Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2018, 08:31   #14
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Gdy tylko weszli na drogę Charlie skupiła się całkowicie na obserwowaniu okolicy. Nagle ostatnie problemy wyparowały i pozostała tylko zadanie, które miała wykonać. Lubiła ten stan. Złe wspomnienia znikały. Koszmary nie były w stanie jej dogonić. Idąc pozwalała jedynie by docierały do niej strzępki rozmów ludzi wokół. Przedstawiła się na początku wszystkim po krótce przedstawiając czym się ostatnio zajmowała, nie było jednak czasu by wysłuchać wszystkich przydzielonych jej ludzi. Będzie musiało wystarczyć to co wie o nich Chris. Teraz stojąc nad tropem, który zwrócił jej uwagę, spojrzała na mężczyznę uśmiechając się do niego.
- Ludzie zazwyczaj mają wiele powodu by opuścić jakieś miejsce. - Mrugnęła do niego i spojrzała ponownie na ślady. - Czym dokładnie są te wyjce?

Ręka Nowojorczyka wciąż gładziła zimną stal broni, zaś na pochmurnej twarzy próżno było szukać oznak jakiejkolwiek radości, nawet tej szyderczej. Splunął w błoto, rozcierając plwocinę butem aż wymieszała się z szarą breją w jednolitą masę.
- Wystarczającym powodem aby nie zapuszczać się daleko poza miasto - mruknął, przenosząc wzrok na zieloną ścianę lasu, wyrastającą zaledwie dwie dziesiątki kroków od miejsca w którym przystanęli. Spokojna z pozoru gęstwina wydawała się niegroźna, ale i tak facet cały się spiął. Podobną reakcję szwendaczka zaobserwowała u pozostałych poszukujących. Zbili się w ciasna grupkę pośrodku drogi, strzelajac oczami po poboczach i mokrych pniach z obu stron popękanego asfaltu. Paru obróciło głowy w kierunku z którego przyszli, zapewne zastanawiając się nad porzadna wymówką do powrotu.

- Nie wiadomo czym dokładnie są, albo z czego wyrosły. Stary mówił, że pewnego dnia po prostu się pojawiły. Kiedyś były mniejsze - Chris ciągnął wyjaśnienia, ignorując szepty za plecami. - Może to dawne aligatory które popierdoliło promieniowanie. Mają mordy pełne ostrych kłów, długie łapska z wielkimi szponami i twardą jak kevlar skórę... ni chuja tego nie przebijesz czym lżejszego kalibru, o walce wręcz zapomnij. Potrafią chodzić na dwóch łapach, biegać szybciej od człowieka, pływać, skakać, wspinać się i kurwa skradać - na koniec prychnął wyjątkowo mało radośnie.

Obok nich stanął Jules też gapiąc się odciski w błocie.
- Widziałem kiedyś jak jeden rozerwał człowieka na pół. Chwycił go przednimi łapami i rozpruł na dwie części. - pokręcił głową, rzucając Podolsky’emu szybkie spojrzenie - Parę przez ostatnie lata udało się zabić. Granatami - dodał, na co brunet w puchowej kurtce zwrócił ku niemu skwaszoną gębę, a lewa brew podjechała mu do góry.

- Nie mamy granatów - westchnął po chwili ciężko - Musi być głodny, zwykle nie podchodziły tak blisko osady… chyba że kurwa to też się zmieniło. - zazezował na Julesa.

Ten szybko wykonał głową przeczący gest.
- Nie, nie. Nadal rzadko się je spotyka, a jak już to dalej… w zeszłym sezonie nie natknęliśmy się na żadnego, w poprzednim raptem na ślady daleko na wschodzie przy samych jeziorach… ale jest wczesna wiosna - dodał jakby to miało wyjaśniać wszystko, na co Chris westchnął jeszcze ciężej.

Nagle do dotarło do niej, że miała sporo szczęścia docierając do miasteczka samodzielnie. Kto by pomyślał… Z opisu obu mężczyzn wynikało, że jest to żywa maszyna do zabijania. Szwendaczkę jednak najbardziej dziwiło, że ludzie żyją w tej okolicy wiedząc, że mają coś takiego za sąsiada.
- Wyjec… - Pozwoliła głowie połączyć wizję stworzenia z opisem i tym co zdradziły jej ślady. Bydle ważyło ponad 300 kilo i było większe od człowieka, a do tego potrafiło rozerwać takiego na pół. Niestety wredna głowa i tak podpowiadała obraz Wally’ego ze znalezionej kiedyś w karawanie bajek. Uznała, że lepiej nie dzielić się tym spostrzeżeniem. Czego by sobie nie wyobrażała ludzie tutaj się go bali i wierzyła, że słusznie.

Charlie zdjęła z ramienia karabinek i podeszła do skraju drogi. Przyjrzała się mokremu listowiu szukając dalszych śladów Wally’ego. Była ciekawa czy bestyjka poszła dalej czy może obserwuje ich spoza zasięgu widzenia.
- Ten konkretny egzemplarz był tu godzinę temu i wygląda na to, że jego trasa może się przeciąć z trasą drugiej ekipy poszukiwawczej. - Obejrzała się na Chrisa i Julesa. Jeśl to zwierzątko zaskoczy Bensona i jego ludzi może im zrobić niezłe kuku, a podobno przyjemniaczek potrafił się skradać. Nawet jeśli to nie była prawda, to ta cholerna mgła była po jego stronie. - Jesteśmy ich w stanie jakoś uprzedzić?

- Na tym zadupiu ciężko o krótkofalówki - Nowojorczyk rozłożył bezradnie ręce, na co Jules prychnął, jeżąc się momentalnie na jątrzący, bezczelny ton.

- Możemy posłać kogoś na przełaj - mąż Meg odpowiedział dość chłodno, mierząc drugiego mężczyznę nieprzychylnym spojrzeniem. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale tamten mu przerwał.

- No jasne, mamy na pęczki kandydatów do łażenia po tym bagnisku i to z wyjcem na karku - prychnął, pokazując kciukiem za plecy, gdzie reszta grupy.

- Słyszałeś Charlie. - Jules westchnął i skrzywił nieznacznie usta, przenosząc wzrok na szwendaczkę - Godzina zapasu. Bestia może już być daleko.

Charlie odgarnęła z twarzy dreda, który postanowił się wyrwać na wolność. Godzina to było sporo czasu, szczególnie gdy Wally poruszał się szybciej niż człowiek. Niestety sytuację pogarszał fakt, że nie znała terenu i nigdy w życiu nie widziała tego na co powinna uważać.
- Jest w tej grupie aż jedna osoba, którą bym ewentualnie posłała i przykro mi chłopaki ale jestem to ja. - Uśmiechnęła się do Julesa i Chrisa. - Kojarzycie jakiś skrót do Błotniaka?

Reakcja na jej stwierdzenie wywołała chwilę głuchej ciszy, poprzedzonej nagłym zwrotem głów w jednym, niebieskowłosym kierunku. Widziała na twarzach zebranych wokoło ludzi zaskoczenie i niedowierzanie, na jednej czy dwóch pojawiła się złość maskująca nerwowe strzelanie oczami po okolicy.

- Uciekasz - pierwszy odezwał się mężczyzna w średnim wieku, nazwanego przez szeryfa Robersonami.

- Daj spokój Paul - stojąca obok niego kobieta położyła mu uspokajająco dłoń na ramieniu, lecz ten strząsnął nią w wybitnie zirytowanym geście.

- Chcesz nas zostawić samych, zmywasz się - dowarczał już z jawną pretensją, a wokół zapanowała ciężka cisza.

- Zamknij się Roberson i nie szukaj dymu bo go znajdziesz - Nowojorczyk przeniósł uwagę ze szwendaczki na awanturnika, choć minę nadal miał skwaszoną, a oczy mu się zwięzły. Cedził słowa przez zaciśnięte zęby przez co parę osób zrobiło krok do tyłu. Charlie też poczuła się nieswojo - Chcesz to spierdalaj do tej meliny którą nazywasz domem, mamy wystarczająco dużo problemów żeby jeszcze przejmować się twoimi humorami.

Krzykacz zawahał się, cofnął się też pół kroku, jednak złość szybko powróciła w jego ruchy i słowa.
- Słyszeliście! - krzyknął, rozglądając się po zebranych - Chce nas tu zostawić, z Wyjcem na karku! Wejdzie w las, pójdzie do miasta, a nas tu zeżre! Jest obca, jej nie obchodzą nasze sprawy, nie będzie dla nas ryzykować!

- Paul bądź cicho - czarnowłosa kobieta pociągnęła go za ramię ze zdenerwowaną miną, dzieląc uwagę między ludzi i dwie ściany milczącego, tonącego w mgle lasu zaledwie parę kroków od nich - Mówiła, że był tu godzinę temu, ale one mają dobry słuch.

- Właśnie Roberson, słuchaj się siostry - Podolsky wyszczerzył się nagle, choć był to zły, drapieżny uśmiech. Podszedł powoli do kłopotliwej dwójki nie spuszczając oka z Paula - Zamknij mordę, albo ci z tym pomogę. Jeżeli ściągniesz nam jakieś gówno na kark obiecuję ci, że nie ono cię zajebie tylko ja - warkot stał się lodowaty i w niczym nie przypominał znanego Charlie beztroskiego, bezczelnego wręcz tonu, którym gliniarz zwykle raczył okolicę.

Widząc co się dzieje, Jules westchnął cicho i równie szybko przemieścił się do reszty grupy, stając między dwoma stronami konfliktu, na co Chris przystanął w miejscu, a Paul wyraźnie spojrzał na mediatora z prawie namacalną ulgą.
- Nie no, nie dajmy się zwariować - maż Meg uniósł pojednawczo dłonie na wysokość piersi, mówić powoli i łagodnie - Też mi się nie podoba to, co znaleźliśmy, chyba nikomu z nas. Nie wolno nam jednak dać się ponieść. Charlie nie jest stąd, to fakt, ale jest tu z nami i nam pomaga. Musimy współpracować - pokazał ruchem brody na kobietę - Nie zna okolicy, stąd jej pytania. Nie ma żadnego skrótu do Błotniaka, nie od tej strony. Trzeba by wrócić do miasta i iść od farmy MacCoyów. Tutaj większość ścieżek zarosła. Od paru lat nie chodzimy tam, kiedyś próbowaliśmy hodować tam ryby, ale łatwy posiłek ściągał drapieżniki z głębi bagien, więc sobie darowaliśmy. Więcej zachodu i niebezpieczeństwa, niż to warte - wyjaśnił pokrótce, nie zmieniając obiektu obserwacji - Poza tym jak pójdziesz nie znajdzie się tu nikt, kto zna się na znajdowaniu śladów i nie ostrzeże nas zawczasu.

Charlie przysłuchiwała się całej rozmowie lekko zaskoczona. Jakoś nie przyszło jej do głowy by zwiewać, choć musiała przyznać, że pomysł w całej swej prostocie nie był głupi. Powoli też zaczynała łapać czemu mieszkańcy Salisbury mogą nie przepadać za Loncikiem. Facet miał poważne problemy z agresją… a przynajmniej agresywnymi odzywkami. Jeszcze raz zerknęła na znikający w lesie trop. Była gotowa dla nich zaryzykować ten spacerek, ale prawdą było, że o co innego ją poprosili. Uśmiechnęła się do reszty grupy.
- Cóż chciałam tylko pomóc waszym znajomym, ale skoro uważacie że nie ma takiej potrzeby, możemy iść dalej. - Wskazała kierunek, w którym mieli iść. - Ruszajmy dalej.

- Ostrzec ich trzeba - Jules widząc że sytuacja powoli wraca w miarę do normy, opuścił ręce. Nie ruszył się jeszcze z miejsca, ale Chris też wydawał się uspokajać, mimo że wciąż gapił się na tamtego Paula spode łba - Mają Bensona, ale i tak trzeba - maż Meg mówił dalej, rozglądając się po grupie - To nie zagubiony kundel, na dokładkę za blisko miasta żeby to zignorować. Ktoś powinien też wrócić do nas i ostrzec resztę. Zacząć od Bri, mają konie. Szybciej pójdzie.

- Mamy się rozdzielać? - druga kobieta w grupie zrobiła zdziwioną minę, zerkając niepewnie na towarzyszących jej po obu stronach mężczyzn.

- Nie jest daleko do Brownów - tym razem odezwał się Nowojorczyk. Gadał już zdecydowanie spokojniej. Zmienił też pozycję z gotowej do ataku na luźniejszą, z dłońmi wbitymi w kieszenie spodni - Z Wyjcem na karku tym bardziej nie powinna robić niczego głupiego. Weźmiecie konie i wracacie do Salisbury. Poczekajcie albo na posterunku, albo w Czapli. Niech Bri zostawi młodemu list i przybije na drzwi. Mieszkają najdalej, teraz jest sama. Jeżeli bydle do niej podejdzie, nie ma najmniejszych szans. Przetłumaczcie jej to.

- Jak jesteś taki mądry to sam z nią gadaj - Paul ze wsparciem w postaci wianuszka głów jakby odzyskał rezon. Teraz on szczerzył się wrogo, łypiąc na bruneta w puchowej kurtce jak na coś wyjątkowo paskudnego, co z racji stanu wyższej konieczności musi tolerować - Wracaj do niej i targaj do miasta, poradzimy sobie bez ciebie.

Słysząc to Chris zarechotał w głos, odchylając głowę do tyłu i mrużąc z ironią oczy.
- Już to kurwa widzę - parsknął, zezując na trzymają przez adwersarza maczetę - I co zrobisz, pogłaszczesz go na śmierć? A może zagonisz jak krowę do obory, co? Albo dupę mu podetrzesz bo nic innego nie umiesz. Burdy po pijaku w barze nie liczą się za szkolenie, poza tym akurat po wódzie z tego co pamietam odwagi ci nie brakuje. - wychylił głowę do przodu, uśmiechając się od ucha do ucha - Gorzej bez niej.

- Ja pójdę - dłonie Julesa znowu wystrzeliły do góry, robiąc za żywą barierę i próbując załagodzić sytuacje nim wymknie się spod kontroli, o czym świadczyło głośne sapanie Robersona i to, że nagle poczerwieniał na twarzy - Porozmawiam z nią, przekonam że to słuszna decyzja. Weźmiemy konie. Konia Wyjec nie dogoni.

- Zajrzyj na komendę - Podolsky wyprostował się, wyjmując z kieszeni niewielki pęk kluczy i rzucił Julesowi - Ten z niebieską nitką, wiesz czego szukać.

- Jasne, dzięki Chris - Jules złapał dzwoniącą kulę metalu i szybko schował do własnej kieszeni. Kiwnął też w podziękowaniu głową.

Nowojorczyk odpowiedział podobnym gestem.
- Leć, ja się tu wszystkim zajmę.
Charlie wolałaby nie puszczać Julesa, ale ugryzła się w język. To był dorosły facet, a stwierdzenie, że miała go odprowadzić na kolację ni byłoby w tym momencie zbyt rozsądne.
- Fajnie… to pozostaje pytanie kto idzie ostrzec resztę. Pewnie nie trzeba wam tego mówić, ale marsz drogą wydaje się być dosyć bezpieczny w porównaniu z marszem przez las i szczerze wolałabym tam nie puszczać kogoś kto choć odrobinę nie tropi. Na wyjca się raczej nic nie poradzi, ale nawet w dzika głupio się władować. Ktoś może ukrywa jakieś talenta? - Rozejrzała się po grupie, będąc niemal pewną, że nawet jeśli tak rzeczywiście jest to nikt się w tym momencie nie przyzna.

Stało się dokładnie jak szwendaczka przewidywała. Nie pojawił się żaden las rąk, brakowało nawet pojedynczej. Ludzie dookoła nagle zaczęli z uwagę podziwiać przydrożną florę, byle tylko nie patrzeć na siebie nawzajem. Wyjątek pokręcił głową na boki, podchodząc do Charlie na wyciągnięcie ręki.
- Są dorośli, jest ich dziewiatka. Mają psy Skova i Bensona. Więcej broni palnej. Poradzą sobie - mina gliniarza w jednej chwili stała się pogodna, gdy pokazał ruchem brody na wstęgę popękanego asfaltu przed nimi. - A jak nie to nie będę płakał - ostatnie dodał ciszej, tym razem podejrzanie beztrosko. - Idź przodem, jestem zaraz za tobą. Tu mam najlepszy widok.

Charlie westchnęła ciężko. Cóż to też nie byli jej znajomi. Martwiła się głównie o Julesa, ale prawdopodobnie będzie najbezpieczniejszy z nich wszystkich. Przyjrzała się jeszcze raz swojej “drużynie” sprawdzając kto co ma na wyposażeniu. Nie wyglądało to jakoś atrakcyjnie, ale zawsze mogło być gorzej. Na przykład mogłaby prowadzić grupę dziecięcą. Choć sądząc po stosunku CHrisa do reszty mieszkańców Salisbury, mogłoby w niej być mniej kłótni.
- Jak tam uważacie. Proponuję byście ubezpieczali tyły. - Wskazała na dziewczynę ze strzelbą i gostka z obrzynem. Reszta idzie w środku i skupia się na szukaniu naszej zguby. Im szybciej go znajdziemy tym szybciej wrócimy. - Poprawiła karabinek na ramieniu i ruszyła przodem. Nie upewniała się czy jej posłuchali. Nawet gdyby zaraz zaczęli uciekać, ona zobowiązała się znaleźć pewnego malucha… Najgorsze było to, że nie wiedziała jak ten dzieciak wygląda. Sądząc po kurtce, którą pokazywali psom, nie był duży.

Po przejściu kilku metrów obejrzała się na Loncika.
- Przynajmniej już wiem, czemu ludzie z miasteczka za tobą nie przepadają.

Nowojorczyk zrównał się z nią i rozłożył teatralnie ręce w typowym geście “no co ja mogę?”.
- Też zauważyłaś, że nie doceniają dowcipów na tematy inne niż sadzenie buraków i wypas owiec? - spytał tak śmiertelnie poważnym tonem, że nie mógł być ani trochę poważny. Gdzieś za ich plecami usłyszała szuranie stóp i kroki, mówiące jasno, że pochód ruszył, choć trzymał się parę metrów za nimi.

Charlie wzruszyła ramionami i skupiła wzrok na rozciągającej się przed nią drodze i pobliskim lesie.
- Myślę, że mogą nie przepadać za tym jak ktoś im grozi, albo wytyka wady, ale to tylko moje podejrzenia. - Uśmiechnęła się lekko nie spoglądając na Chrisa. - Nie orientujesz się może, jak dużą macie tu społeczność tych wyjców?

Droga wyglądała na spokojną i pustą. Gdzieniegdzie przy poboczu i w popekanej mozaice asfaltu zalęgły się głebokie kałuże, utrudniające przejście, jednak wystarczyło je przeskoczyć aby móc iść dalej już bez większych problemów. Natura też odpuściła, przynajmniej na ten moment. Ślady bestii nie pojawiły się ponownie, parę razy Charile zobaczyła mniejsze, dobite w błocie stemple, ale te należały do zwierząt mniejszego kalibru - widziała tropy zająca i chyba borsuka, nic zagrażającego człowiekowi i starszego od tych solidnych śladów dostrzeżonych na początku.
- Zasłużyli sobie. Każdy po kolei. Zresztą sama się przekonasz, jeżeli zostaniesz dłużej - w panującej ciszy głos gliniarza wydawał się nienaturalnie głośny, mimo że go nie podnosił. Gapił się też na drogę przed nimi dziwnie zirytowany, co starał się ukryć - Wyjce żyją samotnie… na szczęście. Każdy obiera sobie teren i na nim poluje. Nie wiemy ile ich jest dokładnie, nie prowadzimy ewidencji - splunął na pobocze - W sezonie godowym łączą się w pary, wtedy zatruwają nam życie podwójnie. Gorzej jak przychodzi czas wylęgu, ale to dopiero za parę miesięcy, nie teraz. Zwykle żyją dalej na wschód, tam gdzie jeziora i bagna, a tam nikt z Salisbury się nie zapuszcza, a jak to robi to nie wraca. Za dużo tu lasów i mokradeł, mają gdzie się chować i żyć. Nie ma też nikogo ani niczego, co by mogło im realnie zagrozić. Do nas nie podchodzą, chyba że im wejdziemy na teren podczas łowów. Albo jeżeli coś je wypłoszy z legowisk - pomacał się po kieszeni i wyjął z niej paczkę fajek. Wyłuskał jednego zębami, potem podstawił szwendaczce aby się poczęstowała. Paczka wyglądała na wymiętą, skleconą z szarej, pakowej tektury i sklejona czarna izolacją.

Charlie podziękowała ruchem głowy.
- Nie palę w lesie. Zbyt charakterystyczny zapach. - Pociągnęła nosem jakby była w stanie coś wyczuć. - Jesteś duży Lonciku i to twoja mieścinka, nie będę ci tłumaczyć, że czasem trzymając język za zębami można pożyć dłużej… a przynajmniej spokojniej. - Wsunęła ręce do kieszeni starając się je ogrzać. Nie licząc śladów zagrożenia na początku, zaczynał się robić z tego przyjemny spacer. Oby chłopak poszedł tędy…. Wcześniej niż godzinę temu. - Jest wczesna wiosna… to jest ich pora łowów, prawda? - Pozwoliła sobie na to, by zerknąć na idącego obok mężczyznę.

Ten wciąż nie patrzył na nią, tylko na drogę, wodząc wzrokiem po zamglonych pniach po obu stronach. Wbrew temu co powiedziała na temat zapachu, żwawo i z wyraźną przyjemnością pociągał papierosa, wydmuchując do góry kłęby siwego dymu.
- Jesteś na tyle duża Gąbeczko żeby wiedzieć że są ci, którzy mogą sobie pozwolić na patrzenie z góry i ci, którzy uciekają przed problemami, wbijając wzrok w błoto. Ja nie muszę się godzić z fałszem gdy go widzę. Ty rób jak chcesz, może tak łatwiej ci żyć - skrzywił usta w szybkim, połowicznym uśmiechu, zaciągając się od serca - Znikają na późną zimą, pojawiają się wczesną wiosną. Chcesz wiedzieć co robią przez te dwa miesiące to się ich spytaj. Przez pozostałą część roku polują. Jak my wszyscy.

- Ja zazwyczaj nie muszę oglądać ludzi. - Charlie z zaciekawieniem przyjrzała się Chrisowi. W sumie ciekawe było to, że gdy inni robili według niego głupie uwagi robił się agresywny,a przy niej… cóż może po prostu się jeszcze do niej nie zraził. - Płacą mi za patrzenie w błoto, a nie gadanie, a co do wyjców obiecuję, że spytam jak jakiegoś spotkam.

- Muszę to zobaczyć - prychnął chyba szczerze rozbawiony i przymknął oczy, śmiejąc się bezgłośnie. Na samym początku skrzywił się cynicznie gdy zaczęła mówić, a może tylko się jej wydawało? - Może nawet przejdziesz do rewizji. Osobistej. Podobno każda rozmowa to kwestia perspektywy na drugą stronę dialogu. Ty najlepiej wyglądasz w perspektywie pod ścianą - wreszcie spojrzał na nią, szczerząc się łobuzersko, jakby znajdowali się na bezpiecznym terenie, wewnątrz baru lub innej knajpy, a nie na zimnym, mokrym bagiennym trakcie, ledwo utwardzonymi pozostałościami po asfaltowej arterii.

- Uwierz mi, że też całkiem nieźle wyglądam w perspektywie przy drzewie, na stole, a już najlepiej na łóżku. - Odpowiedziała poważnie, zupełnie jakby przedstawiała swoje umiejętności potencjalnemu pracodawcy. Dopiero na koniec uśmiechnęła się nieznacznie i skupiła ponownie wzrok na drodze.*

- Wiedziałem że wymiana łóżka jako pierwszego będzie dobrym pomysłem - Podolsky pokiwał głową, zgadzając się z własną opinią i decyzją, która jak widać wyjątkowo przypadła mu do gustu, do tego miała się okazać początkiem całkiem niezłych perspektyw na nadchodzący wieczór. - Znajdźmy tego gnojka i zwijamy się. Trzeba cię będzie ulokować. Chcesz piętro czy parter? Dom jest duży, pomieścimy się.

- Mam z sobą tylko plecak nie sądzę by trzeba było mnie jakoś szczególnie lokować. - Powstrzymała się od poinformowania go, że też prawdopodobnie długo nie zostanie. Było milutko i w ogóle. Naleśniki z komfiturą i te sprawy. Ale nie była jak Benson dla niej łażenie po tym samym lesie nie było atrakcją. - A gdzie jest bliżej do ciepłej kąpieli?

- Wannę też mam - gliniarz rzucił mimochodem, unosząc wzrok na czubki otaczających ich drzew - Dogadamy się kto lata z wodą i ją grzeje. Jestem otwarty na propozycje.
 
Aiko jest offline