10-04-2018, 12:32
|
#2 |
Administrator | Wygląd Darvana, pochodzącego z Andoranu, w żaden sposób nie wsjazywał, że w żyłach tegoż człowieka płynie choćby kropla smoczej krwi. A twarz sugerowała, że drogi jego życia nie zawsze były proste i przyjazne. Mimo tego Darvan był człowiekiem przyjaźnie nastawionym do świata (do ładnych kobiet w szczególności), uprzejmym i spokojnym. Jego towarzysze wiedzieli, że nie szuka zaczepek i ewentualne konfikty stara się rozwiązać polubownie. Ale wiedzieli też, że w razie potrzeby mogą liczyć na jego pomoc, nawet gdyby udzielenie tejże pomocy wiązało się ze zrobieniem krzywdy paru osobom.
Gdy rozległo się stukanie, wysoki mężczyzna o twarzy 'ozdobionej' paroma bliznami oderwał się od stołu i ruszył w stronę drzwi.
- Kogo demony niosą - mruknął pod nosem, po czym przegładził dłonią włosy (co i tak nie pomogło niesfornej czuprynie).
Kapłanka?
Darvan, chociaż tego nie okazywał, nie był zbytnio zachwycony. Jak sięgał pamięcią wstecz, unikał jakichkolwiek interesów ze świątyniami. Pomaganie jednej oznaczało konflikty z innymi, bowiem bogowie, a ich ziemscy przedstawiciele to już w ogóle, często byli ze sobą skonfliktowani. Poza tym światynie (zwykle bogate nad podziw) były zazwyczaj dość skąpe w nagradzaniu swych pracowników, a słowa "bogini ci wynagrodzi" i "będę się za ciebie modlić" mógł usłyszeć od pierwszego z brzegu żebraka, któremu rzuciłby srebrną monetę.
Mniejszy wysiłek, mniejsze ryzyko, a zysk mniej więcej taki sam.
Na dodatek kapłanki (w przeważającej większości) były sztywne jak manekiny, dumne i wyniosłe, i zgrywały się na wielkie panie, z góry patrząc na byle najemnika i łaskę wielką mu wyrządzając, zniżając się do rozmowy.
Cnotki niewydymki...
Fakt - ta, która raczyła zajść w ich progi nie wyglądała na aż taką "ą.. ę...". Być może wielkopańskie maniery miały przyjść z czasem, gdy awansuje w hierarchii. Cóż to jednak zmieniało? Nic, bo nie z nią mieli załatwiać interesy.
Najchętniej zamknąłby drzwi, po rzuceniu uprzejmego "Jesteśmy zapracowani", problem jednak polegał na tym, że świątynie (a dokładniej - ich przedstawiciele) bywali mściwi nad podziw i taka odmowa, nawet uprzejma, mogłaby zakończyć się wielkimi kłopotami.
Trzeba więc było robić dobrą minę do złej gry... i najwyżej później spróbować się wykręcić od (z pewnością) paskudnej i kiepsko płatnej roboty.
- Darvan - przedstawił się. - Właśnie kończymy śniadanie. Zechcesz usiąść i napić się wina? My się w tym czasie przygotujemy. |
| |