Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2018, 20:43   #20
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zabranie całości bambetli wymagało trochę główkowania, było ich wciąż sporo. Na upartego jednak Turysta poradził z tym sobie, objuczając się warstwami aż zaczął przypominać muła. Było ciężko, paczki po części nie były najwygodniejsze do niesienia, ale uparł się i realizował zamierzony plan sumiennie, tocząc się powoli do kuchni z małym, zaaferowanym ogonem za plecami. Doczłapali do furtki, weszli na małe podwórko akurat w chwili, gdy drzwi od kuchni skrzypnęły i pojawiła się w nich głowa, a potem reszta znanej już mężczyźnie brunetki.

Na jego widok brwi podjechały jej do góry, na twarzy pojawiła się rozbawiona mina.
- Prawdziwy facet bierze wszystko na raz, co? - parsknęła, wychodząc na zewnątrz żeby przytrzymać drewniane skrzydło. Poczekała aż oboje z dziewczynką wejdą i sama wróciła do środka.

- Pan Will powiedział, że zostanie z nami! - Lydia radośnie skakała dookoła, jakby zamiast jednego dziecka, zmieniła się nagle w całą gromadę. Wszędzie było jej pełno i głośno - Będziemy pracować w ogrodzie, pomożemy Zackowi i zobaczymy koniki! Możemy je nakarmić?

- Najpierw lekcje Lydio. Biegnij do brata i pomóż mu przygotować salę na zajęcia
- Z ciemnego kąta odezwał się inny głos: męski, starczy i zmęczony. Zaszurały odstawiane talerze i zza szafy wyszedł jego właściciel. Sutanna i koloratka pod szyją zdradzały jego profesję, lekko wyłupiaste, wyblakłe oczy wpatrywały się w Turystę oceniająco.

- Dobrze ojcze! - mały rudzielec szybko kiwnął głową, zakręcił się na pięcie i wybiegł na podwórko, gnając w sobie tylko znanym kierunku.

Ksiądz w tym czasie podszedł do stołu, czekając aż wypakowanie rzeczy dobiegnie końca.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, synu- przywitał się z uśmiechem ograniczającym się do samych ust.
Turysta nie bardzo wiedział co odpowiedzieć słysząc te słowa.
- Niech będzie… - wybąkał w końcu krótko.

Duszpasterz zrobił zapraszający gest, wskazując krzesło przy stole.
- Usiądź synu i mów co cię do nas sprowadza. Anna wspominała, że szukasz miejsca dla siebie. Dom boży jest otwarty dla wszystkich owieczek pańskich, które potrzebują bezpiecznego schronienia i pokrzepienia duszy. - mówił powoli, taksując gościa wzrokiem. Miał zimne, oceniające oczy, a coś w jego spojrzeniu budziło niepokój, zmuszając do wbicia własnego spojrzenia w podłogę.
- Szukam kogoś… a właściwie to zamierzam poczekać na nich w tej okolicy. Więc jakiś kwaterunek by się przydał i zajęcie. Nie zamierzam ale za ja kłopotu miejscowym. - Patrzący w “glebę” turysta postanowił od razu wyłożyć kawę na ławę. Usiadł naprzeciw księdza. - Szukacie ogrodnika ponoć. Nie znam się na zieleninie, ale znam na wykonywaniu poleceń.
Kwestię “ pokrzepiania duszy” pominął milczeniem, bo na duchowości się nie znał.

- Pokora zbliża serca, ale tylko szczere - staruch z sapnięciem usiadł na krześle po drugiej stronie, splatając dłonie na wypucowanym blacie.

- To dobry człowiek - głos Anny stanowił kontrast dla tego drugiego. Niósł ze sobą ciepło i szczerą sympatię. Mówiła pewnie, z przekonaniem o własnej racji, przy okazji brzdąkając kubkami i talerzykami.

- Wielu tak mówi, a sama najlepiej wiesz w jakich czasach przyszło nam żyć - kaznodzieja przekręcił się, skupiając uwagę na krzątającej się po kuchni brunetce - Ciężkie czasy nastały, ludzie zapominają czym jest dobroć i miłosierdzie. Bliżej im do opowieści o Sodomie i Gomorze, niż przypowieści o dobrym samarytaninie.

Kobieta parsknęła, obkręcając się i stawiając na stole tacę talerzami. Na jednym leżał klin białego sera, obok pokrojone w kostkę warzywa.


- To z naszej szklarni. Ser i masło też sami robimy - uśmiechnęła się z odcieniem dumy w głosie, dostawiając miseczkę żółtej masy i kosz bułek - Jedz, musisz być głodny. Wolisz kawę czy herbatę? - poklepała Turystę po przedramieniu i zwróciła się do drugiego rozmówcy dopiero gdy wyprostowała plecy - Tak, czasy mamy ciężkie. Tym bardziej powinniśmy pomagać tym, w których sercach mieszka dobro - wzięła głęboki wdech i dodała ciszej, skupiając pozornie uwagę na rozpaleniu w kuchni - Zrobiliśmy nieplanowany postój, poszłam w krzaki, a Will został sam w samochodzie. Kluczyki zostały w stacyjce. Mówiłam mu mniej więcej gdzie i za ile natknie się na miasto.

- Anno…
- pastor jęknął, lecz ona nie pozwoliła mu dokończyć.

- Miał wystarczajaco dużo czasu, aby się przesiąść i odjechać. - tokowała dalej w najlepsze, nabierając wody do sporego rondla - Mógł mnie tam zostawić, zamiast tego poczekał i ostrzegł kiedy zobaczył coś we mgle. Odjechaliśmy stamtąd oboje… i kot. Zwierzęta wyczuwają ludzkie intencje, nie trzymają się z draniami. Zaproponowałam żeby zatrzymał się u nas. Przecież mamy tu od groma miejsca, dodatkowy koc i poduszka też się znajdzie. Razem będzie bezpieczniej. Zack już niedomaga, dzieci… są za małe, wymagają opieki oraz ochrony. My sami niewiele zdziałamy, a w mieście coraz więcej obcych. Idzie wiosna, szlaki znów się zapełnią. - rzuciła znaczące spojrzenie przez ramię.

Ugodzony nim staruch westchnął równie ciężko co wymownie, przewracając do kompletu oczami aby dać jasny sygnał jak niezadowolony z podobnego obrotu spraw jest.
- Jestem ojciec Jason - przedstawił się wreszcie, wzrok też mu złagodniał. Wciąż pozostawał badawczy, jednak próżno w nim było szukać tego jeżącego włosy na karku, lodowatego chłodu - Dobra Księga mówi “szukajcie, a znajdziecie”. Na kogo czekasz, synu?
Turysta milczał przez chwilę, nim się odezwał.
- Na… znajomych. Na Rem i Jima Wilkinsa. Jeśli tu nie mieszkają tooo… zjawią się. Prędzej czy później. -
Po czym zwrócił się wprost do pastora. - Ja to rozumiem. Ostrożność ma sens. Bogate osady przyciągają kłopoty. Nie oczekuję, że… się wasza… świętobliwość? Że zostanę przyjęty z otwartymi ramionami. Wystarczy mi tylko proste tak lub nie. I może podwózka do centrum miasta w tym drugim przypadku.

- Jedz synu - prychnięcie duszpasterza miało tym razem wybitnie rozbawiony odcień. Skrzywił nawet lewy kącik ust ku górze, jakby miał zamiar się uśmiechnąć, lecz w porę się powstrzymał. Wskazał też broda na zastawiony stół - Nie przystoi aby tak nie doceniać czyjejś ciężkiej pracy, zwłaszcza jeśli napełni ci ona brzuch - wzruszył nieznacznie lewym barkiem, sięgając po bułkę - Tym razem daruję ci modlitwę przed posiłkiem, bo wiem żeście prosto z drogi. Poza tym Anna zadała ci pytanie. - zamilkł, unosząc krytycznie brew - Kawa czy herbata Williamie?
- Nie wiem. Zwykle jem i piję co jest.
- zadumał się Turysta.- Lepiej nie być wybrednym. Więc...eee… kawa?

- Też się chętnie napiję -
ojciec Jason przekręcił twarz ku kuchni, by zaraz wrócić uwagą do stołu i gościa - Miłuj bliźniego swego jak siebie samego - mruknął, z pietyzmem ujmując nóż - Każdy zasługuje na szansę, a skoro Anna za ciebie poręczyła możesz zostać - podniósł płaskie ostrze ku górze jakby chciał podkreślić ważny punkt - Póki nie złamiesz i nie sprzeniewierzysz zasadom gościnności. Żadnych burd, machania bronią na terenie domu bożego. Żadnego upijania się i zataczania po ogrodzie. Zamoczysz gębę w kuflu, zostajesz tam gdzie piłeś. Nie chcemy aby dzieci natykały się na gorszące sceny. Damskie towarzystwo również zostawiasz poza naszymi murami. To kościół, nie zamtuz. Liczę, że nad rozlewem krwi nie muszę się tu zbytnio rozwodzić - opuścił rękę, nabierając masła z miseczki.
- Wolę mieć zawsze jakąś broń przy sobie, na wszelki wypadek. Ale będzie ona grzecznie spoczywała w pochwie. Żadnego machania spluwą, żadnych awantur… obiecuję. Nie przybyłem tu wszczynać burd z miejscowymi. Nie szukam kłopotów.- rzekł ugodowym tonem Turysta.

- W domu bożym nie nosimy broni - Jason powtórzył, marszcząc bujne brwi - Po terenie ogrodu… dobrze, przyda się abyś w razie czego mógł się bronić. W części mieszkalnej też będziesz mógł mieć przy sobie coś dyskretnego. Jednak tam gdzie ciało Pana naszego nikt nie wnosi broni.

- Bezpośrednio do kościoła -
brunetka wyjaśniła teatralnym szeptem, stawiając na stoliku trzy parujące kubki z ciemną, aromatyczną zawartością.
- Zakładam że macie plan na wypadek, gdyby przybyli goście którzy nie przejmują się waszymi zasadami? Czy może ta mgła i bagna są wystarczającą osłoną? - zapytał zaciekawiony Turysta upijając płynu z kubka, po czym zwrócił się do Anny.
- Dzięki.

- Oczywiście że mamy
- uśmiech pastora przypominał wyuczony grymas, znów też nie sięgał oczu. Szybko też temat się zmienił, widać rozmówca nie zamierzał się nad nim pochylać dłużej niż to absolutnie konieczne.
- Jesteśmy przy trasie Ósmej Mili, na zachodzie mają stację. Wielu ludzi się tu kręci i to takich, których bagna nie odstraszają. - mężczyzna ukroił kawałek sera i położył go na bułce, zgarnął też kilka kawałków rzodkiewki - Leżą na południowy wschód od miasta, trasa biegnie na północ i zachód. Rozbieżność, inaczej nie daliby rady przejechać, a i tak często się gubią, albo wpadają w ruchome błota. Jest co robić, tym się… nie przejmuj, nie teraz. Po śniadaniu zobaczysz pokój. Nie mamy tu luksusów, ale na głowę nie będzie ci padać, coś ciepłego do jedzenia też się znajdzie. Przychodzisz w porę, dach nam przecieka nad zakrystią. Zackowi przyda się pomoc w ogrodzie i na cmentarzu. Dopadła go podagra, a nam kończą się leki - zapatrzył się w kanapkę - Zimowe zapasy szybko topnieją na przełomie pór roku. Za wcześnie na stałe karawany. Ci którzy przyjeżdżają teraz mają zaporowe ceny. Grzebanie w zimnej, mokrej ziemi na razie nie jest dla niego.
- Jak szybko mogę stąd dotrzeć do centrum miasta? Nie żebym chciał uciekać, ale muszę tam zaglądać raz dziennie przynajmniej. Swoich… wypatrywać, tych co szukam.
- wyjaśnił Turysta, nie chcąc wyjawić że nie pamięta jak “swoi” wyglądają. Ani jak brzmią. Miał cichą nadzieję, że przypomną mu się, gdy ich dostrzeże.

- Do centrum masz stąd rzut beretem - Anna dosiadła się do stolika, puszczając Turyście oczko gdy jej podziękował. Raźno chwyciła kubek i sztućce, zabierając się za preparowanie kanapki - Parę minut piechotą. Gorzej do strefy karawan, to już z pół godziny, albo i godzina, zależy od tempa i czy bardzo rozmięknie droga.

- Możesz spróbować porozmawiać z Nickiem
- drugi mężczyzna wzruszył ramionami - Zostawić informacje kogo szukasz. To samo u Skova, naszego szeryfa. Jest też Czapla. Prędzej czy później każdy do niej trafia.

- Nasza miejscowa knajpa
- kobieta uśmiechnęła się pod nosem, biorąc łyka kawy. Przepiła drugi łyk i oblizawszy wargi, skubnęła ogórka z talerza -Łatwo poznać. Jedyna piętrowa z kompletem szyb i szyldem nad drzwiami. Dokładnie Czarna Czapla.
- Tak zrobię. Później… jak już się zaznajomię z tym miejscem i nowymi obowiązkami.
- rzekł po chwili milczenia Turysta i zabrał się za jedzenie.

- Masz czas - Anna uśmiechnęła się łagodnie, po czym również zaczęła z werwą pałaszować śniadanie. Tylko stary klecha żuł powoli, z rozmysłem, jakby się nad czymś zastanawiając. Nie spuszczał też oka z gościa, obserwując go spod przymrużonych powiek.

- Ktoś cię ściga? - spytał nagle, między kęsem kanapki a łykiem kawy i dopowiedział - Wolę wiedzieć zawczasu, nim kłopoty zapukają nam do drzwi.
- Nic mi o tym nie wiadomo. To raczej ja kogoś szukam. I ta mieścina jest obecnie moim jedynym tropem.
- odparł Turysta krótko ze wzrokiem utkwionym w posiłku, bo i nie miał w tej kwestii niczego dodania.

- Słyszałem, że masz problemy z pamięcią - ojciec Jason przekrzywił delikatnie kark, przyglądając mu się pod nowym kątem - Uległeś wypadkowi czy to choroba?
- Obudziłem się z raną między żebrami i drugą na czole, gdzieś w opuszczonych ruinach miasta na środku pustyni. Tylko cudem dotarłem do osady Indian i tamten szaman poskładał mnie do kupy. Gdybym poszedł w drugą stronę, pewnie bym się wykrwawił i umarł.-
wytłumaczył obojętnym tonem Turysta. - Prawdopodobnie ten, kto mnie postrzelił uznał, że umarłem. Owa pobudka to… najstarsze moje wspomnienie.

- Skąd więc pomysł, że masz znaleźć… tych, których szukasz i to akurat u nas?
- padło kolejne pytanie.
- Bo tylko te nazwy obecnie pamiętam. Te imiona i nazwę tej osady. Może to ślepy strzał, ale… - wzruszył ramionami Turysta. -... co mam stracenia? Czas?

- Pan pozwoli, znajdziesz swoje odpowiedzi. Ale czy naprawdę chcesz przywoływać widma z przeszłości?
- kaznodzieja wstał powoli, dogryzając do końca kanapkę i dopijając kawę - Zastanów się nad tym synu. Niewiedza bywa błogosławieństwem, a szukając często znajdujemy coś, co może się nam nie spodobać. A teraz wybaczcie staremu człowiekowi - uśmiechnął się pozostałej dwójki - Trzeba przygotować lekcję. Dokończcie śniadanie, potem Anna pokaże ci pokój. I pamiętaj o broni - koniec wyszedł mu już poważny. Dorzucił go przez ramię, kierując się do drzwi.
Widma z przeszłości… chciał? Właściwie to Turysta nie wiedział czy chce tego. Natomiast był pewny, że nie może żyć bez przeszłości. Bo bez niej kim był? Osobą bez imienia, bez pragnień i ambicji. Czy miał jakieś cele wtedy ? Czy walczył z Molochem jako członek Posterunku, czy rabował osady w jakimś motocyklowym gangu? Pewnie łatwo było tak zrobić, odrzucić przeszłość i udawać że się ma nowe życie. Ale któregoś dnia owe odrzucone życie mogło wrócić i ugryźć go w tyłek. Nie. Bez względu na to, jaka przeszłość jego była… musiał ją odnaleźć i… wtedy się zobaczy. Turysta wolał stawać z problemami oko w oko. Ucieczka byłaby tylko tymczasowym rozwiązaniem.
Nie obciążał jednak Anny swoimi rozwiązaniami. W milczeniu zjadł posiłek, a po nim podziękował dziewczynie za niego. Następnie udał się do swego pokoju, by wrzucić tam swoje klamoty, a następnie planował się rozejrzeć po całym tym królestwie Pana i zapoznać się z okolicą.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline