Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2018, 15:12   #6
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
W przeciwieństwie do diabląt Amberlie kochała podróże, nawet jeśli wyjątkowo powolne i ciche. Wsłuchiwanie się w śpiew ptaków, szelest liści, świst wiatru czy szum rzek i traw, w które Srebrne Marchie obfitowały, koiło jej myśli i rodziło poczucie wewnętrznego spokoju, a widoki zachwycały oko. Był to czas dla niej i jej rozważań na wszelkie nurtujące ją tematy, nawet jeśli trywialne. Po prostu to lubiła, a może nawet kochała. Z dala od cywilizacji naturalny świat wydawał się znacznie piękniejszy, a migoczące na nocnym niebie gwiazdy - jaśniejsze. Był to też jakiś rodzaj przerwy w jej obowiązkach. Była zawsze czujna i gotowa do walki, ale póki mogła, to rozkoszowała się okolicą i towarzystwem, choć dość specyficznym i ciekawym, jak zdołała od razu zauważyć, gdy ich drogi się skrzyżowały.

Pochodząca z Cormyru Amberlie była uroczą, młodą kobietą o anielskiej urodzie, przedstawiającą się jako tropicielka z profesji i szachistka z zainteresowania. W trakcie wędrówki była wyjątkowo wesoła i rozmowna, czasami opowiadając niekiedy nieśmieszne, suche dowcipy dla przełamania nudy bądź poruszając tematy lekko filozoficzne, często również tylko po to, by się pośmiać albo skwitować to jakąś dziwną puentą. Gdy coś ją zainteresowało, to była w stanie zalać absolutną lawiną pytań, co już się zdarzyło przynajmniej raz. Dla kontrastu jednak zdarzało się jej milczeć przez długi czas, po prostu obserwując otoczenie i ludzi, nie inicjując ani nie udzielając się w rozmowach, a płomienie ogniska wręcz ją hipnotyzowały. Trudno było ją brać na poważnie, póki nie rozpoczynała głębokich analiz problemów i znajdowania trafnych rozwiązań. Towarzyszyła jej majestatyczna… lwica. Kritha była kotem bojowym z prawdziwego zdarzenia reagującym wrogim mrukięciem na obcych. Kobieta traktowała ją jak przyjaciółkę i obie nigdy nie opuszczały siebie nawzajem.

Jej duże chłodno-szare oczy ciągle przeczesujące okolicę, być może w poszukiwaniu nowych rzeczy do zachwycania się, a może w innym celu, miały widoczną tą żywą, radosną iskrę w sobie. Gęste, zadbane, średniej długości blado-blond włosy, spięte niebieską tasiemką, okalające zwężającą się ku podbródkowi na wzór trójkąta twarz miały dwie cechy szczególne. Pierwszą były pasemka nad prawym okiem tak samo niebieskie, jak jej wyjątkowy tatuaż na policzku z tej samej strony, drugą - reflektowały światło, migocząc czasami miedzią albo innym ciepłym kolorem. Była wysoka, szczupła i dobrze zbudowana, ale również kobieca. Poruszała się lekko i z gracją, przyjemnie kołysząc biodrami na boki. Miała na sobie czarny płaszcz z kapturem przedłużany tyłem i bokami, czarne rękawiczki ze skóry, z czego lewa była ćwiekowana, dopasowane skórzane spodnie i wysokie buty podróżne na niewielkim obcasie. Przy pasie nosiła kilka sakiewek, bandolier z wieloma tworami alchemicznymi, zadbany sztylet i zawieszone na małym haczyku coś, co wyglądało jak rękojeść broni, ale bez ostrza. Na plecach znajdował się jej wysłużony długi łuk kompozytowy z kołczanem pełnym strzał o różnokolorowych lotkach i prawdopodobnie najcięższa broń w jej arsenale - noszący ślady wielu sparowanych ciosów miecz półtoraręczny.

Po nazwie “Oakhurst” spodziewała się innego widoku. Z tego, co zdołała się dowiedzieć na temat Srebrnych Marchii tutejsi mieszkańcy traktują ziemię i roślinność z wyjątkowym szacunkiem, czerpiąc tylko z tego, co było im potrzebne. “Tam spełnia się sen o lepszym Faerunie”, jak to usłyszała od pewnego handlarza dobrami wszelakimi pochodzącemu z tych okolic. Osada, w której właśnie stawiała swe pierwsze kroki, była całkowitym zaprzeczeniem tego wszystkiego. Dębowy gaj - wycięty w pień. Okolica eksploatowana jak się tylko dało. Na głównym placu - targ niewolników. Mina aż jej stężała, po czym całe dotychczasowe radość i optymizm zostały zastąpione chłodną kalkulacją i zimną determinacją. Na razie milczała, obserwując, oceniając i analizując, mając dłonie podparte na biodrach. Wyrok wydany na dziewczynkę był potencjalnie efektem rozżalenia za nieuleczenie córki burmistrza, a pozostali, korzystając z okazji, postanowili dołożyć swoje trzy grosze. Interesujący dla niej również był okopcony bruk, sugerujący duże ognisko bądź stos do spalania skazańców… na przykład wiedźm.
Jeśli dziewczyna faktycznie była wiedźmą, czyli paktowała z siłami niepochodzącymi z tego świata, to być może faktycznie zasługiwała na śmierć, ale trzeba było mieć ku temu dobre dowody. W końcu jeszcze była dzieckiem, prawda? Okoliczności tutaj mogą być różne, a nic nie będą mogli się dowiedzieć, jeśli oskarżona wciąż będzie zakneblowana.
Postanowiła przemilczeć już podjęte akcje obu diabelstw, ale być może ich nagłe działanie przysłużyło się w tym momencie szybszemu rozwiązaniu sprawy, pomijając demonstrację siły burmistrza.

Coś jednak nie dawało jej spokoju.
Wykorzystując wciąż założony na głowę kaptur, zaczęła mruczeć krótką inkantację.
I choć efektów nie było, dowiedziała się zupełnie czegoś innego.
 
Flamedancer jest offline