Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2018, 22:09   #7
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Joel STRODE
Kopalnia ziała wielką dziurą, której powierzchnia była większa niż chyba całe Diamond Taint a głębokość... Nie wiedział jaka była jej głębokość ale na pewno spora. Czytał gdzieś, że z jej powodu oprzyrządowanie samolotów szaleje nad miasteczkiem i dlatego cały ruch powietrzny omija ich z daleka, a ptaki wędrowne nurkują i rozbijają się. Chociaż z tymi ptakami to chyba musiała być ściema. Cały teren kopalni otoczony był siatką i bez przerwy patrolowany przez firmę ochroniarską. Teraz przed jej głównym wejściem zrobił się mały tłok. Lokalna prasa i telewizja rozstawiła stanowiska, gotowa zareagować na każdą wiadomość w sprawie zasypanych geologów. Zdawało mu się, że wśród samochodów rozpoznał też logo jakiejś większej stacji. Nikogo nie wpuszczano na teren kopalni, chociaż w środku, za ogrodzeniem stał rozłożysty budynek po byłym zarządzie, który obecnie użytkowała grupa geologów, w którym na pewno działała klimatyzacja. Jedynie ekipa ratunkowa i karetka z obsadą zostali wpuszczeni do środka. Poszkodowani nie byli mieszkańcami miasteczka, więc nie było też rodzin czekających na wiadomości.

Jego uwagę przykuł mężczyzna idący samotnie pustą, piaszczystą drogą wzdłuż siatki ogrodzeniowej. Szedł niepewnie, zataczając się lekko. W prawej ręce trzymał kurczowo zaciśniętą papierową torebkę. Postać była powszechnie znana w Diamond Taint. Rdzenny mieszkaniec Ameryki, najczęściej widywany w centrum miasteczka lub pod wall mart, najczęściej odurzony ognistą wodą lub żebrzący o parę centów na nią. Nieszkodliwy, stały element krajobrazu. Dlatego gdy indianin rzucił nagle torebką w ochroniarza stojącego za ogrodzeniem, gdy jej zawartość rozbryzgła się po zderzeniu z siatką a człowiek w uniformie odruchowo sięgnął po broń za pasem Joel aż podskoczył. Wiatr przyniósł daleki odgłos głośnej wymiany zdań, których sens zatarł dzielący ich dystans.

Ekipy dziennikarzy najwidoczniej nie zauważyły incydentu, lub go zignorowały a czerwonoskóry ruszył z powrotem, powolnym, chwiejnym krokiem w kierunku miasta.

Augustus GRAVESEND
- Co, co to ma być? - grubas pocił się obficie w szerokim, workowatym, źle zszytym garniturze, ziejąc czosnkowym oddechem prosto w twarz Gravesenda Trzeciego. Mężczyzna przetarł spocone czoło papierową husteczką. Zlepione długie kosmyki włosów przylepiły się do łysiejącej głowy. - Jeśli to, to... - wyraźnie brakowało mu słów.

Augustus wywołał na twarz wyuczony uśmiech.

- Proszę się uspokoić. Złośliwość rzeczy... - "martwych", chciałoby się powiedzieć, lecz w porę ugryzł się w język.

Matka uśmiechniętej Rebeki zalała gruby makijaż łzami i ten rozlał się już czarnymi smugami po obwisłych policzkach. Starszy pan, pewnie dziadek zmarłej, syknął zbyt głośno, by nie dotarło to do uszu Augustusa - "nawet piekło jej nie chce pochłonąć", na co kobieta zaniosła się nowym szlochem. Jedynie mężczyzna z krótkim wąsikiem, stojący od początku przy wejściu, w głębokim cieniu, w czarnym garniturze, ze spokojem przyglądał się całej scenie.

- No, no, no widzi pan... - jąkał się dalej grubas.

- Zapraszam państwa do pokoju obok na mały poczęstunek na koszt firmy. W tym czasie usuniemy problemy techniczne.

"Na koszt firmy" zawsze czyniło cuda. Tym razem też zadziałało.

Kobiety są kapryśne lecz tego Augustus nie przewidział. Kłopoty zaczęły się o 9.03, gdy Żarłoczna Ingrid odmówiła współpracy. Wezwany do awarii Conroy przybył w dziesięć minut. Dwa kwadransy później rozłożył bezradnie ręce.

- Wymiana sterownika i czujników nie pomogła. System zgłasza rozszczelnienie komory. Może wstrząs coś naruszył. Mogę oszukać czujnik ale... - westchnął, - raz że jest to niezgodne z prawem stanowym, dwa że jeśli nieszczelność jest duża...

Nie dokończył zdania. Nie musiał. Serwis pieca znajdował się w Salt Lake City i nawet zakładając, że jakimś cudem ściągnąłby ich dzisiaj i nie byłoby dalszych nieprzewidzianych okoliczności, awaria oznaczała opóźnienie ceremonii przynajmniej o dzień.


