Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2018, 11:16   #3
killinger
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Pracował do późna, nic zatem dziwnego, że poranek zastał go zagrzebanego w pościel. Ciepło jej ciała jeszcze nie znikło z atłasowej pościeli, dyskretnie wymknęła się z łózka, przemierzając pewnie dom na swoich długich, szczupłych nogach, kręcąc zalotnie w naturalnym tańcu kuperkiem. Uwielbiał ją bezgranicznie. Zawsze powtarzał sobie, że taka żona to dar od Boga. Co prawda nie wierzył, by Bóg dawał cokolwiek, komukolwiek i za cokolwiek, ale pracując w branży nie sposób nie popaść w pewne religijne ramy.
Żałował, że Mariory nie ma już w łóżku, bardzo przydałaby się przy nim, bo potrzebował bliskości by zmazać wczorajszą noc.

Wrócił z Las Vegas koło dwudziestej drugiej. Klimatyzowane wnętrze karawanu nie przygotowało go na uderzenie gorąca, podstępnie uderzające już po otwarciu drzwi na podjeździe technicznym z tyłu domu. Spocił się niemal natychmiast, dziękując za zachód słońca, bo jego jasna karnacja utrudniająca opalanie się, stanowiła ciągły problem w tym piekielnie nasłonecznionym miejscu. Czuł się potrosze jak wampir, spędzając dużo czasu w chłodnych przestrzeniach domu, kostnicy i spalarni. Chyba czas na małe wakacje, zmęczenie dopadało go swymi chciwymi mackami coraz mocniej. Obiecał sobie, że porozmawia Margie o urlopie w Europie. Nie w jakimś krzykliwym Paryżu, czy przereklamowanej Wenecji, nie. Postanowił wybrać Irlandię, gdzie mieszkali kuzyni Mariory, z którymi nawet utrzymywała jakieś stosunki. Co ważniejsze jednak, klimat wyspy pozwoli mu odpocząć od piekarnika pustyni Mojave.

Zręcznie przeciągnął prostą trumnę na wózek transportowy, pogwizdując cicho wystukał kod alarmu i znalazł się w części domu przeznaczonej na Zakład Pogrzebowy. Dyskretnym korytarzykiem i winda towarową dostał się do podziemi, gdzie "Żarłoczny Gus" połknął w całości trumnę z zawartością. Żadnych przygotowań, żadnych procedur. Piec, ogień, popiół i uczucie ulgi. W popiele nie znalazł nic, żadnych stopionych metalowych elementów, fragmentów kości, nic zupełnie. Szary pył zamienił się w papkę, mieszając się z wodą kanalizacji. Odpłynął w niepamięć.
"Nie ma co się spuszczać, nad tym co już spuszczone Złotko" - złośliwy głos Ojca zabrzmiał w jego czaszce. W chwilach stresu podświadomość torturowała go przybierając pozę nieżyjącego rodziciela. Stary Augustus "Gus" Gravesend II zawsze miał na podorędziu jakieś złośliwe frazesy. Najbardziej wkurzał młodego Augustusa "Augiego" Gravesneda III, nazywając go Złotkiem. No wiecie, od AUrum, głupi żarcik.

Zdezynfekował dokładnie ubikację, nosze, okolice pieca, żelazne, ażurowe mary, oraz transportowy wózek używając najlepszego Morsolva. Wziął prysznic, po czym udał się na parter, gdzie znajdował się jego gabinet.

Za wielkim, dębowym biurkiem i solidnym skórzanym fotelem wisiały trzy niepozorne dekoracje. Z ciężkim sercem wydobył z małego sejfu skrytego za banalnym obrazem kolejne dwie tytanowe ramki. Uzupełnił je o zdobycz wczorajszego dnia. Dwa szarozielone papierki skryły się pod warstwami pancernego szkła. Za pomocą kodu i wymyślnego klucza otworzył mały panel sterujący, gdzie po przeskanowaniu siatkówki, wyłączył obwody alarmowe. Potężne elektromagnesy utrzymujące niezniszczalne ramki na ścianie przygarnęły dwa kolejne elementy. Uruchomił ponownie zabezpieczenia, przyglądając się w milczeniu wiszącym na ścianie pięciu banknotom dziesięciotysięcznym, edycja 1928, o wartości kolekcjonerskiej przekraczającej 160000 dolarów. Wpatrywał się w nie z mieszaniną miłości i strachu. To było jego piętno, znak jego grzechu jaki odziedziczył po ojcu. I pieprzonym fagasie z Las Vegas.

Kiedy w końcu znajdzie siły, by zniknąć stąd na zawsze, papierki te, oraz pokaźna kasa z konta na Kajmanach pozwolą mu zacząć nowe życie. na razie jednak nie widział możliwości dokonania zmiany. Nie on był kowalem swojego losu, czy tego chciał czy nie, miał nierozerwalne zobowiązania.

Schował do sejfu papiery; Federalną licencję na międzystanowy transport zwłok, poświadczenia epidemiologiczne, zgodę rodziny na transport, licencję domu pogrzebowego. Pismo od coronera hrabstwa Clark, w którym leży LV spalił, starannie rozgniatając popiół w popielniczce. Takich gotowych blankietów in blanco miał pod dostatkiem, ponieważ ich wystawca koroner doktor Kruger pracował dla tych samych ludzi co on.

Zapalił grubaśne kubańskie cygaro, nawet nie dlatego że mu smakowało, ale przydawało powagi i wzbudzało pozytywne konotacje u klientów. Rozparł się wygodnie w fotelu i pozwolił sobie pogrążyć się w marzeniach. Nie śniły mu się pałace, pełnomorskie jachty, wyuzdane kochanki, marzył o domku w górach, wysoko gdzie powietrze gryzie w gardło swym chłodem i czystością. W otoczeniu świerków i kilkuset akrów nieużytków. Hodowałby konie, ulubione zwierzęta Michaeli. Nocami chodziłby po terenie ze sztucerem Wetherby na ramieniu, odstraszałby wilki, a czasem strzeliłby dla postrachu by misie grizzli nie naprzykrzały się zbytnio. Pozwoliłby mieszkać w wielkim domu z grubych bali całej rodzinie. Ściągnąłby syna, Augustusa Timothiego IV, ba pozwoliłyby mu nawet przywieźć tę czarną dziwkę, która uważał za swoją dziewczynę, biedny idiota.

Popiół spadł na drogie spodnie popielatego garnituru od Toma Forda. Strzepnął go niecierpliwie, zły trochę na siebie, że zasnął w fotelu, zamiast w łóżku z żoną. Po drodze do sypialni odwiedził kuchnię, gdzie w pośpiechu zjadł prostego sandwicha z indykiem i sosem beszamelowym, popił mlekiem prosto z kartonu i po dokładnym wyszczotkowaniu zębów wsunął się w pościel, pachnącą i smakującą ciałem Mariorie. Odwzajemniła jego pieszczoty i cieszyli się sobą do rana.

Gapił się w sufit, walcząc z pokusą pozostania w łóżku przez cały dzień. Skoro jednak żona już się z niego wymknęła, zdusił pokusę i wstał. Podrapał się po kroczu i przeciągnął mocno, aż jego wielkie ciało zatrzeszczało, ostrzegawczo skrzypiąc stawami. Ziewnął po raz ostatni i ruszył do łazienki przylegającej do sypialni.

Przeszedł do jadalni już nienagannie ubrany i ogolony, pachnąc krystalicznym zapachem od Bossa, szeleszcząc śnieżnobiałą koszulą od braci Brooks, oraz olśniewając przepięknymi zębami od doktora Martella z Salt Lake City.

- Ma Jolie, jesteś zachwycająca. Moje masaże utrzymują cię w nienagannej kondycji - skomplementował swą piękną żonę, przekręcając jej imię w ulubiony przez nią sposób.
- A ty mój panie jesteś jak zwykle zaspany, ale z tego jestem dumna, bo widać że zajęłam się tobą ...
- Intensywnie - dopowiedział jej machinalnie. Czasem brakowało jej jakiegoś słowa, ale była przez to tym słodsza.
- Nie, nie intensywnie, tylko genialnie i fenomenalnie - Mariory wzięła się pod boki, zadowolona z użycia trudnych słów w bezbłędny sposób.
Ucałował ją z wielkim uczuciem, obiecując sobie po raz któryś z rzędu, że nie da się już nigdy wyciągnąć Patowi na dziwki. Powoli zjedli śniadanie, które przyrządziła.
- O 11-tej przyjedzie klient, będę pracował na dole. Nie używaj proszę interkomu, coś strasznie w nim piszczy, w razie czego mam ze sobą komórkę.

Żona nigdy nie schodziła do piwnicy. Nie czuła się dobrze w miejscu przez które przewijają się zwłoki, gdzie jest zimno i pachnie dziwną chemią.

Augie pogrążył się w pracy. Klientem była tego dnia kobieta, ładna dwudziestoczterolatka jak wynikało z akt. Mieszkała w Santa Clara, po ziemistej cerze i paskudnych siniakach na przedramionach od razu poznał co ją zabiło. Nienawidził prochów, nie znosił marnowania życia. Miał ochotę spoliczkować młodą idiotkę za to, co sobie zrobiła. Potem jednak pomyślał o jej rodzicach, krewnych, o wszystkich którzy ją kochali. Złość przeszła od razu, poczuł pewnego rodzaju rozczulenie i z wielką troską i delikatnością rozebrał ciało i mył je niemal pieszczotliwie. Kilka wstępnych iniekcji, solidna praca Morcreamem, następnie długie i nużące bulgotanie Arterialu, napełniające małą pracownię ostrą wonią formaliny. Zostawił ją na trochę, pompy zastępujące całą wilgoć ciała chemicznymi środkami musiały mieć czas, by przynieść stosowne efekty. O 12.30 zameldował się w pracy Milton Wolffe, przejął aparaturę i miał zawołać szefa dopiero na koniec procesu, bo Augustus był prawdziwym mistrzem makijażu i nie pozwalał nikomu wykonywać tej części pracy. " To co zobaczy rodzina, pozostanie w nich na długo, łatwiej im będzie pożegnać się z kimś kto tylko śpi, kto nie cierpi, kto wygląda pięknie i spokojnie" - tłumaczył swoim pracownikom. Wolffe miał to w dupie, pracował jeszcze z ojcem Augustusa, zjadł zęby na tym fachu. Inni jednak, głównie pracujący dorywczo, oraz Dale Schuster pełniący coraz ważniejsza rolę w Zakładzie, słuchali go z powagą.

Zamówił katering na 18-tą, kiedy pojawi się wystawienie zwłok młodej narkomanki. Sprawdził Salę Spokoju, czyli poczekalnię numer dwa, jak nazywali pomieszczenie pracownicy. Wszystko wyglądało OK, zanotował nawet w pamięci, by odpalić premię florystce i sprzątaczce, bo wykonywały świetną pracę.

Umówił się jeszcze telefonicznie z Patrickiem i Aaronem na jutrzejszy wieczór, na parę piwek. Wykonał telefon do Cambridge, MA ale odpowiedziała mu tylko jakaś idiotyczna korporacyjna paplanina poczty głosowej. Nie rozmawiał z synem już id dwóch tygodni, owszem zajęcia na Harvardzie są na pewno wyczerpujące, ale chyba raczej chodziło o Letishę. Powoli zaczął już oswajać się z myślą, że jego wnuki mogą mieć kawowy odcień skóry. Jak do tego doszło? Przecież od zawsze powtarzał, że czarnuchy są pasożytami, gdzie popełnił błąd?

Zrezygnowany wstał, wyjął z szuflady biurka małą, piszczącą zabawkę i zszedł na dół schodami. Wszedł do krematorium, zamknął za sobą drzwi. Stał przez chwilę nieruchomo nasłuchując. Nic. Żadnego warczenia, skomlenia, czy pisku.
Położył małą kość do gryzienia, psią zabawkę, koło opróżnionej w połowie miski z wodą w rogu pomieszczenia. Zagryzł wargi. Miska wczoraj była prawie pełna, kiedy palił zwłoki tego bezimiennego nieszczęśnika.

- Hej mała kurwo! Zobacz co ci przyniosłem pieprzona pokrako! Wujek ma dla ciebie prezent, niech cię w końcu piekło pochłonie, wszawa suko!

Cofnął się o kilka kroków. Dziś nie słyszał niczego, na szczęście. Urojenia ostatnio coraz mniej go męczyły. Pomysł z miską wody, jaki podsunął mu drogi żydowski psychoanalityk z Salt Lake, podziałał wyśmienicie. Dodatkowo złożona w ofierze zabawka powinna zupełnie rozbroić strachy w głowie Augiego.
" Gówno ci rozbroi, zobaczysz, że to ci jeszcze wybuchnie prosto w twarz Złotko"
"Stul ryj Ojcze, zdechłeś i nie mieszaj się w moje sprawy"


Gdyby mógł, trzasnąłby drzwiami, jednak nie daje się trzaskać samozamykającymi się wierzejami prowadzącymi do spalarni. A szkoda.

Odzyskał spokój dopiero przy zwłokach. Obejrzał uważnie jej twarz, wyrównał usta morstayem, wypełniając spękania. Starannie obrysował konturówką obwiednię warg, wypełniając obrys pędzelkiem z czerwoną szminką. Czuł się jak artysta plastyk, ona zaś była podatnym płótnem na którym rozpinał zręcznie swój talent. Ostanie ruchy i ...

Wstrząs jaki nadszedł niespodziewanie popchnął go na stół ze zwłokami. Ręka omsknęła się i pędzelek wymazał krzywą krechę ciągnącą się łukowato od kącika ust ku policzkom. Upiorny półuśmiech wykwitł na porcelanowym obliczu panny Rebeki z Santa Clara.
Zafascynowany dorysował drugą, bliźniaczą linię, symetrycznie po przeciwnej stronie ust. Przyglądał się obrazoburczemu uśmieszkowi z kamienną miną.
" Ten się śmieje, kto się da radę śmiać ostatni Augie" - zgrzytliwy głos ojczulka zakpił w jego umyśle.
Wytarł jej twarz. Poprawił ubytki pudru, podmalował oczy, ale już bez pełnego natchnienia artyzmu będącego jego powołaniem.

Kwadrans później odnalazł w apteczce małą fiolkę. Nie sięgał po to od dawna, ale dziś mr. Prozac musiał wkroczyć do akcji.

Co za pieprzony dzień.

Reszta dnia o dziwo poszła idealnie gładko. Pokierował zręcznie ostatnimi wizytami krewnych zmarłej, z należytą mieszanka powagi i kojącego spokoju pozwolił wypłakać się tym, którzy tego potrzebowali, najeść tym, którzy nie mieli w sobie dość empatii, oraz wskazać drogę zagubionym. Ustalił z pastorem z Santa Clara warunki pochówku, a o 22.30 pozwolił zamknąć pannę Uśmiechniętą Rebekę w chłodni.

Tego wieczoru długo rozmawiał z żoną. O wszystkim. Nie uprawiali miłości, nie miał na to najmniejszej ochoty. Czuł, że Mariorie jest jak atomowy lodołamacz miażdzący grubą krę jaką pokrywa się czasem jego dusza. Wcześniej zjedli razem kolację, we troje z córką. Przeprosił Mikę za dzisiejszą nieobecność, przyjęła jego stwierdzenie że 8250 dolarów nie jest co prawda ważniejsze niż córeczka, ale biznes ma swoje żelazne prawa. Michaela zdawała się wykazywać zrozumienie, co zasmuciło go po trosze. Wolał, kiedy dąsała się we właściwy nastolatkom sposób, zarzucając mu zbyt mało uwagi. Poczuł ukłucie zazdrości. Czyżby mała znalazła sobie kogoś, jakiegoś ważniejszego od niego faceta? Czy ten pomylony Pearce, jej chłopak nie zaczyna się robić kimś zbyt ważnym? Sam tego nie rozpracuje, żona pewnie mu nie powie, lojalna wobec córeczki. Na szczęście niedługo z urlopu na Florydzie wraca ciotka Dorothea, babcia Miki, która ma z nią doskonały kontakt. Ona mu wszystko zrelacjonuje. Uspokojony ta myślą, zanotował sobie w pamięci, by osobiście pojechać pojutrze na małe lotnisko do St.George, stolicy hrabstwa Washington, skąd zabierzę babcię Dotty z jej facetem, Clarkiem Nevillem, którego uwielbiał.

Musi tylko za dużo nie pić jutro z chłopakami. Co prawda to był ten dzień, dzień ich dorocznego święta, ale weźmie na wstrzymanie i nie schla się niepotrzebnie.

Kolejny poranek.
“Mamy pierwszy czerwca. Zapowiada się przyjemne 75 stopni. Miłego dnia Diamond Taint! Specjalnie dla was, Angelina Russel, Diamond Taint News…”

Pracował szybko w swoim gabinecie, czując na plecach ciężki wzrok pieciu panów Chase'ów gapiących się ze ściany. Pogrzeb do 12-tej, wrócą o 13-tej. Krótka wizyta w zakładzie kosmetycznym Kate Moss, żona zrobi sobie paznokcie, a on odbierze zamówione kosmetyki i może posłucha ploteczek, jakimi chętnie dzielą się kobiety u fryzjera. Potem na północnym, niewidocznym od strony domków stoku Coyote Ridge, urządza sobie piknik. Wzgórze wznosi się nad dzielnicą Cotote Hills, pełną domów z basenami, pięknymi trawnikami, gdzie nadal parkują niezłe auta. Na grilla zaprosi młodego Dale'a Schustera, oraz całą rodzinę i pracowników. Sam będzie przyrządzał barbeque, a dla tego debilnego Pearce'a w skórzanym płaszczu do kostek będzie wyjątkowo miły, by sprawić przyjemność Michaeli.

A wieczorem będzie biba w męskim gronie, co mu bardzo odpowiadało.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй

Ostatnio edytowane przez killinger : 24-02-2018 o 11:35. Powód: boldowanie
killinger jest offline