facet wygląda na takiego, który nie lubi kiedy ktoś ma odmienne zdanie niż on. W tej współpracy będzie masa niedopowiedzeń i awantur” - pomyślała.

- Tak, zaplanujmy niezwłocznie misję ratowania Złocistego, czy mamy jakieś informacje co dzieje się w kopalniach jadeitu? Jeżeli w okolicy są jakieś kolonie mykonidów, mogą mieć oni użyteczne informacje na temat sytuacji w okolicy. Chętnie bym się dowiedział, czy plugawy lacedon druid, Jitka, który zaatakował nas po zniszczeniu tamy, nadal jest gdzieś w okolicy ze swoją armią zwierząt, jeżeli tak jest zagrożeniem, mam nadzieję, że wasz kapłan go nie spotkał. - Rashad miał nadzieję na odnalezienie i unicestwienie Jitki i dowiedzenie się czy Amira została zmieniona w ghula.

- Wszystkie kopalnie były nieczynne, co mogło się w nich dziać? - odpowiedział książę. - Mykonidzi... Ich siedliska są położone zwykle w oddali i ukryciu, więc nie wiem, jakimi to użytecznymi informacjami mogliby dysponować, o których już nie słyszeliśmy. Jeśli w ogóle by ich interesowały... - przyjrzał się Rashadowi. - Poza tym byłbym dwa razy bardziej podejrzliwy wobec kogoś, kto nie stanowi smakowitego kąska dla darakhula.

- Jednak Rubin musiał podróżować wzdłuż Bezsłonecznego Morza, a grzyboludzie lubią wilgoć. Więc jeśli upieczecie dwie pieczenie na jednym ogniu, wasz zysk. Jednak jeśli poszukiwanie Burwise'a Złocistego miałoby być jedynie pretekstem dla waszych osobistych inicjatyw, Rashadzie, nie pocieszycie się moim wsparciem dostatecznie długo, by je zrealizować.

- Przy okazji, wasza wysokość, słyszeliśmy wcześniej dziwne plotki, że udawałeś się do miasta płaszczowców, rozumiem, że nie jest to prawdą. Oni są przecież podobno w sojuszu z ghulami, czyż nie?

- To niestety tylko plotka. W najczarniejszych godzinach umacniały nas opowieści o gnomach, w których sercach żyło utajone ziarnko odwagi, czekające na moment jakiegoś ostatecznego i rozpaczliwego niebezpieczeństwa, żeby zakiełkować. Wyprawa do Echowego Miasta byłaby dla mnie ciężką i niebezpieczną przeprawą, i raczej daremną, choć musi kryć się w niej jakaś głębsza prawda o obecnym stanie darakhulskiego imperium i jego nielicznych sojusznikach.

- Ja w dniu, w którym woda zalała moje miasto, zostałem porwany przez Laetan i wyrzucony w nieznane mi miejsce, pełne szczurów. Obdarzyły osamotnionego mnie błogosławieństwem, które niosłem dalej. Szczura forma pozwalała nam omijać trupojadów, chyba że napotykaliśmy tych najstraszniejszych, których zwą imperialnymi tropicielami. Oni tak pożądają i nienawidzą krwi myślących istot jednocześnie, że potrafiliby nas wywęszyć z odległości wielu mil nawet wtedy, kiedy ulegaliśmy przemianie. Mieliśmy jednak na tyle szczęścia, że zostaliśmy pozostawieni sami sobie. Dzień i noc kopaliśmy tunele, w których potrafiłby się zmieścić jeno szczur, aż nie oplotliśmy całego Błyszczącego Miasta siecią tylko nam dostępnych korytarzy. Nasze opustoszałe, zalane miasto tętniło życiem i nie potrafiła zauważyć tegoż nawet ta żabia paskuda, którą pokonaliście.

Rashad skinął głową.

- Te żabie stwory to hydrolothy, czarty z Gehenny. Zakładam, że były sojusznikami albo najemnikami ghuli… Jeżeli chodzi o same ghule, to widzę że sporo o nich wiecie, my się też dowiedzieliśmy paru rzeczy. Ghule zostały tu sprowadzone dzięki artefaktowi zwanemu Kulą Cieni albo Koroną Powietrza i Ciemności, którą prawdopodobnie ghule trzymają w stolicy Białego Królestwa, jej zniszczenie może je wygnać, tak samo jak pokonanie Doresaina, unicestwienie Kuli jest możliwe na przykład na Planie Cienia albo przez śpiew wielkiej liczby płaszczowców. Ghule potrzebują regularnie jeść mięso żeby przetrwać i nie zmienić się w ghasty jedzące mięso innych ghuli, co trochę ogranicza ich ekspansję. Dowiedzieliśmy się, że niektóre mykonidy wytwarzają proszek, który osłabia truciznę darakhuli.

Książę zachmurzył się jeszcze bardziej, próbując przetrawić wszystkie te nowinki, przekazane przez Rashada w bardzo chaotyczny sposób. Zarówno szczurołaki, jak i magiczni rycerze już gubili tok rozmowy. Nie było wśród nich takich, co potrafią myśleć, planować czy analizować. Gdzie indziej tkwiły ich zalety.

- Jeśli rzeczywiście dysponują tym artefaktem, o którym mówicie, wnioskuję, że byliby niepokonani. A jeśli są niepokonani, co miałoby ograniczać ich ekspansję? Podbili Podmrok, a Powierzchnia, z waszymi wielkimi miastami jest tuż, tuż - pokazał palcem w górę. - I dlaczego nie położyli kresu mykonidom, skoro te potrafią w jakiś sposób osłabić darakhulską gorączkę? Dobrze, że jesteście dociekliwi, ale pisanie traktatu o tej wojnie, jej przyczynach i skutkach, pozostawmy może zdolniejszym kronikarzom - i nie wyglądał, jakby miał na myśli Katona.

- Niewiele natomiast wiemy o armii Białego Królestwa, jej składzie czy liczebności. Zastanawiam się, gdzie teraz uderzy ta armia i czy może ponownie przechodzić przez okolice Glimmerfell. - Rashad w zamyśleniu pogładził się po brodzie, zastanawiając się czy książe ma jeszcze jakieś użyteczne informacje.

- Wydaje mi się, że imperium jest jakby w letargu - odparł Gordfast. - Tylko Biały Król może wam odpowiedzieć na te pytania. Jednak musicie wiedzieć, że ich liczebność to najmniejszy problem. Wyobraźcie sobie walkę z wrogiem, którego legiony mogą marszować bez ustanku. Któremu nie straszna śmierć przez utonięcie ani przez uduszenie czadem. Który ma tropicieli zdolnych do wywęszenia waszej krwi w każdej kryjówce.

“Skoro Biały Król ci niestraszny, mój ty Najprzebieglejszy, szczurkowaty przyjacielu, dlaczego chowasz się przed nim w najciemniejszych dziurach jakie uda ci się wykopać?” pomyślał Katon zjadliwie, rozsądnie jednak zachowując myśl dla siebie. Miał poczucie zmarnowanego tutaj czasu i jedynie mglista perspektywa, że uda się jednak pozyskać tak dziwnego sojusznika sprawiała, że jeszcze nie odwrócił się na pięcie i nie opuścił miejsca tych przedziwnych negocjacji.
 
Asmodian jest offline