Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2018, 16:16   #1
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
[WFRP II ed.] Nie wszystko złoto, co się świeci


Oshausen, Dawny Solland
12 Vorgeheim, 2529 K.I.
Wieczór

Późnym wieczorem w karczmie Górska Ostoja panował tłok rzadko spotykany w tych rejonach Gór Czarnych. Podczas gdy na zewnątrz lało jak z cebra i hulał zimny wiatr, co było cechą znamienną wczesnego lata w Sollandzie, tak w gospodzie unosił się przyjemny zapach gulaszu z dzika, który był specjałem Gretty, żony karczmarza i ulubionym daniem wędrowców zatrzymujących się w Oshausen - małej, nadrzecznej wiosce będącej ostatnim gościnnym przystankiem na drodze do Karak Hirn. To właśnie tu zatrzymali się bohaterowie tej opowieści; cała szóstka cudzoziemców, pochodzących z różnych prowincji Imperium, a nawet spoza jego granic i jeden mieszkaniec Oshausen, który korzystając z nadarzającej się okazji, postanowił zrealizować swoje marzenia o bogactwie, chwale oraz barwnych przygodach, zostawić za sobą wszystko i dołączyć do owej grupy awanturników, która swojego szczęścia szukała w Górach Czarnych.
Nie byli oni jednak jedynymi gośćmi przytulnego przybytku rodziny Rottenstadt, o którym powiadano, że jest ostatnią gospodą Imperium i jedynym przyjaznym dla podróżnika miejscem w tych okolicach, poza murami którego kończy się nie tylko ojczyzna Sigmara, lecz także cały cywilizowany świat. W gospodzie przebywała też grupa krasnoludów z Karak Hirn, którzy usiedli do stołu znajdującego się najbliżej wyjścia i jednocześnie ulokowanego bezpośrednio przy stole zajmowanym przez poszukiwaczy przygód. Była ich cała szóstka, trochę już podpita, choć wciąż zachowywali poważne miny i pozory trzeźwości, a z zasłyszanych rozmów siedzący nieopodal Durak wywnioskował, że są kupcami zmierzającymi w stronę Nuln, gdzie też planowali sprzedać zamówione przez Akademię Artyleryjską części do dział i na potrzeby nowych wynalazków lokalnego Mistrza-Inżyniera, którego imienia krasnolud niedosłyszał.
W gospodzie nie zabrakło też miejsca dla stałych bywalców. Zajmowali oni ustawione w rzędzie przed szynkwasem zydle, które miały specjalnie wydłużone nogi, przystosowane do wysokości blatu. Mężczyźni, których średnia wieku wynosiła około pięćdziesiąt zim, pochyleni byli nad kuflami spienionego piwa i od czasu do czasu oglądali się za siebie, rzucając pełne zabobonnej wrogości spojrzenia szpiczastym uszom Lilou, która za wszelką cenę starała się nie zwracać na nich uwagi. Pochłonięci byli też rozmową z karczmarzem, który wcześniej przedstawił się awanturnikom jako Frederik Rottenstadt, szlachcic i dawny właściciel ziemski z Ostlandu, który porzucił dawne życie, sprzedał majątek, a za zarobione w ten sposób pieniądze wybudował ów przybytek w Górach Czarnych. Nie wiadomo ile w tych słowach było prawdy, jednakże z całą pewnością wyglądał on na człowieka z pogranicznej prowincji, zaś Słowik mógł zapewnić, że nie pochodził on z Oshausen. Fryz i charakterystyczny wąs na modłę kislevskiej szlachty, duży piwny brzuch, którego zakrywał sięgający ziemi szary żupan z adamaszku, owinięty jedwabnym pasem w barwie kwiecistej czerwieni oraz dopełniające obrazu karczmarza z północy pulchne, rumiane od alkoholu policzki i tylko złoconej szabli u boku mu brakowało. Frederik szybko dał się poznać awanturnikom jako przyjazny gospodarz, zaś jego żona jako wspaniała kucharka, której posiłki dodawały energii i sił wędrowcom przed dalszą, ciężką podróżą.
Sama karczma była bardzo przytulnym miejscem, choć z trudem mieściła tyle osób, ile aktualnie w niej przebywało. Dwa duże stoły ustawione były tuż obok siebie w samym centrum przestrzennej izby. Początkowo dostawionych do nich było łącznie dwanaście krzeseł i brakowało miejsca dla Daireann, ale problem ten szybko rozwiązała Gretta, która przyniosła z kuchni taboret dla przypominającej dziecko dziewczyny. W pomieszczeniu był też jeszcze jeden mały stolik, umieszczony w kącie, ale zajęty został przez czterech grających w karty mieszkańców Oshausen. Na lewo od wejścia znajdował się szynkwas, a bezpośrednio za nim mała kuchnia i trzy beczułki piwa warzonego w Karak Hirn. Temperaturę w pomieszczeniu podnosiła nie tylko przyjazna atmosfera (pomijając wrogie spojrzenia kierowane pod adresem Lilou, także ze strony siedzących obok krasnoludów), ale też wielkie palenisko ulokowane w przeciwległym do szynkwasu kącie karczmy, w którym wesoło trzeszczało trawione przez płomienie drewno opałowe. Górska Ostoja udekorowana była wieloma zwierzęcymi trofeami, zdobytymi w podzięce dla karczmarza przez miejscowych myśliwych, a w pobliżu drzwi prowadzących na górę do pomieszczeń mieszkalnych, zawieszony został szyld z dwoma skrzyżowanymi ze sobą rapierami, które przypomniały Lelianie o prażonych słońcem ziemiach odległej Estalii i Tilei.


Poszukiwacze przygód siedzieli w karczmie do późnego wieczora, wydając ostatnie zarobione w Nuln pieniądze na cudownie smakujące jadło i piwo. Wiedzieli, że jeśli prędko nie znajdą pracy lub jakiegokolwiek innego źródła dochodu, to szybko zostaną bez grosza przy duszy, ale ta ponura myśl w żaden sposób nie przeszkadzała w korzystaniu z gościnności rodziny Rottenstadt - jeśli mieli wkrótce umrzeć z głodu, zostać rozszarpani przez dzikie bestie, czy zginąć pod lawiną, to ten jeden ostatni raz mogli zaznać tak bardzo upragnionych luksusów po męczącej podróży, jaką dotychczas odbyli. Oshausen było ostatnim przyjaznym przystankiem w podróży do Karak Hirn, a może nawet dalej, do Księstw Granicznych. Nie wiedzieli dokąd ostatecznie zaprowadzą ich nogi, ale powoli zaczęły się wyłaniać przed nimi dwie realne możliwości - dokądkolwiek by się nie udali, po tej i po drugiej stronie gór może czekać ich jedynie śmierć lub wielkie bogactwa, jeśli bogowie będą im sprzyjać. Od samego początku wiedzieli na co się piszą. Przed nimi wielu wyruszyło w te strony i większość zaginęła bez śladu, ale nieliczni, którzy przeżyli i osiągnęli sukces, stali się nadzieją i często zgubą wszystkich tych, którzy zdecydowali się podążać ich śladem. Góry Czarne kryły w sobie wiele skarbów, grobowców dawnych ludów i krasnoludzkich władców, żył złota i innych cennych metali szlachetnych oraz minerałów, ale przede wszystkim usłane były wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwami, począwszy od zdradzieckich warunków pogodowych, a skończywszy na bandytach, plemionach dzikich humanoidów oraz bestiach, które z nieludzką przyjemnością i okrucieństwem rozerwałyby na strzępy nieostrożnego podróżnika.

Na zewnątrz panował głęboki mrok z trudem rozświetlany przez przylegające do Górskiej Ostoi latarnie oraz światło, wydostające się przez okna z wnętrza gospody. Pomimo początków lata, wyraźnie odczuwalny był chłód, który niósł ze sobą ciągnący z gór wiatr. Intensywne opady deszczu stworzyły na horyzoncie szarą kurtynę, która skrywała bogaty w widoki krajobraz przed oczami mieszkańców wioski i podróżnych. Nic więc dziwnego, że tego dnia wszyscy rozumni szukali schronienia w karczmie, lecz wkrótce spokój nawet i tego miejsca miał zostać zmącony przez niezapowiedziane przybycie tajemniczego wędrowca.
Niespodziewanie drzwi karczmy otworzyły się na oścież, prawie przy tym wypadając z zawiasów. Nagły podmuch lodowatego wiatru, który wpadł do pomieszczenia razem z kroplami deszczu, zgasił znajdujące się najbliżej drzwi świece, zaś siedzące nieopodal wejścia krasnoludy musiały osłonić oczy przed sypiącą się na ich twarze wodą, klnąc przy tym we wszystkich znanych im językach i dialektach. W progu, na szarym tle ulewy, stała niewysoka postać; mężczyzna przeciętnej postury, którego twarz skryta była pod spływającym deszczem płaszczem. Po chwili cichej konsternacji odrzucił w tył kaptur, ukazując przemoczone kosmyki włosów, opadające na naznaczone bliznami oblicze wędrowca, którego smutne, wilcze spojrzenie błądziło przez chwilę po zaciekawionych twarzach bywalców Górskiej Ostoi. Nawet karczmarz przyjrzał mu się z uniesionymi brwiami, a ten widząc nieprzychylne spojrzenie gospodarza, posłusznie zamknął za sobą drzwi, uprzednio siłując się z szalejącą na zewnątrz wichurą. Uporawszy się z żywiołem, nieznajomy świadom tego, że zwrócił na siebie uwagę całej gospody, bardziej niżby tego chciał, chrząknął niepewnie dwa razy i podszedł do stołu, przy którym siedziały krasnoludy.

- Szukam ochotników, którzy pomogą mi przeprawić się przez Przełęcz Lodowego Wichru, do posiadłości magnackiej nieopodal wioski Scharmbeck. Uczciwie was wynagrodzę. Przy sobie mam siedemdziesiąt złotych koron… - oznajmił bez ogródek, po czym cicho westchnął, jakby z ulgą, że zdołał to z siebie wykrztusić. Znający się na ludziach Hans wyczuł, że nieznajomemu bardzo się śpieszy i wygląda przy tym na całkiem zdesperowanego.
Tymczasem krasnoludy, słysząc ofertę podróżnika, któremu dotychczas poświęciły wątpliwe zainteresowanie, powróciły do rozmów w swoim gburowatym języku. Jeden z nich pokusił się nawet o pełen pogardy chichot, który przypominał pochrząkiwanie świni. Suma, jaką zaoferował mężczyzna, była większa niż większość ludzi widziała w całym swoim życiu, ale najwyraźniej krasnoludy miały do zarobienia więcej, dokądkolwiek się udawały.
Niezrażony tym zachowaniem wędrowiec, jedynie uniósł lewą brew i w tym samym momencie dostrzegł siedzącą tuż obok grupę awanturników, na których to spoczął jego wzrok, na dłużej zatrzymując się na Dietrichu, który wyglądał mu znajomo.
- Myślę jednak, że po dotarciu na miejsce, moja rodzina wypłaci wam zadowalającą kwotę. Bardzo wasz proszę. Jestem w trudnej sytuacji i muszę pilnie dostać się do majątku rodzinnego… - Powiedział, mijając rząd krzeseł, na których siedziały pogrążone w rozmowie krasnoludy.

 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 27-02-2018 o 01:03.
Warlock jest offline