Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2018, 20:23   #6
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Godzina 292015110SY
A cool belief
Ostrzeliwana przez Opusa postać stała niewzruszenie na przedzie swojego opadającego ścigacza. Strzały inżyniera równie często trafiały, co pudłowały. Ubranie osobnika stawało się coraz bardziej podarte, a na skórze pojawiały się rany zamykane przez ten sam laser, który je otwierał. Pierwszy raz, gdy się poruszył, był w momencie wystrzału strzałki przez Karasu. Została ona zbita na bok jak mucha.
W ostatnim momencie nieznajomy zeskoczył ze swojego pojazdu, robiąc salto w powietrzu i lądując w przysiadzie kilka metrów od Victora. Prostowaniu się osobnika towarzyszyła rozjaśniająca wszechobecny mrok eksplozja jego ścigacza, który wbił się w ścianę okolicznego piętra. Jego eksplozja otworzyła w nim sporą dziurę, jednak sama konstrukcja budowli pozostała niewzruszona.
Drużyna w końcu miała okazję przyjrzeć się odsieczy ich ofiary. Był to wysoki blondyn w czarnych jeansach, z czarną koszulą i zarzuconą na barki skórzaną kurtką. Miał krótkie włosy, nosił glany i okulary przeciwsłoneczne. Niespodziewanie, Opus przypomniał sobie tego człowieka. Był to Bob. Lata temu młodzian zatrzymał się ze swoim ojcem na Genetrix, gdzie zbierali lokalne okazy żuków i testowali zdolności przetrwalnikowe ich różnych gatunków. Sam Opus miał z nimi kiedyś iść do parku, ale nic z tego nie wyszło.

Bob zgrywał osobę opanowaną. - To dowiem się, czemu próbujecie zabić moją koleżankę i gdzie ona jest, czy robimy to na gorąco? - spytał Victora, strzelając kośćmi na dłoniach. Chwilę potem z niebios spadła kilkutonowa skrzynia, która wylądowała u szczytu schodów, po których wspinał się Opus, robiąc wgłębienie w podłodze i zostawiając liczne pęknięcia na ścianie wieżowca.
Victor bez słowa wypalił z dłoni wiązki energii w osobnika. Nie podobał mu się fakt że marnuje tutaj czas, więc miał nadzieję załatwić to szybko.
Karasu widząc zamieszanie na wyższym poziomie ruszył na górę. Podczas biegu zmienił amunicję na leczącą - w duchu bowiem wiedział, że nanoboty się przydadzą.
Przygotowany zawczasu pocisk uderzył z impetem w Boba. Blondyn podniósł w górę rękę, łapiąc poderwaną przez impakt kurtkę. Gdy energia uderzenia rozchodziła się przez jego ciało, w pewnym momencie widać było pęknięcie tarczy energetycznej. Mężczyzna stał jednak niewzruszony. Jego skóra poczerwieniała od oparzeń, aż w końcu pocisk rozszedł się kompletnie. - Coś jeszcze? - zapytał.
Ręce Corvusa od łokcia do koniuszka palca zapaliły się czerwoną energią, on sam pochylony w przód dobiegł do przeciwnika. Wymierzył prawego prostego między okulary jegomościa.
Karasu widząc obrót spraw, strzelił w Victora strzałką. Spodziewał się bowiem, że jego dzika szarża w przeciwnika będzie kosztowała szlachcica nieco zdrowia.
Spotkanie pięści Victora z twarzą blondyna było potężne. Okulary przeciwsłoneczne zostały zmiażdżone, a w momencie zderzenia z samą skórą słychać było porządne "thud". Przeciwnik na pewno miał jakieś implanty, ale mogło to nie być wszystko, co miał w rękawie. Jegomość patrzył Victorowi w oczy rozeźlonym spojrzeniem. Wziął zamach i uderzył byłego szlachcica w centrum klatki piersiowej, odpychając go kilkanaście kroków w tył, praktycznie do miejsca startowego. Cios ten miał w sobie dużą siłę, jednak wydawało się z grubsza bezbolesne: Victor nie czuł się aż tak pokrzywdzony po przyjęciu uderzenia.
- Gdzie jest Mia? - zapytał, patrząc na Karasu.
- Jaka Mia? Victorze? - odpowiedział pytaniem na pytanie Karasu, nie kryjąc zdziwienia. Cios zadany przez przeciwnika nie trafił szlachcica w głowę, więc temu nic nie powinno się stać. Medyk przyglądał się swojemu liderowi, nie spuszczając z oka wroga przed nimi.
Opus wspinał się po schodach, jednocześnie deaktywując tryb bojowy Janusa. Pancerz powoli wracał do swych pierwotnych kształtów, gdy naukowiec zbliżał się do zrzuconej skrzyni. Gdy do niej dopadł szybko wstukał znany tylko jemu kod otwierający klapę, która ze świstem wsunęła się w przeznaczoną jej szczelinę. Odsłoniło to w pół siedzącego stalowego giganta. Grube płyty metalu tworzyły około pięciometrowy konstrukt stanowiący kompromis między zbroją a robotem. Pancerz wydawał się niemal nieuzbrojony, z wyjątkiem olbrzymich dział zamontowanych na plecach. Wprawne oko specjalisty mogłoby łatwo ocenić, że armaty to niegdysiejsza część gwiezdnego krążownika, przytroczona przez mechanika do zbroi. Opus uśmiechnął się widząc swój konstrukt i pospieszne wkroczył do skrzyni. Kilka kliknięć pozwoliło mu sprawić, że pierś mecha odskoczyła z sykiem odsłaniając kokpit. Tym razem mężczyzna nie musiał zdejmować hełmu swego kompletu badawczo-zwiadowczego, bowiem ktoś zdążył mu go już odstrzelić. Białowłosy ze swoistą gracją wskoczył do środka, opadając na wielki fotel otoczony gamą różnorakich przycisków, ekranów, drążków i przełączników. Klapa zatrzasnęła się za nim, chwile po wciśnięciu pierwszej sekwencji guzików.
- No to zaczynamy. - mruknął sam do siebie wesoło, gdy cienkie srebrzyste kable wysunęły się ze ścian pancerza. Przewody delikatnie przyczepiły się do jego skroni, a kilka wsunęło się pod włosy. Ekrany zamigotały przetwarzając dane z umysłu naukowca, a myśli zmusiły silniki do rozruchu.
Kiedy maszyneria poruszająca olbrzymim pancerzem osiągnęła pełne obroty, głośny ryk pracujących silników przeszył okolicę. Stopa robota kroczącego przekroczyła granicę metalowej skrzyni pozostawiając po sobie trwały ślad w kamieniu. Obecna sytuacja nie pozwalała mu na spokojne pokonanie stopni, jego gabaryty nie sprzyjały przeciskaniu się między kompanami. Nie był to jednak wielki problem. Opus wcisnął guzik znajdujący się na dole steru, a nasilenie dźwięków w okolicach nóg pojazdu wzrosło znacząco. Dysze znajdujące się na plecach wypluły pasma błękitnego ognia, unosząc tytana nad ziemię, a silniki wmontowane w stopach pomogły wnieść go w powietrze. Ares wraz ze swoim pilotem zawisł w przestrzeni tak by ten mógł mieć pełny pogląd na sytuację.
- Viktorze takie ataki są dość lekkomyślne, gdyby posiadał tarcze ładowaną energią tylko byś mu pomógł. Nie zapominajmy, że to też łowcy artefaktów na pewno nie są kimś pokroju głupiego Xeno. - przemówił naukowiec w słuchawkę, po czym uruchomił system głośników wbudowanych w zbroję.
- Bob… - lekko zdeformowany gruby głos wydobył się z błyszczącego hełmu Aresa. - Naprawdę myślisz, że sytuacja w której się wszyscy znaleźliśmy da się rozwiązać prostymi pytaniami? - naukowiec miał nadzieję, że użycie imienia mężczyzny trochę go rozkojarzy. - Zresztą trochę minąłeś się ze swoim celem. - mówiąc to obrócił hełm w stronę trzęsących się koron drzew, którymi startujący Rosomak bezczelnie trząsł. Miał na celu zbić mężczyznę z tropu najbardziej jak to możliwe. Wyciągnął w jego stronę potężne metalowe ramię, które powoli zaczęło formować się w wielkokalibrowe działo laserowe. - Naprawdę sądzisz, że masz szansę przeciw takiej przewadze liczebnej? Złożenie broni może oszczędzić ci wielu problemów.
- Wiem tyle co ty Karasu. - Odparł beznamiętnie, po czym ponownie zaczął zbierać energię w rękach. Na uwagę Opusa rzekł jedynie - Nie możesz go po prostu zmieść tym działem? Nie mamy czasu na zabawę z prostakami wyjętymi prosto z filmów animowanych. - Po tych słowach ustawił się bokiem do oponenta, dając mu czas na jakąś odpowiedź. Zaczął odrobinę żałować że nie naszprycował się jakimiś implantami, czy modyfikacjami genetycznymi. Jego stare ciało zaczyna nie nadążać za takiego typu chłystkami. Co go niezmiernie irytowało.
Bob spojrzał na Aresa, krzywiąc brwi. - Póki co nie stanowicie dla mnie wyzwania. - zauważył. - A słowa mówią mi więcej niż pięści. Czemu napadliście Mię. Gdzie ona jest? Czemu nie odbiera? - Ponowił swoje oczywiste i proste pytania.
Między palcami Victora zaczęły przeskakiwać małe czerwone wyładowania, a całe ręce zaczęły się trząść. Spod maski zaczęła wydobywać się para przy każdym wydechu byłego szlachcica. Jeszcze chwila i kmiot połknie swoje słowa. Potrzebował jeszcze chwili, by uderzyć w niego wszystkim co ma. Jeśli jednak Bob postanowi zaatakować, Victor wystrzeli wcześniej.
- Tak jak powiedziałem, nie ma jej już tu, zdążyliśmy ją przetransportować. - mechanik wewnątrz Aresa zaczął dalej blefować. Jednocześnie działo laserowe na jego ramieniu zaczęło obracać się powoli, zbierając energię. Był to jednak blef, armata mogła już dawno wystrzelić, jednak Opus bał się trafić swoich towarzyszy. Ponadto przeciwnik dotychczas nie wykazał wielkich obaw przed bronią laserową. Planem Opusa było z zaskoczenia przekierować sporo mocy na silniki i wystrzelić niczym kilkutonowa torpeda w stronę wroga, by złapać go w swe stalowe ramiona i porwać ze sobą w przestworza.
- To ta biedna dziewczyna nazywała się Mia? - zapytał Karasu Boba - Jeśli o nią chodzi, to jest tak, jak mój towarzysz mówi. Użarła ją ta galareta, której tutaj pełno, a niestety nie posiadam odpowiednich narzędzi, żeby móc podjąć się leczenia. Z tego powodu ją przetransportowaliśmy, bo przecież nie chcemy, aby komuś stało się coś złego, prawda? Następnym razem nie pędź tak, jak rozjuszony rosomak na grupę facetów, bo dochodzi potem do takich nieporozumień. Musisz bowiem wiedzieć, że moi znajomkowie mają ostry temperament! Zaatakowały nas tutaj glutowate zbroje i baliśmy się, że teraz leci na nas herszt grupy. Stąd cała ta nieprzyjemna afera… - mówiąc to, Karasu przeładował broń, zmieniając jej amunicję na toksyny. Cały czas nie spuszczał przeciwnika z oczu i uśmiechał się do niego. W oczach medyka nikt nie znalazłby śladu kłamstwa - była to jedna z zalet posiadania syntetycznego ciała.
- Cisza radiowa waszego admirała, próba morderstwa na powitanie, i jeszcze gracie na czas pieprząc głupoty. - Bob nie kupował argumentów drużyny. - To ja gram na czas. - wyjawił, gdy w okolicy zaczęły rozbrzmiewać dźwięki stukotania żelaznych pancerzy. Osadzony w Aresie Opus dostrzegł, że z piętra pod walczącymi zaczęły wylewać się dziesiątki czarnych zbroi, które dążyły do schodów. Na piętrze na którym przebywali Karasu, Victor i Bob również zaczęły pojawiać się zbroje, choć wejście do wnętrza piętra było po drugiej stronie okrągłej budowli, więc zgromadzeni mieli jeszcze moment spokoju.
- Ci Xeno nie lubią zamieszania, łatwo ich rozjuszyć. Mia wiedziała jak się z nimi obchodzić. - wyjawił Bob. - Jeżeli tego wam mało, jesteśmy gotowi zestrzelić wasz okręt.
- To fałsz, albo jeszcze niespełniona groźba. - skomentowała Luu. - Ich Okręt rzeczywiście wyłonił się zza księżyca i zbliżył do planety, ale nie powinien być nawet blisko zasięgu strzału względem mnie.
Kapitan drużyny zaczął odczuwać mrowienie na całym ciele od pokładów energii, jakie skumulował. Iskry zaczęły zamieniać się w małe błyskawice, a sam Victor ciężko dyszał, w dodatku wydawał z siebie gardłowy warkot. Złożył ręce jakby do modlitwy, po czym je rozłączył, tworząc między nimi skoncentrowaną kulę energii, która wściekle trzaskała wyładowaniami. Po jego trzęsących się rękach można było wywnioskować ile kosztuje go to wysiłku. Jeszcze chwile może zaczekać, więc da się wykazać wpierw Opusowi.
- Czas chyba na zmianę planów, tych xeno jest zbyt dużo i nie wiemy jak do końca sobie radzisz Eddie. Postaram się przejąć inicjatywę i skupić jego uwagę. - naukowiec zakomunikował w słuchawce. Widząc, że ich dowódca wkłada wiele wysiłku i skupienia w przygotowanie ataku, nie pytał o zgodę cz pozwolenie. Zebrał w lufie moc markując strzał, po czym przy pomocy jetpacka wystrzelił w swej zbroi w stronę Boba.
Karasu również zadziałał instynktownie, nie pytając o zdanie lidera. Przywołał duszę Simo Häyhä, która zapewniła mu zdolność Strzelca Wyborowego - jego pięć następnych pocisków na pewno trafi w cel i zignoruje wszystkie rodzaje osłon. Medyk wycelował w Boba i widząc, że Opus wystrzelił w niego jak rakieta, Karasu wypuścił swoje pociski z trucizną. Wymierzył czas ich lotu tak, aby dwa pierwsze trafiły w cel przed tym, jak naukowiec w niego wleci, dzięki czemu przeciwnik nie miałby możliwości zareagowania. Pozostałe trzy pociski miały trafić w Boba zaraz po spotkaniu z łapą Opusa. Karasu wiedział, że kolejne dawki trucizny wzajemnie się wzmacniają i wszystkie pięć strzałek wywoła praktycznie natychmiastowy paraliż.
Równie szpanersko co poprzednio, Bob odbił dwie pierwsze strzałki na bok machnięciem ręki. Zwróciło to jednak jego uwagę na tyle, że zbyt późno dojrzał szarżę Opusa, aby być w stanie na nią zareagować. Mężczyzna został pochwycony i oderwany z ziemi, po czym dwie strzałki wbiły się w jego barki, a trzecia w spód stopy przebijając podeszwę buta.
- Hah, pajacu! Może następnym razem mnie zawołasz, żebyśmy strzelali z przyłożenia? - W głowie Karasu zabrzmiało wzgardą Häyhä.

Bob uśmiechnął się do hełmu Aresa. - Psi los, tego bym się nie spodziewał. - przyznał, bezskutecznie próbując się wyślizgnąć. - Mia nie żyje, co? Rzucalibyście roszczenia przed pięściami. - zauważył.

W międzyczasie gromada rycerzy dobiegała do dwójki zawodowców. Kronikarz miał kilkadziesiąt zbroi na schodach za sobą, z pierwszą trójką gotową do ataku, a resztą czekającą na swoją kolej. Towarzystwo zajmujące same piętro było równie gotowe i rozgorzałe, pędząc w stronę Victora.
Widząc że Opus pochwycił Boba,Victor skierował się w stronę szarżujących rycerzy. Szkoda było marnować tyle energii. Bez namysłu wypalił wiązkę potężnego promienia, który oświetlił wieżę jak latarnia morska, prosto w przeciwników. Gdyby nie ogłuszający dźwięk, można byłoby usłyszeć także ryk Victora. Corvus przeciągnie promień na kolejne zastępy, starając się ich wszystkich zdezintegrować. Głęboko wierzył że Karasu będzie w stanie tego uniknąć. Mimo że nie czuł specjalnego przywiązania syntetyka, nie wybaczyłby sobie ognia przyjacielskiego.
Karasu świadom głosu w głowie krzyknął do sojuszników przez słuchawkę - Panowie, złośliwy diablik szepcze mi do ucha, że jeśli nadwyrężę używanie swoich mocy, zacznie mi odwalać. Nikt chyba nie chce, by na polu bitwy medyk zaczął szaleć, prawda? Zatem jeśli można, proszę o wsparcie. - zakończył kronikarz swój wywód, po czym wyciągnął laserową katanę. Był bowiem przekonany, że w tej sytuacji pozostaje mu tylko czekać - Victor znajdował się niedaleko. Karasu ustawił się w pozycji bojowej i kątem oka zobaczył, co robi lider. Nie pozostało mu nic innego, jak zaufać szczęściu. Rzucił się na bok, licząc, że laser byłego szlachcica nie przypali mu ciała za bardzo. Medyk miał przy sobie suplementy do odtworzenia sztucznej powłoki, ale wolał ich niepotrzebnie nie marnować.

- Nie mam pojęcia. - głos Opusa zahuczał w mikrofonie, gdy pancerz pikował w dół wieży. Mechanik miał zamiar rozpędzić się do odpowiedniej prędkości i po prostu wbić Boba niczym pal w schody na jednym z niższych poziomów. - Wzięliśmy was początkowo za piratów, reszta potoczyła się kaskadowo. - dodał dodając więcej mocy do silników. - W tym momencie już żadna ze stron nie ma odwrotu.
-Właśnie miałem pytać, czy jesteś piratem, czy tylko chujem. - przyznał Bob. - Tak ciężko było mi odpowiedzieć?


Sekundy po tej kwestii głowa Boba rąbnęła w skalistą ziemię u podłoża wieży, która popękała wokół miejsca kontaktu. Głowa wleciała aż po sam koniec szyi. Ciężko było powiedzieć, czy coś z niej zostało.

Wysoko nad Opusem mrok rozświetlił czerwony promień. Potężna moc Victora topiła zarówno dziesiątki czarnych zbroi, jak i spalała zamieszkujące je organizmy. Zmiana kierunku laseru była wyjątkowo wymagająca, jednak gdy z trudem Victor obrócił swój tors, zdołał zdziesiątkować zarówno grupę przed, jak i pod sobą. Karasu uniknął potęgi jego gniewu wyłącznie dzięki temu, że zdążył rzucić się na ziemię, choć znajdowanie się pod gorejącą wiązka energii oparzyła jego syntetyczne ciało.
- Victorze, gratuluję finezji. Doskonale przypiekłeś mi włosy, o takiej fryzurze marzyłem! - rzucił żartem Karasu, po czym krytycznie ocenił stan swojego ciała. Nie zauważył nic, co wymagałoby jego większej uwagi. Następnie zbliżył się do Victora i przygotował do dalszej walki za pomocą katany. - Eddie, jesteś cały? Nie mam Cię w zasięgu wzroku, więc nie masz co liczyć na nanoboty. - rzucił do słuchawki medyk.
- Ze mną tak, maź dorwała cel pogoni, próbuję odzyskać ciało. - odpowiedź Eddiego była dziwnie zwyczajna. Niebieskoskóry najwyraźniej nie rozróżniał w statusie swoich towarzyszy.
Corvus zdyszany opuścił dłonie, przy każdym wydechu generował obłok pary. Chyba zaczynał odczuwać swój wiek. Przyłożył palec do ucha.
- Jak to ciało Eddie? Miała być żywa… - przemówił rozgoryczony. Cały plan się posypał, stracili mnóstwo czasu na nic. Z powrotem byli w punkcie startowym.
- Ide do ciebie. - Krótka przechadzka powinna dać Corvusowi czas na złapanie kilku oddechów. Rozpiął kołnierz płaszcza, by wpuścić tam trochę zimnego powietrza.
Karasu podążył za dowódcą drużyny, cały czas zerkając za siebie. Nie chciał bowiem przegapić jakiejś zbroi, która mogłaby przeżyć atak Victora. Nie był również pewien, czy były szlachcic nie zemdleje - zużył bowiem sporo mocy. Z tego powodu miał pod ręką katanę, aby móc szybko zareagować.
- Sprawdzę czy nasz drugi cel przeżył upadek - zakomunikował okrętowy mechaniki. Z jego barku wysunęła się laserowa armatka, którą wycelował w sylwetkę wbitego w ziemię Boba. Wielką łapą pochwycił jedną z jego nóg chcąc wyciągnąć wbitego w kamień mężczyznę, by ocenić jego stan.
Skóra z głowy Boba została zdarta w momencie uderzenia. Wyglądało na to, że była ona sporządzona z jakiegoś plastiku. Pod nią, znalazła się czarna głowa pokryta czymś, co przypominało chitynę. Opus nie był pewny czy Bob faktycznie był człowiekiem, czy zmyślnym xeno. Przy tak głębokich modyfikacjach dla całkowitej pewności musiałby przeprowadzić badanie identyfikacyjne genotypu, a nie miał przy sobie stosownego skanera. Wspomniana chityna była mocno zarysowana, a miejscami nawet popękana. Z większych pęknięć leniwie ciekła czerwona krew. Bob miał zamglone oczy, jeżeli był przytomny, to z ledwością. Wyraźnie jednak oddychał.

W tym czasie Karasu i Victor pokonali liczne schody w stronę piętra, na którym znajdował się Eddie. W połowie drogi zaczęli jednak słyszeć stukot żelaza. Zabite zbroje były martwe, co do tego Karasu miał pewność. Atak Victora nie tylko stopił ich pancerne ciała, ale również zniszczył wszelkie zamieszkujące je istoty. Druga fala xeno musiała być albo rezerwowa, albo nowopowstała.
- Proszę o raport. - odezwała się Lu. - Jaki jest stan wasz, i waszych rywali? - zapytała. - Czy dostrzegliście jakiś artefakt?
- Pojmałem osobnika zidentyfikowanego jako Bob, miał służyć jako wsparcie i ratunek dla snajperki. - Opus zakomunikował Luu jak i całej swej drużynie. Trzymał mężczyznę w swym wielkim metalowym łapsku, dalej celując w niego działem laserowym. - Wydaje się być nieprzytomny, jest to zmodyfikowany człowiek lub jakiś typ xeno, jego skóra wydaje się mieć nadnaturalną twardość, możliwe, że to moc artefaktu w którego posiadaniu jest. - Opus wylistował wszyskie możliwości. - Nie mam ze sobą środków by go unieruchomić. Luu czy dysponujemy jakimiś kapsułami więziennymi, które mogłabyś zrzucić? - po tym pytaniu mechanik, zmienił podmiot swojej wypowiedzi. - Victorze, jakie dalsze rozkazy?
- Zrzucę kapsułę na twoją pozycję. Nie marnuj na nią zbyt dużo czasu, to nie jest wasz priorytet. - Lu odpowiedziała Opusowi.
- Nie mamy czego tutaj szukać. Eddie zabierz ciało, Opus wsadź bydle do kapsuły. - Zakomunikował przez słuchawkę, po czym zwrócił się do swego lokaja. - Albert, zbliż się do wieży. Opuszczamy to miejsce. - Wypowiadając te słowa, profilaktycznie wycelował ręką w dół schodów. Nie miał czasu by naładować kolejny promień, więc nie było mowy o ponownym usunięciu wszystkich przeciwników. Ale pierwszemu którego zauważy wypali dziurę w głowie.
- Lu. Poza kolonią bakterii i złożami żelaza nie ma w tej wieży nic. Mamy w posiadaniu dwóch rekolektorów z okrętu. Spróbujemy ich przesłuchać. - zdał raport.
- Problem tylko w tym, że nie mam na miejscu sprzętu potrzebnego do przeprowadzania operacji. Musielibyśmy się wrócić na okręt, a nie wiemy, czy na planecie nie zostali jeszcze inni łowcy. Niepokoi mnie również ich statek. Ta dziewczyna wspominała coś o świątyni. Co z nią w końcu - istnieje czy nie? - Karasu skierował swoje do Lu. - Poza tym te bakterie nie dają mi spokoju. Wysadziłbym dla pewności całe to pobojowisko. - zakończył wywód medyk.
 
Fiath jest offline