Eileen RYAN
Steven Ravenshire... Obserwowała go z cienia jaką dawał jej budynek. Krok sprężysty, pewny. Zakasane rękawy eleganckiej koszuli i luźny krawat. Odruchowo poprawił blond grzywkę, gdy przechodził przez ulicę. Ciągle ten sam, znany tik. Miło było na niego patrzeć. Wciąż czuła ten przyjemny ucisk w żołądku. Gdyby tylko ta...

- Steven - wypadła zza kolumny wprost w jego objęcia gdy wskoczył na ostatni ze schodków.

Zachwiał się, musiał ją złapać, objąć swymi ramionami nie chcąc upaść do tyłu.

- Eileen... - mimo wszystko się zmieszał, zwolnił uchwyt i zrobił krok w tył, - co ty tutaj... czy ty...

- Byłam w pobliżu - nie dała mu dokończyć, - to miło, że tak na siebie wpadliśmy. - Uśmiechnęła się uroczo.

Odrzucił grzywkę w ten cudowny sposób.

- Eileen... - spojrzał błagalnie gdzieś za nią, lecz pomoc nie nadchodziła, - nie mam teraz czasu, spieszę się do pracy. Może spotkamy się podczas lunchu...

Rose DEVIN
Kurz pokrywający stare księgi kręcił w nosie a poruszenie choćby jednej pozycji powodowało wzbicie się w powietrze nowej chmurki. Po przeniesieniu kilkudziesięciu pozycji na wózek cała część starego archiwum zakryta była mgiełką wkręcającego się w głęboko w nos... Atchiuuu! Kichnięcie rozległo się echem po pustych ścianach. Na domiar złego z nosa zaczęło cieknąć. Świetny początek. Ale zadanie skatalogowania najstarszej części księgozbioru i tak czekało dostatecznie długo. Prawdopodobnie dlatego nikt się tym wcześniej nie zainteresował, że ta część księgozbioru nie wydawała się ciekawa i nie było zainteresowania czytelników. Oczywiście, istniał stary rejestr, w szufladkach, zapisany na starych, zżółkłych kartonikach, wyblakłym niebieskim atramentem. Teraz, w dwudziestym pierwszym wieku, nadszedł czas na nowoczesność.

Rose zawiozła wózek do czytelni. Nie było tłumów. O tej porze nigdy nie było. Dwójka licealistów, dwudziestoparolatek w naciągniętym podkoszulku i starszy pan w eleganckim garniturze. Mimo, że lubiła tą pracę, spełniała się przy niej, to jednak perspektywa przepisywania ze starych karteczek i katalogowania kilkuset woluminów nie zapowiadała się pasjonująco. Chwilę później jednak praca pochłonęła ją i dopiero głośny dźwięk telefonu spowodował, że oderwała wzrok od komputera. Mężczyzna w podkoszulku rozparł się na krześle, odgarniając wolną ręką przydługie kudły do tyłu. W drugiej trzymał telefon.

- Roy, sukinsynu! - rzucił zupełnie nie przyciszonym głosem, - miałeś dzwonić początkiem tygodnia!

Odwróciła się za siebie. Ciągle tam wisiał. Przekreślony znak komórki.

- ...zupełnie, ale to wcale nie!

Licealiści szeptali coś między sobą. Starszy mężczyzna siedzący nad książką, opuścił okulary na czubek nosa i spojrzał z nad nich najpierw na hałasującego a później wlepił wzrok w bibliotekarkę.

Darleen WOOD
Park. Szumna nazwa na dwa szpalery drzewek; kilka palm i drzew Jozuego poprzetykanych kamiennymi blokami, prawdopodobnie przywiezionymi z kopalni z ponasadzanymi wokół kaktusami. Skalne monumenty przynajmniej dawały trochę cienia. Woda w miasteczku była jednak towarem, jeśli nie deficytowym, to dość cennym i nikt nie mógł sobie pozwolić na jej marnotrawienie. Phebe jednak lubiła to miejsce i teraz z lodem w jednej ręce podskakiwała zadowolona, szczebiocząc o sprawach ogromnie ważnych w tym wieku. Dzień zapowiadał się doprawdy pięknie. Słońce dawało miłe ciepło, suchy wiatr z nad pustyni przynosił zapach piasku.

Stephen pojawił się szybciej niż sądziła. Ręce wpakowane głęboko w kieszenie, nerwowo przygryzał wargę.

- Cześć wujku! - zaszczebiotała mała gdy swoim zwyczajem zmierzwił jej czuprynę.

Cmoknął Darleen w policzek i szepnął jej do ucha: "musimy pogadać". Popatrzyła na niego a on spojrzał wymownie na dziecko.

- Żabko? - przykucnęła spoglądając w wielkie oczy dziewczynki. - Pobiegasz chwilkę? Chcę porozmawiać chwilę z wujkiem. Tylko nie odchodź daleko! - krzyknęła jeszcze.

- Josh i Gruby nie wrócili do domu - kopnął jakiś zagubiony kamień.

Wiedziała co to oznacza. Kumpli Stephena znała tylko z widzenia i mimo, że ten nigdy nie wciągał ją w szczegóły domyślała się, że razem schodzili do kopalni.

- Tylko my z Metysem wiemy gdzie fedrowali. Kurwa mać! Sukinsyny musiały wejść w jakiś nowy układ z ochroną.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline