Wątek: Kwiatki z sesji
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2018, 15:52   #368
Prince_Iktorn
 
Prince_Iktorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Prince_Iktorn ma wyłączoną reputację

Witam.
Postanowiłem, że wstawię na forum kilka moich historii z czasów gdy prowadziłem i grałem przy stole, tak, aby ocalić je od zapomnienia, może dla czyjejś inspiracji

Najstarsza historia (czasy podstawówki).
System Warhammer edycja z niebieską okładką.
Jedna z pierwszych moich sesji w życiu. Jedna z pierwszych sesji prowadzonych przez tego MG. Podczas tworzenia postaci miałem fatalne rzuty na atrybuty. Komentarz MG podczas wprowadzenia do sesji:
MG:no i ten twój rycerz mówi do ciebie, „Słuchaj, masz tak słabe statystyki, że nie możesz być moim giermkiem bo mi wstyd przynosisz.”…
W ten oto sposób giermek wygnany przez swojego rycerza został poszukiwaczem przygód.

Czasy bardziej współczesne.
System Savage Worlds, setting Bestie i Barbarzyńcy.
MG: Ja
Gracz 1 (G1): Lewe Ostrze Przodka (w skrócie Ostrze)– wytatuowany gladiator barbarzyńca, postać stworzona przez jednego z najlepszych munchkinów jakich znam. Napalony na siekanie każdego potwora na swej drodze.
Gracz 2 (G2): Joran (zwany Szmatą) – zbiegły niewolnik, świetny łucznik. Przydomek zyskał od starego płaszcza który ukradł podczas ucieczki a który (jak on sam twierdził) przynosił mu szczęście.
Graczka 3 (G3): Neasa – magiczka.

Pierwsza historia
BG ruszają do piramidy w dżungli w celu powstrzymania złego kultu przed sprowadzeniem demona na świat. Piramida jest schodkowa, wysoka, z dość stromym podejściem. Na szczycie wartownicy. BG nie wyszły testy Skradania, zostali zauważeni. Wiedziałem ilu jest strażników (było 20) i tak mówię graczom:
MG: Rzucę wam k20 ilu strażników przyjdzie.

Wypadło 20. Gracze ujrzeli scenę jak dwóch wartowników na szczycie piramidy zauważyło ich, po czym wycofało się, a po chwili całą szerokością zejścia rzucili się na nich z góry wszyscy strażnicy kultu. G1 oczywiście stanął od frontu, przyjmując tą ludzką falę na siebie (atakowały tylko 2 szeregi, reszta po prostu próbowała spychać wszystkich w dół), G2 słał strzałę za strzałą, G3 czarowała ile mogła… w końcu im się udało. Poranieni, wymęczeni, bo naprawdę było blisko, wchodzą na szczyt piramidy. Tu okazało się że się spóźnili, ostatni kapłan kultysta poświęcił sam siebie aby sprowadzić demona na świat. BG oczywiście ruszają na mackowatego stwora i tu pojawiły się trudności. G1 w pierwszej rundzie obrywa bardzo mocno, traci przytomność.

Tak się złożyło, że wcześniej zdobył artefakt, magiczne bransolety, które pozwalały mu na kontakt ze światem duchów. Ich moc opisywałem w różnych sytuacjach i pomyślałem, że to dobry moment, aby ujawnić jej nieco więcej. Gdy stracił przytomność, okazało się, że jego duch może przywołać duchy swoich przodków aby pomogli mu w walce. Uznałem, że duchy mogą łatwiej zranić demona który jest istotą magiczną.

Scena wyglądała następująco. G1, jako duch wstaje, wokół niego pojawiają się dusze jego przodków, wojownicy i wojowniczki, ojciec, dziadkowie, kuzyni, wszyscy gotowi do walki z demonem ramię w ramię ze swoim krewnym. Leci epicka muzyczka, G1 i jego duchy ruszają do ataku, G2 (łucznik) wygrywa inicjatywę i strzela.

Wcześniej, podczas badania piramidy, parę razy zwracałem uwagę graczy na to, że demon był przedstawiony jako powiązany z klejnotem (który służył do „zakotwiczenia” demona w realnym świecie), a G2 to zapamiętał. Przez chwilę dostrzegł klejnot i zadeklarował strzał. Trafił, rozbijając kamień.
Opis wyglądał tak, że te wszystkie duchy biegną, już, już prawie dosięgają demona, a tu jak grom z jasnego nieba strzała trafia w klejnot. Demon momentalnie zaczął znikać, wysysany do swojego świata. Duchy i G1 stali kompletnie zaskoczeni. Po chwili demona już nie było. Duchy zaczęły się kręcić trochę bez celu, rozmawiać między sobą, w stylu;
D: „Co u ciebie słychać? Dawnośmy się nie widzieli, jak tam wnuki?” itp.
W końcu ojciec (duch) G1 podchodzi do G1 i tak podpytuje:
D:A co tam u matki? I dlaczego tak płaczesz?”
W tym czasie G1 odgrywał jak siedzi z głową w ramionach. W końcu podrywa się i krzyczy do ojca:
G1: No widzisz? Widzisz? Widzisz, co ja tu muszę znosić?!
Krzyczał, oskarżycielsko wskazując palcem na G2.

Druga historia
Postacie i gracze jak wyżej.
Jakiś czas po walce w piramidzie, BG musieli przejść przez dżunglę. Słyszeli od BNów:
BN: Tą drogą nie idźcie, nie idźcie, tam grasują Paszcze Śmierci…
Oczywiście poszli tą właśnie drogą i spotkali Paszczę Śmierci. Okazał się nią być przepakowany T-Rex na sterydach. W długiej i ciężkiej walce poranili go i było jasne, że już niedługo BG zwyciężą. G1 już się szykował na to że on zabije potwora. No i cóż, G2 wygrał inicjatywę, wyrzucił bardzo duże obrażenia i oto strzała prosto w pysk posłała Paszczę Śmierci do Krainy Wiecznych Łowów. Nie wszyscy w drużynie przyjęli to dobrze:
G1: Nie, nie, nie, no normalnie NIE! No tak się nie robi!
G2 (tłumiąc śmiech): No ale stary, o co chodzi? To tak w kościach wyszło, sam widziałeś jak rzucam, no…
G1: No nie, to ja chciałem go zabić!
G3: Spokojnie, no wiesz, wyszło, jak wyszło…
G1: Nie, tak, to to nie będzie. Wy idźcie do obozu, a ja tu zostanę, znajdę jeszcze jedną taką i sam ją zabiję.

Tu szczęki nieco nam opadły, bo to nie była łatwa walka. Graczy uratowała współpraca i to, że była ich trójka.
G2: Ale, stary, nie, no co ty, weź daj spokój, nie musisz nic udowadniać…
G3: No przecież wiemy, że jesteś najlepszy, bez ciebie to już dawno by nas zaklepali…
G1: Nie, ja muszę, Ostrze musi to sobie udowodnić, że może.
G2 i G3: No weź, daj spokój, przecież to samobójstwo…
G1: Nie, ja zostaję, wy idźcie.
No i poszli. Ja sam miałem zagwozdkę, bo lubiłem postać G1, faktycznie ratowała czasami drużynę, szkoda byłoby ją zabić. Tak się złożyło, że G1 mieszkał bliżej mnie, więc pozostali gracze faktycznie wyszli, a my dwaj kończyliśmy rozmowę już po ustalonym czasie sesji.
MG: Słuchaj, stary, jeśli naprawdę chcesz to zrobić, to nie będę ratował ci tyłka. W sensie, jak Ostrze zginie, to zginie.
G1: Luz, MG. Ja rozumiem. Będzie, jak wyjdzie w kościach. Ja po prostu muszę to zrobić.

No więc rozłożyłem mapkę, rozrysowałem mu powalone drzewa, żeby mógł po nich wbiegać, jakieś zbiorniki wodne, żeby mógł się schować i gdy tak opisywałem mu co jest gdzie, usłyszałem:
G1: Stary, słuchaj, ja rozumiem co chcesz zrobić, ale ja tak nie będę robił. Staję na środku polanki (wskazał miejsce- nic tam nie było, tylko pusty teren) i czekam jak on przylezie i tu będę z nim walczył.
Westchnąłem wtedy i mówię:
MG: Ok, to jedziemy.
Załączyłem muzyczkę i opisałem jak Paszcza Śmierci łamiąc drzewka przedziera się do polanki.

No i walczyli. Przez pierwsze dwie rundy albo nie mogli się trafić, albo nie zadali obrażeń. W trzeciej w końcu Paszcza chybiła, a G1 trafił.
Teraz kolejna dygresja. W Savage Worlds, w rzucie na obrażenia jeśli wyrzuci się maksimum na kości, to przerzuca się tę kość ponownie i sumuje wyniki. I tak można w nieskończoność. G1 rzucając moimi kośćmi, k8+k8+k6+k6, wyrzucił w sumie 64.
W typowym settingu fantasy to by wystarczyło, aby jednym ciosem zabić smoka. No i zabił bestię, opisałem że rozciął tętnicę na nodze i po chwili Paszcza się wykrwawiła. A ja patrząc na kości nie mogłem w to uwierzyć, a sam widziałem jak rzucał.
Czy można było temu zapobiec? Tak, uznaje się, że niektóre potwory np. Smok mają Ciężki Pancerz, czyli zwykła broń ręczna nie robi im szkody, nieważne ile się wyrzuci na kościach. Ale nie chciałem graczom dawać takiego przeciwnika, bo byłoby to poza ich możliwościami.

Historia ma swój ciąg dalszy, ponieważ pozostali gracze nie wiedzieli co się stało, uznaliśmy, że im nie powiemy, że dowiedzą się na sesji. Przez tydzień pytali nas co się stało, a my mówiliśmy tylko „zobaczycie na sesji”. Po tygodniu była kolejna sesja i G1 dostał nową postać, pustynnego przewodnika. Zrobiłem mu wprowadzenie, jak dla nowej postaci, opisałem mu przyjaciół, wrogów, jego własne osobiste questy, itp. W tym momencie pozostali gracze już byli pewni że Ostrze nie żyje. Wyruszyli więc w towarzystwie nowej postaci G1 szukać ciała Ostrza. W końcu dotarli na polankę, a tam widok:
Cała polana zalana zakrzepłą krwią. Wszędzie pełno owadów, padlinożernych ptaków. W końcu pod łapą Paszczy widzą przyciśnięte ciało Ostrza.
G2 (bardzo fajnie grał): Ty głupcze! Ty szalony, szalony głupcze! No zrobiłeś to! Pokazałeś że jesteś najlepszy, że masz największego! I co?! I nie żyjesz!
G3 (zasmucona):No nieee…
G1 (z powrotem grając Ostrze, zrzuca z siebie łapę, ziewa przeciągając się): No i co się tak drzesz? Przecież wszystko dobrze. Zdrzemnąłem się to i się przykryłem (wskazuje na łapę) bo zimno w nocy było.

Miny jakie mieli G2 i G3 nawet teraz pamiętam, szczęki opadły im do samej ziemi. A G2 do dziś wspomina mi tą akcję. Ja sam nawet po latach, pamiętam tą historię jak żywą.

Co do pokręconych rzutów, to historia nr 3.
Postaci i gracze te same jak wyżej, ale dołączyła jeszcze Graczka 4 (Xiao Li) wędrowna mniszka wojowniczka.

W poszukiwaniu porwanej księżniczki drużyna penetruje stare, podziemne ruiny. Natrafia na ukrytą w ruinach demonicę i jej pomiot, z wyglądu takie goblinki (rywale polityczni chcieli żeby demonica wykończyła za nich księżniczke). Pomiot demonicy to byli przeciętni wojownicy, ale było ich bardzo dużo. Oczywiście BG ruszają do ataku.

Na początku wszystko szło dobrze. G1 i G4 na froncie, szli przez pomioty jak kombajn przez zboże. G2 i G3 atakowali dystansowo, pokonali w ten sposób dwie fale po 20 pomiotów w każdej (puszczałem wrogów falami bo korzystałem z papierowych miniaturek i tylko 20 wrogów miałem wyciętych ) cały czas zbliżali się do demonicy.

W końcu jednak szczęście się odwróciło. Jeden z pomiotów z fali przetrwał i znalazł się za „pierwszą linią” BG, za cel obrał sobie G2. I się zaczęło. Przez kilka następnych rund, G1, G3, G4 przebijali się przez fale stworów aby dostać się do ich mrocznej mamuśki, a G2 nie mógł dać sobie rady z jednym z pomiotów na ich tyłach. Jeśli pomiot trafiał G2, to cios albo zjeżdżał po zbroi, albo tylko lekko ranił łucznika. On z kolei albo nie trafiał goblinka, albo nie mógł zadać dość dużych obrażeń aby go zabić. Sytuacja była taka, że cała drużyna kibicowała G2 podczas rzutów, wymieniali mu kości na swoje, cudowali jak mogli. W międzyczasie dotarli po stosach trupów do demonicy, ona magią zmusiła G1 do odrzucenia broni, to ten zaczął ją tłuc pięściami…
Kiedy w końcu BG zwyciężyli, to gracze chyba bardziej cieszyli się ze zwycięstwa G2 w epickiej walce z goblinkiem niż z zabicia demonicy…

Historia nr 4
Ciąg dalszy historii nr. 3
Po wyjściu z ruin, BG spotkali delegację opozycji politycznej która nie chciała zobaczyć księżniczki z powrotem na tronie. Delegacja składała się ze złego wezyra, jego nadwornego maga i 16 kawalerzystów. BG oczywiście odmówili wydania uratowanej księżniczki.

W walce, kawalerzyści rozdzielili się na dwie grupy i objechali BG z obu stron. G3 związała się walką z magiem przeciwników, G4 osłaniała księżniczkę, zaś G1 rzucił się do ataku (oczywiście!). Nie zdążył do nich dobiec w 1 rundzie, więc zdołali zaatakować z dystansu, rzucając oszczepy. Rzucałem wtedy osiem kostek k8. Na żadnej z tych kości nie wypadło więcej niż 2. Wszyscy chybili. Oczywiście G1 zrobił z nich sieczkę.

W międzyczasie G2 ostrzeliwał drugą grupę jeźdźców. Oni odpowiedzieli ostrzałem. G2 został trafiony 5 razy, pomimo osłony (która utrudniała trafienie). Wydał wszystkie fuksy (coś jak Punkty Przeznaczenia w Warhammerze, ratują przed ranami i śmiercią) a i tak znalazł się o włos od śmierci.

Po prostu kości kochały G1, a z G2 miały skomplikowany związek…
 
__________________
-To, że 99% ludzi jest innego zdania niż Ty, wcale nie znaczy, że to oni mają rację.

Ostatnio edytowane przez Prince_Iktorn : 20-03-2018 o 16:04.
Prince_Iktorn jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem