| Korvosa była miastem, które albo kochałeś, albo nienawidziłeś i Falavandrel, który tutaj dorastał, wiedział o tym aż nazbyt dobrze. Jako elf wychowywany przez ludzkich rodziców, w dzielnicy, którą w większości zamieszkiwali ludzie, musiał szybko nauczyć się, jak używać pięści i dbać o siebie. Mimo, iż przekonał się, jak zaślepieni swoją nienawiścią i niechęcią do obcych potrafią być ludzie, poznał też takich, których uważał za swoich przyjaciół do dzisiaj i nie był uprzedzony. Dostosował się do życia w tym mieście szybko, bo nie miał innego wyjścia. Zasada tutaj była zawsze jedna: albo umiesz się o siebie zatroszczyć i dostosować, albo znajdą cię z poderżniętym gardłem w jakimś podłym zaułku. Proste, jak znalezienie chętnej dziwki w Old Korvosie. Falavandrel nigdy nie chciał tak skończyć, więc szybko wziął sprawy w swoje ręce.
Dzisiejszą pozycję zawdzięczał zawziętości, odwadze, trochę szczęściu i sprytowi. Odkąd został skopany w dzieciństwie przez sześciu rówieśników, z którymi nie miał szans w nierównej walce, zapowiedział sobie, że jeszcze im wszystkim pokaże. I pokazał. Teraz był jednym z lepszych w swoim fachu w mieście, miał pozycję, pieniądze i towarzyszy, z którymi działał we wspólnej sprawie, wynajmując swoje ostrze każdemu, kto dobrze zapłacił. Z odwagą i pewnością siebie patrzył w przyszłość, bo mogło być tylko lepiej. Korvosa, która kiedyś była najsurowszą wychowawczynią, teraz go karmiła i stawiała na jego drodze nowe perspektywy.
Kompanom z drużyny dał się poznać przez te trzy miesiące jako pewny siebie, znający swoją wartość elf, z którym można było i pożartować i pogadać na poważniejsze tematy. Był pozytywnie nastawiony, czasami nieco melancholijny, lub wybuchowy, gdy miał gorszy dzień, generalnie jednak dawał się lubić pozostałym i nie stronili od jego towarzystwa, tak jak i on nie stronił od nich. Wojownik był wysokim mężczyzną o długich, czarnych włosach, w które wplecionych miał trochę czerwonych paciorków tworzących wąskie warkocze. Szczupły, ale o wyraźnie zarysowanych mięśniach klatki piersiowej, brzucha i ramion, zwykle chodził w idealnie dopasowanym, szkarłatnym napierśniku, pod który zarzucał kolczugę. Ubioru dopełniały luźne spodnie i wysokie, dopasowane buty.
W walce posługiwał się pięknie wykonanym, długim mieczem, którego ostrze mogło pokryć się mrozem na żądanie elfa i zadawało dodatkowe obrażenia od zimna. To zwykle on i Ingemar biegli pierwsi w kierunku przeciwników, a Falavandrel wykazywał się ogromną ruchliwością podczas potyczek, czasami korzystając z tarczy, jako dodatkowej osłony. Jak każdy przedstawiciel swojej rasy potrafił też używać łuku, jednak to walka w zwarciu dawała mu najwięcej satysfakcji. Nie był jednak idiotą i zawsze mierzył siły na zamiary, nie pchając się tam, gdzie walka była z góry przegrana.
Zajadając się pyszną jajecznicą na grzybach rozmawiał z pozostałymi na jakieś nieistotne tematy. Lubił towarzystwo tych ludzi i miał nadzieję, że jeszcze sporo wspólnych przygód przed nimi, gdyż z każdym kolejnym dniem zgrywali się coraz lepiej, tak jako kolektyw zarabiający na życie zleceniami, jak i znajomi, lub nawet trochę już przyjaciele. Zaaferowany rozmową z towarzyszami przy stole nie usłyszał pukania do drzwi, ale Darvan na szczęście poszedł sprawdzić, czy coś się działo i przyprowadził ze sobą młodziutką akolitkę kościoła Adabara. Fal wysłuchał jej, wciskając do ust ostatnie kęsy ciepłego jeszcze chleba. Przełknął, bo nieładnie było mówić z pełnymi ustami i odezwał się. - No, w końcu znowu coś się rusza z robotą. Świetnie. Byliśmy bezrobotni całe cztery dni - zaśmiał się i spojrzał na wystraszoną dziewczynę. - Darvan ma rację, klapnij sobie, złociutka, napij się mleka albo wina, my zaraz będziemy gotowi.
Dopił swoje mleko, po czym ruszył na piętro, do swojego pokoju, by zarzucić kolczugę i napierśnik, a także zabrać miecz oraz sztylet. Poruszanie się w tym mieście bez broni było bardzo nierozsądne i każdy, kto tutaj przyjeżdżał, szybko się o tym przekonywał. Sęk w tym, że zwykle nie był już w stanie naprawić tego błędu. Taka właśnie była Korvosa. W dobrym nastroju i w pełnym rynsztunku, Fal zszedł na dół, pogwizdując jakąś melodię i poczekał na pozostałych. Aż się palił do nowego zlecenia, bo to oprócz pieniędzy zapewniało kolejny zastrzyk adrenaliny a bez tego elf nie potrafił już normalnie funkcjonować.
Ostatnio edytowane przez Trojak : 10-04-2018 o 13:48.
|