Theo wygrzebał z szat martwego kapłana kilkanaście srebrnych monet i niewielką złotą plakietkę przedstawiającą brodatego mężczyznę we władczej pozie, boga Mitrę. Przy przeszukiwaniu trupa Theo miał okazję przyjrzeć się ranie, która spowodowała śmierć kapłana. Miejsce, w którym tkwiła wyrwana przez Berwyna strzała było koloru sinozielonego. Nienaturalna barwa rany wlotowej wskazywała na użycie zatrutego pocisku.
Pozostawiając ciało zastrzelonego kapłana w miejscu, w którym upadł, awanturnicy szybkim krokiem przemierzali ulice śpiącego miasta, kierując się ku dzielnicy Delvyn. Theo, który miał pojęcie o mieście, w którym przebywali, szybko przedstawił kompanom miejsce, do którego zmierzali. Delvyn było jedną z pięciu dzielnic biedoty w Tarantii, plątaniną wąskich uliczek i cuchnących zaułków, zabudowanych posklecanymi z różnorakich materiałów domami, szopami i innymi konstrukcjami, które z trudem można by nazwać mieszkalnymi. Było tu kilka zapuszczonych i zarośniętych skwerów, tuzin odwiedzanych przez najgorszy sort ludzi tawern i mordowni, jakieś sklepiki prowadzone przez handlarzy o wielce wątpliwej reputacji i ogromny cmentarz.
Słowa Theo potwierdzały się w stu procentach, gdy piątka awanturników pokonywała kręte, wznoszące się i opadające ulice, przecinała zagruzowane placyki lub cofała ze ślepych zaułków. Ciszę nocną zakłócały pijackie śpiewy, krzyki bitych, łkania gwałconych i wszelkie inne odgłosy tak charakterystyczne dla miejsc tego typu, niezależnie od ich geograficznego położenia.
W końcu jednak bohaterom udało się odnaleźć drogę na cmentarz i ich oczom ukazał się otaczający grobowe pole, popękany i porośnięty roślinnością mur. Gdy dotarli do bramy, czuli że północ już tuż-tuż. Przed nimi roztaczał się widok na pokrytą niezliczoną ilością drewnianych i kamiennych znaczników przestrzeń. Chowano tu głównie biedotę, zakopując ciała w pozycji pionowej w wąskich dołach, a miejsce pochówku oznaczając słupkiem lub kamieniem. W wielu miejscach znajdowały się zagłębienia w powierzchni ziemi, wskazujące na lokalizację masowych grobów, w które wrzucano po kilkadziesiąt ciał, a dla szybszego rozkładu posypywano je wapnem. Nad cmentarzem górowało kilkadziesiąt rozłożystych platanów, a w ich cieniu usytuowano groby bogatszych obywateli. Były tam obeliski, figury, a nawet małe mauzolea. Wszystkie jednak wolno obracające się w ruinę. I gdzieś w tej plątaninie zarośli, grobów, ścieżek, chwastów i kup kamieni było coś, o czym wspominał zamordowany kapłan...
Do uszu bohaterów dobiegł w pewnym momencie krzyk. Nie było wątpliwości, że krzyczała jakaś kobieta, a gdy krzyk ów gwałtownie się urwał, dało się słyszeć jakieś niezrozumiałe zaśpiewy i śmiechy. Głosy dobiegały od strony dwóch drzew i stojącego w ich cieniu grobowca z pokruszoną figurą. Po popękanych kamieniach przesuwały się wątłe refleksy i cienie - znak, że od strony przeciwnej niż znajdowali się awanturnicy pali się jakieś światło.