Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2018, 13:00   #8
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację

Powolnymi krokami olbrzym śledził ruchy Eddiego. Niespodziewanie chlust stopionego żelaza spadł z sufitu na nogę przemytnika, wywołując nagły spazm bólu, przerywając koncentrację i umniejszając zdolnościom ruchowym. Wszechobecne w pomieszczeniu mikroorganizmy przeżarły się przez surowiec, aby ułatwić pracę ich awatarowi.
Korzystając z okazji, zbroja dokonała szarży na Eddiego, już w biegu wyciągając miecz ponad głowę. Eddie zdołał strzelić i trafić w oręż, jego pocisk jednakże odbił się od przedmiotu. Ostrze bez trudu dzieliło żelazne sklepienie, którego sięgało, gdy plazma bakterii rozchodziła się przed nim na boki. Miecz w końcu opadł, trafiając Eddiego w wolny bark. Sama siła ataku zrzuciła niebieskoskórego na kolana. Efekt cięcia był jednak nieadekwatny, dochodząc zaledwie do krwi rekolektora. Olbrzym zastygł z mieczem wbitym w Eddiego, niby to oglądając go zza hełmu.


Victor bez problemu odstrzelił hełm jednemu z nadchodzących rycerzy, ba, jego pocisk przeleciał nawet w następnego. Niestety, Corvus zapomniał, że ich przeciwnicy do niczego swoich głów nie wykorzystują, i równie dobrze funkcjonują bez nich. Karasu przyjął pierwsze kilka ciosów na swoje ostrze, skrętem ciała zrzucając dwóch czarnozbrojnych z wieży. Przed nim było jednak jeszcze kilkunastu. Gdyby się przyłożyli, dałoby się ich pokonać. Pytaniem było, ilu więcej skrywa się w budowli? Mniej więcej w tym momencie Karasu dostrzegł obiekt w przestrzeni kosmicznej nad planetą, zbliżony atmosferze.

Nieznany syntetykowi okręt gwiezdny zaczął ładować swoje ciężkie działa laserowe tuż nad ich głowami. Nie było tutaj pola do dyskusji: planowali bombardowanie orbitalne. Jedna porządna salwa może zrównać z ziemią cały kontynent. W tych czasach planetę kontrolował ten, kto kontrolował przestrzeń gwiezdną ponad nią. Prawdopodobnie był to tylko gest pożegnalny od pokrzywdzonych rywali.

*THUD*, potężne uderzenie zatrzęsło ziemią pod stopami Opusa. Kapsuła więzienna zrzucona przez Lu wylądowała zaledwie kilka kroków od niego. Miała dwa metry wysokości i dwa średnicy. Materiał, z którego była wykonana, był tym samym stopem technostali, której używali przy osłonach okrętów. Mało który xeno dałby radę z czegoś takiego się wydostać.
- Załadowałam do kapsuły nieco narzędzi badawczych. - poinformowała Lu. - Jeżeli chcecie przesłuchiwać jakiegoś xeno, coś z tego może wam pomóc w zrozumieniu jego organizmu.

- Panowie, nie wygląda to za wesoło. Nad nami znajduje się niezidentyfikowany obiekt latający. Znaczy, nie jestem w stanie określić co to dokładnie jest, ale przypomina wielkie działo wymierzone w stronę planety. Po rozmiarach wnioskuję, że jest w stanie zrobić to samo, co Frieza z tej chińskiej bajki dla dzieci. Pewnie Opus byłby w stanie lepiej powiedzieć co to za gówno zawieszono nam nad głowami i ile czasu zajmie do wystrzału. Generalnie chyba pora się zbierać. Ewentualnie, czy Wasze iskry są w stanie dezaktywować tą kupę złomu? Mogę skopiować moc wybranej iskry, jeśli powiecie mi jak ona działa. W ten sposób może uda nam się to rozwalić lub chociaż przedłużyć ładowanie… - dokończył zrezygnowanym głosem medyk.
Cała ta sytuacja coraz mniej mu się podobała. Kompletnie nie spodziewał się bombardowania atmosferycznego. Nie miał zielonego pojęcia, jak Lu mogła ich nie poinformować, że statek wroga znajduje się tak blisko. Czy cesarski okręt nie ma żadnego uzbrojenia? Ich opiekunka mogła przecież ostrzelać ich lub po prostu poinformować, że przeciwnicy coś kombinują. Ustawienie się w pozycji do takiego strzału z pewnością chwile zajmuje. Wiedza Karasu nie zawierała bogatych informacji na temat walk czy mechaniki okrętów kosmicznych. W przeszłości przeszedł jedynie wojskowe kursy pilotażu ścigaczy i myśliwców. W końcu jako “anioł kosmosu” musiał umieć się bronić, aby dotrzeć bezpiecznie za linie wroga i nieść pomoc potrzebującym. A skoro już o pomaganiu potrzebującym mowa… - Victorze, obawiam się, że nie możemy zmarnować więcej czasu. Mamy jeszcze mnóstwo tych blach do ubicia, a coś czuję, że to żelastwo w powietrzu nie poczeka aż skończymy. Poza tym Eddie się nie odzywa i nie mam pojęcia, czy nie został ranny. Co zatem robimy? - kronikarz zadał pytanie liderowi, licząc na jakąś porządną decyzję. W zasadzie jego krótki raport przekazał wszystkie potrzebne informacje na temat obecnej sytuacji - są po prostu w głębokiej dupie.
- Lu możesz mi powiedzieć jakim cudem przeoczyłaś celujący w nas okręt? Albert, doleć do miejsca gdzie jest Eddie i go ewakuuj. Potem wszyscy na pokład Vandala. - Rozporządził Victor samemu biegnąc wyżej. Coś mu w tym wszystkim nie pasowało.
- Mówiłam, że się rusza. - odpowiedziała Lu. - Ale stąd nie widzę czy strzela. Zresztą, nie chciałeś z nimi rozmawiać. - przypomniała. - Czy teraz cię połączyć?
- Wolałbym byś otworzyła do nich ogień. - Odpowiedział prędko Corvus obserwując niebo.
- Obawiam się, że ten okręt jest warty więcej niż wasze...zero artefaktów? - odpowiedziała Lu.
Nic jej nie odpowiedział ale z ruchu warg Victora(i tak skrytych pod maską) można było wyczytać proste “Suka”.
Karasu po prostu biegł za liderem. Były szlachcic narzucił ostre tempo, ale syntetyk nie miał problemów z utrzymaniem go - jego ciało się nie męczyło. Po drodze machał kataną na odlew, usuwając z drogi zagradzające bezpieczne przejście zbroje. Nie były groźne, gdy nacierały pojedynczo, dlatego medyk starał się tak ustawiać, aby nigdy nie walczyć z więcej niż jednym na raz. W głowie słyszał głos Musashiego, który nie szczędził mu uwag na temat zdolności szermierczych kronikarza. Wbrew pozorom to marudzenie miało walory edukacyjnego, bo z każdym utyskiwaniem związana była jakaś rada i Karasu radził sobie coraz lepiej ze swoją laserową kataną.
O wiele bardziej irytujący był drugi głos, który należał do Josefa Mengele. Brzmiało to mniej więcej tak : - Och, co to za cudeńko tam na niebie! Gdyby Adolf mógł to zobaczyć. Za naszych czasów sami mieliśmy zabawki nazywane później bronią zagłady, ale w porównaniu do tego były tylko gazem lekko łaskoczącym podniebienie. Ach, gdybyśmy mogli wtedy dostać takie cacko w swoje ręce! - niestety, kronikarz nie mógł na to nic poradzić. Pozostało mu cierpliwie znosić podniecenie nazisty, ale obiecał sobie, że jak wrócą to zafunduje sobie seans z lądowaniem w Normandii.

- Jebane Kseno. - krzyknął Eddie. Kilka zdobytych ran zabolało, jednak głośne bluzgi wyraźnie były zmotywowane nie tyle chęcią ubliżenia przeciwnikowi, co potrzebie powtórnego zebrania myśli. - Skoro chcesz się bawić - stwierdził, błyskawicznie przeładowując broń zdrową ręką. Pojedyncze kliknięcie tuż nad magazynkiem wystrzeliło puste baterie, szybko ustępując miejsca następnym. Każdy rekolektor, ba, każdy kto żyje z bronią w ręką nauczył się możliwie szybko wymieniać magazynki, często zbliżając mozolną procedurę na granicę sztuki. Eddie nie był mistrzem tego typu zagrywek, zdecydowanie preferował walki w przestrzeni kosmicznej. Nie sposób jednak zanegować jednego - Ilość przeładowań, których dokonał klęczący mężczyzna, nie zamykała się w czterocyfrowej liczbie. Sam nie był w stanie zliczyć ile pocisków wystrzelił na usługach Zacharego, a to tylko mniejsza część jego doświadczenia.
Stuknięcie palcem nieco wyżej raz jeszcze zmieniło ustawienie broni. Cała lufa błyszczała na niebiesko, zaczynając głośno szumieć. Eddie zamierzał wykorzystać najsilniejszy tryb broni z dwóch względów. Po pierwsze, siła odrzutu powinna, nawet z dodatkową “stabilizacją” zapewnioną przez truchło kobiety, wyrzucić niebieskoskórego z pomieszczenia. Po drugie - prawdopodobnie zniszczy większość wieży jak i samego kseno. Tym razem nie miał jak spudłować.
Gdy kapsuła łupnęła obok naukowca, ten dalej trzymając Boba za nogę, niczym szmacianą lalkę, zerknął do środka. Potężnym łapskiem, wygarnął z wnętrza wysłany przez Luu sprzęt, po czym brutalnie wrzucił do środka pojmanego relokatora.
- Ten cały Bob wydaje się nie być do końca ludzki. Widziałem wiele implantów, ale sztuczna skóra na całym egzoszkielecie wydaje się być lekką przesadą. Wziąłbym to pod uwagę Viktorze. - rzekł, zapinając ciężkie kajdany energetyczne, które łączyły ze sobą dłonie więźnia. Dość szybko zatrzasnął też obrożę na jego szyi, oraz unieruchomił nogi niedoszłego wybawiciela Mei. Przy pomocy wysuwanemu z wielkiego palucha cienkiemu wskaźnikowi, zaczął wpisywać odpowiednie parametry w kapsule. Mniej więcej wtedy raorty Karasu dotarły do jego uszu.
- Panowie spokojnie. - głos Opusa był dość opanowany jak na sytuację, w której nad ich głowami złowieszczo błyskało międzygwiezdne działo. - Ze swojej pozycji nie widzę tego sprzętu, ale załadowanie tak potężnej broni to zazwyczaj kwestia godzin, niebo nie wali nam się jeszcze na głowy. - mówiąc to zmarszczył swe siwe brwi, ukryte wraz z resztą twarzy pod hełmem. - Viktorze nie wiem czy to jakieś twoje nawyki z przeszłości, czy werwa bitwy ale co ty do cholery wygadujesz? - naukowiec zbeształ szlachcica. Nie dało się w jego głosie wyczuć zbyt wiele gniewu, bardziej typowo nauczycielskie rozczarowanie. - Oczekujesz od Luu by wciągnęła nasz jedyny statek w bitwę gwiezdną, gdy jesteśmy na obrzeżach kosmosu bez kontaktu z cesarstwem? Jest to naprawdę wysoce nierozsądne… - westchnął siwy mężczyzna, zatrzaskując właz kapsuły więziennej, upewniając się przy tym, że nie zapomniał niczego w niej ustawić. - Mamy jednego z ich ludzi, możliwe że uda się też pojmać snajperkę, przy odrobienie dyplomacji to naprawdę silna karta przetargowa, powinniśmy się z nimi połączyć. Jeżeli rozmowa nic nie da, mamy sporo czasu na ewakuację, wtedy można by pomyśleć nad ewentualnym abordażem. - po tej wypowiedzi naukowiec skierował się już bezpośrednio do Gaudi. - Pilotuj Rosomakiem jak najdalej od ewentualnego pola rażenia, niestety nasz ukochany złom nie należy do demonów szybkości. - wydał rozkaz swej pomocnicy.
Gdyby Victor nigdy nie podejmował w życiu ryzyka nie zaszedłby tak daleko. Odetchnął głęboko po czym przemówił spokojnie.
- Puszczę w niepamięć że to ty pierwszy ich zaatakowałeś a teraz wszyscy jesteśmy po pas w fekaliach. Lu połącz mnie z ich okrętem. - poprosił.
- Moment. - Lu zamilkła na jakiś czas. - Wychodzi na to, że ignorują połączenie przychodzące. Uczą się od was. - poinformowała Admirał. - A nie, jednak nie. - poprawiła się po chwili.
W słuchawce lekko zatrzeszczało, po czym odezwał się głos pewnego siebie mężczyzny.
- To teraz jesteście rozmowni? - wzgardził Victorem.
- Wybaczę ten ton, ze względu na to że nie wiesz z kim masz do czynienia. Victor Corvus wojsko cesarstwa ludzkiego. Wcześniej miałem was za jakiś piratów, a na takich nie lubię marnować słów. Ale do rzeczy. Jedno z waszych “ludzi” to zaplute kseno. Muszę ci tłumaczyć czym grozi ta herezja? Proponuję układ. Oddamy wam dziewczynę a wy sobie grzecznie polecicie w swoją stronę. - Głos Corvusa był pełen przekonania. Doskonale wiedział że gdyby bardzo chciał mogliby szybko się udać na okręt, i tam poprowadzić czystkę jak to robił za starych czasów. Kseno byliby osądzeni i zabici na miejscu, a ludzie ich przetrzymujący trafili by do więzienia i czekali kilka lat na swoje rozprawy. - Z kim mam w ogóle przyjemność? -
Przez pewien moment panowała cisza radiowa. Gdy mężczyzna odezwał się ponownie, nie był już tak pełny przekonania. - Nie odbieramy sygnałów życiowych od Miji. Chcecie nam oddać dowód waszej zdrady? - zapytał. - Nie zatrudniamy żadnych xeno, a zabicie agentów cesarstwa jest zbrodnią. - upomniał się.
- Właściwie… ta cała “Mia” chyba też jest kseno. Bob, bo chyba tak ma chłoptaś na imię, pod skórą wygląda zupełnie inaczej. Całkiem… jakby to powiedzieć nie-ludzko. Naprawde sprytnie zamaskowany. Identyfikuj się, kolejne zignorowanie tej prośby uznam za przyznanie się do winy. - Ręka Victora zapaliła się czerwonym światłem, gdy na chwilę odsunął palec od słuchawki. Jakby od niechcenia wycelował w rycerzy z którymi borykał się Karasu. Wiązka energii ze świstem przecięła powietrze tuż obok syntetyka i rozsadziła na kawałki kilku rycerzy.
- Hmm... - na linii zastała cisza. Pomiędzy swoimi szermierczymi zmaganiami ze słabo skoordynowanymi xeno Karasu spoglądał w niebo. W pewnym momencie spostrzegł, że działa okrętu zaczęły gasnąć.
Nieznany głos w słuchawce odezwał się do Victora ponownie. - To musiała być jakaś pomyłka, nikogo takiego nie mamy w szeregach...pewnie dorwaliście jakichś piratów. Przepraszamy za zamieszanie.
- Na mocy nadanej mi przez cesarzową oskarżam ciebie i twoją załogę o herezję. Niedługo się zobaczymy. - Corvus z pogardą spojrzał na górę. Niestety, połączenie zostało przerwane zanim dokończył swoją wypowiedź. Dołożył sobie roboty, ale ta nie była jego priorytetem. Po czym zwrócił się do swojej drużyny. - Jak nie znaleźliście niczego co chociaż przypomina artefakt to się ewakuujemy. Oczywiście moi drodzy, jeśli macie jakieś sugestie to słucham. -

Reagując na ruch Eddiego, jego próbę przeładowania, rycerz wyrwał swój oręż z barku przemytnika. Eddie nie marnował czasu, wycelował i wcisnął spust podnosząc się, gdy miecz opadał. Ostrze zadarło jego ubranie i delikatnie nacięło tors, gdy wystrzał pełnej mocy karabinu odepchnął chłopaka razem z dziewczyną. Wystrzał był potężny, a rozpraszająca się wiązka lasera większa od średnicy lufy broni. Strzał wycelowany w miednicę zbroi przy okazji stopił większą część jej torsu i nóg, a sama temperatura wystrzału wypaliła życie z masy bakterii dookoła celu. Błyszcząca wiązka była na tyle spektakularna, że jej resztki wylatujące przez dziurę, którą wcześniej wyciął Opus, były widoczne dla pozostałych członków drużyny.
Eddie przeleciał dobre kilkanaście kroków w tył, choć dodatkowy balast w postaci zainfekowanej kobiety mocno ograniczył siłę odrzutową broni. Uderzenie o ziemię nie było specjalnie bolesne, a rana na torsie wyjątkowo niegroźna. Płytkie cięcie wywołało tylko powierzchniowe krwawienie. Bark Eddiego był jednak mocno zniszczony. Funkcjonował, ale bolał z każdym ruchem, co będzie znacznym utrudnieniem w dalszej walce. Na szczęście z rycerza praktycznie nic nie zostało. Bakteryjna masa nie zajmowała się konstrukcją nowego, zamiast tego dążyła w stronę miecza.

- Lu, proszę cię o możliwość zidentyfikowania statku który się oddala. Mam podej… słyszałaś rozmowę. - Corvus zaprzestał tłumaczyć gdyż było to zbędne. - Będę chciał jeszcze przeprowadzić inspekcję na naszym okręcie. Od woźnego, aż z nami włącznie. -
- Jak nie będziesz miał co robić, to śmiało. - odpowiedziała Louise. - Póki co zajmij się tym co trzeba złotko. Heretyków w galaktyce nie zabraknie.
- A co z tym Bobem? Zapakowałem go do kapsuły, chcemy go przesłuchać na okręcie? - Opus był zadowolony ze sposobu w jakim rozwinęła się sytuacja. - Jakie dalsze rozkazy?
Gdy usłyszał zwrot “Złotko” Victor uniósł jedną brew. - Nalegam byś tego nie bagatelizowałą. - odezwał się w końcu, po czym odpowiedział Opusowi. - Dokładnie tak. Wrócimy z nim na okręt. Ja i ktoś chętny przesłucha to bydle, a Karasu wykona autopsję na dziewczynie. Warto zbadać te formy życia. - Tu spojrzał w stronę, chyba nawet świetnie bawiącego się syntetyka.
Karasu rzeczywiście bawił się wyśmienicie. Dawno bowiem nie dane mu było tak swobodnie walczyć w zwarciu, a nie tylko wybebeszać zwłoki i łatać rannych oficerów. Zastanowił się tylko, czy na jego dobry humor nie wpływa przypadkiem dusza Musashiego. Poza tym był dumny ze swojego lidera, który zachował zimną krew i profesjonalnie załatwił sprawę atmosferycznego zagrożenia. Zwrócił się jednak do Opusa, bo niepokoiła go jedna rzecz - Opusie, czy nie masz w tym swoim przerośniętym scyzoryku szwajcarskim czegoś do zabezpieczenia ciała tej dziewczyny? Nie chciałbym umieszczać jej razem z tym całym Bobem. Obawiam się, że ta galareta dostała się do jej organizmu, a nie chciałbym ryzykować infekcji na pokładzie lub jakiejś mutacji. Zanim umieścimy ją na statku, przydałoby się ją odizolować i sprawdzić Eddiego. - dokończył medyk. Jego doświadczenie mówiło bowiem, że ta zabawa wcale nie musi się szczęśliwie zakończyć.
- Podeślijcie tu kogoś. Mam tę dziewczynę i artefakt do badań - zakomunikował niebieskoskóry.
- Idziemy. - Zakomunikował mu były szlachcic. Kiwnął głową na syntetyka, gdy dwoma rękami wysłał kolejne promienie w rycerzy.
- Tylko szybko. Chuj wie co z niej zostanie - stwierdził nader optymistycznie. Sam ruszył w stronę miecza, zamierzając przeciąć drogę będącej niegdyś rycerzem kolonii bakterii. Tym razem jednak był świadom zagrożenia, które mogło nadejść z każdej ze ścian. Biegnąc zamierzał odruchowo przeładować broń.

Gdy tylko Eddie ruszył w stronę ostrza, kobieta na jego plecach zaczęła się wierzgać, kopiąc go i bijąc w plecy. Jednocześnie z nieba zaczęło ściekać stopione żelazo. Eddie był jednak zbyt zwinny, aby tego typu zagrożenie zmieniło jego plany. Chłopak nie tylko zdołał złapać ostrze ze wślizgiem, przy okazji wymienił po drodze magazynek w karabinie. Po wyrwaniu ostrza z masy bakterii okazało się ono dość lekkie, być może kilogramowe.
Bakterie przestały się ruszać, osiadając spokojnie na ścianach i suficie. Mia również znieruchomiała. Z jej otwartych ust, oczu i uszu zaczęła wyciekać plazma, która wcześniej w nią wchłonęła.
Corvus dotarł w końcu na piętro, w którym Eddie się znajdował. Ze złączonymi dłońmi za sobą, zbliżył się do znajomej sylwetki, cały czas bacznie się rozglądając.
Widząc dosyć żałosną aparycję niebieskoskórego, Victor wydobył z wewnętrznej kieszeni płaszcza dwie chusteczki.
- Zbroje cię tak poharatały? Trzymaj poziom Eddie. - Przemówił z politowaniem w głosie, po czym rzucił mu trzymane chustki. Zerknął też w stronę dziewczyny którą chciał przesłuchać. Wyglądała troszkę gorzej od Eddiego.
- Na tych chustkach zapisałeś sobie co znaczą słowa? - prychnął Eddie. Jego wzrok zwrócił się w stronę Kurasu, najwidoczniej oczekiwał od niego porcji leczących nanobotów.
- To sprawdź sobie: “pilot”, “strzelec” i “dystans” nim każesz mi za kimś biec - odparł, rzucając pod nogi Viktora kobietę. - Twoja kurwa, Curvusie - dodał równie szorstko. Widać było jak wraz z kolejnymi słowami uchodzi z niego adrenalina.
-Dałem ci je byś się powycierał, a nie chodził jak fleja. Ale pomijając twoją aparycję, robotę wykonujesz. Brawo. -Victor klasnął dwukrotnie, a nawet uśmiechnął się pod maską. Pochylił się nad dziewczyną.
- Myślisz że żyje Karasu? - Zapytał syntetyka, samemu kładąc palce na jej tętnicy szyjnej.
Karasu chwilę po Victorze wszedł do pomieszczenia. Niestety, zbroje skutecznie go hamowały,a lider nie planował zwalniać. Widząc z daleka stan Eddiego wypuścił w jego stronę nanoboty. Dla pewności jednak postanowił przyjrzeć się ranom z bliska. Nie mylił się - niebieskóry miał przyklejony kawał żelaza do nogi, czego bez wycinania nabłonka nie usunie. Nanoboty poradzą sobie również z organizmami obcymi w rozharatanym barku. Problemem będzie jednak fakt, że to rana otwarta. Karasu nie zwlekał i zanim zareagował na pytanie lidera, posklejał Eddiego.

W podręcznej apteczce miał wszystko co niezbędne do polowego załatania tego typu rany. Nanoboty krążące w organizmie sojusznika podziałały doskonale - z rany wyciekła ropa, dzięki czemu medyk miał czysty obraz uszkodzeń. Komórki pobudzone przez substancję leczniczą same zaczęły się goić, ale Karasu wiedział, że musi im pomóc. Eddie nie wyglądał na mięczaka, więc bez ceregieli złapał za jego bark i mocno ścisnął, wcześniej jednak polał całość dezynfekantem na bazie starego, dobrego spirytusu salicylowego (medyk preferował starą szkołę medyczną). Następnie powiedział do swojego pacjenta - Tylko nie krzycz za głośno, bo zostanie Ci paskudna blizna. - w chwili wypowiadania tych słów założył syntetyczne szwy swojego autorstwa. Dalej pozostało już tylko czekać. Rana była głęboka, ale nanoboty sobie poradzą, jeśli tylko wszystko będzie czyste.
Obawiał się jedynie o kostkę Eddiego - Decyduj najemniku - tniemy tutaj, czy będziesz użerał się z blachą przytwierdzoną do nogi? - przy okazji dodał - Victorze, przez cały ten czas, co bawiłem się z Eddim dziewczyna nie wykazała żadnych oznak życia. Po Twoim sprawdzeniu tętnicy wnioskuję, że niczego nie wyczułeś. Można zatem śmiało założyć, że nie żyje. Ewentualnie jest w jakimś dziwnym stanie hibernacji. Zaraz się upewnię. - przekazał byłemu szlachcicowi.
- Tnij, oparzenie nie wydawało się zbyt głębokie, więc pewnie to kwestia górnej warstwy skóry - zdecydował niebieskoskóry. O ile cała procedura niewątpliwie była bolesna, to mało który rekolektor nie był przyzwyczajony do sporej dawki bólu. Jednak gdy dyskomfort prowadzi do poprawy sytuacji, to gotowi są znieść jeszcze więcej. Eddie siedział więc cicho, obserwując zmiany zachodzące w jego ciele.
- Ten miecz to prawdopodobnie artefakt, możecie go zidentyfikować? - zapytał.
Medyk od razu zabrał się do roboty. Zalecił Eddiemu złapanie się czegoś mocno i przygryzienie kawałka rzemienia, który podał mu Karasu. Wiedział, że kompan wytrzyma, ale drzeć się nikomu nie wypada, a i języka szkoda. Unieruchomił również nogę sojusznika, przywiązując do niej kawałek deski. Medyk obejrzał ranę dokładnie i zawyrokował, że trzeba ciąć. Wyciągnął skalpel i delikatnym, acz precyzyjnym i zdecydowanym ruchem wbił ostrze pod kawałek metalu.
Ciało ustępowało bez trudu i wkrótce kostka Eddiego była wolna od uciążliwego żelaza. Pozostała jednak spora rana i poparzenie, które trzeba było odkazić. Nie było to problemem, Karasu skorzystał z dezynfekatora, chociaż całość zdecydowanie nie była przyjemna dla pacjenta. Następnie pokrył ranę błoniastą powłoką, która od spodu zawierała substancję z nanobotów. Dzięki temu poparzenie zacznie się szybciej goić, a nic z zewnątrz nie powinno uszkodzić miejsca wycięcia. Całość została dodatkowo obwiązana bandażem syntetycznym - w ten sposób Eddie mógł nie martwić się, że materiał spodni będzie podrażniał niedawne uszkodzenie.

Medyk udał się do Mii. Jego pierwsza diagnoza okazała się słuszna - dziewczyna była martwa. Nie był w stanie bez odpowiedniej aparatury upewnić się co do przyczyny zgonu, ale obstawiał uduszenie - miała charakterystyczne ślady dla niewydolności płuc.- Victorze, nic jej już nie pomoże, prawdopodobnie umarła przez tą galaretkę dookoła. Obstawiam, że nie była w stanie przełknąć… takiej ilości śluzu. - ponuro zażartował medyk.

W czasie gdy pozostała część drużyny relokatorów biegła do Eddiego, Opus pokonywał dzielących ich dystans przy pomocy silników na plecach Aresa. Gdy tylko zagrożenie międzygwiezdnego bombardowania zniknęło nakazał powrót Rosomaka, by załadować na niego kapsułę więzienną. Gaudi przenosiła wysłany przez Luu sprzęt na pokład transportera, a nowa cela Boba powoli sunęła po szynach do wnętrza pojazdu.
Lecąc w górę wieży, Opus dostrzegł hordy pancerzy które dalej mozolnie podążały za jego kompanami. Viktor i Kronikarz chyba zbagatelizowali ich kwestię zabijając tylko te, które stały im bezpośrednio na drodze.
- To może być potem upierdliwe… - westchnął naukowiec, gdy jeden z pancerzy cisnął w niego włócznią, która złamała się na jego zbroi. Pilot Aresa odbił lekko w bok, a na ramieniu pancerza otworzyła się niewielka dysza. Metalowe bełty wystrzeliły z niej, wbijając się w kilku piechurów, na których nie zrobiło to wielkiego wrażenia do momentu w którym ładunki w nich zawarte nie zostały zdetonowane. Wybuch wyrwał sporą dziurę w ścianie wieży, a płomień pożarł szereg animowanych żołnierzy. Ares z impetem wylądował na zdezelowanych schodach, kilka metrów przed kolumną piechurów. Potężne ramię zostało wycelowane w oponentów, a palce z cichym zgrzytem zmieniły się w rząd luf. Ręka zaczęła obracać się z zatrważającą prędkością gdy setki pocisków były wyrzucane z miniguna w stronę hordy. Powietrze wypełnił metaliczny zapach oraz dźwięk rozpadających się pancerzy które na mocy grawitacji rozpoczęły podróż w dół wieży. Gdy na schodach pozostały już tylko niedobitki sił wroga, mała rakieta wystrzelona z drugiej dłoni pozwoliła dokończyć dzieła zniszczenia, czyszcząc jednocześnie schody ze szczątków wroga. Opus nie zaszczycił pobojowiska nawet przelotnym spojrzeniem, jedynie ruszył w dalszą drogę ku reszcie swej drużyny.

- To sobie nie pogadamy. - Corvus rzucił do truchła, po czym zaczął przeszukiwać jej wszystkie kieszenie. Sama informacja kim była może mu wiele powiedzieć, będzie to też ważny punkt zaczepienia przy “rozmowie” z pojmanym kseno.
- Viktor, ja wiem że dawno nie miałeś kobiety, ale bez przesady - najwyraźniej niebieskoskóry miał bardzo specyficzną metodę radzenia sobie z bólem czy nadmiernym stresem. Nie było wątpliwości wśród jakich ludzi się wychowywał.
- Tylko ty jesteś w stanie powiązać zwłoki z seksem. - Odbił piłeczkę były szlachcic.
- Po wizycie w więzieniach na VX-12 zaczynasz rozumieć wiele rzeczy - Eddie wyraźnie spochmurniał. Nie był to jednak zwyczajny smutek, raczej wspomnienia nieustannie uaktualniające definicję okropieństwa. - Trupojebcy to coś miłego w porównaniu do sporej części tamtejszych osobników - stwierdził, wzdrygając się nieznacznie.
- Spokojnie, nie jestem jednym z nich - dodał.
- Gdybyś był, nie rozmawialibyśmy teraz Eddie. - Spojrzał w niego stronę były szlachcic. Mimo że miał na twarzy maskę było w jego tonie odczuwalnie uznanie w stronę niebieskoskórego.
Po krótkim przeszukaniu kieszeni dziewczyny, Victor znalazł jej nieśmiertelnik. Po wciśnięciu legitymacja wyświetliła wszelkie potrzebne mu dane. Kobieta nazywała się Mia Loveberry, miała magistrat z biologii organizmów nieludzkich, a w wojskach rekolekcyjnych uczestniczyła od 4300 godzin. Była zarejestrowana do drugiej kompani pułku pozyskiwującego zerta-859 z powołaniem do przeszukiwania niezbadanych planet w celach unieszkodliwienia magicznego potencjału. Jej okręt dowodzenia miał legitymację JFS9443327.
Gdy Karasu zakończył swoją robotę jako medyk, skoncentrował się na artefakcie. Nie wyglądał on na Żar Feniksa, którego poszukiwał syntetyk. Miecz dziwnie się prezentował i rzeczywiście, sprawiał wrażenie unikalnego przedmiotu (rare drop 0,1% szansy). Kronikarz uznał jednak, że zanim sprawdzi ten nietypowy oręż, wypyta Eddiego o jego zachowanie: - Eddie, czy coś Ci jeszcze dolega i mam się czymś zająć? Na pokładzie naszego statku chciałbym sprawdzić, czy nie poczęstowano Cię kosmicznym aids, czy innym robactwem. Teraz byłbym jednak zobowiązany, gdybyś mi opowiedziało o tym mieczu, który tak uparcie trzymasz. To niebywałe, że nie wypuściłeś go z rąk nawet podczas wycinania kawałka skóry! - rzekł do sojusznika Karasu.
- Tak długo jak te bakterie go posiadały, utrzymywały formę olbrzymiego rycerza, a cała wieża współpracowała z jego wolą - odparł Eddie, wysuwając rękę z mieczem w stronę Kurasu. - Gdy go złapałem, śluz opuścił tę kobietę i przestał próbować osiągnąć cokolwiek. Co więcej, jestem prawie przekonany, że skurczybyk atakując nim, ignorował ściany - dodał.
Karasu wziął miecz od Eddiego, a następnie sprawdził to, o czym mówił najemnik - machnął orężem przez ścianę. Ostrze bez problemu cięło przez żelazo. Wymach po kontakcie z solidną materią nie różnił się od ruszania mieczem w powietrzu. Gdy Karasu dociął się do skupiska bakterii na ścianie, jego broń utknęła. Nie miał dość siły aby przeciąć plazmę zalegającą większość ściany.
- Eddie, czy pomożesz niedołężnemu syntetykowi? Wygląda na to, że trafił nam się Exaclibur, który za nic nie chce puścić swojej galarety. - stwierdził Karasu. Zdecydowanie za dużo czyta ostatnio książek z dawnego okresu ludzkości.
- Mam tylko nadzieję że Twoje testy nie przywróciły im świadomości - niebieskoskóry westchnął, łapiąc rękojeść zdrową ręką. Następnie spróbował wyrwać wbity artefakt z żyznego podłoża, którym niewątpliwie były miliony zlepiony ze sobą “bakterii”. Nawet z pomocą Eddiego, dwójka nie była w stanie przeciąć galarety. Wyjęcie jednak miecza z żelaznej ściany nie było problemem.
- Hmm, dziwnie reaguje ten miecz na organizmy żywe. Eddie, zabrzmi to mało etycznie, ale czy mógłbyś spróbować “naciąć” ciało tej dziewczyny? - zaproponował Karasu.
- Zgaduję, że legitymacja wystarczy nam jako ewentualny dowód jej działalności tutaj - stwierdził, próbując rozciąć przedramienie trupa.
- Viktorze, przeszukałeś ją całą? - zapytał, nacinając skórę.
Eksperyment pokrył się z tym co Eddie doświadczył będąc po drugiej stronie ostrza: przechodziło ono bez trudu przez skórę i mięśnie, ale nie dało się nim przebić przez krew.
- Wszystkie kieszenie. - Odpowiedział Corvus niebieskoskóremu.
- Panowie, jak na mój gust, mamy przed sobą miecz, który przecina wszystko prócz cieczy. Trzeba sprawdzić, czy będzie można włożyć go do wody, ale to możemy zobaczyć już na statku. - powiedział Karasu. Zaintrygowany był mieczem, ale teraz interesował go bardziej Bob, dlatego zwrócił się do Victora: - Victorze, chciałbym uczestniczyć przy Twojej pogadance z naszym gościem. Czy mogę pojawić się, jako osoba trzecia? Pragnę zaglądnać mu do duszy, gdy już skończysz go oprawiać, a poza tym chcę się upewnić, że nie wyzionie ducha przedwcześnie. - rzekł medyk, po czym zaczął sprawdzać swoje uposażenie.
Potężne tąpnięcie towarzyszyło lądowaniu Aresa w wyrwanej przez poprzedni pancerz dziurze. Pięciometrowy metalowy kolos wkroczył do środka, a czerwony blask trzech kamer na hełmie przesunął się po ścianach.
- Wyczyściłem to co zostawiliście za sobą. - głos Opusa zakomunikował z wnętrza. - Pojmany xeno jest już na Rosomaku, powinniśmy się chyba powoli stąd wynosić. - dodał, po czym hełm przesunął się po zebranych, zatrzymując się w końcu na mieczu. -[i] To ten rzekomy artefakt? W końcu jakieś ciekawe znalezisko![i] - naukowiec zdawał się być uradowanym. - Wrzucimy go wraz ze sprzętem od Luu do Rosomaka?
Po odczytaniu danych z nieśmiertelnika, Victor wsadził go do bocznej kieszeni płaszcza. Wiedział o statku wszystko co potrzebował, a gdyby dziewczyna była chociaż żywa to mógłby ją pogonić chłopakom z doku za jakiegoś egzotycznego sznapsa. Zwłoki jednak na nic się zdadzą, więc postanowił je zostawić gdzie leżą.
-Tak i opuszczamy to miejsce. Potem sobie pogadamy z tym plugawym kseno. Na tą chwilę to wszystko, Albert już powinien tu być, podrzuci was do swoich statków. - Teraz Corvus chciał już tylko dobrego drinka i opuścić tą zacofaną planetę.
- Nie ma potrzeby, Rosomak jest tuż pod nami. - podziękował Corbsowi naukowiec. - Nie wiem czy jest sens przgrupowywać się n pokładzie głównego okrętu. Po drugiej stronie planety czeka na nas jeszcze świątynia do zbadania. Chociaż z drugiej strony, muszę przenieść gdzies Janusa więc powrót na okręt może nie być taki najgorszy. - zauważył.
 
Fiath jest offline